Jak już kiedyś wspominałem, od jedenastu lat prowadzę konto na portalu X (dawniej Twitter). Poza własnymi przemyśleniami publikuję tam wypowiedzi dłużników, wierzycieli i innych osób, które spotykam podczas czynności terenowych lub w trakcie dyżurów w kancelarii. Niekiedy w komentarzach pojawiają się pytania, czy zamieszczane treści są prawdziwe, bo czasem czytelnikom trudno uwierzyć, że ludzie rzeczywiście tak mówią. Otóż są one autentyczne w stu procentach. Oczywiście niekiedy wymagają anonimizacji lub skrócenia, ale – co do zasady – są wiernym odzwierciedleniem moich rozmów z prawdziwymi osobami.
Przykład? Któregoś dnia przyjeżdżam do dłużnika, którego pierwotne zadłużenie, wobec łącznie trzech wierzycieli wynosiło relatywnie niewiele, bo kilkanaście tysięcy złotych, ale koszty dochodzenia należności oraz przede wszystkim odsetki doprowadziły do przekroczenia kwoty dwudziestu tysięcy złotych długu.
Czytaj więcej
Oto siedem grzechów głównych polskich pożyczkobiorców.
Egzekucja z wynagrodzenia oczywiście bezskuteczna, bo dłużnik – podobnie jak blisko trzy i pół miliona innych pracowników etatowych w Polsce – w pełni korzysta z „immunitetu egzekucyjnego”. Przypominam: wynoszące już 4242 zł wynagrodzenie minimalne jest (poza alimentami) w całości wolne od egzekucji.
Podobnie bezskuteczna jest egzekucja z rachunku bankowego i wierzytelności. Dłużnik, przynajmniej według CEPIK, samochodu nie posiada, a o inne ruchomości nie ma sensu nawet pytać, bo obecnie niemal wszystko jest zwolnione spod egzekucji. Przyjeżdżam więc do jego, należącego rzecz jasna do teściów, domu i próbuję przekonać go do podjęcia próby ustalenia jakiegokolwiek harmonogramu spłat.