W trakcie rządów PiS krążyły legendy o najróżniejszych naruszeniach prawa przez rządzących, jednak nie było to urzędowo weryfikowane, bo zasadą państwa PiS było nieściganie swoich. W opinii publicznej istniało przekonanie, że żaden przedstawiciel PiS – poza tymi, którzy jak senator Kogut nie podpadną komuś, komu nie opłaca się podpaść – nie poniesie kary, jeśli pozostaje lojalny wobec partii.
Najlepszym dowodem dla prawdziwości takiej tezy było wszczęcie przez prokurator Ewę Wrzosek postępowania w sprawie spowodowania zagrożenia dla zdrowia Polaków w związku z organizacja wyborów prezydenckich, które to postępowanie zostało jej tego samego dnia odebrane i umorzone przez inną prokurator.
Czytaj więcej
Premier ma tyle wspólnego z komuną i jej metodami co pani prezes Manowska z elegancją słowa.
Obecnie, gdy parasol ochronny dawnej władzy przestaje działać, coraz więcej spraw, wtedy będących tajemnicą poliszynela, staje się przedmiotem kolejnych postępowań, w których prokuratura stawia zarzuty i często występuje z wnioskami o areszt. Paradoks polega na tym, że większość z tych obecnie wywlekanych na jaw afer była wcześniej opisana przez dziennikarzy i znana opinii publicznej. Była też znana najróżniejszym służbom i prokuraturze, nie jest zatem tak, że śledczy dzięki swojej determinacji wykrywają najściślej skrywane sekrety poprzedniej władzy. Oni po prostu zaczynają wykonywać swoje podstawowe obowiązki, których często, wiedząc o wielu zdarzeniach, nie wykonywali przez wiele lat.
Kwestia wizerunku państwa
Obecne prokuratorskie triumfy święcą często osoby, które jeszcze przed rokiem nie zauważyłyby depczącego im po stopach stada słoni, jeśli nie byłoby na to politycznego przyzwolenia. Problemem tamtego okresu były nie tylko sprawy, w których nie wszczynano postępowań, ale i takie, w których stawiano bezpodstawne zarzuty podejrzanym lub stosowano wobec nich niedozwolone metody. Wystarczy dokonać przeglądu prasy z kilku ostatnich lat, by odnaleźć setki takich spraw.