O wciskaniu kitu. O. Zięba polemizuje z prof. Stempinem

Dla świata ludzi żyjących Kościołem papież to coś innego niż supersprawny menedżer, wybitny dyrektor wielonarodowego przedsiębiorstwa, świetny prezydent czy monarcha rządzący państwem – pisze dominikanin w polemice z artykułem prof. Arkadiusza Stempina.

Publikacja: 24.07.2020 18:00

Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski w 1999 r. Msza przed katedrą św. Floriana na warszawskiej

Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski w 1999 r. Msza przed katedrą św. Floriana na warszawskiej Pradze

Foto: EAST NEWS

Za tytuł jestem wdzięczny profesorowi H.G. Frankfurtowi z Uniwersytetu w Princeton, który w swoim eseju błyskotliwie rozważa dystynkcje pomiędzy blagą, kłamstwem, humbugiem, banialukami i – tytułowym – wciskaniem kitu. Artykuł prof. Arkadiusza Stempina o „Polskim Mojżeszu" („Plus Minus" 18–19 lipca) spełnia wszystkie kryteria tego ostatniego. Żeby jednak dowieść, że w powyższej uwadze nie ma złośliwości ni ironii, ale jedynie opis faktów, pozwolę sobie przeanalizować parę fragmentów jego tekstu.




Kłamstwo Ratzingera?

Rozważmy dość szczegółowo fundamentalnie ważną dla niego tezę o tym, że – wobec niezdolności do pełnienia obowiązków przez Jana Pawła II – rządzące w Watykanie stronnictwo, aby ocalić władzę, wymyśliło „ekstremalne remedium" przeciw rzecznikom abdykacji. W tym celu kard. Sodano lub abp Dziwisz zmusili „kard. Ratzingera, watykańskie ucieleśnienie wiarygodności", aby zeznał, że 1 marca 2005 r. udało mu się porozmawiać z Janem Pawłem. „Kard. Ratzinger musiał skłamać dla dobra papieża". Nieszczęsny, „przymuszony kardynał Ratzinger" uciekł się zatem „do kłamstwa – wbrew sobie i Bogu".

Kłamstwo jednak ma krótkie nogi. Ponieważ papież nie mógł wydobyć z siebie głosu, dlatego „jego kłamstwo obnażone zostało już w najbliższą niedzielę 6 marca", gdy Jan Paweł II nie przemówił na Anioł Pański, a tydzień później, 13 marca, „kłamstwo Ratzingera ujrzało swoją pełnię", kiedy papież mimo „rozpaczliwego wysiłku" nie zdołał pobłogosławić.

Logiczny ciąg wydarzeń oraz daty i cytaty okraszone soczystym słownictwem nadają tej narracji pozory wiarygodności. Jak jednak wyglądała rzeczywistość? Nikt w Watykanie, w lutym 2005 r., nie ukrywał, że Jan Paweł II ma trudności z mówieniem. Jak mówił kard. Barragan, przewodniczący Rady Duszpasterstwa Pracowników Służby Zdrowia, w wywiadzie dla „La Repubbliki": „Nawet milcząc, papież będzie rządzić Kościołem, to żaden problem. Jest wiele innych sposobów porozumiewania się i może choćby pisać, jak czyni to obecnie".

Nawet po zabiegu tracheotomii Jan Paweł II rozmawiał, acz z wysiłkiem, z ludźmi mu najbliższymi. 9 marca odwiedził go w klinice Gemelli Henryk Woźniakowski. Potem powiedział KAI: „Widać, że przeżył chorobę, ale przede wszystkim jest w stanie mówić, i to tak, że go dobrze zrozumiałem. Ja oczywiście mówiłem więcej, nie chcąc narażać Ojca Świętego na wysiłek mówienia... a on słuchał, a potem pytał mnie o sprawy rodzinne, po czym sam pobłogosławił wydawnictwo i rodzinę". Pytany o jakość głosu papieża odpowiedział: „Byłem zaskoczony tym, że Ojciec Święty w ogóle wydaje głos i mówi. Nie jest to oczywiście głos, w którym można by wygłosić przemówienie, ale mówi całkowicie zrozumiale i nie jest to szept, ale pełny głos, jego głos, taki, jaki znamy". Dwa dni później KAI informowała: „Watykański ośrodek telewizyjny CTV nagrał po raz pierwszy od zabiegu tracheotomii 24 lutego głos Jana Pawła II. Jego słowa zarejestrowano 11 marca w czasie przedpołudniowej mszy, jaką Ojciec Święty odprawił w kaplicy szpitalnej. Na nagraniu, dokonanym przez CTV, słychać, jak Papież mówi po włosku: »Wspomożenie nasze w imieniu Pana«, a następnie udziela błogosławieństwa. Podkreśla się, że to pierwsze nagranie głosu Jana Pawła II w ponad trzy tygodnie od zabiegu tracheotomii. Wcześniej o tym, że mówi, wspominali odwiedzający go współpracownicy. Pierwszy mówił o tym kardynał Joseph Ratzinger. W środę 9 marca z Papieżem rozmawiał Henryk Woźniakowski. Osoby, które widziały nagranie, relacjonują, że Papież ma chrypkę, ale mówi dość wyraźnie".

Co więcej, w dniu, w którym wedle Stempina „kłamstwo Ratzingera ujrzało swoją pełnię", papież przemówił publicznie z okna kliniki do zebranych tam wiernych, wśród których była grupa z Wadowic: „Drodzy bracia i siostry, witajcie! Dziękuję za wasze odwiedziny. Pozdrawiam Wadowice! Wszystkim życzę dobrej niedzieli i dobrego tygodnia!".

Jeżeli nawet do mnie – szeregowego polskiego księdza – zdołał napisać osobiste życzenia datowane Wielkanoc 2005, w których pisze: „właśnie wróciłem ponownie z »sekcji cierpiących« w poliklinice Gemelli (a więc po 13 marca – M.Z.). Wszystko w rękach Bożych", to naprawdę dowodzi, że nawet w tym terminalnym okresie znakomicie komunikował się ze światem zewnętrznym.

Cicer cum caule

Ten śródtytuł zawdzięczam z kolei Tuwimowi, który w ten wdzięczny sposób przetłumaczył nasze dość przaśne: „groch z kapustą". A tego grochu pomieszanego z kapustą jest bez liku w tekście o mitologizacji polskiego Mojżesza.

Weźmy choćby zarzut promowania przez Jana Pawła II konserwatystów. Ważna to sprawa, choć warto pamiętać, że wśród konserwatystów byli tak wspaniali ludzie jak Jean-Marie Lustiger czy François Xavier Nguyen Ven Thuen, ale było też sporo kapeluszy kardynalskich dla „progresistów", jak choćby dla Carla Marii Martiniego. Ogólnie tych nominacji kardynalskich było 231 i temat, komu one przypadły, zasługuje na poważną dyskusję. Ale u Stempina wszystko jest proste: „Osoby kardynałów Karla Lehmanna z Moguncji i Johna Cody'ego z Chicago stanowią tu flagowy przykład; liberalny Lehmann, od 1987 r. przewodniczący konferencji episkopatu Niemiec, przez półtorej dekady był omijany przy nominacjach kardynalskich. Konserwatywny Cody, który na prywatne cele zdefraudował miliony diecezjalnych dolarów, cieszył się papieską ochroną".

Najpierw parę słów o Karlu Lehmannie, który w 1983 r. został, właśnie przez Jana Pawła II, mianowany ordynariuszem Moguncji, zostając najmłodszym biskupem w Niemczech, a potem przez lata – z nominacji tegoż Jana Pawła II – pracował w Watykanie w Kongregacji Doktryny Wiary. Jego nominacja kardynalska w 2001 r. została przyjęta ze zdziwieniem. Te nominacje nie są bowiem automatyczne i w ponadtysiącletniej historii biskupstwa Moguncji było zaledwie trzech kardynałów. Jednym z wyjątków był poprzednik Lehmanna kard. Volk, który w czasach Pawła VI otrzymał kapelusz dopiero po parunastu latach swej posługi. Stąd wśród watykanistów powszechne było przekonanie, że Jan Paweł II nie obdarzy kardynalską godnością tak „postępowego" biskupa jak Lehmann. Mylili się.

Teraz parę słów o kard. Cody'm. Jeżeli – jak pisze Stempin – „cieszył się papieską ochroną", to dotyczy to Pawła VI, który mianował go arcybiskupem Chicago, a potem w 1967 r. uhonorował kardynalską purpurą. Jan Paweł II został papieżem, gdy Cody był już poważnie chory, a sprawa ewentualnych nadużyć finansowych wyszła na jaw w 1981 r., kiedy to jego choroba czyniła postępy i często przebywał w szpitalu. Zmarł 25 kwietnia 1982 r. Działo się to na początku pontyfikatu. A powszechnym zaskoczeniem była nominacja następcy. W jego miejsce Jan Paweł mianował bowiem bardzo progresywnego bp. Josepha Bernardina.

Jeżeli jest to „flagowy przykład" prof. Stempina, to jak widać, dowodzi on raczej tezy przeciwnej – „progresizmu" Jana Pawła II.

Przyjrzyjmy się dla odmiany sprawom Polski. Pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do wolnej Ojczyzny w 1991 r., a także jej recepcja zasługują na wnikliwą analizę. W opisie prof. Stempina najważniejsze jest jednak, że wielka część Polaków „tuż po przełomie (1989 r. – M.Z.) wytrwale ćwiczyła się w grzechu hedonizmu, konsumpcji i aborcji. Za co podczas pierwszej pielgrzymki po przełomie, pisanej alfabetem encykliki »Centesimus annus«, została przez rodaka, z czerwoną od gniewu twarzą i wygrażającym palcem, złajana".

Faktem jest, że Jan Paweł II raz okazał publicznie swe zdenerwowanie, acz ta „czerwona twarz", „wygrażający palec" i „łajanie" są, excusez-moi, prostackim uproszczeniem. Wzburzony papież mówił w Kielcach o płytko pojmowanej wolności oraz o znaczeniu rodziny, osłabionej przez komunistyczne realia, i o tym, że trzeba ją budować, a nie niszczyć.

Faktem jest również, iż homilie pisane były tym samym alfabetem (łacińskim) co encyklika „Centesimus annus" – wybitny dokument, jeden z najważniejszych tekstów w historii nauczania społecznego Kościoła, o fundamentach demokracji i wolnego rynku. Ale – też będę kolokwialny – co ma piernik do wiatraka? A rekapitulacja polskiej transformacji jako „wytrwałego ćwiczenia się w grzechu hedonizmu, konsumpcji i aborcji" na pewno jest absurdalna. Przypomnę, że w Polsce liczba aborcji znacząco wtedy malała, a debata aborcyjna, która później zakończyła się ustawowym kompromisem, w wielkim stopniu zredukowała ich liczbę. Zjawisko „hedonizmu i konsumpcji" towarzyszyło zaś ludzkości od zawsze, jeszcze przed Arystypem z Cyreny i Epikurem, ale nazwanie „wytrwałym się w nim ćwiczeniem" społeczeństwa żyjącego w zbankrutowanym kraju, gdzie błyskawiczne narastało nieznane wcześniej bezrobocie, inflacja wynosiła 585 proc., a średnia pensja równowartość 108 dolarów, uważałbym jedynie za zabawne, gdyby nie pisał tego człowiek z profesorskim tytułem.

Zamiast analizy

Innym przykładem wciskania kitu jest teza o ambiwalentnym lub negatywnym „stosunku do buntu biedoty z zatkniętym Chrystusem na karabinie przeciwko wyzyskowi i aliansowi kościelnej oligarchii z prawicowymi dyktatorami w Ameryce Południowej", a sformułowanie „odpowiedzialność Watykanu za mord na arcybiskupie Salwadoru Oscarze Romero" – z którym Jana Pawła II łączyły bardzo pozytywne relacje i o uczczenie pamięci którego papież walczył potem z prawicowym rządem – ociera się już kłamstwo.

By nie wydłużać polemiki, pozostaje mi jedynie zacytować innego profesora, Samuela Huntingtona z Harvardu: „wraz z pontyfikatem Jana Pawła II papież oraz Watykan znaleźli się na głównej scenie walki Kościoła z autorytaryzmem. W marcu w swojej pierwszej encyklice Jan Paweł II potępił naruszanie praw człowieka i jasno określił Kościół jako »strażnika« wolności, »która jest warunkiem i podstawą prawdziwej godności człowieka«. Wizyty papieskie zaczęły odgrywać kluczową rolę. Jan Paweł II zdawał się posiadać umiejętność pojawiania się w pełni majestatu papieskiego w krytycznych momentach procesów demokratyzacyjnych: w Polsce w czerwcu 1979, 1983 i 1987 r.; w Brazylii w czerwcu–lipcu 1980; na Filipinach w lutym 1981; w Argentynie w czerwcu 1982; Gwatemali, Nikaragui, Salwadorze i Haiti w marcu 1983; Korei w maju 1984; Chile w kwietniu 1987; Paragwaju w maju 1988 r.".

Typowym wciskaniem kitu jest też konstatacja o „czystkach na katedrach teologii w Europie Zachodniej". Chodzi bowiem o pozbawienie misji kanonicznej, a więc prawa do nauczania w imieniu Kościoła, paru teologów, którzy to nauczanie sami – w pełni świadomie, dobrowolnie i konsekwentnie – odrzucali. Owszem, media pisały wtedy o inkwizycji i o prześladowaniach. Realia były jednak takie, że jeżeli owi teologowie byli księżmi, to nadal nimi pozostawali i nadal wykładali na uczelniach oraz współpracowali z mediami. A odebranie misji kanonicznej jeszcze im przydawało rozgłosu i popularności w świecie mediów.

Wciskaniem kitu jest też nazwanie „zdeptaniem dialogu międzyreligijnego nad Wisłą" konfliktu agresywnie usposobionej grupki katolików łacińskich z grekokatolikami w Przemyślu leżącym nad Sanem. Chodzi bowiem o smutny incydent sprzed blisko 30 lat, który, rzecz jasna, nie był żadnym konfliktem międzyreligijnym ani nawet międzywyznaniowym, ale konfliktem grupy usposobionych nacjonalistycznie polskich katolików z ukraińskim katolikami. Konflikt ten, a wiemy, jak obolałe są polsko-ukraińskie relacje na terytoriach pogranicza, został uśmierzony przez Jana Pawła II w 1991 r., a od czasu przyjścia arcybiskupa Michalika w 1993 r. sporo napięć zostało zażegnanych. Warto przypomnieć, co mówił podczas swojego ingresu abp Michalik: „każdy, kto kocha Kościół – Polak czy Ukrainiec – nie może bez bólu patrzeć na oznaki niechęci czy słuchać wzajemnych oskarżeń, które źle rozsławiają Przemyśl, źle świadczą o Polakach i o Ukraińcach. Każdy, kto kocha Przemyśl, nie może pozwolić na to, aby nasze miasto było łączone z nieporozumieniami czy konfliktami narodów, obrządków czy języków, bo prawda jest inna. Tu ludzie żyli i żyją razem, modlą się i pracują razem, razem tworzą historię tej ziemi".

Tego wciskania kitu jest tyle, że muszę odesłać czytelników do swojej książki, której tekst właśnie posłałem do wydawnictwa: „Pontyfikat na czasy zamętu". Wbrew tezie o „omijaniu w Polsce dużym łukiem wątpliwości i ambiwalencji" pontyfikatu Jana Pawła II piszę tam też o nietrafionych nominacjach, pozbawianiu misji kanonicznej, problemach z teologią wyzwolenia, a także z watykańską kurią czy o skandalach pedofilskich. Chciałbym bowiem jeszcze zająć się tematem podstawowym w tekście prof. Stempina: terminalnym okresem życia papieża.

Ewangelia cierpienia

Dla prof. Stempina jest oczywiste, że do istoty posługi papieskiej należy podpisywanie nominacji biskupich oraz „dziesiątki innych decyzji związanych z polityką zagraniczną i wewnętrzną Watykanu oraz całego Kościoła". Ma rację. Ale reszta to – wedle niego –„mityczna narracja", a „swojemu cierpieniu papież nadawał mistyczne znaczenie przekonany o wypełnianiu planu Bożego". Jednakże dla świata ludzi żyjących Kościołem papież to coś innego niż supersprawny menedżer, wybitny dyrektor wielonarodowego przedsiębiorstwa, świetny prezydent czy monarcha rządzący państwem. Podstawą jego posługi jest przedłużanie misji św. Piotra – „umacnianie w wierze". Pamiętam, jak uderzając się w piersi – było to zapewne w roku 2000 – powiedział do mnie: „Słaby już jestem... słaby, ale tu jest Piotr". Był głęboko przekonany, że – tak jak Piotr – powinien swoją misję doprowadzić do końca.

Czy abdykacja Jana Pawła byłaby – jak sądzi prof. Stempin – rozwiązaniem? Nie jestem przekonany. A nawet jestem przekonany, że tak by nie było. Podobnie myślał watykanista z raczej antyklerykalnej „La Repubbliki" Marco Politi: „To kielich goryczy, który Jan Paweł II zgodził się z pełną świadomością pić kropla po kropli aż do ostatniego łyku. Czyni to bez ukrywania się, nie wycofując się do Watykanu, jak pokonany władca. W przeszłości chorych papieży zawsze ukrywano przed rzeszami... każdego, kto był dotknięty chorobą, zakrywała natychmiast zasłona tajemnicy. Ale nie Wojtyłę. Papież przybyły z daleka zdecydował się pokazać swe rany, jak Ecce Homo".

Powszechnie było wiadome, że nie zarządza już codziennymi sprawami Kościoła, ale jego duchowe przywództwo stawało się jeszcze bardziej wyraziste. Światu, w którym narasta poparcie dla eutanazji, w którym coraz bardziej liczy się efektywność, rentowność i skuteczność działania, a bożkami stały się fitness i well-being (dobre samopoczucie), Jan Paweł II dawał codzienną lekcję wartości ludzkiego życia na każdym jego etapie, a także piękna starości oraz mądrościowego, pełnego afirmacji podejścia do życia. Prof. Joseph Valenzano, który parę lat po śmierci Jana Pawła II opublikował pracę o jego chorobie i umieraniu, pisał, że „w ostatnich dwóch miesiącach swojego życia papież Jan Paweł II wygłosił niezwykle długą i mocną w swej symbolice homilię do całego świata. W swoim przesłaniu podsumował swe stanowisko i na temat wolności, i cierpienia, i godności ludzkiego życia". Co więcej, nadal – ponad 15 lat po śmierci – głosi on światu tę jedyną w swoim rodzaju „ewangelię cierpienia".

Marcello Tedeschi, który z ramienia Stowarzyszenia Gmin Włoskich koordynuje walkę z pandemią, mówi o tym publicznie: „Teraz, w czasie pandemii koronawirusa, wielu lekarzy mówi mi, że najciężej chorym pomaga w cierpieniu wspomnienie tego, jak Jan Paweł II zmagał się z chorobą, także w ostatnich miesiącach, gdy nie mógł nawet mówić. Idąc za jego przykładem, odkrywają, że chorobę można przeżyć jako dar. To bardzo ważne doświadczenie, o którym mówi dziś we Włoszech naprawdę wielu chorych!".

Owszem, nie był już wtedy pełnym energii przywódcą Kościoła, nie był w stanie na bieżąco nim administrować i podejmować decyzji. Cały świat to dostrzegał. Ale też dawał światu świadectwo, którego nie złożył nikt przed nim, świadectwo poruszające miliony serc zarówno ludzi wierzących, jak i niewierzących, lewicowych i prawicowych, starych i młodych, świadectwo dodające nam odwagi i dające nadzieję.

Wybitny włoski pisarz i autorytet lewicy Andrea Camilleri, zdeklarowany ateista i antyklerykał, pisał miesiąc przed śmiercią Ojca Świętego: „Poprzedni papieże umierali w samotności. Jan Paweł II chce być do końca z nami, bo podobnie jak my czuje się uczestnikiem naszych radości, ale chce uczestniczyć również w naszych rozstaniach. Umiera dzień za dniem i pokazuje nam to z odwagą, która nie zna porównań. Proszę pamiętać, że mówię to jako człowiek niewierzący. Ale jako człowiek. Jeśli nawet był moim ideologicznym przeciwnikiem, to do dziś budzi mój najwyższy szacunek. Nigdy nie był dwuznaczny, zawsze mówił, co jest dobre, a co złe. Nie dementował swoich słów, nie pozostawiał wątpliwości i niedomówień. I jest taki do dzisiaj. Jego największą tragedią jest być może to, że przyszło mu żyć w epoce, kiedy jest gigantem wśród karłów...". 

Ojciec Maciej Zięba (ur. 1954) jest fizykiem, teologiem i filozofem. W PRL działał w opozycji demokratycznej. W latach 1998–2006 był prowincjałem Polskiej Prowincji Dominikanów. Założył Instytut Tertio Millennio

Za tytuł jestem wdzięczny profesorowi H.G. Frankfurtowi z Uniwersytetu w Princeton, który w swoim eseju błyskotliwie rozważa dystynkcje pomiędzy blagą, kłamstwem, humbugiem, banialukami i – tytułowym – wciskaniem kitu. Artykuł prof. Arkadiusza Stempina o „Polskim Mojżeszu" („Plus Minus" 18–19 lipca) spełnia wszystkie kryteria tego ostatniego. Żeby jednak dowieść, że w powyższej uwadze nie ma złośliwości ni ironii, ale jedynie opis faktów, pozwolę sobie przeanalizować parę fragmentów jego tekstu.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi