Pierwsze pozytywne sygnały pojawiły się w ubiegłym tygodniu, po czterech dniach negocjacji w amerykańskim Arlington. Wtedy sekretarz stanu USA Antony Blinken poinformował, że porozumienie pokojowe pomiędzy Erywaniem a Baku jest już „w zasięgu wzroku”. Pośredniczył w rozmowach szefów azerbejdżańskiej i armeńskiej dyplomacji.
Rozmowy w USA otworzyły drogę do negocjacji na najwyższym szczeblu. Premier Armenii Nikol Paszynian i prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew już w najbliższą niedzielę mają spotkać się w Brukseli. Pośredniczyć w rozmowach będzie przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel. Na tym próba pogodzenia obu państw się nie kończy. 1 czerwca na szczycie Europejskiej Wspólnoty Politycznej w Mołdawii oprócz szefa RE do rozmów przywódców Armenii i Azerbejdżanu mają dołączyć prezydent Francji Emmanuel Macron i kanclerz Niemiec Olaf Scholz.
Czytaj więcej
Jeżeli instytucje międzynarodowe nie pomogą Azerbejdżanowi i Armenii zawrzeć pokoju, w regionie może wybuchnąć kolejna wielka i bardzo krwawa wojna.
Treść porozumienia, które zakończyłoby trwający od dziesięcioleci konflikt, nie jest znana. – Przede wszystkim chodzi o wzajemne uznanie, nawiązanie stosunków dyplomatycznych, demarkację granicy, otwarcie dróg i komunikacji. Pojawi się też punkt dotyczący Górskiego Karabachu, ale nie wiemy jeszcze dokładnie, co będzie zawierał – mówi „Rzeczpospolitej” Stepan Grigorian, znany politolog związany z rządem w Erywaniu.
Jak twierdzi, porozumienie z Azerbejdżanem będzie wielką szansą na przyśpieszenie rozwoju dla całego regionu. – Na przykład otwarcia drogi na południu, w okolicy miejscowości Meghri potrzebuje nie tylko Armenia, ale i Azerbejdżan, Turcja, Iran oraz Azja Środkowa. Region zacząłby inaczej żyć, ruszyłaby komunikacja – dodaje.