Gdyby „Gazeta Wyborcza" w artykule o Kamilu Zaradkiewiczu napisała, że „pokłócił się z bliską osobą" bez precyzowania jej płci, rozmawialibyśmy dziś o tym, czy człowiek, którego prezydent powołał na zaszczytne – choć tymczasowe – stanowisko p.o. pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, spełnia podstawowe kryterium bycia choćby szeregowym sędzią najważniejszego polskiego sądu. Ktoś, kto naćpany – nie wiemy czy pierwszy i jedyny raz – chodzi nocą po mieście, a przez pracowników jest oskarżany o mobbing, raczej nie mieści się w staroświeckiej definicji „nieskazitelnego charakteru". Bez względu na orientację seksualną, która nie ma tu nic do rzeczy. Zaradkiewicz może więc podziękować dziennikarzom „GW", bo dzięki temu, że „ujawnili" to, co kiedyś (choć nie wprost) zdradziła Krystyna Pawłowicz, a za nią na Twitterze Patryk Jaki, zamiast dyskutować o charakterze Zaradkiewicza, kłócimy się o to, jak bardzo oburzające jest „wyautowanie" kryptogeja. Ale i to ma swoje dobre strony – takiej parady hipokrytów dawno nie widziałam.

Któż bowiem stoi za wyciągnięciem Zaradkiewicza z szafy, jak nie sam Andrzej Rzepliński, wybitny działacz na rzecz praw człowieka i były prezes Trybunału Konstytucyjnego, zazwyczaj gorliwie broniący konstytucji, która wszak każdemu obywatelowi zapewnia prawo do poszanowania życia prywatnego. Osobliwie życie prywatne Zaradkiewicza uszanował jego były pracodawca, publiczne relacjonując prywatne rozmowy na najbardziej intymne tematy. Rzepliński w swoim donosie tak się rozpędził, że poskarżył się „GW" też na to, w jaki sposób traktował pracowników. „To nie był pierwszy taki sygnał, że Zaradkiewicz źle traktował swoich podwładnych" – żali się Rzepliński dziennikarzom, a oni nie dopytują, co w takim razie sam zrobił, aby temu przeciwdziałać. Był przecież jego przełożonym i to on jest odpowiedzialny za wszystko, co się wtedy w TK działo. Jeśli Zaradkiewicz stosował mobbing, to tylko dlatego, że Rzepliński mu na to pozwalał. Parafrazując byłego premiera – obrońcę praw człowieka poznaje się po tym, jak kończy. Tymczasem w obronie czci Zaradkiewicza murem stanęli jego promotorzy i przyjaciele z Ministerstwa Sprawiedliwości. Oburzony jest Patryk Jaki, który swego czasu deklarował, że homoseksualista jest chorym człowiekiem. Zszokowani są dziennikarze gazet, które regularne roztrząsają, co Anna Grodzka ma pod spódnicą i czy partner Roberta Biedronia jest mu wierny.

Gdyby to nie było smutne, byłoby nawet zabawne. Szkoda, że w tym wszystkim umyka fakt, że na czele SN stoi człowiek o wątpliwej moralności, za to zdolny zaprzeć się nie tylko swoich poglądów na temat prawa, ale i bliskiego mu środowiska dla politycznej kariery. Fatalnie to wróży Sprawiedliwości.

Plus Minus

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95