Jarosław Gwizdak: Bezbłędni na pół gwizdka

Mnie poszło jak z płatka, ale dogmat o nieomylności sądu to zdecydowanie za mało.

Publikacja: 23.05.2023 11:21

Jarosław Gwizdak: Bezbłędni na pół gwizdka

Foto: Adobe Stock

Jednym z największych problemów sądownictwa są pomyłki. Te duże bulwersują opinię publiczną i na długo pozostają argumentem za zmianami. Mogą też prowadzić do odpowiedzialności Skarbu Państwa i tkwić we wspólnej pamięci.

Niestety czasami takich pomyłek nie da się naprawić. Można ewentualnie minimalizować ich skutki, co jest jedynie iluzoryczną rekompensatą.

W hierarchii sądowych pomyłek są też błędy średniej rangi. W większości naprawiane przez kontrolę instancyjną (niezależnie od prawidłowości obsady składu sądu). I znowu – czasami obywatel zmęczony procesem przed sądem pierwszej instancji nie odwoła się od błędnego orzeczenia i ono stanie się prawomocne. Bywa i tak.

Czytaj więcej

Jarosław Gwizdak: Z dziejów polskiego upraszczania

Powodów na pozostawanie w systemie błędnych wyroków można znaleźć kilka. „Zmęczenie materiału” (zwłaszcza tego ludzkiego) jest zdecydowanie jednym z nich. Innym może być po prostu wyczerpanie się funduszy czy nerwów na kontynuowanie sądowych batalii.

Wyrok staje się prawomocny, później wykonalny – i już. Niewiele da się zrobić.

Trzecią kategorią pomyłek sądowych są te na pozór błahe, niepodlegające nawet kontroli instancyjnej, lecz bardziej samokontroli. Uważny i znający sądowe procedury czytelnik domyśla się już, że chodzi o oczywiste pomyłki i błędy pisarskie.

Jak kamyk w bucie

Mądrzy Rzymianie już wiedzieli, że lekarz nie będzie w stanie wyleczyć się sam. Nie jestem lekarzem ani praktykującym obecnie prawnikiem. Mimo to postanowiłem stać się pogromcą sądowej pomyłki.

Sądy prowadzą rozmaite rejestry z typową dla siebie ostrożnością i pietyzmem. A to trzeba się komunikować na formularzach, a to orzeczenia wymagają tłumaczenia z sądowego na język polski, a to wyszukiwarka internetowa działa dość swoiście.

Tak najwyraźniej musi być. Od kilkunastu lat mamy taki standard, czy też klimat. Wielokrotnie pomstowałem już na formularze, których używa się do składania wniosków w postępowaniu wieczystoksięgowym.

A może to ja się uparłem na te formularze? Być może są w porządku, łatwe do wypełnienia i przyjazne? Nie mam pojęcia. Tak jednak się stało, że karma mojej niechęci szybko do mnie wróciła.

Każdemu może się to zdarzyć: w wyniku spadkobrania zostałem współwłaścicielem ułamka nieruchomości. Niewielki sąd na południu Polski wpisał kilkoro członków mojej rodziny do działu drugiego księgi wieczystej, wpisując tam i mnie. Od złożenia wniosku do wpisu minęło raptem pięć miesięcy – tempo zaiste wybitne.

Co do tego, czy na pewno zostałem wpisany do księgi, miałem jednak wątpliwość. Zawiadomienie doręczono Gwizdakowi, lecz w księdze wpisano Gwizdka. Nieważne, że każde z moich rodziców (również przecież ujawnionych) figurowało tam jako Gwizdak. Ja zostałem Gwizdkiem, jak w wyszukanych przezwiskach w podstawówce.

Nie da się i już

Znając (powiedzmy, że minimalnie) mechanizmy funkcjonowania sądów oraz procedurę, postanowiłem pojechać do sądu i złożyć wniosek o sprostowanie. Pierwszym etapem był punkt informacyjny ksiąg wieczystych, oddzielony od biura obsługi interesantów.

Pracująca tam urzędniczka przyjęła, że wina jest po mojej stronie. „To pan się pomylił, na pewno napisał pan we wniosku swoje nazwisko z błędem. Referendarz wpisał to tak, jak pan chciał, na pewno. Notariusz też się musiał pomylić. Niech pan to idzie sprawdzić do sekretariatu, w aktach pan to zobaczy”.

Przyznam, że usłyszawszy tak dobitnie dogmat o nieomylności sądu, zwątpiłem w swoje umiejętności ręcznego pisania. Może faktycznie napisałem o sobie Gwizdek?

Skoro zostałem wysłany do sekretariatu, aby sprawdzić akta postępowania, poszedłem na drugie piętro sądu. „Przerwa!” – usłyszałem, wchodząc do pomieszczenia. „Przepraszam, jaka przerwa?” – zapytałem. „Do 12:00, napisane jest, przeczyta sobie” – usłyszałem. Przeczytałem sobie. Była przerwa. Była 11:32. Pozostałe do końca przerwy 28 minut spędziłem bardzo produktywnie. Wypełniłem pieczołowicie wniosek o sprostowanie, zwłaszcza w rubryce „nazwisko” i opłaciłem kolejne 30 minut parkingu. Potem wróciłem do… punktu wyjścia.

Postanowiłem najpierw złożyć wniosek, a potem spojrzeć jeszcze w akta. Na akta musiałem poczekać następne 30 minut, ale przecież szczęśliwi (współwłaściciele) czasu nie liczą.

Niesamowite – nie pomyliłem się ani ja we wniosku, ani sporządzający akt poświadczenia dziedziczenia rejent. Pomylił się… sąd. I wtedy nastąpił moment całkowitego przełomu. Usłyszałem „przepraszam” od kompetentnej urzędniczki. „Pomyliliśmy się, nasz błąd, postaramy się go naprawić”.

Moja historia ma więc happy end. Pomyłka sądu zostanie naprawiona. Usłyszałem magiczne słowo „przepraszam”. Jestem w pełni usatysfakcjonowany.

A teraz ciemniejsza strona: mnie się udało, pokonałem sądowy tor przeszkód w błahej sprawie. A ci, którym się nie uda? A ich obraz wymiaru sprawiedliwości? Dogmat o nieomylności sądu to zdecydowanie za mało.

Autor jest byłym sędzią, byłym prezesem sądu, członkiem zarządu Fundacji Inpris, Obywatelskim Sędzią Roku 2015

Jednym z największych problemów sądownictwa są pomyłki. Te duże bulwersują opinię publiczną i na długo pozostają argumentem za zmianami. Mogą też prowadzić do odpowiedzialności Skarbu Państwa i tkwić we wspólnej pamięci.

Niestety czasami takich pomyłek nie da się naprawić. Można ewentualnie minimalizować ich skutki, co jest jedynie iluzoryczną rekompensatą.

Pozostało 93% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?