„Cesarz Rzymu”: Kiedy bóg nie jest bogiem

W porównaniu z innymi mieszkańcami Olimpu, „prawdziwymi” bogami, cesarz August, choć też boski, odgrywał zdecydowanie podrzędną rolę.

Publikacja: 08.11.2024 15:00

„Cesarz Rzymu”: Kiedy bóg nie jest bogiem

Foto: fabiomax/AdobeStock

Czy cesarz rzymski naprawdę był bogiem? Czy – mówiąc dokładniej – niektórzy imperatorzy (i członkowie ich rodzin) stawali się bogami po śmierci? Odpowiedź zależy oczywiście od tego, co mamy na myśli lub co mieli na myśli Rzymianie, mówiąc „bóg”.

Z dzisiejszej perspektywy kult cesarski może sprawiać wrażenie zestawu wielce cynicznych posunięć. Nie myślę tutaj w szczególności o oszustwach ze stosem pogrzebowym (kremacja odgrywała istotną rolę w procesie deifikacji cesarzy i członków ich rodzin – red.), gdyż większość religii raz po raz ucieka się przecież do takich sztuczek. Jakakolwiek iluzja czy mistyfikacja powoduje w dzisiejszym Neapolu cudowną przemianę skrzepniętej krwi żyjącego w III wieku św. Januarego w postać płynną, i to trzy razy do roku, nie przynosi to dużego uszczerbku reputacji świętego, a jeszcze mniej szkodzi Kościołowi katolickiemu. Fortel z orłem w klatce (którego wypuszczano, gdy płonął stos z ciałem cesarza, co miało symbolizować dołączenie jego duszy do innych bogów – red.) niekoniecznie podważa autentyczność konsekracji jako całości. Bardziej problematyczna jest ewidentna wygoda polityczna, która zdaje się teraz być powodem przemiany człowieka-cesarza w nieśmiertelnego boga.

Czytaj więcej

Claudia Piñeiro: Naszym obowiązkiem jest trwać w mediach społecznościowych

W interesie następców

Jak bywało to w wielu innych aspektach imperialnej sukcesji, także przemiana zmarłego cesarza w boga nie zależała jedynie od jego wartości, lecz przede wszystkim od przydatności tej deifikacji dla człowieka, który był jego następcą. Dla wielu władców dodanie frazy „syn boga” do imienia było mile widzianym uzupełnieniem innych przydomków oznaczających władzę. Te słowa często dumnie figurowały na samym początku tytułów jedynowładcy. Fraza „August, syn boskiego” (divi filius), nawiązująca do Juliusza Cezara, ojca adopcyjnego Oktawiana Augusta, była ważną częścią „podpisu” cesarza.

Tyberiusz (zmarł w 37 roku) nie został deifikowany, ponieważ nie miało to prawdopodobnie większego znaczenia dla Kaliguli, jego następcy i jednocześnie syna bratanka. Kaligula oparł swoje prawo do władzy bezpośrednio na samym Auguście, ponieważ był z nim powiązany poprzez rodziców (Germanika i Agrypinę Starszą, wnuczkę Augusta). Poza tym bez względu na to, jak bardzo współczujemy zbuntowanym Brytom i sympatyzujemy z ich reakcją na problemy związane z wielką świątynią boskiego Klaudiusza, musimy przyznać, że taki kult cesarza w rzymskich prowincjach często wyglądał na wymuszony i przede wszystkim służył lojalności politycznej. Prawdą jest też, że cesarz kilka razy dał pokaz skromności, odrzucając prośbę obywateli jakiegoś prowincjonalnego miasta o pozwolenie budowy świątyni ku jego czci. Takie odmowy, chociaż można się z tym spierać, doskonale służyły utrzymaniu wysokiej wartości deifikacji.

Nowi i zapomniani

Trudno sobie wyobrazić, że cesarze i ich doradcy nie kierowali się wyrachowaniem, cynizmem ani polityczną kalkulacją w propagowaniu kultu bogów i bogiń i w przedstawianiu imperialnej władzy w kategoriach boskich. Ale to nie było wcale takie proste. Kult cesarza ma większy sens, a przynajmniej sprawia wrażenie mniej zmanipulowanego czy absurdalnego, jeśli umieścimy go (ponownie) w kontekście zasad, które rządziły religią rzymską w bardziej ogólnym sensie. Pewne aspekty kultu cesarzy, które sprawiają, że nie traktujemy go poważnie (tak samo jak starożytni żydzi i chrześcijanie), dużo swobodniej wpisują się w poglądy Rzymian odnoszące się do natury bogów i sprawowanej przez nich władzy.

Po pierwsze, rzymska religia na ogół nie miała nic przeciwko nowym bogom. We wszelkich jej wersjach – w rzymskim świecie nigdy nie było ortodoksji – panował politeizm. Nie tylko było wielu bogów, ale liczba tych panujących nie została ustalona, nie była nawet znana. Cały czas pojawiali się nowi, a starzy po cichu popadali w zapomnienie, nawet jeśli nie byli zakazani. Miłośnicy rzymskiej historii lubili wygrzebywać najdziwniejsze bóstwa, których czas już przeminął i które nie były publicznie rozpoznawalne, przynajmniej nie bardziej niż boska Klaudia, córeczka Nerona. Co ważniejsze, niektóre z tych bóstw, nowe lub stare, były pierwotnie istotami ludzkimi, podobnie jak cesarze. Herkules na przykład, za życia siłacz, został deifikowany po śmierci na swoim stosie pogrzebowym. Romulus, kolejny bohater i założyciel Rzymu, również został bogiem dopiero pośmiertnie.

Mówiąc inaczej, w przypadku Rzymian granica między kategoriami ludzkimi i boskimi mogła łatwo zostać przekroczona, a pod pewnymi szczególnymi względami rozmyta. O niektórych śmiertelnikach sądzono, że ich bezpośrednimi przodkami są bogowie. Rodzina Juliusza Cezara wyśledziła, że jej antenaci pochodzą od Eneasza, mitycznego bohatera wojny trojańskiej, a poprzez niego od jego matki, bogini Wenus (to nie przypadek, że Juliusz Cezar zainaugurował budowę świątyni Wenus Genetrix – antenatki ludu rzymskiego i jego własnej rodziny). Ale to nie wszystko. Swetoniusz twierdził, że drzewo genealogiczne Galby, który rządził krótko po śmierci Nerona, wywodzi się od Jowisza, przodka cesarza ze strony ojca, a ze strony matki – co może się wydawać niebezpiecznie złowróżbną spuścizną – od boskiej Pazyfae, która na Krecie dała życie Minotaurowi, pół bykowi, pół człowiekowi.

Nawet poza światem mitów nadzwyczajna siła imperatora i jego sukcesy w Cesarstwie Rzymskim były przedstawiane i rozumiane w kategoriach boskości. Kostium Jowisza, w którym tradycyjnie występowali rzymscy wodzowie w trakcie ceremonii triumfu, jest tego najlepszym przykładem. Jakby u szczytu swojej sławy cesarz naprawdę był bogiem, był na progu stania się nim, a może po prostu wyglądał jak bóg – nawet jeśli trwało to tylko jeden dzień. W świecie starożytnych Greków status boga również był w zasięgu ręki ważnych person. Na długo przed tym, nim pojawili się Rzymianie, stare greckie miasta-państwa godziły się z dominacją królów, którzy kontrolowali wschodni region Morza Śródziemnego po podbojach Aleksandra Wielkiego, i traktowały ich mniej więcej jak bogów (i oddawały im cześć). Był to element ugruntowanych tradycji religijnych, dzięki którym wybitni ludzie mogli być uznawani za bogów.

Właśnie te czynniki wpływały na deifikację cesarzy. Niektóre elementy kultu cesarskiego niemal na pewno miały początek w historii greckich królów. Lokalne społeczności, zachęcane przez Rzymian lub nie, w pewien sposób działały na rzecz cesarzy, tak jak wcześniej na rzecz greckich monarchów, którzy nimi rządzili. A kiedy uroczystości pogrzebowe Oktawiana Augusta zostały zorganizowane częściowo na modłę triumfu, z figurą woskową cesarza odzianą w strój triumfalny, prawdopodobnie chodziło o wskazanie na związek triumfującego wodza z bogami. Podobnie było z wizerunkiem Kommodusa w przebraniu Herkulesa, zarówno w prawdziwym życiu, jak i na posągach. Może doszukamy się w tym megalomanii, lecz Herkules, jako „człowiek, który został bogiem”, był absolutnie odpowiednim wzorem dla rzymskiego imperatora u progu jego boskości.

Czytaj więcej

„Dzikie pomysły natury”: Stał i stał, zahipnotyzowany

Zatarta granica

Zdecydowanie polityczny charakter kultu cesarza był również całkowicie tradycyjny. Pewne cechy, dzięki którym teraz postrzegamy kult cesarski jako niereligijny, w oczach Rzymian były typowo religijne. Nie istniał bowiem podział między „kościołem” a „państwem”, a religia nie opierała się na osobistym zaangażowaniu, indywidualnej wierze lub doktrynie „wiary”, lecz na aksjomacie, że sukcesy militarne i polityczne Rzymu polegają na odpowiednim sławieniu bogów. Mówiąc inaczej, jeśli bogowie nie byli właściwie wielbieni, państwo znajdowało się w niebezpieczeństwie. Osobista pobożność miała z tym niewiele wspólnego.

Z tego powodu August tak bardzo podkreślał w „Res gestae”, że odbudował w mieście 82 świątynie (przede wszystkim chodziło o to, by po wojnie domowej, dzięki której doszedł do władzy, naprawić stosunki Rzymu z bogami). Również z tego powodu krążyły plotki, że gdy Heliogabal zastąpił Jowisza swoim syryjskim bogiem, naraził się na ogromne niebezpieczeństwo. To podpowiada z kolei, zgodnie z logiką, skąd wzięły się późniejsze prześladowania chrześcijan, które z punktu widzenia Rzymian były tylko „karami”. Władze musiały się obawiać, że masowe odrzucanie tradycyjnych wierzeń wywoła gniew bogów i sprowadzi niebezpieczeństwo na imperium. Ogólnie rzecz biorąc, aksjomatyczne połączenie polityki z religią wprowadza kontekst, w którym związek cesarza z bogami nie wydaje się tak nienaturalny i cyniczny, jak sądzimy.

Kolejny aspekt tego związku polegał na tym, że osoby odpowiedzialne za relacje państwa ze światem ludzi zajmowały się również relacjami państwa ze światem bogów. Westalki – kapłanki podtrzymujące wieczny ogień bogini Westy na Forum Romanum, które musiały pozostać dziewicami (oczywiście krążyły na ich temat różne plotki, a one same były bohaterkami skandali) – to jedyny znaczący wyjątek, ponieważ w skład wszystkich głównych grup kapłańskich w cesarstwie rzymskim wchodzili senatorowie, a do ich obowiązków należało na przykład zajmowanie się znakami zesłanymi przez bogów i czuwanie nad kultem poszczególnych bóstw. Kapłani nie byli wyłącznie praktykami religijnymi, na pewno nie w pełnym wymiarze, i nie pełnili obowiązków duszpasterskich, Rzymianie zaś nie zwracali się do nich z próbą o rady w sprawach osobistych czy duchowych.

Sam cesarz jako członek wszystkich kolegiów kapłańskich, jak je nazywano, był w rzeczywistości „głową rzymskiej religii” i arcykapłanem. I w dalszym ciągu tak go postrzegamy; w końcu jest przedstawiany na pomnikach podczas składania ofiar, czym demonstruje bogobojność i oddanie bogom. Wśród tematów wszystkich listów błagalnych i relacji namiestników prowincji, które regularnie przychodziły do cesarza, pojawiały się również kwestie religijne wymagające rozwiązania: prośby o pozwolenie na przeniesienie trumny czyjegoś stryjecznego dziadka zgodnie z zasadami prawa boskiego albo o obsadzenie wolnych miejsc w kolegium kapłańskim. Kolejny ważny aspekt władzy cesarza polegał na tym, że to od niego zależało, czy stosunki ludzi z bogami będą się prawidłowo układać. A niektórym cesarzom w chwili śmierci udawało się płynnie przejść od roli najwyższego kapłana do ubóstwienia.

Zagadka nie do rozwiązania

Z drugiej strony jednak im uważniej przyjrzymy się kultowi cesarskiemu, tym bardziej staje się podejrzany, bardziej zagadkowy, pełen sprzeczności i niejasności. Jednym z oczywistych problemów są kobiety i inni członkowie rodziny. Boskość cesarza i jego władzy jest oczywiście zrozumiała, ale czy naprawdę da się ją rozciągnąć na żony i córki (nawet jeśli przedstawione na posągach dzierżą w dłoniach rogi obfitości i inne atrybuty boskości)?

Pojawiają się również różnego rodzaju zastrzeżenia dotyczące na przykład tego, czy deifikowani cesarze byli bogami w takim samym stopniu jak „zwykli” nieśmiertelni. Wszyscy mieli świątynie, kapłanów i składano im ofiary, lecz mamy wyraźne wskazówki, że między byłym cesarzem a prawdziwym bogiem przebiegała wyraźna granica, ponieważ nawet nie nazywano ich tak samo. Divus (boski) było mianem przeznaczonym zwyczajowo dla „awansowanego” cesarza, deus (bóg) to termin zastrzeżony dla „klasycznego” boga. Zasady, które tym kierowały, absolutnie nie były sztywne (zdanie, które wypowiedział Wespazjan na łożu śmierci, tak naprawdę brzmiało: „Coś mi się zdaje, że staję się deus”).

Jednak różnica między divus a deus świadczy o tym, że boscy cesarze wcale nie byli aż tak bardzo bogami, lecz raczej bytami bogopodobnymi. Żart Seneki, że boski August dopiero wtedy przemówił w boskim senacie, gdy pojawił się niedoszły boski Klaudiusz, również na to wskazuje. W porównaniu z innymi mieszkańcami Olimpu, „prawdziwymi” bogami, August odgrywał zdecydowanie podrzędną rolę.

Nawet pozornie podstawowa zasada mówiąca, że cesarze nie stają się bogami (albo że nie powinni się nimi stawać) aż do śmierci, nie jest tak fundamentalna, jak czasem zakładają współcześni historycy. Prawdą jest, że potrafimy rozpoznać w obrzędach religijnych wachlarz pozornie kazuistycznych szczegółów, których zadaniem jest wzmocnienie granicy między żyjącymi a martwymi władcami. Właśnie to zostało szczegółowo przedstawione w kalendarzu wojskowym z Dura Europos: zwierzęta składane były w ofierze tradycyjnym bogom w imieniu żyjącego cesarza, lecz ofiary składane bezpośrednio cesarzowi w sposób, w jaki składano je bogom, były zarezerwowane wyłącznie dla tych, którzy zostali oficjalnie deifikowani po śmierci. Do tego dochodzą też frazesy powtarzane na temat „złego” cesarza, który nalega, by traktowano go jak boga, chociaż ciągle żyje.

Domicjan, na przykład, został wyśmiany z powodu swojej megalomanii, kiedy zapragnął, by zwracano się do niego deus (zamiast divus).

W praktyce było to jednak o wiele bardziej skomplikowane. Tradycje związane z boskością zapewne różniły się w różnych częściach imperium: traktowanie żyjącego władcy jak boga być może było do przyjęcia w pewnych kulturach i tradycjach we wschodnim rejonie Morza Śródziemnego, ale niekoniecznie w samym Rzymie. W każdym razie granica między cesarzem-człowiekiem, boskim cesarzem i cesarzem bogopodobnym była bardzo niewyraźna. Co zatem ostatecznie stanowiło różnicę przy składaniu ofiar religijnych geniuszowi („duchowi”) Augusta, jak czasem robiono, a nie samemu żyjącemu Augustowi? I czy większość ludzi, poza kilkoma ekspertami do spraw religii, zauważyło różnicę między składaniem ofiar w imieniu cesarza a składaniem ich jemu? To zagadka niemożliwa do rozwiązania i wątpię nawet, czy owi eksperci do spraw religii zdołali ją rozwiązać: jaki był konkretnie status boga, zanim faktycznie stał się bogiem?

Czytaj więcej

„Ozland. Przestrzeń jest wszystkim”: Ukradziona rzeka

Problem z przemianą

Niemal równie trudne i mylące jest pytanie o to, jak odbywała się przemiana człowieka w boga. Powściągliwe w słowach epitafia w dwóch cesarskich mauzoleach nie pozostawiają wątpliwości, że imperatorzy byli chowani jako śmiertelne istoty ludzkie (to cząstka tej powściągliwości: czy może mieć grób nieśmiertelny bóg, który – z definicji – nie umarł?). Co było dalej? Jak ludzie mieli wyobrazić sobie dalsze losy cesarza, kiedy już wstąpił na Olimp? To oczywiście jedno z nawiązań do satyry Seneki na temat deifikacji Klaudiusza, wynikające – tutaj powrót do stosu pogrzebowego – z opowieści antycznych i współczesnych i ze sztuczek z orłami.

Niektóre słynne rzymskie próby zwizualizowania tego procesu w rzeźbie ujawniają ten problem bardzo wyraźnie. Wizerunek cesarza Tytusa uczepionego grzbietu orła to tylko niewielka próbka. W większej skali mamy dwa duże rzeźbione panele, które ukazują apoteozę żony Hadriana, Sabiny, oraz Antoninusa Piusa i jego żony Faustyny. Współcześni historycy sztuki traktują te dzieła z wielką czcią jako wspaniałe przykłady rzymskiej techniki rzeźbiarskiej. I na swój sposób te rzeźby takie są. Z drugiej jednak strony niezidentyfikowana hybryda, ludzka postać z ogromnymi skrzydłami, która w obu przypadkach transportuje cesarskich pasażerów do nieba, wygląda niebezpiecznie absurdalnie. Próbując uchwycić tę scenę w marmurze, rzeźbiarzom udało się zrealizować coś o wiele ważniejszego. Pokazali, że nie można przekonująco wyobrazić sobie przemiany cesarza w boga.

Fragment książki Mary Beard „Cesarz Rzymu” w przekładzie Tomasza Chwałka i Magdaleny Hermanowskiej, która ukazała się w wydawnictwie Rebis

Czy cesarz rzymski naprawdę był bogiem? Czy – mówiąc dokładniej – niektórzy imperatorzy (i członkowie ich rodzin) stawali się bogami po śmierci? Odpowiedź zależy oczywiście od tego, co mamy na myśli lub co mieli na myśli Rzymianie, mówiąc „bóg”.

Z dzisiejszej perspektywy kult cesarski może sprawiać wrażenie zestawu wielce cynicznych posunięć. Nie myślę tutaj w szczególności o oszustwach ze stosem pogrzebowym (kremacja odgrywała istotną rolę w procesie deifikacji cesarzy i członków ich rodzin – red.), gdyż większość religii raz po raz ucieka się przecież do takich sztuczek. Jakakolwiek iluzja czy mistyfikacja powoduje w dzisiejszym Neapolu cudowną przemianę skrzepniętej krwi żyjącego w III wieku św. Januarego w postać płynną, i to trzy razy do roku, nie przynosi to dużego uszczerbku reputacji świętego, a jeszcze mniej szkodzi Kościołowi katolickiemu. Fortel z orłem w klatce (którego wypuszczano, gdy płonął stos z ciałem cesarza, co miało symbolizować dołączenie jego duszy do innych bogów – red.) niekoniecznie podważa autentyczność konsekracji jako całości. Bardziej problematyczna jest ewidentna wygoda polityczna, która zdaje się teraz być powodem przemiany człowieka-cesarza w nieśmiertelnego boga.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów