Plus Minus: Bukmacherzy twierdzą, że wybory 5 listopada na 60 proc. wygra Donald Trump. Jak to możliwe, że człowiek, który próbował siłą wziąć Kongres w styczniu 2021 r. i został skazany za malwersacje finansowe, może wrócić do Białego Domu?
Do ostatniej chwili nie będziemy wiedzieli, kto wygra te wybory, tak wyrównana jest walka. Wszelkie prognozy dodatkowo utrudnia fakt, że mamy szalony system z głosami elektorskimi, który powoduje, że kandydat, na którego głosowało najwięcej Amerykanów, niekoniecznie musi zostać prezydentem.
Fakt, że Trump może wrócić do Białego Domu, wynika zaś przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszym jest zanik centrum w Ameryce. Podobnie jak w wielu krajach zachodniej Europy, doszło do niezwykłej polaryzacji sceny politycznej, przez co taka postać jak on ma niezależnie od tego, co powie i co zrobi, wielu zwolenników. Trump po prostu stał się symbolem pewnego sposobu myślenia. Po wtóre, Partia Demokratyczna, i znów jest to szersze zjawisko obejmujące partie socjaldemokratyczne na Zachodzie, nie ma niczego do zaoferowania wyborcom, w szczególności klasie średniej. Kamala Harris nie wywołuje więc w społeczeństwie entuzjazmu. Jeśli wygra, to z powodu strachu przed Trumpem, a nie dlatego, że rozbudziła swoim programem entuzjazm w Stanach Zjednoczonych. No może z wyjątkiem Afroamerykanek i do pewnego stopnia Amerykanek w ogóle, które mają nadzieję, że wreszcie doczekają się kobiety na najwyższym urzędzie w kraju. Energia, pasja jest więc tylko w obozie Trumpa.
Z czego to się bierze?
Teoretycznie demokraci powinni być partią Amerykanów, którym się wiedzie gorzej. Tych, którzy zarabiają mniej, mają gorsze wykształcenie. Ale przecież, gdy analizujemy zachowanie elektoratu, okazuje się, że jest dokładnie odwrotnie: ci gorzej sytuowani wyborcy popierają Trumpa. Partia Demokratyczna stała się ugrupowaniem elitarnym, ugrupowaniem warstw wyższych. To jest też partia przeżarta hipokryzją. Bo z jednej strony prezentuje się jako obrońca ludu, a z drugiej otrzymuje większość wsparcia od wielkiej finansjery, od Wall Street. Musi więc w praktyce uwzględniać interesy najbogatszych. Dotacje, które otrzymuje, są ogromne, niemal dwa razy większe niż to, co zdołał w tej kampanii zebrać Donald Trump.