Jak Bóg da, 14 maja naród zrobi to, co jest konieczne – tymi słowami Recep Tayyip Erdogan ogłosił, że tego dnia w Turcji odbędą się wybory, zarówno prezydenckie, jak i parlamentarne. Będzie to głosowanie przyśpieszone o kilka tygodni, ale taki wybieg oznacza, że prezydent nie dokończy formalnie drugiej kadencji, co teoretycznie pozwala mu ubiegać się o najwyższy urząd po raz trzeci. Konstytucja mówi wyraźnie o dwóch kadencjach, na co bezskutecznie zwraca uwagę opozycja.
Szanse na sukces Erdogana i jego partii AKP wyglądają słabo. Ich notowania pogarszały się w ostatnich miesiącach w miarę pogłębiania się kryzysu gospodarczego i rosnącej inflacji, która osiągnęła rekordowy poziom 85 proc. w październiku ubiegłego roku. Obecnie przybliża się do 60 proc. Podwyższenie o ponad połowę płacy minimalnej nie jest traktowane jako zadowalająca rekompensata.
W warunkach tureckich kohabitacja daje ogromną przewagę prezydentowi
Przed katastrofalnym trzęsieniem ziemi AKP i koalicyjne nacjonalistyczne ugrupowanie MHP mogły wspólnie liczyć na ponad 35 proc. głosów, znacznie mniej niż alians sześciu partii opozycyjnych. Po tragedii z 6 lutego sondaży nie przeprowadzono, jednak w opinii obserwatorów notowania Erdogana i partii rządzących poszły w dół.
Prezydent liczy na skuteczność obietnic dotyczących likwidacji skutków trzęsienia, w którym zginęło co najmniej 45 tys. osób, a straty ocenia się na 34 mld dol. Podczas wtorkowej wizyty w zniszczonym regionie Erdogan obiecał odbudować 309 tys. mieszkań w „zaledwie kilka miesięcy”. W środę zapowiadał już ponad 400 tys. mieszkań. Wcześniej przeprosił za nie dość skuteczną akcję ratunkową państwowych służb. Jak na razie takie deklaracje nie robią wrażenia na półtoramilionowej rzeszy obywateli, którzy stracili dach nad głową.