Ofensywa dyplomatyczna jest prowadzona przez Chińczyków na każdym szczeblu. W czwartek po raz pierwszy od lat z okazji urodzin cesarza Naruhito zjawił się w Ambasadzie Japonii w Warszawie ambasador Chin. A dwa dni później, wbrew deklaracjom sekretarza stanu USA, Joe Biden oświadczył, że jednak nie spodziewa się, aby Pekin zaczął przekazywać Rosji broń. Xi nawiązuje dialog z Zachodem, bo uznał, że ten jest tak zmęczony wchodzącą w drugi rok wojną, iż zapłaci znaczącą cenę Chińczykom za przynajmniej częściowe uwzględnienie przez nich zachodniej wizji pokoju w Ukrainie. Pekinowi chodzi w zamian o utrzymanie przez USA i Unię współpracy gospodarczej z ChRL. To ma ożywić słabnący wzrost Chin i wzmocnić pozycję Xi.
W zaprezentowanym w piątek przez Pekin 12-punktowym planie pokojowym znalazły się więc elementy, które mogą spodobać się w Waszyngtonie, jak potępienie gróźb użycia broni atomowej przez Moskwę czy wsparcie integralności terytorialnej Ukrainy.
Czytaj więcej
Doradca Białego Domu do spraw bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan powiedział, że Chiny poniosłyby "realne koszty", jeśli zdecydowałyby się dostarczyć Rosji śmiercionośną pomoc.
Zarówno w Stanach, jak i w Europie nikt nie ma jednak wątpliwości, jak nieczystą grę mogą prowadzić Chińczycy. Powiedział to szef amerykańskiej dyplomacji Antony Blinken czy kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Brakuje choćby punktu mówiącego o tym, że warunkiem rozpoczęcia rokowań jest wycofanie się Rosjan z terenów Ukrainy zajętych po 24 lutego 2022 roku. Chiński plan może więc w praktyce prowadzić do zamrożenia tej wojny, pozostawiając w rękach Rosjan jedną piątą ukraińskich ziem i sprowadzając ukraińskie wybrzeże Morza Czarnego do krótkiego odcinka wokół Odessy.
Jednak pozycja Chin jest dziś na tyle mocna, że nawet prezydent Zełenski nie potępił chińskiego planu i zapowiedział, że chce się spotkać z Xi. Odpowiedzi nie dostał.