Zgubne gadulstwo Mikołajczyka. Powstanie nie było skazane na klęskę

Współczesna historiografia winą za przedwczesny wybuch powstania warszawskiego obciąża głównie generałów Okulickiego i Pełczyńskiego. Wiele poszlak wskazuje jednak, że wina leżała przede wszystkim po stronie generała Chruściela, pułkownika Rzepeckiego i premiera Mikołajczyka. Ten ostatni powiedział Mołotowowi o zrywie szykowanym w Warszawie.

Publikacja: 01.08.2024 17:27

Płk Janusz Bokszczanin, ps. Sęk, (1894–1973)

Płk Janusz Bokszczanin, ps. Sęk, (1894–1973)

Foto: Wikipedia

Generał Leopold Okulicki nie miał w ostatnich latach „dobrej prasy”. Ów zasłużony oficer, który wyróżniał się zarówno na polach bitew, w sztabach, jak i w konspiracji, bywa nazywany „wojskowym dyletantem”. Choć zginął w sowieckim więzieniu, a prominentny funkcjonariusz sowieckiej bezpieki gen. Iwan Sierow uznawał go za groźnego przeciwnika („Wywarł na mnie wrażenie mądrego i dobrego, kompetentnego pracownika wywiadu” – pisał Sierow w swoich wspomnieniach), to obecnie robi się z Okulickiego „ruskiego agenta”, który sprowokował „warszawską rzeź”.

Czytaj więcej

Ryzykowna gra Okulickiego

Przedstawia się go również jako człowieka, który wspólnie z gen. Tadeuszem Pełczyńskim, szefem Sztabu Komendy Głównej Armii Krajowej, parł do wybuchu powstania w Warszawie, nie licząc się z uwarunkowaniami strategicznymi. Pełczyński i Okulicki mieli mocno naciskać na gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, komendanta głównego AK, by dał rozkaz do powstania. Okulicki miał nawet grozić „Borowi”, że jeśli nie zarządzi zrywu, to spotka go los skompromitowanego w powstaniu listopadowym gen. Jana Skrzyneckiego. Wielu ludzi wierzy w tę narrację, choć jest ona oparta głównie na konfabulacjach jednego „świadka”, którego nie było na ostatniej przed Godziną „W” naradzie Komendy Głównej AK. Prawda o okolicznościach rozpoczęcia warszawskiego zrywu była oczywiście o wiele ciekawsza od tych dezinformacyjnych historyjek.

Kłopotliwa relacja Janusza Bokszczanina

Narracja obwiniająca Okulickiego i Pełczyńskiego o dążenie do wybuchu powstania „za wszelką cenę” jest w dużym stopniu dziełem prof. Jana Ciechanowskiego, który przedstawił ją w swojej książce „Powstanie warszawskie: zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego”, wydanej po raz pierwszy w 1971 r. w Londynie. Ciechanowski oparł ją w dużej mierze na relacjach pułkownika Janusza Bokszczanina, byłego zastępcy szefa Sztabu KG AK ds. operacyjnych. Bokszczanin relacjonował mu przebieg kluczowych narad Komendy Głównej AK przed powstaniem, w tym tej z 31 lipca 1944 r., na której samotnie miał się przeciwstawiać decyzji o rozpoczęciu akcji w Warszawie. Jego relacje były później przepisywane przez wielu historyków zabierających głos w dyskusjach o powstaniu warszawskim. Niemal nikt spośród nich nie sprawdził, że Bokszczanina nie było na naradzie z 31 lipca.

Gen. Leopold Okulicki, ps. Niedźwiadek, (1898–1946)

Gen. Leopold Okulicki, ps. Niedźwiadek, (1898–1946)

Foto: Krzem Anonim

Na ten fakt – oraz na inne liczne luki w narracji Ciechanowskiego i Bokszczanina – zwrócił uwagę Jerzy Iranek-Osmecki, syn pułkownika Kazimierza Iranka-Osmeckiego, będącego w 1944 r. szefem Oddziału II (informacyjno-wywiadowczego) KG AK. Osmecki Jr., sam będący powstańcem warszawskim, przedstawił swoje ustalenia w książce „Powstanie warszawskie po 60 latach”. Wskazał w niej, że o ile Bokszczanin był na naradzie KG AK 28 lipca 1944 r., o tyle jego obecności na naradach późniejszych nie potwierdzają ani dokumenty z londyńskiego Studium Polski Podziemnej, ani relacje rzeczywistych uczestników posiedzeń Komendy Głównej. Konfabulacją jest relacja Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który opisał, jak rzekomo brał udział w naradzie 31 lipca i jak słyszał na niej zastrzeżenia Bokszczanina dotyczące planów rozpoczęcia powstania. Wszelkie inne źródła wskazują bowiem, że Nowak-Jeziorański został jako kurier z Londynu przyjęty przez KG AK w węższym gronie, dzień wcześniej.

Sam przebieg tych narad różnił się też od tego, co po latach opowiadał Bokszczanin. Ich uczestnicy byli na przykład zgodni w tym, że Okulicki nie groził Borowi-Komorowskiemu, że zostanie zapamiętany jak gen. Skrzynecki. Taką sugestię miał (dość słabo zresztą) wypowiedzieć płk Rzepecki, ówczesny szef Biura Informacji i Propagandy AK. Gen. Bór-Komorowski wspominał zaś później, że Rzepecki lobbował za wybuchem powstania mocniej niż Okulicki. W opowiastkach Bokszczanina jakoś tego jednak nie widać.

Czytaj więcej

1944: Warszawska intryga Ławrientija Berii

Bokszczanin konfabulował też w kwestii swojej pracy w Sztabie KG AK. Opowiadał Ciechanowskiemu m.in., że ów sztab stanowiło duże pomieszczenie z rzędami biurek, przy których pracowali oficerowie. Dla każdego, kto znał realia konspiracyjnej Warszawy, to aż zbyt oczywista bzdura. Ciechanowski podawał też, że Bokszczanin był zastępcą szefa Sztabu KG AK od stycznia do lipca 1944 r. i że był dokładnie wprowadzony w tematykę planów powstańczych. Gen. Pełczyński twierdził jednak, że Bokszczanin objął to stanowisko dopiero w marcu 1944 r., ale nie nadawał się do pracy sztabowej, dlatego 3 czerwca zastąpił go Okulicki. Płk Kazimierz Iranek-Osmecki wspominał natomiast, że Bokszczanin „robił wrażenie niedokładnie zorientowanego w swych obowiązkach, gdyż z planami operacyjnymi AK nie miał dotąd wiele wspólnego”.

Płk Kazimierz Iranek-Osmecki, ps. Makary, (1897–1984)

Płk Kazimierz Iranek-Osmecki, ps. Makary, (1897–1984)

Foto: Archiwum Wojskowe

Na naradzie KG AK 28 lipca 1944 r. Bokszczanin nie sprzeciwiał się samym planom rozpoczęcia powstania. Co więcej, poparł wówczas ustalenia dotyczące warunków strategicznych koniecznych do wywołania zrywu. Nie chciał jednak w nim uczestniczyć. Złożył wówczas rezygnację z udziału w pracach KG AK, uzasadniając to niechęcią do spotkania z Sowietami. Argumentował, że jest zagrożony, bo służył w białogwardyjskiej armii gen. Antona Denikina, i że lepiej będzie, jeśli wyjedzie poza Warszawę. Zwrócono mu wówczas uwagę, że nie tylko on, ale cała Komenda Główna AK może zostać aresztowana przez Sowietów. Nie zabroniono mu jednak, by wyjechał. Jak widać, Bokszczanin był wówczas przekonany, że Armia Czerwona wkrótce zajmie Warszawę.

Tatar, z powodu swojego jawnie prosowieckiego nastawienia, dostał „kopa w górę” i w kwietniu 1944 r. został wysłany do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie, skąd snuł swoje intrygi

W październiku 1944 r. jakimś dziwnym trafem został szefem Sztabu Komendy Głównej AK u boku jej nowego dowódcy gen. Okulickiego. Widziano w tym intrygę gen. Stanisława Tatara, byłego szefa Oddziału III (operacyjnego) KG AK. To właśnie Tatar tworzył plany akcji „Burza” i zdecydował, aby wyłączyć z niej Warszawę. W wyniku jego decyzji duże ilości broni z magazynów AK w stolicy trafiły na wzmocnienie niemającej szans powodzenia politycznego akcji „Burza” na Kresach. Tatar, z powodu swojego jawnie prosowieckiego nastawienia, dostał „kopa w górę” i w kwietniu 1944 r. został wysłany do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie, skąd snuł swoje intrygi. Jego dawnym bliskim współpracownikiem był właśnie Bokszczanin, a przeciwnikami – Okulicki i Pełczyński. W narracji Ciechanowskiego Tatar jest raczej pozytywnym bohaterem, mimo że ów dowódca był od dawna podejrzewany o współpracę z NKWD.

Powody wybuchu powstania warszawskiego

Czy Okulicki rzeczywiście parł więc do powstania „za wszelką cenę”? Według płk. Iranka-Osmeckiego doszedł on do przekonania o konieczności włączenia Warszawy do akcji „Burza” dopiero czerwcu 1944 r., po zapoznaniu się z realiami panującymi w kraju (Okulicki został zrzucony do Polski w nocy z 21 na 22 maja 1944 r., a następnie mianowany generałem; przyjął pseudonim „Kobra”). Płk Antoni Sanojca, szef Oddziału I Organizacyjnego KG AK, wspominał, że w połowie czerwca odbył rozmowę z Okulickim. W trakcie jej pierwszej części „Kobra” przytoczył argumenty naczelnego wodza, gen. Kazimierza Sosnkowskiego, przeciwko powstaniu. „Po długim przedstawieniu tej tezy wyłożył mi swój punkt widzenia, który był diametralnie różny. Według niego powinniśmy bić się z Niemcami tak, by pozostać w walce aż do końca. Mówił, że będziemy może osamotnieni, że alianci zachodni nam nie pomogą, podobnie jak i Rosjanie, ale nie to ważne. Już w 1939 r. biliśmy się sami, takie jest nasze przeznaczenie” – wspominał Sanojca. Okulicki ostro skrytykował dowództwo AK za to, że wyłączyło Warszawę z akcji „Burza”. „Warszawa musi walczyć niezależnie od ceny”.

Gen. Tadeusz Pełczyński, ps. Grzegorz, (1892–1985)

Gen. Tadeusz Pełczyński, ps. Grzegorz, (1892–1985)

Foto: Archiwum Wojskowe

Okulicki reprezentował pogląd, że tylko w Warszawie da się przeprowadzić akcję, która albo zmusi Sowietów do partnerskiego potraktowania AK, albo – w przypadku sowieckich represji w wyzwolonej stolicy – zmusi Zachód do zajęcia stanowiska. „Z politycznego punktu widzenia Warszawa musi być oswobodzona przez Polaków i tylko przez Polaków” – przekonywał Okulicki. Widział niebezpieczeństwo w tym, że Sowieci zajmą Warszawę przy bierności AK. Te argumenty podzielali Pełczyński i Sanojca. Uzyskały one również zrozumienie u wielu innych oficerów Komendy Głównej.

Okulicki reprezentował pogląd, że tylko w Warszawie da się przeprowadzić akcję, która albo zmusi Sowietów do partnerskiego potraktowania AK, albo – w przypadku sowieckich represji w wyzwolonej stolicy – zmusi Zachód do zajęcia stanowiska

Płk Janusz Szostak, I zastępca szefa Sztabu KG AK, opisał ciekawą rozmowę, którą odbył z Okulickim i Pełczyńskim „w okolicach 22 lipca” 1944 r. „Jeżeli podczas opanowywania Warszawy Armia Krajowa zachowa się biernie, to nie można wykluczyć, że PPR i jej jednostki wojskowe rozpoczną bezplanowe działanie przeciw Niemcom, a wtedy zupełnie prawdopodobne, że nasi żołnierze Armii Krajowej przyłączą się do tej akcji, uznając bierność Komendy Głównej za pewnego rodzaju niedołęstwo, jeżeli nie za zdradę. (…) Prócz tego, wnosząc z dotychczasowej taktyki niemieckiej, która stosowała obronę miast, zwłaszcza położonych nad dużymi rzekami (np. Kijów), można było spodziewać się, że Warszawa będzie broniona i ulegnie poważnemu zniszczeniu. Wszystkie te względy, a przede wszystkim polityczne, polegające na konieczności wyzwolenia stolicy rękami polskimi, aby powitać Armię Czerwoną jako gospodarze swego kraju przez własny rząd, zmuszały do wystąpienia czynnego Armii Krajowej. Przyznaję, że zgodziłem się z tymi wywodami i nie wytaczałem kontrargumentów” – pisał Szostak.

Czytaj więcej

Paweł Łepkowski: Dwa wspomnienia o powstaniu

Z perspektywy 80 lat te argumenty brzmią oczywiście inaczej niż w roku 1944. Krytycy ówczesnego dowództwa AK często zapominają jednak o pewnym fundamentalnym fakcie. Oficerowie KG AK byli wojskowymi, którzy podlegali zwierzchnictwu rządu polskiego i to jego strategię musieli realizować, w tym także jej elementy związane z relacjami z ZSRR. Nie mogli też zrzec się praw do polskich ziem bez walki. „Na ziemi polskiej tylko władze polskie są gospodarzami i tylko one w oparciu o Naród mają prawo dokonywania zmian politycznych, społecznych i gospodarczych” – mówiła „Odezwa do Narodu Polskiego” z 26 lipca 1944 r. podpisana przez przewodniczącego Rady Jedności Narodowej Kazimierza Pużaka, delegata rządu na kraj Jana Stanisława Jankowskiego i dowódcę AK gen. Bora-Komorowskiego. Dla tych ludzi konieczność zademonstrowania praw do sprawowania władzy przez Polaków w Warszawie była oczywistością.

Uwarunkowania strategiczne

Powstania bynajmniej nie chciano wywoływać przedwcześnie. Na naradzie, która odbyła się 28 lipca 1944 r. z udziałem m.in. Okulickiego, Pełczyńskiego, Iranka-Osmeckiego i Bokszczanina, ustalono warunki strategiczne rozpoczęcia boju o Warszawę. Zgodne ze sobą relacje Pełczyńskiego oraz Iranka-Osmeckiego wskazują, że wszyscy się wówczas zgodzili, że zryw można rozpocząć, jeśli wojska sowieckie przebiją się z przyczółka wiślanego położonego na południe od Warszawy: jeśli przebiją się o 40 km od Magnuszewa, to zagrożą niemieckim liniom komunikacyjnym, a to zmusi Niemców do wycofania się ze stolicy. KG AK wyraźnie uznawała sytuację na tym obszarze za dużo ważniejszą od niemiecko-sowieckiego boju na przedmościu praskim. Tym samym bardzo trafnie rozgryzła zamierzenia marszałka Konstantego Rokosowskiego, dowódcy 1. Frontu Białoruskiego.

Gen. Tadeusz Komorowski, ps. Bór, (1895–1966)

Gen. Tadeusz Komorowski, ps. Bór, (1895–1966)

Foto: Wikipedia

We współczesnej historiografii jako początek walk na przyczółku warecko-magnuszewskim często wskazuje się 1 sierpnia 1944 r., czyli moment, gdy przeprawiły się tam oddziały 8. Armii Gwardyjskiej gen. Wasilija Czujkowa. Operacja utworzenia przyczółka zaczęła się jednak już kilka dni wcześniej. „Wywiad AK dostrzegł 24 i 25 lipca patrole sowieckie na lewym brzegu Wisły. A faktycznie już 28 lipca Rosjanie po prostu przeprawili się przez Wisłę bez walki, niepostrzeżenie, na terenie ogołoconym z oddziałów niemieckich” – napisał Jerzy Iranek-Osmecki. Niemcy dopiero 9 sierpnia zaczęli natarcie przeciwko temu przyczółkowi. Wcześniej nie mieli sił, by załatać tę groźną lukę we froncie.

Wszystko wskazuje na to, że zawinił przede wszystkim gen. Antoni Chruściel „Monter”, dowódca okręgu AK Warszawa

Dlaczego więc powstanie rozpoczęto, choć nie została spełniona podstawowa przesłanka strategiczna, czyli wybicie się wojsk sowieckich z przyczółka pod Magnuszewem? Wszystko wskazuje na to, że zawinił przede wszystkim gen. Antoni Chruściel „Monter”, dowódca okręgu AK Warszawa. Zarządził przedwcześnie pogotowie bojowe okręgu, a na popołudniowej naradzie w KG AK 31 lipca 1944 r. złożył dezinformujący meldunek o postępach sił sowieckich. Mówił on m.in. o tym, że rosyjskie czołgi były widziane na Pradze. Nie wiadomo, co wówczas powiedział o sytuacji pod Magnuszewem. To, co jednak wówczas zakomunikował, skłoniło gen. Bora-Komorowskiego do wydania rozkazu, by rozpocząć bój o Warszawę 1 sierpnia o godzinie 17. Iranek-Osmecki, niestety, spóźnił się na tę naradę i nie był w stanie skorygować meldunku Chruściela.

Czytaj więcej

Powstańcza sztafeta pokoleń

„Monter” złożył „Borowi” dezinformujący meldunek, mimo że dwie godziny wcześniej, o godz. 15, prawdziwą sytuację na przedpolu Pragi zreferował mu jego szef sztabu, ppłk Stanisław Weber „Chirurg” (Ciechanowski w swojej książce przesunął godzinę spotkania Chruściela i Webera z 15.00 na 17.30 i w ten sposób pokazał „Montera” w lepszym świetle). Nie wiadomo, co dowódca okręgu robił między spotkaniem z Weberem a naradą w KG AK, ale Jerzy Iranek-Osmecki twierdził, że prawdopodobnie spotkał się z kimś, kto go inspirował politycznie do rozpoczęcia powstania „jak najszybciej”. Jego zdaniem tym inspiratorem był płk Rzepecki. Chruściela uznawano za postać „zbyt prostą” do samodzielnego snucia intryg. Miał trudny charakter i spośród członków dowództwa AK przyjaźnił się jedynie z Rzepeckim. Kazimierz Iranek-Osmecki, Tadeusz Żenczykowski, w czasie powstania szef propagandy AK, oraz Aleksander Kamiński, jeden z przywódców Szarych Szeregów, redaktor naczelny akowskiego „Biuletynu Informacyjnego”, sugerowali wręcz, że Rzepecki sterował „Monterem”.

Rzepecki wygadał się w tej sprawie we wrześniu 1944 r., wskazując, że powstanie miało być „argumentem dla naszych negocjatorów w Moskwie”

Bez wątpienia Rzepecki był tym członkiem KG AK, który dążył do wybuchu powstania za wszelką cenę, nie licząc się z uwarunkowaniami strategicznymi. Bardzo mu zależało na tym, by warszawski zryw wybuchł 1 sierpnia. Dlaczego akurat tego dnia? Rzepecki wygadał się w tej sprawie we wrześniu 1944 r., wskazując, że powstanie miało być „argumentem dla naszych negocjatorów w Moskwie”. Rzepecki był politycznie mocno związany z ludowcami, a akurat premier ludowiec Stanisław Mikołajczyk przyleciał 30 lipca do Moskwy, by rozmawiać ze Stalinem o naprawie relacji między Polską a ZSRR.

Gen. Antoni Chruściel, ps. Monter, (1895–1960)

Gen. Antoni Chruściel, ps. Monter, (1895–1960)

Foto: Archiwum Wojskowe

Ciekawie w tym kontekście brzmi relacja Juliusza Wilczura-Garzteckiego, oficera kontrwywiadu AK, związanego także z Polską Armią Ludową, a po wojnie z komunistyczną bezpieką. Opisał on, że Tadeusz Szeląg, p.o. dowódca okręgu Warszawa-Województwo Batalionów Chłopskich (i zarazem dowódca oddziałów specjalnych BCh) na przełomie 1943 i 1944 r., wyjawił mu, że Mikołajczyk będzie tworzył rząd w Warszawie i skompletował już jego skład. „Koncepcja była taka, że gdy w Warszawie wybuchnie powstanie i zostanie oczyszczone lotnisko, wyląduje Mikołajczyk, ujawni Rząd Narodowy, zdezawuuje Londyn i będzie pertraktował ze Stalinem, już z pozycji premiera Rządu Narodowego mieszczącego się w Warszawie, na suwerennym terenie oczyszczonym z Niemców” – pisał Wilczur-Garztecki. Do jego relacji należy oczywiście podchodzić ostrożnie, ale wygląda ona na prawdopodobną.

Zgubne gadulstwo Mikołajczyka na Kremlu

31 lipca o godz. 21 premier Stanisław Mikołajczyk został przyjęty na Kremlu przez Wiaczesława Mołotowa, szefa sowieckiej dyplomacji. Mołotow bezczelnie spytał, po co polski premier właściwie przyjechał do Moskwy i czy nie potrzebuje samolotu powrotnego. Mikołajczyk zaczął wyjaśniać, że zależy mu na porozumieniu i spotkaniu ze Stalinem. Przy okazji wypaplał, że „w ciągu kilku dni, a być może nawet dziś” wybuchnie powstanie w Warszawie. Przerażony Mołotow przerwał rozmowę i pobiegł do Stalina podzielić się z nim tą rewelacją. Już o godz. 23 marszałek Rokossowski dostał z sowieckiego Naczelnego Dowództwa depeszę nakazującą mu przejść do obrony w rejonie Warszawy. 1 sierpnia o 4.20 do jego sztabu dotarły szczegółowe wytyczne, na jakiej linii ma się zatrzymać. Front zatrzymał się na linii przebiegającej m.in. w pobliżu „czerwonego” kościoła w Miedzeszynie, czyli na terenach oddalonych o niecałe pół godziny drogi od centrum Warszawy.

Nasz plan operacyjny zmienił się nagle i oddziały musiały dokonać ostrego zwrotu w kierunku północnym, aby ominąć Warszawę. Warszawa została skreślona z planu ze specjalnych względów o charakterze politycznym

kapitan Surkow ze sztabu sowieckiej 47. Armii

Obecnie niektórzy zawodowi historycy tłumaczą to „rozciągnięciem linii komunikacyjnych” i „zmęczeniem wojsk Rokossowskiego”. „To wszystko prawda. Jednak, przypomnijmy, że zaledwie na trzy dni przed rozpoczęciem powstania Stawka planowała przeprowadzenie głębokiej operacji na terenie Polski z wyjściem na linię Toruń, Łódź, Częstochowa, Kraków – 150 km na zachód od Warszawy, że zlecono marszałkowi Żukowowi bezpośrednie dowodzenie natychmiast trzema frontami, zaś odpowiednie polecenia otrzymali Rokossowski, Zacharow i Koniew. Żaden z tych marszałków nie skarżył się na »przemęczenie wojsk«” – polemizuje z tą wyświechtaną propagandą białoruski historyk Władimir Bieszanow.

Czytaj więcej

Armia Ludowa w powstaniu warszawskim

„Nasz plan operacyjny zmienił się nagle i oddziały musiały dokonać ostrego zwrotu w kierunku północnym, aby ominąć Warszawę. Warszawa została skreślona z planu ze specjalnych względów o charakterze politycznym” – zeznawał w sierpniu 1944 r., w niemieckiej niewoli, kapitan Surkow ze sztabu sowieckiej 47. Armii.

Stanisław Mikołajczyk (1901–1966), w latach 1943–1944 premier RP na uchodźstwie Wikipedia

Stanisław Mikołajczyk (1901–1966), w latach 1943–1944 premier RP na uchodźstwie Wikipedia

„(…) Mikołajczyk nie miał prawa uprzedzać Stalina, że Powstanie wybuchnie. Bo właśnie to uprzedzenie dało Stalinowi możliwość przeszkodzenia temu. Gdyby Powstanie w Warszawie zaskoczyło bowiem nie tylko Niemców, ale i armię rosyjską, to ona nie mając rozkazów stanięcia, siłą impetu dotoczyłaby się do Warszawy. Osiągnęlibyśmy cel, który chcieliśmy osiągnąć” – pisał major Zbigniew Sujkowski, autor jednej z pierwszych monografii powstania warszawskiego.

Dowództwo AK szykowało się na to, aby po wkroczeniu Sowietów bronić się przed internowaniem, stawiając opór w swojej kwaterze w Fabryce Kamlera. Nie wiadomo, jak wielu chłopców i dziewcząt z AK po wkroczeniu Sowietów do Warszawy trafiłoby do syberyjskich łagrów i kazamat Smiersza, a jak wielu służyłoby dalej w „ludowym” wojsku i robiło później karierę w PRL. Być może powstałby jednak w Warszawie rząd z udziałem generała Berlinga i Mikołajczyka, a nastanie ciemnej nocy stalinizmu w Polsce zostałoby mocno odwleczone. Można jednak zakładać, że Warszawa uniknęłaby zburzenia i nie doszłoby do rzezi cywilów na taką skalę. Niestety – Mikołajczyk, Rzepecki i Chruściel pozbawili nas szans na realizację takiego scenariusza.

Generał Leopold Okulicki nie miał w ostatnich latach „dobrej prasy”. Ów zasłużony oficer, który wyróżniał się zarówno na polach bitew, w sztabach, jak i w konspiracji, bywa nazywany „wojskowym dyletantem”. Choć zginął w sowieckim więzieniu, a prominentny funkcjonariusz sowieckiej bezpieki gen. Iwan Sierow uznawał go za groźnego przeciwnika („Wywarł na mnie wrażenie mądrego i dobrego, kompetentnego pracownika wywiadu” – pisał Sierow w swoich wspomnieniach), to obecnie robi się z Okulickiego „ruskiego agenta”, który sprowokował „warszawską rzeź”.

Pozostało 97% artykułu
Powstanie Warszawskie
Rzeź Woli. Co dziś wiemy o tej zbrodni?
Powstanie Warszawskie
Kenkarta, proporczyk oraz historyczne opaski w Muzeum Powstania Warszawskiego
Powstanie Warszawskie
Powstanie, pamiętamy! Hołd w 80. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego
Powstanie Warszawskie
Maria Paszyńska: W powstaniu rozkwitły niemal wszystkie możliwe rodzaje bohaterstwa
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Powstanie Warszawskie
„Powstanie Warszawskie w 100 przedmiotach”. Symboliczne miejsca i przedmioty powstańcze