SN miażdży wątpliwości
Z wątpliwościami ostro rozprawił się Sąd Najwyższy, który oddalił kasację Beaty Pasik jako „oczywiście bezzasadną”.
Przypomniał, że Beata Pasik mocno emocjonalnie zareagowała na zwolnienie jej z pracy, przyszła do sklepu i nie chciała go opuścić, aż właściciel wezwał policję, a jej narzeczony w reakcji na zwolnienie jej z pracy groził ekspedientce, która podszyła się pod klientkę by złapać Beatę na kradzieży.
Jak ocenił brak śladów prochu po wystrzale? „Nie natrafiono w śledztwie na przedmioty z którymi broń ta się zetknęła. Nie można też wykluczyć, że ślady takie nie pozostały” – stwierdził SN. Czyli śladu prochu nie było, bo nie musiało być – mogła zmienić garderobę, spalić, wyrzucić do Wisły. Zatrzymano ją na trzeci dzień po zabójstwie.
Co do możliwości zdobycia broni SN zauważył, że już tylko obserwacja doniesień mediów i relacji z działań policji świadczy o tym, że „obecnie nabycie broni nie stanowi, niestety, większego problemu”. Przypomnijmy, była to połowa lat 90., wtedy jedna z gazet w ramach prowokacji dziennikarskiej kupiła nawet trotyl.
To, że mógł strzelać profesjonalista, osoba „bardzo dobrze obeznana z bronią” jest według Sądu Najwyższego oceną zupełnie nieuprawnioną. Strzał z bliskiej odległości, w małym pomieszczeniu - „nie musi być udziałem wprawnego strzelca”. Fakt dobicia drugim strzałem? Profesjonalista nie zostawiłby drugiej osoby, nie upewniając się, że nie żyje – wskazywał SN w uzasadnieniu. I co ważne podkreślił: „nie ma osobowości niezdolnej do zabójstwa”.
Na miejscu zbrodni broni nie znaleziono, były tylko trzy pociski i fragmenty jednego. Biegły nie był w stanie powiedzieć jaką bronią posłużył się sprawca
Dlaczego policja szybko wzięła pod lupę Pasik? - Ponieważ ofiara wpuściła sprawcę, a więc musiała go znać, dlatego wszyscy rodzina i pracownicy sklepu byli ustalani w pierwszej kolejności. To pozwoliło w krótkim czasie, nie przekraczającym 20 minut podjąć obserwację mieszkania Pasik – tłumaczył SN.
Zdaniem sądu, nie było żadnych podstaw, by kwestionować zeznania Jaźwińskiej i prawdziwość tej jej pierwszej wypowiedzi. Dopiero w następnym zeznaniu pojawiło się owe 99 proc. pewności.
Na procesie po ogłoszeniu wyroku skazującego Pasik krzyczała do Anny: „Powiedz im, że to nie ja”.
Oba sądy - okręgowy i apelacyjny nie znalazły podstaw do przyjęcia że Jaźwińska „ukrywa rzeczywistego sprawcę”.
Zdanie odrębne przy wyroku skazującym złożyła sędzia Aniela Bańkowicz. Dużo w nim stwierdzeń typu ”wydaje się”, oraz „nie można wykluczyć”.
„Wydawać się może, że raczej on (Daniel Jaźwiński – red.) mógł być celem sprawcy”. Wydaje się też, że sprawca działał „profesjonalnie” - nie pozostawił śladów daktyloskopijnych, strzał oddany do leżącego Daniela Jaźwińskiego ma charakter „dostrzelenia”. Sędzia wytyka Jaźwińskiej „99 proc.” pewności. Sugeruje, że jej luki w pamięci są z chęci ukrycia „fragmentów rzeczywistego przebiegu wydarzeń”. Jaki miałby mieć motyw? – o tym nie ma słowa.
Anna miała wybite zęby złamane korony – mogła je stracić uderzona twardym narzędziem – sugeruje sędzia w zdaniu odrębnym. Jednak biegły i sąd, który skazał Pasik orzekli, że to skutek uderzenia o „tępe podłoże”.
Na miejscu zbrodni broni nie znaleziono, były tylko trzy pociski i fragmenty jednego. Biegły nie był w stanie powiedzieć jaką bronią posłużył się sprawca. Pewny był jedynie kaliber lufy z której wystrzelono pociski. Szczegółowo przesłuchany na rozprawie twierdził, że sprawca posługiwał się lufą rewolweru, która mogła być osadzona na elementach pistoletu (był to składak), mógł użyć składanej amunicji lub broni nie ujętej w katalogach. Ale rodzaj broni biegły wskazał wariantowo.
Bez nowych dowodów
Beata Pasik, która wyszła niedawno, 7 lat przed końcem kary, zapewnia, że jest niewinna, ale dotąd nie przedstawiała żadnego nowego dowodu, który pozwoliłby na wznowienie postępowania. Co więcej, z akt wynika, że już dwukrotnie chciała tego – w 2010 r. i w 2020 r. Za pierwszym razem wyznaczony jej z urzędu adwokat w opinii stwierdził brak podstaw do złożenia wniosku o wznowienie postępowania. We wrześniu 2020 r., po jej skardze, że ujawnił się nowy świadek który rzekomo posiada wiedzę o innym niż ustalony przez sąd przebiegu wydarzeń z 16 grudnia 1996 r. Sąd Najwyższy odmówił przyjęcia jej wniosku o wznowienie sprawy – bo tym razem Pasik, mimo wezwania nie przedstawiła wniosku podpisanego przez profesjonalnego obrońcę, jak wymaga prawo, i nie wniosła opłaty. Jak będzie teraz?
Jej pełnomocniczka mec. Sylwia Kamińska przyznała nam, że nie złożyła takiego wniosku, a „sprawą zajmują się służby”. Jakie nie chciała powiedzieć.
- Jeśli Beata Pasik wraz z obrońcą uważają, że to nie skazana strzelała do Daniela i Anny Jaźwińskich, powinni czym prędzej przedstawić nowe fakty lub dowody wskazujące na to, że skazana prawomocnym wyrokiem nie popełniła zbrodni zabójstwa - mówi mec. Grzegorz Cichewicz, pełnomocnik Anny Jaźwińskiej. I dodaje: - Zainteresowani powinni przygotować wniosek o wznowienie postępowania, a nie skupiać się na celebryckich reportażach nad jeziorem z nauką żeglowaniem i tańca na pomoście, w stylu „Kulisów sławy”.
Mec. Cichewicz podkreśla, że „cały czas mamy do czynienia z prawomocnym wyrokiem sądu karnego, który został utrzymany w mocy przez sąd drugiej instancji, a i kasacja do Sądu Najwyższego nic nie dała”.
Na fali sprawy Tomasza Komendy, który niewinnie przesiedział 25 lat w więzieniu, Beata Pasik trafiła na podatny grunt. Tyle, że jej sprawy nie sposób porównać ze sprawą Komendy - poczynając od jego „żelaznego” alibi. Komenda wolność zawdzięcza ofiarnemu i dociekliwemu policjantowi oraz dwom niezłomnym prokuratorom, którzy dotarli do prawdy.
Anna Jaźwińska, która po tragedii na nowo ułożyła sobie życie uważa, że „zadziwiające jest zwolnienie skazanej, i to aż siedem lat przed końcem odbycia kary za zabójstwo i usiłowanie zabójstwa, bez poinformowania jej o tym fakcie, mimo ponoć orzeczonego zakazu zbliżania się do pokrzywdzonej.