To po co dziś bogatym ludziom filantropia? Poza ułatwianiem sukcesji.
Motywacji jest wiele. Gdyby przyjrzeć się etymologii tego słowa – wzięło się ono od greckiego „umiłowania ludzi” – to odpowiedzią, która od razu się nasuwa, jest po prostu altruizm. Dla firm filantropia to też sposób na projektowanie wartości, które chcą promować, na kształtowanie swojego otoczenia, wpływanie na interesariuszy, wspieranie demokracji i – rzecz jasna – rozwiązywanie problemów cywilizacyjnych, które dotyczą danej branży. Na poziomie osób indywidualnych ma ona znaczenie bardziej osobiste – nadaje głębię i sens naszemu istnieniu. Warto podkreślać ten sposób myślenia, bo mądra filantropia nie jest działaniem ad hoc, a długoterminowym wyborem, w który angażujemy różne rodzaje naszego kapitału – finansowy, relacyjny, intelektualny.
Mamy jakieś dobre przykłady tego typu z Polski?
Oczywiście. Chociażby wspomniana już Edukacyjna Fundacja im. Romana Czerneckiego. Andrzej Czernecki, biznesmen, który w latach 90. odnosił ogromne sukcesy, zbudował globalną firmę i gdy sprzedawał ją funduszowi inwestycyjnemu, postanowił powołać fundację ze sporym kapitałem żelaznym. To dobra praktyka pokazująca, jak budować długoterminową filantropię, bo tym samym na długie lata zabezpieczył przyszłość i misję tej organizacji, którą dziś kontynuuje kolejne pokolenie Czerneckich. Ten awangardowy ruch polski biznesmen wykonał na rok przed ogłoszeniem przez Warrena Buffetta i Billa Gatesa organizacji Giving Pledge, namawiającej przedsiębiorców do przekazywania na filantropię większości swoich zasobów.
A gdzie w tym wszystkim PR? Ktoś mógłby powiedzieć, że tak naprawdę chodzi w dużej mierze o promocję swojego wizerunku.
Jest to oczywiście jeden z zarzutów, który formułuje Anand Giridharadas w książce „Winner Takes All: The Elite Charade of Changing the World”. Zarzuca on filantropom, że tak naprawdę starają się petryfikować status quo i pogłębiają nierówności. Polska to akurat taki przypadek, gdzie majątków i sukcesji było tak niewiele, że nie doszliśmy na poważnie do tego typu dyskusji. Jeśliby jednak przenieść naszą rozmowę na grunt amerykański, to zarzuty te byłyby jak najbardziej zasadne, bo tam nieprzerwana akumulacja kapitału spowodowała tworzenie się gigantycznych majątków, które mają wpływ wykraczający poza kontrakt społeczny. Mówię tu na przykład o kształtowaniu świata polityki. W dużej mierze opiera się on na rywalizacji kapitału.
Ale przed chwilą powiedział pan, że filantropia może przysłużyć się demokracji. Więc jak to właściwie jest?
Filantropia jako wspieranie społecznie ważnych celów ma dwa wymiary. Po pierwsze, to część społeczeństwa obywatelskiego. Często mówiąc o społeczeństwie obywatelskim, redukujemy je do tradycyjnych organizacji non profit, ale filantropia to druga strona tej samej monety. Po drugie, to swoisty bezpiecznik demokracji. W krajach, w których państwo skręca w niebezpieczną, autorytarną stronę, to obywatele i sektor prywatny mogą sprawić, że społeczeństwo dzięki samoorganizacji tę sytuację przetrwa. Mam tu na myśli szeroki katalog spraw: od wolnych mediów, przez prawa mniejszości, po praworządność.
Wyobraźmy sobie zatem, że odziedziczyliśmy duży kapitał i chcielibyśmy w jakiś sposób przysłużyć się społeczeństwu. Jak się do tego zabrać?
Po pierwsze, należy zastanowić się, jaki cel jest dla danej osoby najważniejszy. Mądra filantropia to taka, która działa długofalowo i systemowo, więc aby nie stracić zapału, kluczowe jest, by poszukać motywacji w głębi siebie. Po drugie, istotne jest budowanie relacji partnerskich z organizacjami sektora społecznego, które mają know-how. Często się zdarza, że osoby zamożne tej drogi nie wybierają. Część z nich zamiast rozejrzeć się po rynku i sprawdzić, które organizacje działają najskuteczniej w odpowiedzi na wybrany problem, powołuje własny program. Efekt jest taki, że pozbawia to finansowania organizacji eksperckich, które mają często lepsze rozpoznanie, recepty i większe doświadczenie.
Filantropia równa się zmianie systemowej? Czy nie jest tak, że czymś takim powinno zajmować się państwo?
Mądra, przemyślana filantropia nie ma na celu zastąpienia państwa. Ona ma wypełniać luki w tych miejscach, w których państwo nie może albo nie potrafi działać. Podam przykład. Grupa czeskich filantropów zastanawiała się nad tym, jak zreformować tamtejszy system edukacji. Zamiast tego, co robili dotychczas – punktowego finansowania organizacji działających w kilku regionach – skrzyknęli się, żeby zamówić kompleksowe badanie i ocenić zalecenia ekspertów, przeprowadzając pilotaż w jednym z regionów. Po kilku miesiącach, gdy okazało się, że to dobre rozwiązania, poszli z wynikami do administracji publicznej, by rząd mógł efekty ich pracy wdrożyć w życie. To model, do którego powinniśmy dążyć również w Polsce. Prywatny kapitał może i powinien podejmować ryzyko i eksperymentować w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego.