Dwie próby zabicia Donalda Trumpa, wyjątkowo dobra dla Kamali Harris debata telewizyjna z republikańskim rywalem: to jest kampania, która wydaje się pełna niespodziewanych zwrotów. Ale najbardziej zaskakujące być może jest w niej co innego: poparcie dla obojga kandydatów, od kiedy w lipcu z drugiej kadencji zrezygnował Joe Biden, zmienia się tylko minimalnie.
Zdaniem szanowanego Siena College pracującego dla „New York Timesa” 49 proc. Amerykanów oddałoby dziś głos na Harris, podczas gdy 47 proc. wybrałoby Trumpa. Ponieważ jednak w USA prezydentem zostaje ten, kto zdobędzie przynajmniej 270 spośród 538 głosów elektorskich, przy czym niemal w każdym stanie cała ich pula przypada temu, kto zyskał w nim nawet niewielką przewagę nad rywalem, zwycięzcą nie musi być wcale ten, kogo poprze w skali kraju najwięcej osób. Tak było w 2016 roku, gdy więcej głosów uzyskała Hillary Clinton, ale prezydentem został Trump.
Czytaj więcej
Donald Trump zawładnął Partią Republikańską, która w ponad 75 procentach poparła go w prawyborach. Niemniej jednak kilkaset prominentnych członków tej partii, często pamiętających czasy jej świetności sprzed ery Trumpa, oficjalnie opowiada się za jego demokratyczną kandydatką.
Jak będzie tym razem? Jeśli wziąć po uwagę stany, gdzie można zidentyfikować jasnego faworyta, Harris może liczyć na 226 głosów elektorskich, a jej konkurent – na 219 – uważa „Financial Times”. O wszystkim rozstrzygnie więc starcie w ledwie siedmiu stanach: Pensylwanii, Wisconsin, Michigan, Georgii, Karolinie Północnej, Arizonie oraz Nevadzie. Łącznie są w nich do zdobycia 93 głosy elektorskie.
Liczba elektorów wybierających prezydenta USA w listopadowych wyborach prezydenckich w poszczególnych stanach