Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy poinformował we wtorek, że władze Białorusi planują zwiększyć liczebność białoruskiej armii do 80 tys. ludzi. Wszystko ma się odbywać w ramach zainicjowanego ostatnio przez Aleksandra Łukaszenkę utworzenia południowego okręgu wojskowego. Przed agresją Rosji na Ukrainę całą uwagę Mińsk kierował na granicę z państwami NATO, przede wszystkim z Polską.
Obecnie siły zbrojne dziewięciomilionowej Białorusi to około 65 tys. ludzi, z czego około 20 tys. stanowi personel administracyjny i zaplecze techniczne wojska. Z doniesień Kijowa wynika więc, że Łukaszenko potrzebuje 15 tys. ludzi, którzy mają zasilić szeregi jego armii. A to będzie nie lada wyzwanie.
Militaryzacja Białorusi jest głównym tematem mediów rządowych.
– Z roku na rok mamy mniej więcej taki sam budżet wojskowy – około 750 mln dolarów, to około 1 proc. PKB. Żeby zwiększyć liczbę żołnierzy do 80 tys., trzeba byłoby wybudować koszary i magazyny. Sprzętu ze starych radzieckich magazynów nie braknie, czołgów T-72 czy transporterów bojowych. Ale i tak potrzebowalibyśmy zwiększyć budżet do co najmniej miliarda dolarów, a przecież ostatnio minister obrony Białorusi mówił, że Łukaszenko kazał nie zwiększać budżetu armii – mówi „Rzeczpospolitej” Aleksander Alesin, znany niezależny białoruski ekspert wojskowy.
Zaznacza, że resort obrony musiałby też mocno poszukać ludzi. W kraju i tak obowiązuje zasadnicza służba wojskowa i każdy mężczyzna w wieku od 18 do 27 lat jest ścigany przez komisariat wojskowy. Jeżeli ma wyższe wykształcenie i jest zdrowy, będzie służył przez rok, jeżeli nie ukończył studiów – 18 miesięcy. – W ostatnich latach z wielkim trudem komisariatom udaje się znaleźć rekrutów do wiosennego i jesiennego poboru. Mamy wyrwę demograficzną, a stan zdrowia pokolenia poczarnobylskiego znacząco się pogorszył. Sporo mężczyzn szło też na studia, by uniknąć wojska. Więc trzeba byłoby albo zwiększać próg wiekowy, albo obniżać wymagania, jeżeli chodzi o stan zdrowia. Z kolei na powrót tych, którzy wyjechali za granicę, nikt w Mińsku nie liczy. Największym więc problemem są pieniądze i ludzie. Poza tym to czasochłonny proces – dodaje. Jak twierdzi, bez pomocy finansowej z Moskwy, w postaci chociażby odroczenia kredytów, zwiększyć liczebność białoruskich sił na południu będzie niezwykle trudno.