Dariusz Szawurski-Radetz: Nominacja sędziowska to nie bilet pierwszej klasy

Rekomendowany przez ministerialną komisję kandydat na nowego dyrektora KSSiP czynności orzecznicze wykonywał przez 18 miesięcy, a 17 lat był w delegacji lub na urlopie bezpłatnym.

Publikacja: 10.04.2024 04:30

Dariusz Szawurski-Radetz: Nominacja sędziowska to nie bilet pierwszej klasy

Foto: Adobe Stock

20 marca 2024 r. w „Rzeczy o prawie” ukazał się artykuł Jarosława Gwizdaka „Jakimi sędziami nie mamy być?”. Były już sędzia i członek powołanej przez ministra sprawiedliwości komisji odpowiedzialnej za preselekcję kandydatów i rekomendację osoby na stanowisko dyrektora Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury podzielił się z Czytelnikami swoimi przemyśleniami o pracy w komisji oraz kierunku rozwoju i kształcenia przyszłych sędziów i prokuratorów. Przede wszystkim pragnę wyrazić uznanie dla próby reaktywowania publicznej debaty na ten ważny temat. Jednocześnie chciałbym podjąć próbę konstruktywnej krytyki i dyskusji, wskazując na aspekty, które mogły być przedmiotem refleksji autora, lecz takimi się nie stały, ze stratą – w mojej ocenie – dla szerszego grona osób zainteresowanych podjętą problematyką.

Z nieskrywanym zawodem muszę bowiem stwierdzić, że nie zdołałem w przywołanym tekście odnaleźć jakichkolwiek przemyśleń czy rozważań, jak zoptymalizować ścieżkę dojścia do zawodu sędziego lub prokuratora w Polsce. Co gorsza, jakie panowały opinie pośród kandydatów na dyrektora KSSiP. Brak w tekście diagnozy, być może postawionej przez kandydatów, co do ewentualnych mankamentów dotychczasowego procesu szkolenia w KSSiP, choć można domniemywać, że zarówno autor, jak i sami kandydaci jakieś jednak dostrzegają, a diagnozę postawić potrafią. Czytelnik nie dowie się ani jakie są mocne, ani tym bardziej jakie są słabe strony scentralizowanego systemu kształcenia przyszłych sędziów i prokuratorów pod „jednym dachem”, a tym bardziej jaką opinię miały osoby starające się o kierowanie Krajową Szkołą, o opinii zwycięzcy w tym temacie nawet nie wspominając.

Laureat tytułu „Obywatelski Sędzia Roku 2015” nie przedstawił ani jednego argumentu przemawiającego za tą, a nie inną kandydaturą. Próżno szukać w jego tekście porównań czy odniesień do instytucji kształcących sędziów i prokuratorów w Europie lub osób nimi kierujących, jak choćby do mecenas Nathalie Roret, dyrektor francuskiej szkoły (École Nationale de la Magistratura), która w 2020 r. została pierwszą niesędzią kierującą francuską instytucją.

Refleksja, której zabrakło

W tekście brak także jakiejkolwiek refleksji, co powinno odróżniać nowo zarządzany KSSiP od pospolitej „duraczówki”. Dużo bardziej rozczarowuje jednak fakt, że Czytelnik nie odnajdzie w tekście odpowiedzi na postawioną przez samego autora, jak mniemam, tezę, że: „(…) po konkursie i wyborze dyrektora szkoły absolwenci będą już wiedzieć, jakimi sędziami warto i należy zostać”. Dotychczas mogli tego nie wiedzieć, ale się dowiedzą… Można dociekać skąd lub od kogo? Jak zrozumiałem, uświadomi ich w tej mierze osoba wybranego kandydata. Ponieważ na ową tezę próżno poszukiwać dowodów w samym tekście, w rzeczywistości będziemy musieli dać wiarę słowu, zdać się na upływ czasu i skrupulatną obserwację sędziów-absolwentów KSSiP.

Choć nic nie stało na przeszkodzie, aby autor omówił ten konkretny przypadek wyboru dyrektora KSSiP, tj. sędziego Wojciecha Postulskiego. Mogłoby zostać to ujęte w szerszym kontekście debaty o kryteriach wyboru i oczekiwaniach wobec osób pełniących tak ważne funkcje w systemie kształcenia sędziów i prokuratorów. Warto było zastanowić się nad systemem wartości, jakimi powinni kierować się liderzy instytucji odpowiedzialnych za kształcenie kadry wymiaru sprawiedliwości, oraz nad sposobem komunikowania i realizowania tych wartości w praktyce. Jest to coś, co razi mnie dużo bardziej aniżeli jakiekolwiek inne braki czy świadome przemilczenia, które można by zrzucić na karby formy, jaką posłużył się autor. Podkreślę wyraźnie, że chodzi tutaj o brak jakiejkolwiek informacji o tym, czym wybrany primus inter pares wyróżnił się na tle pozostałych kandydatów. Co zadecydowało o takim, a nie innym wyborze komisji?

Ponieważ Wojciech Postulski okazał się osobą, która w ocenie komisji była najlepszą, a ponadto pojawiło się już grono zwolenników (vide wpisy na portalu X: dra Wojciecha Górowskiego z UJ czy Bartosza Pilitowskiego z Fundacji Court Watch Polska) dokonanej selekcji, warto może pochylić się, sine ira et studio, nad komisyjnym wyborem. Postaram się to uczynić, nie przekraczając ram dyskusji zakreślonej i wywołanej przez członka komisji Jarosława Gwizdaka. Czytelników zaś zachęcam, aby wraz ze mną spojrzeli na wyłonionego kandydata okiem nieco sceptycznej komisji. Przyjrzyjmy się zatem krótkiemu biogramowi kandydata i zastanówmy się, co powszechnie dostępne informacje mówią nam o wyborze dokonanym przez ministerialną komisję i czy czytelniczo-obywatelska komisja byłaby skłonna wybór ten poprzeć.

Ad rem… zwycięski kandydat jest sędzią Sądu Rejonowego w Lubartowie. Nominację na urząd sędziego otrzymał 22 sierpnia 2005 r., a już po osiemnastu miesiącach – w lutym 2007 r. – został oddelegowany do pełnienia czynności w Krajowym Centrum Szkolenia Kadr Sądów Powszechnych i Prokuratury (poprzednik prawny KSSiP). Od powstania Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury był delegowany do tej właśnie instytucji. W KSSiP zajmował kierownicze stanowisko w Dziale Współpracy Międzynarodowej w Ośrodku Szkolenia Ustawicznego i Współpracy Międzynarodowej w Lublinie. 7 czerwca 2013 r. został wybrany na sekretarza generalnego Europejskiej Sieci Szkolenia Kadr Wymiaru Sprawiedliwości (EJTN) z siedzibą w Brukseli na trzyletnią kadencję. EJTN jest międzynarodowym stowarzyszeniem non‐profit z siedzibą w Brukseli. Zrzesza instytucje odpowiedzialne za szkolenie kadr wymiaru sprawiedliwości z państw członkowskich Unii Europejskiej. Europejska Sieć jest finansowana z budżetu UE oraz składek członkowskich. Po upływie pierwszej kadencji, z uwagi na zmianę przepisów – jak sądzę za aprobatą samego sekretarza generalnego – sędzia Postulski został wybrany na drugą i ostatnią kadencję (2016 – 2019), a od 2020 r. przebywa na urlopie bezpłatnym, pracując w Komisji Europejskiej.

Rozstrzygnięcia, które wydał ktoś inny

Jakim sędzią jawi się nam – obywatelskim członkom sceptycznej komisji – wybrany kandydat? Dlaczego jest to istotne? Przypomnę zatem, że bycie sędzią jest kryterium ustawowym umożliwiającym staranie się o pełnienie funkcji dyrektora KSSiP. Nie jest ono jednak, jak mniemam, kryterium pustym, czyli tylko formalnym, tzn. posiada pewną treść, którą, jak wierzę, komisja była w stanie „odkodować”.

Zauważmy więc, że wskazany przez komisję kandydat jest sędzią od 2005 r., a czynności orzecznicze wykonywał przez osiemnaście miesięcy – tyle trwa dzisiaj uzupełniająca aplikacja sędziowska w KSSiP, a czas ten stanowi jednocześnie mniej niż połowę okresu orzeczniczego, jakim się musi legitymować asesor-kandydat na stanowisko sędziego sądu rejonowego. Kolejne siedemnaście lat wybrany kandydat był w delegacji i/lub przebywał na urlopie bezpłatnym.

Z perspektywy obywatela istotna może być w tym kontekście statystyka pracy przeciętnego sędziego sądu rejonowego w Polsce. Przyjmując raczej zaniżone wskaźniki, że średniorocznie sędzia sądu rejonowego w Polsce rozpoznaje 800 spraw, oznacza to, że przez siedemnaście lat możliwe było rozstrzygnięcie 13 600 spraw przez osobę, która zamiast „delegacji” poświęciłaby się temu, do czego – jak rozumiem – urząd sędziego został ustanowiony.

Podkreślmy zatem, że zgodnie z art. 12 ust. 3 ustawy o KSSiP: dyrektorem może być wyłącznie sędzia, prokurator, osoba posiadająca tytuł naukowy profesora albo stopień naukowy doktora habilitowanego nauk prawnych, sędzia albo prokurator w stanie spoczynku. Kryterium – bez względu na jego ocenę – obowiązuje, posiada treść, której jedną ze składowych powinien być taki czy inny staż pracy i dorobek orzeczniczy kandydata.

Kontynuując powyższy wątek, dojrzewa we mnie pewna myśl, że tak jak o powołaniu do zawodu sędziego nie powinny decydować czynniki genetyczno-genealogiczne, ani tym bardziej odbycie szkolenia w takiej czy innej scentralizowanej instytucji, tak samo piastowanie urzędu sędziego nie powinno stanowić carte blanche do nieskrępowanego rozwoju kariery w dowolnie wybranych instytucjach czy sferach życia innych aniżeli wymiar sprawiedliwości, do których biletem wstępu staje się posiadanie statusu sędziego.

Podobnie jak wzdragamy się, gdy najwyższe sędziowskie stanowiska w kraju przypadają osobom, które do niedawna jeszcze zasiadały w ławach sejmowych jako czynni politycy, przynajmnie z niesmakiem powinniśmy przyjmować, gdy ktoś traktuje nominację sędziowską jak bilet pierwszej klasy na dowolnie wybrany pociąg, z nieograniczoną możliwością przesiadek, w swobodnie określonym kierunku. Okazuje się tymczasem, że dla komisji ustawowe kryterium „bycia sędzią” jako kryterium czysto formalne nie zawierało treści czy znaczenia i było po prostu puste.

W tym miejscu jednak zgodzić się muszę z mecenasem Gwizdakiem w dwóch kwestiach. Po pierwsze, że katalog zawodów uprawniających do starania się o stanowisko dyrektora KSSiP jest zbyt wąski. Wszak pewnym być należy, że wówczas, tj. przy wyeliminowaniu ww. kryterium, kandydatów byłoby kilkudziesięciu, a komisja miałaby pracy na kilka tygodni, a nie dni. Wierzę natomiast, że wynik takiego postępowania byłby korzystniejszy dla KSSiP. Po drugie, zgadzam się, że od formuły, o której wspomniał mecenas Gwizdak: „mówią za mnie moje orzeczenia” minęła epoka – nabiera to wszak satyryczno-humorystycznego wydźwięku, gdy spojrzy się na dorobek wyłonionego kandydata – nie jestem przekonany, czy efekt ten był przez komisję zamierzony.

Pójdźmy wszak dalej w deliberacjach naszej wyimaginowanej i sceptycyzmem przesiąkniętej komisji, choć im głębiej w las, tym więcej zdaje się spadać nam pod nogi kłód. Kim zatem był wybrany kandydat, gdy nie zajmował się orzekaniem? Kierownikiem Działu Współpracy Międzynarodowej w KSSiP. Sekretarzem generalnym EJTN. Kontraktowym pracownikiem Komisji Europejskiej. Zapytajmy zatem: i co w związku z tym? A może konkretniej i dosadniej: jak reagował kandydat na zmiany w polskim wymiarze sprawiedliwości w latach 2015–2023? Jakie były oficjalne i formalne wystąpienia sekretarza generalnego EJTN? Nie żyjemy bowiem w próżni, a w Polsce i w polskim wymiarze sprawiedliwości pewne rzeczy się wydarzyły i wydaje się, że abstrahowanie od nich byłoby co najmniej niezręcznością.

List, który nie powstał

Gdzieś pod koniec 2019 r. dyrektorzy instytucji kształcących kadry wymiaru sprawiedliwości stowarzyszeni w EJTN, m.in. portugalskiego Centro de Estudos Judiciários, francuskiej École Nationale de la Magistrature, niemieckiej Deutsche Richterakademie, włoskiej Scuola Superiore della Magistratura, a także innych instytucji, w tym dyrektorzy odpowiednich departamentów w ministerstwach tych państw, w których szkoły nie funkcjonują, otrzymali oficjalny list od sekretarza generalnego EJTN – sędziego Wojciecha Postulskiego. Ponieważ pismo dotarło również do KSSiP oraz Ministerstwa Sprawiedliwości, było to nie lada wydarzenie w historii Krajowej Szkoły. W liście tym sekretarz generalny, w sposób, jakiego dotychczas nie odnotowałem, wyartykułował wszelkie nieprawidłowości, do których dochodziło na linii władza wykonawcza – władza sądownicza w Polsce. Jego krytyka była celna, argumenty skrupulatnie dobrane, a wywody spójne i zmuszające do myślenia.

List trafił również w moje ręce i przyznam, że była to niesłychana intelektualna uczta i gratka szczególnie dla kogoś, kto obserwował upolitycznianie polskiego wymiaru sprawiedliwości nie tylko od zewnątrz ale również w ograniczonej perspektywie i od wewnątrz. W. Postulski umiejętnie strofował nie tylko władzę wykonawczą i ustawodawczą, stając po stronie węgierskich i polskich sędziów, podkreślając znaczenie działań tych represjonowanych, ale, co niezwykle imponowało, to fakt, że na polu które go najbardziej interesowało, a więc szkolenia i kształcenie kadr wymiaru sprawiedliwości, nie zostawił na działaniach władz KSSiP oraz Ministerstwa Sprawiedliwości suchej nitki.

Potępił praktykę skreślania sędziów „podwyższonego ryzyka” z list kandydatów na międzynarodowe wydarzenia szkoleniowe, w szczególności te finansowane ze środków unijnych, a więc znajdujące się w katalogu szkoleń EJTN. Zganił polskie władze za nieprofesjonalne i niemoralne praktyki mające na celu odgrywanie się i piętnowanie polskich sędziów, których orzeczenia nie podobały się władzy politycznej, wskazując na bezzasadne odwołanie z trwającej delegacji na staż do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka sędziego, który orzekał w sądzie pierwszej instancji – w trzyosobowym składzie – w sprawie panów Wąsika i Kamińskiego.

Pismo było bogate w argumenty, celne spostrzeżenia, a przy tym wysoce wyważone co do treści. Nikogo nie obrażało, ani personalnie nie obwiniało, jak gdyby wywody uderzały w system, praktykę, podejmowane działania i decyzje, a nie w stojących za nimi ludzi. Ważna była również deklaracja sekretarza, który stwierdził, że jeżeli rzeczone praktyki nie ustaną, pewne instytucje mogą zostać zawieszone lub nawet wykluczone z Sieci. Osobiście przypomniało mi to kazus polskiej Krajowej Rady Sądownictwa.

Sekretarz wskazał także na pilną potrzebę stworzenia – na poziomie europejskim – zbioru dobrych praktyk, które byłyby implementowane przez instytucje szkolące – członków EJTN, a które dotyczyć miały m.in. zasad, reguł, metod i sposobu prowadzenia rekrutacji, doboru adresatów szkoleń etc. Nie wykluczono przy tym sytuacji, w której pod pewnymi warunkami to EJTN prowadziłaby bezpośrednią rekrutację pośród sędziów, prokuratorów czy szeroko rozumianych kadr wymiaru sprawiedliwości, szczególnie gdy niepokojące sygnały docierałyby do Sieci. Wyobraźmy sobie jeszcze, że ww. pismo trafiło na biurko ówczesnej dyrektor KSSiP Małgorzaty Manowskiej, która aktywnie wspierała sędziego Postulskiego w jego reelekcji na stanowisko sekretarza EJTN.

Czytelnik może zachodzić w głowę, skąd sekretarz generalny mógł wiedzieć i tak dobrze orientować się w tym, co dzieje się w jego własnym kraju. W Krajowej Szkole, w której wiele lat pracował i do której był delegowany? Skąd mógł wiedzieć, co dzieje się w instytucji, z której się wywodził? Od sędziów? Od prokuratorów? Od kolegów i koleżanek z KSSiP? Z maili wysyłanych przez sędziów i prokuratorów rozczarowanych biernością Europejskiej Sieci? Trudno dziś dociec, skąd ta wiedza i świadomość. Niewątpliwie jednak tego właśnie oczekiwać należałoby od sekretarza generalnego, że będzie on dobrze zorientowany w tym, co dzieje się w różnych instytucjach szkolących w państwach UE i bardzo dobrze zorientowany we wszystkim, co dzieje się i działo w tej, z której się wywodzi.

Czas wysłania listu był właściwie dobrany, i to z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że kadencja sekretarza dobiegała końca i sędzia Postulski nie mógł się ubiegać o kolejną, tak więc kolokwialnie rzecz ujmując: nie miał nic „do stracenia”, a z drugiej strony było już po istotnych orzeczenia Sądu Najwyższego (przykładowo: wyrok SN z 5 grudnia 2019 r. w sprawie III PO 7/18), Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (wyrok ETPC z 12 marca 2019 r., 26374/18, Guðmundur Andri Ástráðsson) czy Trybunału Sprawiedliwości UE (Wyrok Trybunału, Wielka Izba, z 19 listopada 2019 r. sprawach połączonych C‑585/18, C‑624/18 i C‑625/18), tak więc raczej nie mogło być żadnych poważnych wątpliwości co do sytuacji faktyczno-prawnej w Polsce w odniesieniu do zmian w wymiarze sprawiedliwości. Uważałem to za bardzo istotny i symboliczny moment, a obecnie olbrzymi atut kandydata-sędziego Postulskiego w konkursie na stanowisko dyrektora KSSiP.

Czytelnicy mogą się poczuć nieco zagubieni, o co w takim razie chodzi. Dlaczego autor deprecjonuje wartość wyboru dokonanego przez komisję, a jednocześnie rozpisuje się o tak odważnym, znaczącym i chwalebnym działaniu podjętym przez zwycięskiego kandydata pod koniec piastowania przez niego stanowiska sekretarza generalnego EJTN? Drogi Czytelniku, śpieszę wyjaśnić: powód jest dość prozaiczny, a mianowicie taki, że wyżej opisany list czy jakiekolwiek formalne stanowisko nigdy nie powstały.

Przyznać muszę, że w pewnym sensie rozumiałem rozczarowanie sędziego Igora Tulei, który w filmie „Sędziowie pod presją”, twierdził, że UE nie reagowała przez pięć lat (…). Prawdą jednak jest, że nie reagowały różne instytucje czy podmioty finansowane ze środków UE, a które reagować mogły i powinny. Jestem jednak pewien, że ta kwestia została z wybranym kandydatem przedyskutowana, a członkowie komisji uzyskali satysfakcjonujące ich odpowiedzi.

Kandydat, którego nie było

W tym miejscu nie mogę oprzeć się pokusie wspomnienia o kandydacie, którego niestety nigdy nie było. Pamiętajmy bowiem, że polemika nie jest toczona w próżni, a jej ramy zostały nakreślone przez jednego z członków komisji, który ma nadzieję, że: „(…) po konkursie i wyborze dyrektora szkoły absolwenci będą już wiedzieć, jakimi sędziami warto i należy zostać”. Miałem olbrzymi przywilej uczyć się asystenckiego rzemiosła, współpracując z sędziami w XXV wydziale cywilnym Sądu Okręgowego w Warszawie. Gdyby ktoś chciał się dowiedzieć, gdzie pracują herkulesi polskiego wymiaru sprawiedliwości, to mogę zapewnić, że w XXV wydziale znajduje się co najmniej jeden.

Sędzia, który nigdy nie był na delegacji, nigdy nie uchybił terminowi sporządzenia uzasadnienia, nigdy nie oddał żadnego uzasadnienia wyroku w terminie dłuższym aniżeli czternaście dni, co mając na uwadze, że niektóre z uzasadnień liczyły setki stron, jest po prostu imponujące. Postawa w życiu zawodowym sędziego zarówno w stosunku do kolegów i koleżanek sędziów, asystentów, referendarzy, jak i kadry urzędniczej cechowała się zawsze najwyższym szacunkiem, wyrozumiałością i życzliwością. Ów sędzia ma dość prostą w teorii, jakkolwiek niebywale trudną do systematycznego stosowania metodę pracy: „Panie Dariuszu – mawiał – pisanie uzasadnienia wyroku rozpoczynamy na etapie wpływu pozwu, a nie wniosku o jego sporządzenie”. Na szczęście dla społeczeństwa sędzia ten nie jest kierownikiem ani dyrektorem, nie był w delegacji czy to krajowej czy zagranicznej – jest sędzią: orzeka.

Szczęście jest to dla społeczeństwa, lecz pech dla Szkoły i jej aplikantów. Jeżeli bowiem postawa tej czy innej osoby może czegokolwiek nauczyć drugiego człowieka, to śmiem twierdzić, że tysiące aplikantów miałoby się od kogo uczyć. Pisząc niniejszy tekst, postanowiłem sprawdzić, czy aby pamięć nie płata mi figli. Być może jednak coś pominąłem, coś wymagało sprawdzenia lub zostało przekłamane? Poszedłem więc do XXV wydziału cywilnego SO w Warszawie i bez ogródek zapytałem panią kierownik, czy statystyka rzeczonego sędziego nadal jest tak imponująca. Czternaście dni? – ze zdziwieniem zapytała – sędzia nigdy nie czeka czternastu dni, przynosi uzasadnienie już pierwszego dnia po wpływie wniosku – stwierdziła.

Jakim sędzią powinien być absolwent KSSiP? Wydaje mi się, że profilem zbliżony do kandydata na dyrektora, którego „nigdy nie było”, aniżeli tego rekomendowanego przez komisję. Nie chciałbym wszak narzucać swojego poglądu Czytelnikom – członkom naszej sceptycznej komisji. Oceny musicie Państwo dokonać sami. Pojawić się jednak musi pytanie, no tak… ale co z pozostałymi kandydatami? Skąd zaczerpnąć bliższych informacji na ich temat?

Drodzy Państwo, stoję przed tym samym problemem: wiem, że niewiele wiem. Być może komisja powinna transmitować prowadzone wysłuchania? Lub opublikować wyniki wraz z uzasadnieniem? Sądzę, że również pozostali kandydaci chcieliby się dowiedzieć, co sprawiło, że nie otrzymali rekomendacji?

Wzorem mec. Gwizdaka chciałbym również podzielić się pewną historią, która raz jeszcze uzmysłowiła mi, jak ważne są w życiu prezentowane postawy. Podczas zeszłorocznej międzynarodowej wymiany dla aplikantów sędziowskich i prokuratorskich, która odbywała się w Lublinie, jeden z goszczących nas w sądzie okręgowym sędziów opowiedział międzynarodowej grupie aplikantów historię sędziego Bolesława Sekutowicza. Bolesław Aleksander Sekutowicz był adwokatem, od 1919 r. sędzią Sądu Okręgowego w Lublinie, a od 1925 r. sędzią Sądu Apelacyjnego w Lublinie, w którym od 1929 r. pełnił funkcję prezesa sądu. W 1937 r. prezydent RP powołał go na sędziego Trybunału Stanu.

Nazwiska, których zabrakło

Po wkroczeniu 18 września 1939 r. wojsk niemieckich do Lublina rozpoczęły się prześladowania i akcje likwidacyjne. Sędzia Sekutowicz otrzymał od władz hitlerowskich polecenie dostarczenia listy wszystkich sędziów pochodzenia żydowskiego. Nie wiem, czy rozkaz ten był dla niego zaskoczeniem, czy też nie i jakie miał na ten temat przemyślenia. Czy był na to przygotowany? Niezmiernie trudnym byłoby odtworzenie jego stanu umysłu. Nadmienię przy okazji, że nie znam i nie poszukiwałem informacji o statystykach dotyczących liczby rozpoznanych przez sędziego Sekutowicza spraw. Czy był pracowity? Nie wiem. Nie wiem również, czy był kiedykolwiek delegowany i jeżeli tak, to jak długo. Nie to stanowi bowiem clou tej historii. Istotna jest jego postawa zaprezentowana w sytuacji kryzysowej. Historia mówi, że sędzia Sekutowicz poleconą listę przygotował i doręczył władzom niemieckim

Ośmielam się w tym miejscu posłużyć pewnym cliché, że postawy prezentowane przez obywateli w czasach kryzysowych mają znaczenie, pośród tych z kolei szczególne znaczenie mają postawy, czyny i działania prezentowane przez przedstawicieli władzy sądowniczej – przedstawiciele tej władzy najczęściej stanowią bowiem jedyną barierę chroniącą zwykłego obywatela przed siłą, arbitralnością i samowolą każdej innej władzy. Ostatecznie Bolesław Sekutowicz został okrutnie zamordowany razem z prezesem Sądu Okręgowego Stanisławem Bryłą w nocy 23 grudnia 1939 r.

Czytelnik, nieznający tej historii, zapewne zapyta, a co z dostarczoną listą? Śpieszę dopowiedzieć: na przygotowanej i doręczonej władzom niemieckim liście sędzia zapisał dane tylko jednej osoby: Bolesław Aleksander Sekutowicz.

Na zakończenie chciałbym podkreślić znaczenie otwartej i szanującej różne punkty widzenia debaty na temat przyszłości kształcenia sędziów i prokuratorów w Polsce. Wydaje się oczywistością, że przez konstruktywny dialog możemy dążyć do tworzenia bardziej sprawiedliwego i efektywnego wymiaru sprawiedliwości.

Nie martwmy się zatem na zapas – drodzy Czytelnicy – i patrzmy w przyszłość z nadzieją. Szczególnie zaś aplikanci i absolwenci KSSiP nie powinni się niepokoić: pewność zatrudnienia mają, wynagrodzenie gwarantowane ponad średnią krajową również, a co do obciążenia pracą… No cóż, mottem może być przecież: „od nominacji do delegacji – kto pierwszy, ten lepszy”.

Autor jest adwokatem, współpracownikiem w Katedrze Historii Politycznej Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego, w latach 2017–2024 asystentem sędziego w Sądzie Okręgowym w Warszawie, del. do KSSiP

20 marca 2024 r. w „Rzeczy o prawie” ukazał się artykuł Jarosława Gwizdaka „Jakimi sędziami nie mamy być?”. Były już sędzia i członek powołanej przez ministra sprawiedliwości komisji odpowiedzialnej za preselekcję kandydatów i rekomendację osoby na stanowisko dyrektora Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury podzielił się z Czytelnikami swoimi przemyśleniami o pracy w komisji oraz kierunku rozwoju i kształcenia przyszłych sędziów i prokuratorów. Przede wszystkim pragnę wyrazić uznanie dla próby reaktywowania publicznej debaty na ten ważny temat. Jednocześnie chciałbym podjąć próbę konstruktywnej krytyki i dyskusji, wskazując na aspekty, które mogły być przedmiotem refleksji autora, lecz takimi się nie stały, ze stratą – w mojej ocenie – dla szerszego grona osób zainteresowanych podjętą problematyką.

Pozostało 97% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?