Ostatnie tygodnie przyniosły nasilenie debaty nad obecnością Kościoła i religii w naszym życiu. To nieprzypadkowa kolejność. Tak naprawdę zakres tematyczny tej debaty i podnoszone argumenty w najmniejszym stopniu dotyczą religii rozumianej jako zespół wyobrażeń, oczekiwań i zasad funkcjonowania świata i człowieka. Dotyczą w istocie roli Kościoła rzymskokatolickiego i jego aparatu w życiu politycznym i społecznym kraju. Najlepszym tego dowodem jest tekst Piotra Zaremby w najnowszym „Plusie Minusie” pt. „Lekcje religii, lekcja wolności” (14–15 stycznia). Pisze on bowiem o katechezie, ale unika pytań szerszych, których problematyka katechezy jest tylko przykładem. Ale przyjmuję tę konwencję.
Wątpliwości i warunki
Na początek zastrzeżenie. Nie jestem specjalistą od religii, nie uczestniczę w praktykach religijnych, co wcale nie oznacza, że traktuję rzecz tę jako zbędną lub wrogą wobec lewicowego porządku świata, który jest mi najbliższy. Uważam, że dopóki nie znajdziemy dobrej formuły nauczania i wpajania młodym zasad etyki społecznej, religia spełnić może znaczącą rolę. Ale jest kilka wątpliwości i warunków.
Pierwszy dotyczy oddzielenia religii od polityki. Piotr Zaremba przywołuje przykłady dobrych liberałów (Mazowiecki, Samsonowicz) kontra źli „liberałowie” współcześni. Ale Mazowiecki nie był żadnym liberałem, Samsonowicz także. Pierwszy potrzebował poparcia Kościoła instytucjonalnego dla swojego programu reform (podobnie jak Miller kilkanaście lat później dla wstąpienia do UE). Paryż był wart każdej mszy i to wszystko. Kto tu kogo wykorzystał i w jakim celu – zostawiam szczególarzom.
Czytaj więcej
Jeśli są rodzice, którzy chcą korzystać ze szkolnej infrastruktury, aby zapewnić swoim dzieciom edukację religijną, powinni mieć do tego prawo. W imię wolności, z którą liberalna i socjalna lewica zdaje się mieć narastający kłopot.
Dzisiaj Kościół hierarchiczny nieco zmądrzał, ale wzajemnych stosunków z polityką nie usunął z agendy swoich zainteresowań. Piszę „nieco”, bo np. postawę akceptacji wobec wyroku TK ws. aborcji uważam za błąd. To dzięki Kościołowi Kaczyński nie musi się z niczego tłumaczyć, a to wszak była jego decyzja, a nie hierarchii. Być może świadomie podjęta, by wepchnąć zacnych dostojników kościelnych w wątpliwą społecznie i politycznie debatę oraz uświadomić im, że bez poparcia PiS w tej debacie skazani są na przegraną. Efektem tego jest spadające uczestnictwo w praktykach religijnych i zmniejszenie się wpływu Kościoła na życie obywateli.