Bliskie finału śledztwo dotyczące odpalenia przez komendanta głównego policji Jarosława Szymczyka przywiezionego z Ukrainy granatnika zabrano z Prokuratury Regionalnej w Warszawie i przeniesiono na niższy szczebel – włączając do nowego postępowania, które zainspirowała kontrola MSWiA – dowiedziała się „Rz”. Powód oficjalny to „ekonomika procesowa”, rzeczywisty to chęć rozliczenia sprawcy spektakularnego incydentu, co oznacza możliwe zarzuty dla Szymczyka.
– W sprawie granatnika przesłuchiwani są uzupełniająco świadkowie, a następnie przeprowadzona zostanie analiza zgromadzonych w sprawie materiałów pod kątem ewentualnego przedstawienia zarzutów – pośrednio przyznaje „Rz” prok. Piotr Skiba, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Wybuchowy „prezent” dla Jarosława Szymczyka
Przez półtora roku śledztwa w prokuraturze regionalnej prowadzący je prok. Przemysław Ścibisz (doprowadził do skazania m.in. kasjerki z CBA, która przywłaszczyła 9 mln zł) wykonał wiele czynności. Przesłuchano świadków, m.in. darczyńców feralnego prezentu – oficerów służb z Ukrainy (twierdzili, że była to pusta tuba), pozyskano opinie biegłych. W tym z Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia – co w lipcu ujawniła „Rz”. Z opinii tej wynikało, że granatnik „był sprawny i uzbrojony, został odpalony poprzez naciśnięcie spustu”. Tylko dzięki temu, że nie zdołał się uzbroić, skutki eksplozji były stosunkowo niegroźne. Biegły wykluczył, by granatnik odpalił się sam lub wskutek nieszczęśliwego wypadku. Śledztwo nie wyjaśniło, jak doszło do tego, że zamiast atrapy komendant dostał sprawny pocisk.
Czytaj więcej
Granatnik był sprawny i uzbrojony. Został odpalony przez naciśnięcie spustu – ocenił biegły. Wciąż nie wiadomo kto stał za tym, że zamiast atrapy szef policji otrzymał nabity pocisk.