Faktycznie więc rzeczywistość współbrzmi z Panem Profesorem i nie potwierdza takiej potrzeby. Być może chodziło więc o kolejne uczelnie, które otrzymują pozwolenie, a nie są w miastach wojewódzkich? Po wtóre, Pan Profesor używa zwrotu „nam”. Skoro więc „niepotrzebne nam są…” to znaczy, komu właściwie niepotrzebne są wydziały prawa w każdym powiatowym mieście? Wykładowcom uczelni z miast wojewódzkich? Studentom dojeżdżającym z Zamościa, Biłgoraja czy Chełma do Rzeszowa czy Radomia, by tam studiować prawo? A może właścicielom wynajmującym mieszkania studentom dojeżdżającym ze swoich powiatów do miast wojewódzkich? Patrzmy więc na problem szerzej. A jeśli społeczeństwu czy „państwu” (jak w dalszej części wywiadu Pan Profesor wskazuje) nie są potrzebne takie wydziały w każdym powiatowym mieście, to można zapytać, czy państwu są potrzebne akademie sztuk pięknych i akademie muzyczne w tylu miastach wojewódzkich? Mamy może nadprodukcję ich absolwentów w stosunku do wybitnych artystów?
A może państwu nie są potrzebne hipermarkety na każdym osiedlu? Bo jest nadprodukcja żywności i nie wszystka jest zdrowa? Ale czy postulujemy powrót wyłącznie do delikatesów dla wybranych?
Nie ma przeszkód
Pan Profesor postuluje powrót do elitarności wykształcenia prawniczego, elitarności dyplomu. Nie ma przeszkód, by dana uczelnia wybrała dany model elitarności, podnosząc rekrutacyjną poprzeczkę, przyjmując 20 osób zamiast 200. Spytajmy też, które to uczelnie odpowiadają za sugerowaną przez Pana Profesora masową „produkcję” prawników? No raczej nie te, które dopiero możliwość kształcenia prawniczego otwierają. Czy ktoś zmuszał uniwersytety w miastach wojewódzkich, by przyjmowały setki czy tysiące studentów na pierwszy rok? I bardzo dobrze zresztą, że dawały szeroko szansę młodzieży, bo nie jest sztuką mieć wybitnego kandydata, którego czasem wystarczy… nie zepsuć. Sztuką jest uzyskać spore „przysporzenie dydaktyczne” przy relatywnie trudnym punkcie startu. Nie każdy absolwent prawa musi być wybitnym adwokatem, ale każdy będzie trudniejszym przeciwnikiem dla nadużywającego przepisów przedstawiciela aparatu państwowego, dla nierzetelnej korporacji czy dla nieuczciwego kontrahenta.
Pan Profesor postuluje wprowadzić „egzekucję wiedzy”. Zgoda, tylko czy np. egzaminowanie z pamięciowego opanowania relatywnie mało przydatnych formułek powinno być utożsamiane z jakością kształcenia? Czy stawianie dwójek na egzaminach z tego co łatwe w egzekwowaniu, a mniej przydatne w życiu i w pracy prawnika, może wręcz sprzyjać omijaniu takich wymagań niezgodnie z prawem (ściąganie)? Alternatywa jest: proponować studentom kształcenie umiejętności tak przydatnych w życiu i pracy prawnika, by już od pierwszych zajęć sami to czuli. Taka automatyczna zachęta, by sami chcieli opanować to, z czego mogą mieć korzyść i dochód.
Zgadzam się z Panem Profesorem, że należy studentów uczyć praktycznie, ale czy cała kadra każdego „dobrego, biednego” wydziału prawa prowadzi swoją ciekawą praktykę prawniczą? Jaka jej część skupia się mniej na dydaktyce, bardziej na publikowaniu pod własny awans naukowy? Chcemy, by w Akademii Zamojskiej prawa karnego uczył prokurator oraz sędzia karnista. Prawo rodzinne ćwiczyć powinien adwokat specjalizujący się takich sprawach. Prawo pracy zaś np. radca z wieloletnim doświadczeniem inspektora pracy, a prawo wyborcze – osoba mająca doświadczenie komisarza wyborczego. Tak rozumiem jakość kształcenia w praktyce.
Kto biedny, a kto zły
Pan Profesor twierdzi, że państwo dokłada do każdej szkoły, także niepublicznej, a „dobre wydziały prawa są biedne”. A skąd wiemy, że dany wydział jest dobry? Chyba nie z tego, że jest biedny? No i w czym jest dobry? Czy dobre wyniki zdawalności na aplikację można osiągnąć, skupiając się przez pięć lat na rozwiązywaniu testów, jakie do nich przygotowują? Do tego przydatna jest pilność, czas i dobra pamięć. Niekoniecznie całego „dobrego wydziału” prawa. No i w średniowiecznym Krakowie uczono prawa, choć miał trzy razy mniej ludności od dzisiejszego Zamościa. Cambridge to ludnościowo tylko dwa Zamoście, zaś Oxford – trzy. Żadne z tych miast nie przekracza dwustu tysięcy mieszkańców, czyli ma ich mniej niż powiatowa Częstochowa.