Ktoś już dzwonił do pana z propozycją zrobienia filmu o "Hołku"?
Krzysztof Hołowczyc: (śmiech) Na szczęście nie, chociaż pewnie byłaby to całkiem niezła zabawa. Kręcę reklamówki, mam więc świadomość jak to wygląda i pewnie spodobałoby mi się to, ale niestety mój limit czasowy nigdy nie dawał szansy zrobienia czegoś większego. Ale spokojnie, na razie mam co robić w sporcie, jestem szczęśliwy.
Nie poszedłby pan do kina na film o sportowcu, który na podium najsłynniejszego rajdu świata wskoczył niemal z wózka inwalidzkiego? Wyciskacz łez.
Tu ma pan rację. Ten moment też bardzo dobrze pamiętam, bo nie jest tak, że teraz świętuję mówiąc, że zawsze było świetnie. Pamiętam chwile, kiedy lekarz mówił mi "proszę pana, jaki Dakar?! Jak będzie pan jeszcze w ogóle kiedyś biegał, to powinniśmy się wszyscy cieszyć". Tak było, ale karta się odwróciła. Może udało się to właśnie dzięki tej determinacji, woli walki. To podium w Dakarze — i to na dodatek w "królewskiej" kategorii samochodów — jest rzeczą, która na zawsze zapisała mnie w dakarowej historii.
Dzisiaj nie każdy pewnie to pamięta, ale kiedyś były już łzy. Podczas rajdu w 2013 r. pan, dorosły facet, płakał jak dziecko widząc przejeżdżających obok rywali. Dla pana to był wtedy koniec imprezy. Wtedy podium było bardzo daleko.
Tak było, ale ja na szczęście mam taką konstrukcję, że w pewnym momencie potrafię wyrzucić z siebie te straszne chwile, staram się patrzeć w przód i szukać kolejnych wyzwań. Jednak w skali tych 10 lat od kiedy jeżdżę w Dakarze, pojawiają się pewne przemyślenia i świadomość, że nie wszystko jest w naszych rękach. Że jednak wiele zależy od szczęścia, że nie zawsze ma się wpływ na nasz własny los.
Te ostatnie 10 lat w Dakarze było dla pana pewnego rodzaju drogą krzyżową. Po rajdzie w 2005 r. i dalekim miejscu powiedział pan "to nie dla mnie". Już dotarliście się z tym Dakarem?
Na pewno. Mam zupełnie inną świadomość, inne umiejętności, ale śmiało mogę powiedzieć, że to jest taki rajd, w którym zawsze możesz się czegoś nauczyć. To nie jest tak, że spokojnie wykonujesz tam swoje zadania. To wyjątkowy rajd wymagający odrobiny szczęścia, świetnej organizacji. Powiem tak: można mieć wszystko w rękach, wszystkie klocki można mieć poukładane, ale i tak można nie zdobyć dobrego wyniku. Innym razem z kolei splot jakichś przedziwnych zdarzeń stwarza możliwość "wykręcenia" bardzo dobrego wyniku. Na tym polega też magia Dakaru.
Nigdy przez te wszystkie lata nie pomyślał pan "na co mi ten cholerny Dakar?"
Proszę pana nawet w tej chwili tak myślę. W momencie, kiedy jestem przecież bardzo szczęśliwy, bo osiągnąłem jakiś swój cel. Zawsze było ciężko. Nawet teraz chrupnęło mi coś w szyi ledwo ruszam głową, ale ja już tak bardzo przyzwyczaiłem się do bólu, do tego życia na granicy... sam już nie wiem nawet jakich słów tutaj użyć, bo to wszystko niewiele ma przecież wspólnego ze zdrowym rozsądkiem.