Na marginesie tych uwag trzeba podkreślić dwie rzeczy. Po pierwsze, ani rzeź w „Charlie Hebdo", ani żadne z poprzednich mordów i zamachów na Zachodzie nie są reakcją na „obrazę". Jest zapewne na świecie bardzo wielu muzułmanów, których uczucia religijne te rysunki obrażają, ale nie ma to nic wspólnego z przyczyną, z której islamiści mordują ludzi. Islamiści chętnie posługują się tym pretekstem, by zyskać sobie sprzymierzeńców; są wręcz zachęcani do tego przez politycznie poprawną zachodnią lewicę, która dwoi się i troi, by im podsunąć na talerzu najlepsze sposoby korzystania ze słabości liberalnej demokracji w celu jej zwalczania. Lecz jest to jedynie pretekst – a widać to m.in. w tym, co mówią do publiczności muzułmańskiej w krajach arabskich. Choć o swoich ogólnych celach mówią też całkiem swobodnie na Zachodzie. Wystarczy ich posłuchać.
Islamiści mordują Żydów, bo są Żydami; dziennikarzy, bo mówią prawdę i trzeba im pokazać, że nie ujdzie im to bezkarnie; innych muzułmanów, jeśli ci odcinają się od islamizmu i publicznie go potępiają. Innymi słowy: mordują, by pokazać, kto tu będzie rządził. Nie dlatego, że czują się obrażeni rysunkami.
Wolność i obraza
Dość jasno z tego wynika, że wszelkie próby unikania obrażania islamistów w nadziei, że dadzą nam święty spokój i przestaną nas mordować, będą mało skuteczne.
Ponadto równie oczywiste wydaje się, że gdyby zakazać publikowania rysunków kpiących z Mahometa, to prędzej czy później wraz z nimi zostałaby zakazana cała zachodnia sztuka i literatura, jedzenie wieprzowiny, bycie żydem, chrześcijaninem i mówienie czegokolwiek, co by się komuś gdzieś nie podobało.
Prawa zakazujące obrażania uczuć religijnych, czy jakichkolwiek innych uczuć, są niemądre także dlatego, że są niemożliwe w praktyce do egzekwowania w sprawiedliwy sposób i niechybnie prowadzą do niepożądanych skutków. Skoro i uczucia, i to, co stanowi obrazę, a nawet to, co może stanowić religię, są rzeczami nieostrymi i dość trudnymi do zdefiniowania, pole manewru jest szerokie. Ogólny zakaz ich obrażania pozwalałby każdemu – muzułmanom, żydom, świadkom Jehowy, mormonom, tudzież wyznawcom różnych „religii" New Age – domagać się prawnej ochrony dowolnych poglądów pod pretekstem, że są to „uczucia religijne", wskutek czego zakazane może być wszystko, co się komuś nie podoba.
Jednocześnie takie prawa zawsze będą wykorzystywane przez najsilniejsze grupy interesów – jak widzimy w Anglii. Bo w wojnie kultur przybierającej coraz bardziej skrajne formy każda ze stron jest nieliberalna: i lewica, zwolenniczka politycznej poprawności, i konserwatyści, i przedstawiciele różnych religii. Żadna strona nie ma szacunku dla wolnego słowa i nie chce równych praw dla wszystkich.
W zeszłym roku Kościół polski (uwaga, tu nastąpi trochę leciutkiego znęcania się nad Kościołem) ochoczo wskoczył do modnego pociągu pędzącego ku świetlanej przyszłości wyzutej z możliwości obrażania i bycia obrażonym. Było to w związku ze sprawą „Golgoty Picnic". Padły wtedy sugestie, że tego rodzaju obraźliwe dla chrześcijaństwa spektakle (a zatem przypuszczalnie także książki, dzieła sztuki i publiczne wypowiedzi...) powinny być zakazane. Arcybiskup Marek Jędraszewski stwierdził w wywiadzie dla „Plusa Minusa", że łamią one konstytucję, która „gwarantuje każdemu prawo do szacunku". I pytał: „Czy wolność człowieka polega na tym, żeby kogoś obrażać?".
Otóż – pozwolę sobie odpowiedzieć – tak, wolność człowieka między innymi właśnie na tym polega. I to nie tylko teoretycznie: obrona naszej wolności właśnie na tym (między innymi) polega i zapewnienie nam wolności na przyszłość między innymi od tego zależy.
Zeszłego lata, gdy o tej sprawie było głośno, mówili mi różni: nie warto w tym przypadku się oburzać w imieniu wolności słowa, bo to przecież groteskowy śmieć, który chce tylko być modny, niewart jest obrony. Ale wydaje mi się, że jest wręcz przeciwnie – jak w przypadku „Charlie Hebdo". Z tym że „Golgota Picnic" nie jest symbolem niczego, prócz kretynizmu i złego gustu. I nie ma w nim żadnej odwagi, wiadomo bowiem, że obrażeni i oburzeni nim chrześcijanie nikogo nie zamordują. Sam spektakl więc na pewno nie jest wart obrony, to prawda – ale trzeba się oburzać i protestować przeciwko próbom jego zakazania.
To, że się on komuś nie podoba, że jest niesmaczny, ohydny, wulgarny i obłędnie głupi, nie podważa konieczności jego obrony. Przeciwnie.
Oczywiście można, a nawet należy protestować, jeśli pieniądze podatników są wydawane na tego rodzaju imprezy jak „Golgota Picnic". To inna sprawa. Ale zakazy i cenzura są tu tak samo nie na miejscu, tak samo szkodliwe, tak samo niechybnie prowadzące do zniszczenia naszych wolności, jak zakazy publikowania głupich rysunków obrażających uczucia religijne muzułmanów.
Gdyby wprowadzono tego typu zakazy, lewicowi postępowcy, którzy walczą o poparcie dla różnych modnych, bezwartościowych śmieci, mogliby skorzystać z tego precedensu. Z zapałem zaczęliby zabiegać o wydanie zakazu druku dzieł bynajmniej śmieciami niebędących – w imię politycznie poprawnych idei, które łatwo sobie wyobrazić i tak samo łatwo wykorzystać w dowolnym celu, takich jak różnorodność, tolerancja, zwalczanie rasizmu, seksizmu, homofobii, islamofobii. I pewnie by im się to udało, bo – jak wiemy – tak się wszędzie na świecie w liberalnych demokracjach dzieje, że państwo lubi popierać to, co modne i politycznie poprawne, a w szczególności obrazoburcze i antyreligijne.
Prawo do szacunku nie istnieje
Innymi słowy, lekceważenie prawa do wolnego słowa w przypadku śmieci i ograniczanie się do obrony Woltera, Dantego i Kartezjusza skończyłoby się triumfem śmieci i całkowitym zniknięciem Woltera, Dantego i Kartezjusza (których i tak bardzo dziś brak).
Co do szacunku – istotnie, art. 196 polskiego kodeksu karnego przewiduje karę więzienia do dwóch lat za obrazę uczuć religijnych. Nic tam jednak nie ma o prawie do szacunku. Czym bowiem jest szacunek (ale nie w zafałszowanym, politycznie poprawnym tego słowa znaczeniu, ani też w normalnym tego słowa znaczeniu, gdy mówimy na przykład, że należy mieć szacunek dla osób starszych, albo że komuś za coś należy się szacunek)? Otóż szacunek nie na tym polega, że każdy z nas ma prawo oczekiwać, że nie będzie nigdy w żaden sposób obrażony, lecz na czymś wręcz przeciwnym: mianowicie na tym, że każdy z nas ma prawo do wolnej wypowiedzi.
Ale w przypadku „Golgoty Picnic" szacunek jest interpretowany jako zakaz obrażania chrześcijan (bo przecież tylko o obrazę chrześcijan chodzi; wątpię, by Kościół się przejmował obrazą innych grup).
Nie istnieje prawo człowieka do szacunku, tak samo jak nie istnieje prawo człowieka do niebycia obrażanym. Nic nie gwarantuje każdemu prawa do szacunku. Domaganie się prawnych gwarancji szacunku jest w najlepszym razie pomieszaniem porządków, w najgorszym – manipulacją słowem podobną do tej, jaką stosują ideolodzy poprawności politycznej, gdy mówią o prawie do „tolerancji". Szacunek (i tolerancja) w życiu publicznym znaczy szacunek (i tolerancja) dla równości każdego wobec prawa – nie dla wrażliwości każdego na obrazę.
Wielka Brytania jakiś czas temu uchwaliła przepisy kryminalizujące bluźnierstwo – dotyczące tylko Kościoła anglikańskiego, po czym, kilka lat temu – skoro takie prawo z oczywistych powodów okazało się nie do przyjęcia – ku uldze i zadowoleniu wszystkich pozbyła się go całkowicie. Polskie prawo jednak obecnie zakazuje publicznego obrażania uczuć religijnych. Te przepisy powinno się jak najszybciej zlikwidować. To prawda, że w wielu krajach Zachodu chrześcijan (a także, oczywiście, żydów) można obrażać bezkarnie, a muzułmanów nie. Jednak ten stan rzeczy jest skutkiem funkcjonowania takich właśnie przepisów, cynicznie wykorzystywanych przez muzułmanów.
W świeckim, liberalnym, demokratycznym, neutralnym państwie nie da się zakazać prawnie obrażania wyłącznie chrześcijańskich „uczuć religijnych". Jedyne, co można zrobić, to uchwalić prawo przeciwko bluźnierstwu dotyczące wszystkich religii.
Pisałam już, dlaczego nie wydaje mi się to najlepszym pomysłem. Ale prawo zakazujące bluźnierstwa nie dotyczy wszystkich rodzajów tego, co dziś bywa potępiane jako „obraza". Trzeba by uchwalić dodatkowe przepisy, szersze i bardziej ogólne, które by obejmowały wiele dodatkowych kwestii – na przykład zakazywałyby publikowania wizerunków świń.
O żałosnych skutkach wprowadzenia takich przepisów też już wspominałam – i widać je w wielu krajach Europy. Jeśli do cenzury politycznej poprawności dodamy kolejne, zrodzone ze strachu i prawnie narzucone, zakazy i szerszą cenzurę, skutkiem nie będzie ogólna „tolerancja" i poszanowanie wrażliwości każdego. Efektem będzie raczej ogólna porażka: chrześcijaństwa, kultury, wolności, demokracji. I pojawi się prawdziwe niebezpieczeństwo, że niedługo znów powstaną meczety na gruzach kościołów.
Prędzej czy później, tak czy inaczej się to stanie; przyszli archeolodzy tak czy inaczej będą mieli kolejną warstwę cywilizacyjną do odgrzebania. Ale lepiej później niż prędzej.
Autorka jest tłumaczką i eseistką. Mieszka w Paryżu