Trump może wygrać wybory w USA z dwóch powodów. Harris nie ma oferty dla uboższych

Partia Demokratyczna nie ma żadnej oferty dla gorzej sytuowanych Amerykanów, bo siedzi w kieszeni Wall Street. To otwiera Trumpowi drogę do Białego Domu - mówi David Rieff, amerykański pisarz i komentator polityczny.

Publikacja: 25.10.2024 11:30

– Demokraci twierdzą, że Ameryka jest skazana na budowę wielokulturowego społeczeństwa, które z defi

– Demokraci twierdzą, że Ameryka jest skazana na budowę wielokulturowego społeczeństwa, które z definicji będzie liberalne. Tyle że jeszcze nigdy tylu Latynosów nie głosowało na republikanina, jak to z pewnością będzie 5 listopada – przekonuje David Rieff. Na zdjęciu: wyborcze graffiti Kamali Harris i billboard Donalda Trumpa w Atlancie w stanie Georgia, 21 października 2024 r.

Foto: Yasuyoshi CHIBA/AFP

Plus Minus: Bukmacherzy twierdzą, że wybory 5 listopada na 60 proc. wygra Donald Trump. Jak to możliwe, że człowiek, który próbował siłą wziąć Kongres w styczniu 2021 r. i został skazany za malwersacje finansowe, może wrócić do Białego Domu?

Do ostatniej chwili nie będziemy wiedzieli, kto wygra te wybory, tak wyrównana jest walka. Wszelkie prognozy dodatkowo utrudnia fakt, że mamy szalony system z głosami elektorskimi, który powoduje, że kandydat, na którego głosowało najwięcej Amerykanów, niekoniecznie musi zostać prezydentem.

Fakt, że Trump może wrócić do Białego Domu, wynika zaś przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszym jest zanik centrum w Ameryce. Podobnie jak w wielu krajach zachodniej Europy, doszło do niezwykłej polaryzacji sceny politycznej, przez co taka postać jak on ma niezależnie od tego, co powie i co zrobi, wielu zwolenników. Trump po prostu stał się symbolem pewnego sposobu myślenia. Po wtóre, Partia Demokratyczna, i znów jest to szersze zjawisko obejmujące partie socjaldemokratyczne na Zachodzie, nie ma niczego do zaoferowania wyborcom, w szczególności klasie średniej. Kamala Harris nie wywołuje więc w społeczeństwie entuzjazmu. Jeśli wygra, to z powodu strachu przed Trumpem, a nie dlatego, że rozbudziła swoim programem entuzjazm w Stanach Zjednoczonych. No może z wyjątkiem Afroamerykanek i do pewnego stopnia Amerykanek w ogóle, które mają nadzieję, że wreszcie doczekają się kobiety na najwyższym urzędzie w kraju. Energia, pasja jest więc tylko w obozie Trumpa.

Z czego to się bierze?

Teoretycznie demokraci powinni być partią Amerykanów, którym się wiedzie gorzej. Tych, którzy zarabiają mniej, mają gorsze wykształcenie. Ale przecież, gdy analizujemy zachowanie elektoratu, okazuje się, że jest dokładnie odwrotnie: ci gorzej sytuowani wyborcy popierają Trumpa. Partia Demokratyczna stała się ugrupowaniem elitarnym, ugrupowaniem warstw wyższych. To jest też partia przeżarta hipokryzją. Bo z jednej strony prezentuje się jako obrońca ludu, a z drugiej otrzymuje większość wsparcia od wielkiej finansjery, od Wall Street. Musi więc w praktyce uwzględniać interesy najbogatszych. Dotacje, które otrzymuje, są ogromne, niemal dwa razy większe niż to, co zdołał w tej kampanii zebrać Donald Trump.

Czytaj więcej

Wojna w Ukrainie zakończy się w jeden sposób

Kamala Harris i Demokraci są zbyt zależni od bogaczy z Wall Street

To jest pułapka, w którą wpadła Harris?

Nie, to się zaczęło znacznie wcześniej, przynajmniej za Baracka Obamy. Kiedy wygrał wybory prezydenckie, z pewnością miał dobre intencje. Chciał poprawić los biednych, dyskryminowanych. Jednak, gdy w 2009 r. uderzył kryzys finansowy, bez reszty stanął po stronie banków. W sumie, więc bilans jego rządów nie był jakiś szczególnie dobry.

Bez trudu został jednak wybrany na drugą kadencję.

Za czasów Obamy ktoś taki jak Trump nie miałby szans na wygraną. Wówczas ton nadawały czołowe media. Starały się wyważyć racje, analizować dane. Ale kto dziś ogląda CNN czy nawet ABC? Kto czyta „Wall Street Journal” czy nawet „New York Timesa”? Margines społeczeństwa. Większość Amerykanów czerpię wiedzę o świecie z mediów społecznościowych, z sieci radiowych, o których mieszkańcy Nowego Jorku, Chicago czy Los Angeles nigdy nie słyszeli. Wśród czytelników „New Yorkera”, a jest ich może nieco ponad milion, trudno byłoby znaleźć wyborcę Trumpa. Ci ludzie żyją we własnym świecie, nie dociera do nich wściekłość prowincji, tych zmarginalizowanych. Więc siłą rzeczy nie wychodzą naprzeciw ich problemom. Możliwość dotarcia bezpośrednio do wyborców poprzez media społecznościowe jest szczególnym atutem Trumpa, bo jest on osobą o niezwykłej charyzmie, sile wewnętrznej. Nie można przyciągać tak wielu ludzi, utrzymywać w nich tak długo entuzjazmu, bez takiej siły.

Trump do dziś nie uznaje wyniku wyborów z 2020 r. i ostrzega, że może nie uznać wyniku nadchodzących wyborów, jeśli okaże się, że je przegra, ale nie odstrasza tym Amerykanów. W Europie uważamy, że tożsamość Ameryki opiera się na przywiązaniu do demokracji. To fałszywa wizja?

Większość Amerykanów, także zwolenników Trumpa, zapewniłoby, że są przywiązani do demokracji. Ale na ile to faktycznie wpływa na ich decyzje w chwili głosowania? W takim momencie tym, co nimi kieruje, jest przede wszystkim dążenie do poprawy swoich warunków życia. Chodzi o zarobki, ale także o bezpieczeństwo, w tym bezpieczeństwo kulturowe. Zachowanie tożsamości. Pewność, że punkty odniesienia, w których się wyrosło, się nie zmienią.

„Jestem dumny z bycia Amerykaninem, bo wiem, że pozostanę wolny” – Trump pojawia się na każdym wiecu przy dźwiękach piosenki Lee Greenwooda „God Bless the USA”. To wszystko teatr?

Każdy kraj żywi rodzaj fantazji, mitu o samym sobie. W Stanach jest to jednak szczególnie silne, bo Amerykanie prawie nie podróżują za granicę. Przytłaczająca większość z nich nie wie, jak się żyje poza USA, więc łatwo kupują taki pochlebny mit o Ameryce. Gdyby doświadczyli jakości służby zdrowia w Europie, gdyby zobaczyli, jaka jest jakość polskich autostrad, po prostu by się załamali.

Może Trump jest dla wielu symbolem odchodzącej, wyidealizowanej, a przede wszystkim białej Ameryki? Bo przecież biali stanowią już tylko 59 proc. społeczeństwa i wkrótce przestaną być większością…

To jest narracja, którą próbują narzucić demokraci. Twierdzą, że Ameryka jest skazana na budowę wielokulturowego społeczeństwa, które z definicji będzie liberalne, choćby w kwestii prawa do przerywania ciąży. Tyle że jeszcze nigdy tylu Latynosów nie głosowało na republikanina, jak to z pewnością będzie 5 listopada. Większość z nich to ludzie młodzi. Wizja schyłkowego, wiekowego elektoratu, który miałby być podstawą siły Trumpa, nie wytrzymuje więc zderzenia z faktami.

Czytaj więcej

Wielka Brytania wybrała. Europejskie drzwi będą dla niej zatrzaśnięte

Donald Trump wykorzystał nastroje izolacjonistyczne wśród Republikanów

Może zatem, aby wyrwać się z zależności od Wall Street i stanąć po stronie gorzej sytuowanych, Partia Demokratyczna potrzebuje kogoś formatu Trumpa, kto wywróci ją do góry nogami? W końcu przed 2016 r. republikanie też byli częścią głównego nurtu i siedzieli w kieszeni wielkiego biznesu.

Zwykle przyjmuje się, że o ile demokraci są powiązani ze spółkami giełdowymi, o tyle republikanów wspierają przede wszystkim firmy rodzinne. W 2016 r. Partia Republikańska była bardzo osłabiona katastrofalnym bilansem wojny w Iraku. To pozwoliło Trumpowi na przejęcie nad nią kontroli; wykorzystał nastroje izolacjonistyczne wśród jej wyborców. Ci Amerykanie, którzy w przeszłości gorąco wspierali kampanie w Wietnamie, Iraku czy Afganistanie, teraz nie chcą nowych konfliktów. Dlatego tak mocno przemawia do nich argument, że Stany przekazują zbyt dużo środków Ukrainie. To bardzo poważna zmiana. Wynika ona z porażek, jakie Ameryka poniosła za granicą. Ci wyborcy chcą im po prostu położyć kres, obawiają się, że także walki w Ukrainie skończą się dla USA klęską.

LES KASYANOV/GLOBAL IMAGES UKRAINE VIA GETTY IMAGES

Ameryka jest gotowa na pierwszą kobietę prezydenta?

Zależy kto. Kobiety tak, mężczyźni już znacznie mniej. Takiej przepaści w preferencjach wyborczych zależnie od płci jeszcze w naszej historii nie było. Nawet w 2016 r., gdy wydawało się, że Hillary Clinton zdobędzie Biały Dom. Ta przepaść nie wynika tylko z tego, że Amerykanki w naturalny sposób są bardziej skłonne powierzyć los kraju kobiecie niż Amerykanie. One w ogóle mają skłonność do widzenia przyszłości w jaśniejszych kolorach niż mężczyźni. W szczególności młodzi mężczyźni w Ameryce nie mogą się odnaleźć. Pociąga ich więc pewność siebie Trumpa. Stanowi dla nich wzór do naśladowania. Dotyczy to także młodych Latynosów. To jeden z powodów, dla których, jak wspomniałem, Trump jest kandydatem, dla którego poparcie dalece wykracza poza białą społeczność.

Należy się obawiać zwycięstwa Donalda Trumpa, ale Kamala Harris też nie byłaby wspaniałym prezydentem

Jakim prezydentem byłaby Kamala Harris?

Nie najgorszym, ale też nieszczególnie błyskotliwym. Trochę jak Obama. Wyszłaby w jakimś stopniu ku oczekiwaniom zwolenników tzw. woke, czyli walki z dyskryminacją rasową i niesprawiedliwością społeczną. Ale byłaby jednocześnie bardzo zależna od Wall Street, wielkiej finansjery. W sprawie Ukrainy kontynuowałaby linię Bidena: dać wystarczające wsparcie, aby Ukraińcy nie padli, ale nie na tyle duże, aby zwyciężyli. Wkrótce wejdziemy w czwarty rok wojny i w razie przejęcia przez Harris Białego Domu spodziewałbym się, że będzie ona trwała jeszcze wiele lat.

Kamala Harris zdecydowanie natomiast wspierałaby NATO. Nie mam jednak powodów, aby sądzić, że ukrywa jakieś szczególne talenty. Jest fatalnym mówcą, bez charyzmy, jaką ma Barack Obama czy Bill Clinton. To byłaby więc zasadniczo prezydentura kontynuacji tego, co jest.

Należy obawiać się zwycięstwa Donalda Trumpa?

Tak, ale nie z powodu jakiejś ideologii czy programu, który chciałby wprowadzić w życie. On nie ma żadnej ideologii, żadnego programu. Gdyby ktoś mu zagwarantował, że zdobędzie Biały Dom, jeśli stanie się transseksualistą, natychmiast by na to przystał. Dobrze go pamiętam z nowojorskich lat, kiedy był zdecydowanie liberalny. Później jednak uznał, że otwierają się przed nim możliwości kariery politycznej, jeśli wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom wyborców konserwatywnych. Jest więc zupełnie nieprzewidywalny i to właśnie jest tak groźne. Bo już ludzie, którzy otaczają Trumpa, mają poglądy i to nieraz bardzo niebezpieczne. Polska z pewnością powinna właśnie tego się obawiać.

Może doprowadzić do wycofania się Stanów Zjednoczonych z NATO?

Nie sądzę, aby posunął się tak daleko. Nie pozwolą mu na to struktury państwa. Problem polega jednak na tym, do jakiego stopnia Stany Zjednoczone będą chciały za Trumpa odgrywać centralną rolę w sojuszu. Ciągłe powtarzanie, że Amerykanie nie przyjdą z odsieczą tym sojusznikom, którzy znajdą się w potrzebie, ale nie przeznaczają wystarczających środków na obronę, osłabia gwarancje bezpieczeństwa i może w końcu skłonić Putina do przetestowania NATO, choćby w krajach bałtyckich. Wszystko to będzie jednak miało znacznie mniejsze znaczenie, jeśli Niemcy, Francuzi, Holendrzy i inni Europejczycy poważnie podejdą do kwestii odbudowy sił zbrojnych, masowej produkcji amunicji i uzbrojenia. Europa stanie się wówczas z punktu widzenia strategicznego znacznie bardziej wpływowa na świecie, także w Ukrainie. Debata na temat skutków ewentualnego powrotu Trumpa do Białego Domu powinna brać pod uwagę ten aspekt. Inaczej nie będzie konstruktywna.

Joe Biden nie myślał o rezygnacji, przez co otworzył drzwi Białego Domu dla Donalda Trumpa

Stawia pan tezę, że struktury państwa nie pozwolą Trumpowi wyprowadzić Stanów Zjednoczonych z NATO przypuszczalnie dlatego, że byłoby to sprzeczne z interesem strategicznym kraju. Jednak w ciągu czterech lat, gdy u władzy pozostawał Joe Biden, wymiarowi sprawiedliwości udało się jedynie uznać Trumpa za winnego w relatywnie mniej istotnej sprawie malwersacji finansowych. I to wciąż bez podania wymiaru kary, jaka go za to czeka. W szczególności nadal nie wiemy, czy Trump jest winny próby zamachu stanu, przejęcia siłą władzy 6 stycznia 2021 r. Czy to nie świadczy o niewydolności amerykańskiego państwa, skoro nie jest ono zdolne do rzeczy, wydawałoby się, podstawowej, czyli obrony demokracji?

Wymiar sprawiedliwości z całą pewnością sprzyja bogatym. Pozwala im bardzo długo przekładać termin, w którym zapada wyrok, oraz ograniczyć jego ciężar. Czy to jest sygnał dysfunkcjonalności państwa? Z pewnością tak. W przypadku Trumpa sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Chodzi o kwestie konstytucyjne, do jakiego stopnia urzędujący prezydent jest objęty immunitetem – to złożona kwestia. Jest też wymiar polityczny. Mniej więcej połowa społeczeństwa popiera Trumpa. Zamknięcie go w więzieniu i uniemożliwienie udziału w wyborach – czy to by było dobre rozwiązanie? Wcale nie jestem pewien. Z pewnością wówczas mielibyśmy do czynienia z takiej skali rewoltą, że 6 stycznia wyglądałby przy niej jak majówka. Trump zostałby uznany przez swoich zwolenników za męczennika, polaryzacja Ameryki byłaby jeszcze głębsza. To byłoby bardzo niebezpieczne.

Czytaj więcej

Manuel Valls: Największy błąd Macrona

Niektórzy eksperci i bez tego uważają, że amerykańska demokracja znajduje się w najgłębszym kryzysie od wojny secesyjnej, a więc od przeszło półtora wieku.

To jest przesada. Raczej porównałbym obecną sytuacją z latami 30. XX wieku. Wtedy też pojawiły się bardzo radykalne siły, doszło do rekordowej polaryzacji dochodów. Wtedy kres kryzysowi położył Nowy Ład (ang. New Deal) Franklina Delano Roosevelta – pakiet reform społecznych wprowadzony w latach 1933–1939. Dziś potrzebujemy podobnej wizji.

Czy Joe Biden może przejść do historii jako prezydent, który otworzył Trumpowi drogę do powrotu do Białego Domu? Gdyby – jak początkowo zapowiadał –z góry ograniczył się do jednej kadencji, byłby czas na wypromowanie dynamicznego, młodego i charyzmatycznego gubernatora czy senatora. Taki kandydat byłby znacznie łatwiejszy do przełknięcia przez umiarkowany elektorat niż Kamala Harris.

Nie sądzę, aby po wygraniu wyborów w 2020 r. Biden kiedykolwiek na poważnie zastanawiał się nad rezygnacją z walki o drugą kadencję. Do końca nie chciał przyjąć do wiadomości ograniczeń, jakie wynikają z jego wieku i stanu zdrowia. Musiał być dosłownie wypchnięty w lipcu przez Nancy Pelosi i Baracka Obamę, a także darczyńców Partii Demokratycznej przerażonych załamującymi się sondażami po fatalnej dla Bidena debacie telewizyjnej z Trumpem. Ale zrobił to tak późno, że rozpisywanie nowych prawyborów nie było możliwe.

David Rieff (ur. 1952)

Amerykański dziennikarz, komentator polityczny, pisarz. Opisuje konflikty międzynarodowe, zbrodnie wojenne, migracje, kryzysy humanitarne. Jest jedynym dzieckiem Susan Sontag, jego książkę o niej wydano po polsku („W morzu śmierci. Wspomnienie syna”). Mieszka w Nowym Jorku.

Plus Minus: Bukmacherzy twierdzą, że wybory 5 listopada na 60 proc. wygra Donald Trump. Jak to możliwe, że człowiek, który próbował siłą wziąć Kongres w styczniu 2021 r. i został skazany za malwersacje finansowe, może wrócić do Białego Domu?

Do ostatniej chwili nie będziemy wiedzieli, kto wygra te wybory, tak wyrównana jest walka. Wszelkie prognozy dodatkowo utrudnia fakt, że mamy szalony system z głosami elektorskimi, który powoduje, że kandydat, na którego głosowało najwięcej Amerykanów, niekoniecznie musi zostać prezydentem.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Śniła mi się dymisja arcybiskupa oskarżonego o tuszowanie pedofilii
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje