Katarzyna Batko-Tołuć: Zabawa w 13 grudnia

W 2016 r. Sejm, w którym większość mandatów dzierżyło Prawo i Sprawiedliwość, ograniczył jedną z kluczowych wolności, gwarantowanych obywatelom w demokratycznym państwie prawa. Wolność zgromadzeń.

Publikacja: 20.11.2024 04:50

Katarzyna Batko-Tołuć: Zabawa w 13 grudnia

Foto: Adobe Stock

Skoro już w Polsce lubimy bawić się w rzucanie w siebie trzynastym grudnia, to może warto tę tradycję kontynuować? W populizmie politycy umieją grać w takie gry. Zaś ogłoszenie – a potem realizacja – powrotu do gwarancji wolności zgromadzeń przez obecny rząd byłoby bardzo symboliczne.

13 grudnia 2016 r.

Wtedy to Sejm ostatecznie przyjął ustawę o zmianie ustawy o zgromadzeniach.

Czytaj więcej

Katarzyna Batko-Tołuć: Gruzińska lekcja dla naszego kraju

Wprowadzono przywileje dla zgromadzeń, które wcześniej dany organizator organizował w tym samym miejscu i czasie. A zatem prawo do nieograniczonego manifestowania poglądów i zabierania głosu w debacie publicznej zostało przyznane tylko tym, którzy robili to już wcześniej. Do pilnowania, by nikt przypadkiem nie odebrał przywilejów wyróżnionej grupie, wyznaczono wojewodów – przedstawicieli rządu w regionach.

Ktoś inny, kto chciałby manifestować swoje przekonania, włączyć się w ten sposób w debatę publiczną, wypowiedzieć się – musiał się dostosować do planów grupy uprzywilejowanej.

Ktoś powie: no ale przecież każdy może sobie taki przywilej stworzyć. Organizować coś regularnie w jakimś miejscu. Dobrze! Bardzo sprytnie. Niestety trzeba było o tym myśleć lata wcześniej. Grupa uprzywilejowanych już istniała, gdy ustawa powstawała. Reszcie pozostały nędzne resztki.

Zadbano też o to, by grupie z mniejszymi prawami nie udało się protestować przeciw uprzywilejowanym w sposób mogący zakłócać ich dobre samopoczucie. Mogli sobie trochę pozłorzeczyć, ale z daleka. Sto metrów uznano za dobrą odległość.

Przed 13 grudnia 2016 r.

Historia ustawy o zgromadzeniach przechodziła różne etapy. Najwięcej emocji wzbudziła w okolicach 2012 r., kiedy to prezydent Bronisław Komorowski, po kolejnym paleniu samochodów i innych chuligańskich atakach związanych z obchodami rocznicy polskiej niepodległości – 11 listopada 2011 r. – przedstawił propozycję nowelizacji ustawy o zgromadzeniach. Mówiło się, że ta ustawa czekała w szufladzie, a przygotowała ją prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz.

Było tam sporo pomysłów na regulowanie, jak ma wyglądać manifestowanie – w razie zakrywania twarzy należało o tym informować, zakazywano korzystania z wyrobów pirotechnicznych, sporą odpowiedzialność składano na organizatora i dbano o wygodę administracji. Co jednak ważniejsze, w ogóle nie odniesiono się do rekomendowanych Polsce przez OBWE zmian traktujących o zgromadzeniach spontanicznych i przyspieszonym trybie odwoływania się od decyzji o zakazie zwołania zgromadzenia.

Rządząca wówczas koalicja Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego była niewzruszona. Wprawdzie odbyło się w Sejmie wysłuchanie publiczne, ale niewiele zmieniło. Później w Senacie wypowiedzi przedstawicieli większości rządzącej były banalne i powierzchowne. Powtarzały zużyte argumenty i unikały odnoszenia się do pryncypiów. Za to wypowiedzi opozycji wyciskały łzy z oczu. Było ich naprawdę dużo, odwoływały się do doświadczeń z okresu PRL i do emocji. To było znacznie lepsze niż to, co dziś oglądamy. Przepełnione wartościami.

Organizacje społeczne były krytyczne, ale skupiliśmy się na podnoszeniu potrzeby kolejnej nowelizacji, w której zadbano by o standardy ważne dla gwarancji wolności. I taka nowelizacja w końcu się wydarzyła. A w zasadzie powstało nowe prawo o zgromadzeniach. Stało się to 24 lipca 2015 roku.

Byliśmy wówczas dość zadowoleni, choć krytyczni z powodu obciążeń administracyjnych nakładanych na organizatorów i nie zawsze precyzyjnych definicji. Uznaliśmy jednak, że funkcjonowanie nowej regulacji trzeba obserwować. Któż wiedział, że nie nacieszymy się długo dobrym standardem?

13 grudnia 2024 r.

Byłoby super powiedzieć dziś: po co tworzyć nowe prawo o zgromadzeniach, wystarczy przywrócić to, co było. Tak się jednak nie da.

Po pierwsze, i to powinno być najważniejsze, warto zadbać o proces legislacyjny dla zasady. Każdy wyjątek od reguły to ponowny powód by rządzący takie wyjątki nieustająco znajdowali. Dlatego projekt zmian powinien być przemyślany i poddany konsultacjom.

Po drugie, bardzo praktyczne, nie ma powodu, by obecny Prezydent RP podpisał nowe prawo. Przy okazji nowelizacji z 13 grudnia 2016 roku nie zapisał się złotymi zgłoskami. Tego dnia właśnie organizacje społeczne wysłały do niego apel o weto, wskazując że:

„W świetle Konstytucji i Europejskiej Konwencji Praw Człowieka kluczowym czynnikiem dla oceny legalności zgromadzenia jest jego pokojowy charakter, a nie znaczna częstotliwość (...) Z tego względu całkowicie zbędne są również proponowane normy rozgraniczające o co najmniej 100 metrów dwie demonstracje odbywające się w tym samym czasie w niewielkiej odległości od siebie. Takie rozwiązanie może doprowadzić do sytuacji, kiedy kontrmanifestacja straci kontakt z główną manifestacją, a tym samym zaburzona zostanie wolność publicznego wyrażania poglądów”.

Tymczasem prezydent zastosował unik. Skierował wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, na którego czele właśnie stanęła Julia Przyłębska. A co się stało dalej, nie trzeba tłumaczyć.

Po trzecie, minęło około dziesięciu lat od poprzedniej poważnej dyskusji o zgromadzeniach. Być może to dobra okazja, by wykorzystać zgromadzoną wiedzę i doświadczenia. Zwłaszcza, że to było właśnie tych dziesięć lat, gdy działo się naprawdę dużo.

To wszystko nie niweczy okazji dla polityków. Organizacje społeczne właśnie apelują do Premiera RP o przywrócenie praworządności także w tym aspekcie. Premierze, wykorzystaj 13 grudnia do rozpoczęcia prac!

Autorka jest członkinią zarządu Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska, dyrektorką zarządzającą w Fundacji dla Polski, przy której działa Fundusz Obywatelski im. Ludwiki i Henryka Wujców

Skoro już w Polsce lubimy bawić się w rzucanie w siebie trzynastym grudnia, to może warto tę tradycję kontynuować? W populizmie politycy umieją grać w takie gry. Zaś ogłoszenie – a potem realizacja – powrotu do gwarancji wolności zgromadzeń przez obecny rząd byłoby bardzo symboliczne.

13 grudnia 2016 r.

Pozostało 95% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?