Maria Paszyńska: W powstaniu rozkwitły niemal wszystkie możliwe rodzaje bohaterstwa

„Ogromną rolę w kształtowaniu postawy pokolenia warszawskich powstanek i powstańców odegrało wpajane im przez rodzinne oraz szkolne środowisko poczucie odpowiedzialności” – mówi Maria Paszyńska, pisarka, autorka książki „Dziewczyny ze Słowaka”.

Publikacja: 01.08.2024 18:31

Pomnik Kobietom Powstania Warszawskiego (autorstwa rzeźbiarki Moniki Osieckiej) został odsłonięty w 

Pomnik Kobietom Powstania Warszawskiego (autorstwa rzeźbiarki Moniki Osieckiej) został odsłonięty w 77. rocznicę zakończenia powstania. Ustawiony przy placu Krasińskich w Warszawie monument upamiętnia nie tylko żołnierki, sanitariuszki i łączniczki, ale wszystkie ówczesne warszawianki

Foto: Iwona Demko

W historii warszawskiej konspiracji złotymi zgłoskami zapisało się Liceum im. Stefana Batorego, które wyedukowało tak wybitnych absolwentów, jak chociażby słynni „Zośka”, „Rudy” i „Alek” z „Kamieni na Szaniec” czy poeta Krzysztof Kamil Baczyński. Tymczasem w swojej książce zdecydowała się pani przedstawić losy uczennic znacznie mniej znanej pod tym względem placówki – Liceum im. Juliusza Słowackiego. Dlaczego postanowiła pani poświęcić uwagę właśnie tym dziewczętom?

Powodów mojej decyzji jest bardzo wiele, ale dwa są dominujące: po pierwsze, historię przez wieki pisali niemal wyłącznie mężczyźni, dlatego – co zrozumiałe – ukazywała ona głównie męską perspektywę wydarzeń. Ja natomiast zawsze podczas tworzenia literatury przykładam dużą wagę do tego, aby przywracać narodowej pamięci również postacie kobiecych bohaterek. A po drugie... sama jestem dumną absolwentką VII Liceum Ogólnokształcącego im. Juliusza Słowackiego w Warszawie, mam więc do niego stosunek głęboko osobisty. Lata spędzone w tej szkole wspominam z ogromnym sentymentem. Jestem niezwykle wdzięczna losowi, że pozwolił mi kształcić się w placówce o tak niezwykłej i chwalebnej historii, pod okiem wielu wspaniałych nauczycieli z prawdziwego powołania. Pod tym względem „Słowak” funkcjonował zresztą bardzo konsekwentnie – jeszcze przed wojną szkoła ta słynęła z zadziwiająco nowoczesnego i świadomego podejścia do kształcenia dziewcząt, które w jej murach przygotowywano do wykonywania naprawdę niemal każdego zawodu. Duży nacisk kładziono na nauki ścisłe, ale i na sprawność fizyczną, co w tamtych czasach uchodziło w niektórych kręgach za fanaberię lub nawet zajęcie nieodpowiednie dla „przyzwoitych” dziewcząt. A ta wyćwiczona sprawność fizyczna okazała się później, w latach wojny i powstania, błogosławieństwem, nierzadko ratującym życie. Uczennice miały okazję zgłębiać nie tylko powszechne wówczas języki niemiecki i francuski, lecz także angielski, który przed wojną znany był w dość ograniczonych kręgach. W liceum tym, podobnie jak w „Batorym”, prężnie działała drużyna harcerska, tzw. Trójka. Niedługo po jej utworzeniu, ze względu na dużą popularność wśród dziewcząt, została podzielona na trzy osobne drużyny: Trójkę Złotą, Czerwoną i Czarną. Jedną z drużynowych była zresztą Maria Dawidowska, siostra „Alka” Dawidowskiego, nazywana Marylką. Była ona jedną z wielu wybitnych absolwentek placówki, które w chwili nadejścia dziejowego konfliktu bohatersko stanęły w obronie swojej ojczyzny.

Maria Paszyńska – autorka powieści „Dziewczyny ze Słowaka”

Maria Paszyńska – autorka powieści „Dziewczyny ze Słowaka”

Foto: Adam Tuchliński / Materiały promocyjne Wydawnictwa Znak

Podczas wojny Liceum Słowackiego zostało przez Niemców zamknięte, a jego budynki przeznaczone na cele wojskowe. Nauczycielki i uczennice przeszły w tryb nauczania tajnego. W jaki sposób te młode dziewczęta godziły obowiązki związane z nauką z zadaniami konspiracyjnymi oraz bardzo często też z pracą, która nie tylko stanowiła tak rozpaczliwie potrzebne w warunkach wojennych źródło utrzymania, lecz również ochronę przed wywózką na roboty do Niemiec?

Sądzę, że ogromną rolę odegrała tutaj kwestia przedwojennego wychowania w poczuciu odpowiedzialności. Młodzieży wpajano, że zobowiązanie jest niemal rzeczą świętą, kwestią honoru, a wypełnianie zadań świadczy o dojrzałości i odpowiedzialności. Dzisiaj niestety już znacznie rzadziej możemy spotkać podobne podejście, a ponadto nagminnie mamy problem ze złą organizacją czasu i jego niewłaściwym wykorzystaniem. Zwróćmy też uwagę, że dziewczęta mogły zawsze liczyć na pomoc swoich nauczycielek, które stanowiły dla nich prawdziwy wzór do naśladowania. Były to w większości kobiety, które jeszcze przed I wojną światową, w czasach zaborów, uczestniczyły w tajnym nauczaniu. Zdobyte wówczas przez nie doświadczenie okazało się bezcenne w latach II wojny światowej. Dlatego chciałam, aby moja książka przedstawiała nie tylko losy najmłodszych uczennic, ale również pokoleń absolwentek oraz nauczycielek. Niezwykłe wrażenie wywarła na mnie postać profesor Marii Bujalskiej de domo Skoczylas (1886–1977), pierwszej w historii absolwentki Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Podczas wojny została więźniarką Pawiaka, a później obozu Ravensbrück. W obu tych straszliwych miejscach nie zrezygnowała ze swojej misji, w wolnych momentach nauczając towarzyszki niedoli. Dla więźniarek wykłady z historii i języka francuskiego prowadzone przez profesor Bujalską stanowiły namiastkę normalności, okazję do choćby chwilowego zapomnienia o otaczającym je piekle. Ta dzielna kobieta przeżyła obóz, zmarła w Warszawie 3 listopada 1977 r.

Czytaj więcej

Paweł Łepkowski: Dwa wspomnienia o powstaniu

A wracając jeszcze do kwestii organizacji czasu przez te dziewczęta – myślę, że znaczenie odegrał tu również bardzo prozaiczny fakt, iż podczas okupacji wiele z dotychczasowych rozrywek stało się po prostu nieosiągalne. Kawiarnie i parki przemianowano na „Nur für Deutsche”, a propagandowych kin czy teatrów te patriotyczne Polki oczywiście unikały jak ognia, bo przecież „tylko świnie siedzą w kinie, co bogatsze to w teatrze”. Wypełniające ich egzystencję nauka, praca i działalność konspiracyjna nadawały sens i ramy życiu wśród mroków okupacji.

Nadeszło jednak powstanie i wiele z tych dziewcząt stanęło do walki nie tylko w charakterze sanitariuszek i łączniczek, ale też regularnych żołnierzy z bronią w ręku…

Pamiętajmy, że również te niemal przysłowiowe, dotknięte efektem haremu, czyli w powszechnym mniemaniu najczęściej bezimienne „sanitariuszki i łączniczki”, otrzymały przeszkolenie wojskowe i stopnie wojskowe, nieraz właśnie w stopniu strzelca. W praktyce miały jednak znacznie mniejsze możliwości, jeśli chodzi o walkę z bronią w ręku. Wynikało to ze względów praktycznych: tej nieszczęsnej broni było po prostu bardzo mało, a pierwszeństwo mieli na tym polu mężczyźni, których uważano – nie zawsze słusznie – za lepszych strzelców. Trzeba też przyznać, że niestety w środowisku powstańczym także zdarzały się przypadki mizoginii. Dobrym przykładem jest tu historia „Kuby” – pewnej powstanki ze zgrupowania „Radosław”. Po przedostaniu się kanałami z Czerniakowa na Mokotów powstańcy z tej dzielnicy odebrali jej wisa, twierdząc, że na ich terenie dziewczyny nie strzelają. Dopiero interwencja dowódcy oddziału „Kuby” sprawiła, że dziewczyna odzyskała broń. Żołnierkom, z których część w czasie powstania po raz pierwszy w życiu założyła spodnie, kazano przebrać się z powrotem w spódnice. W tym akurat było trochę racji: do mężczyzny Niemcy strzeliliby z całkowitą pewnością, a dziewczyna miała jednak odrobinę większe szanse na przeżycie. Po przejściu z dzielnicy do dzielnicy niekiedy koledzy z oddziału prosili, aby chowały włosy pod czapkami i „udawały” chłopaków, żeby inni powstańcy nie śmiali się, że u nich w oddziale strzelają dziewczyny. Kobiety znacznie częściej strofowano, wymagano od nich nieskazitelnego zachowania. Kiedy w pierwszych dniach powstania panowała powszechna euforia wywołana pierwszym od pięciu lat oddechem wolności, a wiara w rychłe zwycięstwo była jeszcze niezachwiana, młodzież szukała okazji do zabawy i dania upustu kłębiącym się w nich emocjom. Jedną z takich „imprez” urządzono w „Adrii”. Trwała ona do chwili, aż została przerwana przez wściekłego dowódcę, który z oburzeniem przypomniał uczestnikom, że walka jeszcze nie dobiegła końca i czas na świętowanie nie nadszedł. Podobne incydenty opisywała prasa powstańcza, lecz główne napomnienia i wyrazy oburzenia z powodu tej sytuacji kierowano przede wszystkim ku... dziewczętom.

Żołnierkom, z których część w czasie powstania po raz pierwszy w życiu założyła spodnie, kazano przebrać się z powrotem w spódnice. W tym akurat było trochę racji: do mężczyzny Niemcy strzeliliby z całkowitą pewnością, a dziewczyna miała jednak odrobinę większe szanse na przeżycie

Bohaterstwo powstańczych kobiet ma nie tylko wymiar militarny, ale również stricte cywilny: to one dbały o wyżywienie i zaopatrzenie dla walczących, opiekowały się rodzinami własnymi oraz nieraz zupełnie obcymi dziećmi, których wiele osieroconych i zagubionych błąkało się ulicami powstańczej Warszawy...

O tak, w powstaniu rozkwitły niemal wszystkie możliwe i znane ludzkości rodzaje bohaterstwa. Nie nam jednak oceniać, które z nich było bardziej wartościowe lub bardziej potrzebne. Tu nie może być mowy o żadnej skali czy porównywaniu. Swoją misję wykonała zarówno kobieta w randze strzelca, która z bronią w ręku zabiła wroga, jak i „peżetka” (potocznie nazywano tak kobietę działającą w referacie „Pomoc Żołnierzowi”, w strukturze Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK), która w skwarze sierpniowego upału, pod ostrzałem, czołgała się, chcąc dostarczyć walczącym kolegom posiłek lub chociaż odrobinę świeżej wody. Bez tej aprowizacji żołnierze zwyczajnie by nie przeżyli, jakakolwiek walka – z przyczyn czysto fizjologicznych – stałaby się niemożliwa. Były i inne role. 19-letnia Natalia Sendys ps. Zyta, absolwentka „Słowaka”, pracowała jako przewodniczka w kanałach. Dosłużyła się nawet tytułu „królowej kanałów”, a jej zadanie było nie do przecenienia; bez przewodnictwa Natalii wielu powstańców nie dałoby rady przemieścić się skomplikowaną siecią kanałów. Zagubieni, mogliby umrzeć z wyczerpania, utonąć lub wpaść w ręce wroga. Dzielna Natalia doskonale radziła sobie w warunkach, w których niejednokrotnie nie mogli wytrzymać prowadzeni przez nią mężczyźni. Kanały były kolejnym kręgiem piekła. Zdarzało się, że otoczeni ciasnotą i ciemnością, brudem, straszliwym smrodem i wszechobecnym zagrożeniem śmiercią, doświadczeni wojskowi wpadali w panikę. Tylko żelazne nerwy Natalii pomagały wówczas uratować sytuację i kontynuować przeprawę.

Żołnierze Armii Krajowej z Batalionu „Zośka”. Powstanie warszawskie, 1944 r.

Żołnierze Armii Krajowej z Batalionu „Zośka”. Powstanie warszawskie, 1944 r.

Foto: Wikipedia

A bohaterstwo innych absolwentek „Słowaka” – Hanki Szapiro oraz Anny Smoleńskiej, twórczyni słynnego znaku Polski Walczącej?

One jeszcze przed powstaniem zostały aresztowane i poddane torturom, lecz nie wydały towarzyszy broni. Szapiro została zakatowana już w więzieniu, Smoleńska trafiła do obozu w Oświęcimiu, gdzie zmarła na tyfus. Obie wycierpiały z rąk wroga tortury nie mniej straszne niż te, które stały się udziałem słynnego Janka Bytnara, ps. Rudy. Czyż ich nieugięta postawa nie jest w takich okolicznościach świadectwem trudnego do wyobrażenia heroizmu?

Czytaj więcej

„Powstanie Warszawskie w 100 przedmiotach”. Symboliczne miejsca i przedmioty powstańcze

Podczas wojny śmierć poniosło pięciu nauczycieli oraz 74 uczennice z Liceum Słowackiego. Czy większość ofiar straciło życie właśnie w czasie powstania?

Tak, większość zginęła podczas powstania, ale nie wszystkie. Przywoływałam już historie Hanki Szapiro i Anny Smoleńskiej, które poniosły męczeńską śmierć z rąk wroga jeszcze w trakcie okupacji. Do tragicznego wypadku doszło również pewnego razu podczas ćwiczeń strzeleckich, w efekcie którego zginęła jedna z uczestniczek, uczennica „Słowaka”. Kilka dziewcząt zginęło w getcie warszawskim (w „Słowaku” przed wojną były uczennice pochodzenia żydowskiego i, co było rzadko spotykane, należały też do harcerstwa). Niestety, nie znamy okoliczności śmierci każdej z tych bohaterskich dziewcząt. W piosence „Dziewczyna z granatem w ręce” padają słowa: „On z batalionu »Zośka«, a ona... kto to wie”. Dla mnie stanowią one kwintesencję sposobu postrzegania uczestniczek powstania, które nadal pozostają w cieniu swoich męskich towarzyszy broni.

Która z historii przedstawionych w książce wywarła na pani największe wrażenie?

Myślę, że patrząc pod kątem dokonanego wyboru, najbliższa jest mi Ewka Matuszewska ps. Mewa. Miała od początku bardzo trzeźwe spojrzenie na powstanie, rozumiała doskonale swoje położenie, lecz mimo szansy na ucieczkę ze stolicy – była przybraną córką generała Ludomiła Rayskiego – nie opuściła posterunku, pozostała wierna swojemu zobowiązaniu. Za tę decyzję zapłaciła najwyższą cenę – jako komendantka sanitariatu pułku „Baszta” nie opuściła rannych: zginęła wraz z nimi rozstrzelana przez Niemców 26 września 1944 r. w budynku przy alei Niepodległości.

Ewa Matuszewska, ps. Mewa (1919–1944) – absolwentka „Słowaka”, komendantka sanitariatu w pułku „Basz

Ewa Matuszewska, ps. Mewa (1919–1944) – absolwentka „Słowaka”, komendantka sanitariatu w pułku „Baszta”

Foto: Centralne Archiwum Wojskowe/wikimedia commons

Patrząc zaś pod kątem moich prywatnych ograniczeń, podziwiam całym sercem Natalię Sendys. Osobiście problem sprawiło mi nawet przejście kanału prezentowanego w Muzeum Powstania Warszawskiego. Nie potrafię uzmysłowić sobie scenerii, w której do tej klaustrofobicznej przestrzeni musiałabym dodać jeszcze fetor kanałów, zalegające zwłoki utopionych, skrajnie przerażonych, podążających moim śladem ludzi, kroki poruszających się nad głowami niemieckich żołnierzy, gotowych w każdej chwili wrzucić do kanałów granaty lub karbid... Ta młodziutka „królowa kanałów” dokonywała rzeczy – w moim przekonaniu – po prostu nadludzkich.

Legendarny zapach Chanel przyniósł olbrzymią ulgę cierpiącym w jednym ze szpitali, w którym pracowała Hanka

Bardzo wzrusza mnie też opowieść o pieśniarce Hance Brzezińskiej, która wprawdzie nie była dziewczyną ze „Słowaka”, ale idąc do powstania, włożyła do torby malutki flakonik perfum Chanel No.5. Ta pozorna błahostka okazała się dla wielu zbawienna. Legendarny zapach Chanel przyniósł olbrzymią ulgę cierpiącym w jednym ze szpitali, w którym pracowała Hanka. Wśród wszechobecnej i przytłaczającej woni potu, rozkładu, krwi, ropy, spalenizny, niemytych ciał, zapach kobiecych perfum był powiewem wolności, powidokiem innego, lepszego, a przede wszystkim – cudownie zwyczajnego świata. Kto wie, ilu ludziom Hanka Brzezińska pomogła w ten sposób łagodniej odejść? I czyż nie był to jeszcze jeden, zupełnie nowy i nieoczywisty odcień bohaterstwa…?

W historii warszawskiej konspiracji złotymi zgłoskami zapisało się Liceum im. Stefana Batorego, które wyedukowało tak wybitnych absolwentów, jak chociażby słynni „Zośka”, „Rudy” i „Alek” z „Kamieni na Szaniec” czy poeta Krzysztof Kamil Baczyński. Tymczasem w swojej książce zdecydowała się pani przedstawić losy uczennic znacznie mniej znanej pod tym względem placówki – Liceum im. Juliusza Słowackiego. Dlaczego postanowiła pani poświęcić uwagę właśnie tym dziewczętom?

Pozostało 97% artykułu
Powstanie Warszawskie
Rzeź Woli. Co dziś wiemy o tej zbrodni?
Powstanie Warszawskie
Kenkarta, proporczyk oraz historyczne opaski w Muzeum Powstania Warszawskiego
Powstanie Warszawskie
Powstanie, pamiętamy! Hołd w 80. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego
Powstanie Warszawskie
„Powstanie Warszawskie w 100 przedmiotach”. Symboliczne miejsca i przedmioty powstańcze
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Powstanie Warszawskie
Zgubne gadulstwo Mikołajczyka. Powstanie nie było skazane na klęskę