Tykająca bomba polskiej gospodarki. Po pytaniu „co dalej?” zapada krępująca cisza

Problemów z sukcesją po polsku jest co najmniej kilka. A pierwszym są nestorzy, pionierzy biznesu. Wszyscy chcą przekazać swoje firmy następnemu pokoleniu, ale w bliżej nieokreślonej przyszłości, „kiedyś”.

Publikacja: 25.10.2024 12:10

Tykająca bomba polskiej gospodarki. Po pytaniu „co dalej?” zapada krępująca cisza

Foto: AdobeStock

Trzeba bić na alarm – mówi w rozmowie z „Plusem Minusem” Adrianna Lewandowska, prezes Instytutu Biznesu Rodzinnego. – Tak naprawdę mamy w Polsce pierwszą dużą zmianę pokoleniową od czasu ordynacji szlacheckich – wtóruje jej prof. Adam Mariański, lider i założyciel Lider Mariański Group, doradca wielu firm rodzinnych. Oto bowiem pokolenie polskich pionierów biznesu z początku lat 90., gdy w naszym kraju dokonywała się transformacja ustrojowa i gospodarcza, wchodzi albo już weszło w ten wiek, gdy – już nie powoli – trzeba myśleć o przekazaniu dorobku życia następcom. Problem polega na tym, że po pięciu dekadach państwowej gospodarki centralnie sterowanej przedsiębiorcom brak doświadczeń, tradycji i wzorów w tym zakresie. A ponadto wielu z nich nie chce pogodzić się z nieubłaganym upływem czasu. To wszystko składa się na tykającą bombę zegarową, której eksplozję mogą odczuć nie tylko właściciele rodzinnych biznesów, ale też cała nasza gospodarka.

Czytaj więcej

Ułatwiają nam życie i przejmują nad nim kontrolę. Groźba czai się w smartfonie

Firmy rodzinne są niezbędne dla gospodarki

Pojęcie „sukcesji” w ostatnich latach weszło do popkultury za sprawą serialu HBO o takim tytule, opowiadającego o losach magnata medialnego i jego międzynarodowej korporacji, w której – z racji zaawansowanego wieku i problemów ze zdrowiem seniora rodu – rozpoczyna się walka o schedę po nim między jego dziećmi. Warto zwrócić uwagę, że serial nie był dramatem sądowym czy opowieścią o zmaganiach prawników, lecz produkcją obyczajową, gdzie od technicznej, prawnoekonomicznej strony sukcesji ważniejsze były relacje rodzinno-towarzyskie między bohaterami, płynnie zmieniające się sojusze, próby zerwania z rodziną albo wrócenia na jej łono. Sukcesja jest bowiem przede wszystkim zjawiskiem społecznym – specyfika firm rodzinnych sprawia, że emocje splatają się tu z paragrafami, czynniki osobiste biorą górę nad chłodną biznesową kalkulacją, a kwestii zawodowych nie sposób oddzielić od spraw osobistych.

Dlatego udana sukcesja wymaga przemyślenia, a przede wszystkim przygotowania, często wieloletniego. Tymczasem wśród głównych zainteresowanych mało kto sobie to w pełni uświadamia.

– Gdy zaczynaliśmy zajmować się sukcesjami, w Polsce w ogóle nikt o tym nie rozmawiał. Miałam silne przekonanie, że aby się tego nauczyć, muszę wyjechać za granicę. I tak było. Uczyłam się w Szwajcarii. Tam usłyszałam: dobrze robiona sukcesja trwa siedem–dziesieć lat. Gdy wracałam do Polski, myślałam: matko jedyna, jak ja tu powiem przedsiębiorcom, że to ma tak długo trwać, to jakaś abstrakcja – mówi dr Lewandowska. – Dzisiaj z perspektywy czasu nie mam wątpliwości co do tego, że my do dobrych rozwiązań dojdziemy dopiero wtedy, gdy będziemy mieli własne doświadczenia. Sukcesję trzeba potraktować jako projekt życiowy.

Tak naprawdę bowiem od tego, czy sukcesja się uda, czy też nie, zależy przetrwanie firmy. Jest to proces, którego najgłębsza istota dotyczy dokładnie tego samego, czym charakteryzowała się sukcesja w monarchiach dziedzicznych. Chodzi o to, aby uniknąć wstrząsów i kryzysów związanych ze zmianą tego, kto dzierży stery. Dlatego reguły sukcesyjne w monarchiach były zazwyczaj bardzo precyzyjne określone, a tam, gdzie zabrakło dbałości o tę precyzję, monarchie upadały lub się rozpadały. I dlatego też tak bardzo powinno nas niepokoić, że w polskich firmach temat ten to nierzadko terra incognita. – Badania wskazują, że w najlepszym przypadku 10 proc. firm rodzinnych ma jakąkolwiek strategię sukcesyjną w formie pisemnej. Przy czym czasem to, co jest spisane, jest dalekie od tego, jakie powinno być. Pozostałe 90 proc. firm jest dowodem na to, że mamy duży problem społeczny, a w konsekwencji też gospodarczy. Bo przyszłe spory rodzinne doprowadzą do upadku wielu przedsiębiorstw – mówi prof. Mariański.

– Sukcesja wymaga bardzo, bardzo profesjonalnego poprowadzenia, bo w przeciwnym wypadku skutki będą opłakane – od likwidacji firmy, po konflikty rodzinne – ostrzega dr Małgorzata Rejmer, prezes zarządu i nestor w Kancelarii Finansowej LEX sp. z o.o., ekspert w dziedzinie sukcesji biznesu. Tymczasem jak dotąd w naszym kraju udaną sukcesję ma za sobą ok. 5 proc. firm o charakterze rodzinnym.

Nie ma bogactwa bez firm rodzinnych

Otym, jak ważne dla gospodarki są silne firmy rodzinne, świadczy zestawienie Family Business Index – ranking 500 największych firm rodzinnych na świecie, który przygotowują wspólnie EY oraz Uniwersytet St. Gallen. Z zestawienia na 2023 rok wynika, że umieszczone w nim firmy (niestety – żadna z nich nie jest z Polski) osiągnęły łączne przychody na poziomie 8 bln dol. i dały pracę blisko 25 mln ludzi. Ich potencjał gospodarczy jest tak duży, że gdyby połączyć je w jeden organizm, byłyby trzecią gospodarką świata (sic!) – ustępowałyby tylko USA i Chinom. Co więcej – rzut oka na listę państw, z których pochodzi najwięcej firm rodzinnych, pokazuje, że są to zarazem najbogatsze państwa świata: USA, Niemcy, Chiny czy Francja. Nie powinno to jednak zaskakiwać – rozwój firm rodzinnych w danym kraju umożliwia akumulację kapitału o rodzimym charakterze, który jest żywotnie zainteresowany poprawą sytuacji lokalnej gospodarki, bo jest to jego naturalne środowisko działania.

W Polsce – jak pokazują badania Instytutu Biznesu Rodzinnego – za firmy rodzinne uważa się 36 proc. przedsiębiorstw (tyle samoidentyfikuje się jako takie), ale w rzeczywistości aż 92 proc. firm, z racji tego, że ich własność znajduje się w rękach jednej rodziny, ma charakter rodzinny. Wszystkie one wypracowują od 63 do nawet 72 proc. polskiego PKB i zapewniają 8 mln miejsc pracy.

W istocie niemal każda firma, z wyjątkiem tych zakładanych przez państwo, u swojego zarania miała charakter rodzinny. Polacy zaś należą do tych, którzy doświadczyli na własnej skórze, jakie skutki przynosi oparcie gospodarki na podmiotach państwowych, więc powinni dobrze rozumieć, że dobrobyt zależy od tego, jak będzie się rozwijać prywatna inicjatywa. A radzi sobie ona całkiem nieźle. W ciągu ostatnich 15 lat przeciętne przychody firm prywatnych zatrudniających w Polsce ponad dziesięć osób i prowadzących sprawozdawczość finansową wzrosły ponad 2,5-krotnie, z ok. 30 do 80 mln zł rocznie.

Tyle że bohaterowie transformacji mają coraz więcej siwych włosów na głowie. Z raportu Banku Pekao wynika, że w 2023 roku 38,5 proc. osób prowadzących w Polsce działalność gospodarczą miało powyżej 50 lat. Co więcej, liczba ta sukcesywnie rośnie (w porównaniu z 2017 rokiem odsetek ten zwiększył się o blisko 4 pkt. proc.). 6,7 proc. właścicieli firm to osoby mające 65 lat i więcej. Widmo sukcesji krąży nad polskim biznesem.

– To jest problem gospodarczy, problem całego społeczeństwa. Mówimy łącznie o ponad 3 mln podmiotów gospodarczych. O sukcesie gospodarki, nie tylko w ujęciu polskim, ale też na świecie, zawsze decydują firmy rodzinne – mówi dr Rejmer.

Czytaj więcej

Najtrudniejsze doświadczenie młodego pokolenia

Problem numer 1. Nestor z genem nieśmiertelności

Problemów z sukcesją po polsku jest co najmniej kilka. Pierwszym są nestorzy, czyli twórcy cudu gospodarczego, pionierzy biznesu, którym przez ostatnie trzy dekady udało się przetrwać na rynku i zbudować działające z sukcesem firmy. 85 proc. z nich deklaruje, że chcieliby przekazać prowadzenie swojej działalności kolejnemu pokoleniu. Wszyscy nasi rozmówcy podkreślają jednak, że chcieliby to zrobić w bliżej nieokreślonym czasie, który można określić jednym słowem: „kiedyś”.

Prof. Mariański przyznaje, że nestorzy często nie chcą myśleć o tym, że kiedyś ktoś będzie musiał przejąć ich firmę, bo „przecież są jeszcze młodzi”. – Kiedy rozmawialiśmy z jednym z klientów o statucie fundacji rodzinnej, do której trzeba wpisać to i to na wypadek, gdyby nestor umarł, nasz klient oburzył się: „ludzie, ja jestem jeszcze młody. Ja chcę żyć, ja kocham życie”. A mówił to 65-latek – relacjonuje prof. Mariański. – Wtedy musimy tłumaczyć, że sytuacja sukcesji nagłej może nastąpić u każdego w każdym czasie, nawet u ludzi młodych – podkreśla.

O „genie nieśmiertelności” polskich przedsiębiorców mówi też dr Rejmer. – Przedsiębiorcy mówią mi: pani mecenas, ja nie planuję umierać. To pokazuje, z jakim problemem wyparcia mamy do czynienia. W ten sposób całe zagadnienie odsuwamy w czasie, wzmacniając to quasi-racjonalnym argumentem, że to nie jest jeszcze ten moment. Dobra wiadomość jest taka, że większość przedsiębiorców dożyje wieku emerytalnego. Zła, że nie znamy ich nazwisk – mówi prawniczka, która – podobnie jak prof. Mariański – zwraca uwagę na bagatelizowany problem sukcesji nagłej (do której jeszcze wrócimy).

Z owym „genem nieśmiertelności” związany jest też inny „boski” aspekt funkcjonowania wielu przedsiębiorstw, a więc występowanie założyciela, który dziś jest nestorem, w roli wszechmocnego demiurga. To on stworzył firmę, to on przeprowadził ją przez różne kryzysy, to on poradził sobie z wszystkimi przeciwnościami, więc dlaczego sam nie miałby sobie poradzić z sukcesją? – Polskie firmy wyrosły w dużej mierze w oparciu o „gen przedsiębiorczości”. Przedsiębiorcy mają poczucie, że muszą się na wszystkim znać. A skoro tak, to przecież problem sukcesji też sobie sami ogarną – mówi dr Rejmer.

Prawniczka, która ma za sobą ponad 200 wdrożonych procesów sukcesyjnych, zwraca uwagę, że przedsiębiorcy żyją w przeświadczeniu, że mają w głowie ułożone to, jak taka sukcesja ma mniej więcej wyglądać, a w razie wątpliwości poproszą o pomoc zaufanego prawnika. – W efekcie mamy przesuwanie wszystkiego w czasie. Jeśli się na czymś nie znamy, a nie ma to charakteru pilnego, to zawsze jest na to dobry moment: najbliższy poniedziałek – wskazuje żartobliwie dr Rejmer.

Ekspertka w dziedzinie sukcesji zwraca przy tym uwagę, że ów zaufany prawnik – jeśli nie jest specjalistą od postępowań sukcesyjnych – problemu nie rozwiąże. – Sukcesja jest procesem interdyscyplinarnym: w fundamencie dobrze przeprowadzonego procesu sukcesji są kwestie społeczne, rodzinne, psychologiczne. Dopiero jak przeczyścimy to przedpole, możemy się zająć kwestiami prawnymi. Tymczasem znajomy prawnik, który się w tym nie specjalizuje, powie: „Jakby przyszło co do czego, to ogarniemy”. Bo przecież ustawodawca napisał, co dzieje się z przedsiębiorstwem na okoliczność śmierci właściciela – mówi nasza rozmówczyni.

Prof. Mariański zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz: z racji tego, że rozmowy o sukcesji wiążą się z dużymi emocjami, bo nie są to konwersacje o czysto biznesowym charakterze, bo wchodzi tu też w grę czynnik rodzinny, nestor stara się ich unikać jak tylko może. – Przy sukcesji spory, które normalnie pojawiały się na etapie spadkobrania, pojawiają się za życia, gdy trzeba rozmawiać, kto będzie się angażował, w jakim zakresie i co będzie dostawał z majątku rodzinnego. Taka perspektywa sprawia, że nasz mózg mówi: nie chcę o tym rozmawiać, będzie super, ja już wszystko ułożyłem, będzie genialnie, bliscy dadzą sobie radę. A to jest po prostu zostawianie tykającej bomby następcom – tłumaczy.

Problem numer 2. Co po sukcesji?

Nestorzy mają jeszcze jeden problem, przez który często odkładają sukcesję ad calendas graecas. Perspektywa udanej sukcesji rodzi bowiem niepokojące pytanie: co dalej.

– To jest praźródło wszystkich obaw sukcesyjnych. Ja uczestniczyłam w kilkuset takich procesach i zawsze było tak samo. Przyjeżdżam do danej firmy, poznaję jej właściciela, on oprowadza mnie i doświadczam tej jego dumy – on pokazuje mi całe swoje życie. A potem jest taki moment, że siadam naprzeciwko niego i wiem, że zaraz zadam mu to pytanie: Dobrze, ale co potem? I wiem, że jestem natychmiast narażona na spojrzenie mówiące „ona nic nie rozumie, przecież to jest moje życie, jakie potem?” – uśmiecha się dr Lewandowska.

Prezes Instytutu Biznesu Rodzinnego mówi, że jest to duży problem. – To jest jak uzależnienie od adrenaliny związanej z tym biznesem, od decyzyjności, od bycia ważnym. Moi przyjaciele z Niemiec podkreślają, że od lat robią badania na temat tego, czym zajmują się właściciele w „życiu po życiu”, i okazuje się, że najczęściej zakładają nowy biznes – mówi.

To, że nestorzy nie są gotowi na odsunięcie się w cień, pokazują też wyniki badań. Choć 85 proc. właścicieli chce przekazać władzę następnemu pokoleniu, to tylko 18 proc. jest gotowe na całkowite odsunięcie się od zarządzania firmą. Skoro tak, to sukcesja nie wydaje im się tak pilna, a jeśli ją realizują – nie musi być aż tak przemyślana, skoro wszystko ma pozostać po staremu. Ba, nawet gdy taką pełną sukcesję przeprowadzą, to często do firmy wracają. – Trudny moment nachodzi po dwóch latach, gdy nestorzy nacieszyli się już wolnością. Wtedy potrafią wrócić nie tylko, kiedy firmie idzie gorzej i chcą jej pomóc, dla czego miałabym ciut zrozumienia. Często jednak wracają dlatego, że idzie dobrze, że następca jest chwalony. I nie daj Boże na rodzinnej imprezie ktoś powiedział: Świetnie ci ta sukcesja wyszła, super sobie ten młody radzi. I wtedy w poniedziałek nestor melduje się w firmie, mówiąc, że ma tu jeszcze coś do zrobienia – opisuje swoje doświadczenia Lewandowska.

– Jeśli ten nestor ma inną pasję: gra w golfa, pływa po oceanach, to jest łatwiej o sukcesję niż wtedy, gdy jego jedyną pasją jest biznes. Bo wówczas on go nie potrafi oddać, on jest po prostu jak jego dziecko – dodaje prof. Mariański.

– Najczęściej po zapytaniu nestora o to, czym chciałby się zająć po przekazaniu firmy sukcesorom, zapada krępująca cisza. Po czym pada odpowiedź: No to założę jakiś inny, mały biznesik. To kolejne wyparcie. Perspektywa tego, że biznes pochłaniał mi 10–12 godzin na dobę i nagle nie miałbym co ze sobą zrobić, jest dla wielu ludzi przerażająca. Dlatego już na wiele lat przed sukcesją warto sobie to pytanie zadać, by mieć czas na przygotowanie się do tego etapu – uzupełnia Rejmer.

Czytaj więcej

Czy III wojna światowa wybuchnie w kosmosie?

Problem numer 3. Oblany „test autobusu”

Mało który przedsiębiorca dopuszcza do siebie myśl, że sukcesja może go zaskoczyć – chodzi o przypadek tzw. sukcesji nagłej, gdy np. właściciel firmy ginie w wypadku lub dopada go ciężka choroba, która uniemożliwia dalsze prowadzenie firmy. Prof. Mariański proponuje każdemu przedsiębiorcy, aby zrobił sobie „test autobusu”. O co chodzi?

– Znaczna część firm jest prowadzona intuicyjnie, jeśli procesy są w niej niesprofesjonalizowane, to takiego testu by nie przeszła. Chodzi o to, aby przedsiębiorca wyobraził sobie, co by się stało, gdyby dziś wpadł pod autobus. Czy jego firma by to przetrwała? Jeśli wszystko jest oparte na jednej osobie, jej wiedzy, intuicji, podejmowaniu decyzji itd., a przedsiębiorca nie zadbał o sukcesję – odpowiedź brzmi „nie”. Takich firm są setki tysięcy. Ich właściciele nie przygotowują się w ogóle do przekazania firmy, ponieważ dla nich biznes to jest wszystko, co mają w życiu – mówi ekspert.

Tymczasem w przypadku nagłej sukcesji zagrożone jest nie tylko bieżące funkcjonowanie firmy, ale też samo jej istnienie. Dlaczego? Bo prawo spadkowe, jeśli kwestii własności nie uregulowano, korzystając np. z ustawy o fundacji rodzinnej, doprowadzi do podzielenia firmy między spadkobierców. A gdy nie wszyscy będą zainteresowani jej dalszym prowadzeniem, zaczynają piętrzyć się problemy. – To jest spór, który najpierw będzie dotyczył wyceny wartości majątku, a to może trwać kilka lat, a może i więcej, bo jest niewielu biegłych do wyceny przedsiębiorstw. A potem pojawia się problem, z czego to spłacić, bo nawet ten, który ma zatrzymać firmę w całości, nie ma gotówki, ma udziały. A banki nie chcą udzielać kredytów na taką spłatę spadkobierców – wyjaśnia prof. Mariański.

– Dobrze przygotowany plan sukcesji obejmuje perspektywę krótkoterminową – plan awaryjny. Przedsiębiorca musi być przygotowany na to, by jego biznes działał w sytuacji, gdyby go dziś zabrakło. Musi być jasne, co wtedy stanie się jutro – tłumaczy Małgorzata Rejmer. Niestety, polski przedsiębiorca zazwyczaj na to przygotowany nie jest. – Naprawiamy sytuacje po nagłych sukcesjach, to są często bardzo skomplikowane sytuacje, gdy dzieci są małoletnie, a np. obydwoje rodziców ginie w wypadku, kiedy zostają dziadkowie z wnukami, a jeszcze jest firma, którą trzeba zarządzać. Jeśli ktoś ma większy biznes, to nawet już w wieku 30 lat powinien myśleć o takiej sytuacji i zakładać fundację rodzinną – podsumowuje prof. Mariański.

Problem numer 4. Sukcesor pilnie poszukiwany

Załóżmy jednak, że nestor pogodził się z przemijaniem, wie, co będzie robił po przejściu na biznesową emeryturę, i jest gotowy przekazać dzieło swojego życia następcy. Wtedy jednak pojawia się problem, że często tego następcy nie ma w polu widzenia.

Prof. Mariański twierdzi, że nestor często a priori zakłada, że jego sukcesorami będą jego dzieci. – Ale boi się je zapytać, co sądzą na ten temat – dodaje. – Właściciele rzeczywiście myślą o własnych dzieciach jako tych, którzy najlepiej sobie kompetencyjnie poradzą. To jest takie pierwsze skojarzenie: kto powinien być po tobie prezesem? No jak to kto, mój pierworodny – mówi z kolei dr Lewandowska.

Tymczasem – jak wykazują badania Instytutu Biznesu Rodzinnego – tylko ok. 8 proc. dzieci jest zainteresowanych sukcesją. – To jest najniższy odsetek w Europie – zauważa Lewandowska.

Dlaczego tak się dzieje? Eksperci wskazują na kilka problemów. Najczęściej są to koszty emocjonalne, jakie poniosły dzieci rodziców, którzy w latach 90. zaangażowali cały swój czas w prowadzenie biznesu. – Rodzice byli w firmie, a dziecko biegało z kluczem na szyi do domu. Potem następowała kompensacja dobrami materialnymi, prezentami, ale tego emocjonalnego wsparcia nie było – mówi dr Lewandowska, powołując się na wyniki badań jakościowych przeprowadzonych przez jej Instytut.

– Przedsiębiorca był w firmie od rana do wieczora, przenosił jej problemy na grunt rodzinny, rozmawiało się o nich codziennie, np. przy wspólnym posiłku. A młody człowiek, czasami kilkuletni, to wszystko słyszał. I on w tej atmosferze wzrastał. I kiedy wchodzi w dorosłość, zadaje sobie pytanie, czy ja chcę powielić ten scenariusz? – tłumaczy z kolei dr Rejmer. Ekspertka w dziedzinie sukcesji zwraca przy tym uwagę na fakt, że często dziecko przedsiębiorcy ma niezrównoważony obraz tego, co oznacza bycie przedsiębiorcą. Wynika to z tego, że gdy rodzic prowadzący biznes mówił o nim w domu, skupiał się na problemach, które musiał rozwiązywać, nie wskazując na pozytywne aspekty prowadzenia biznesu. Jeśli dziecko ma taki obraz pracy rodzica, to trudno oczekiwać, by z entuzjazmem chciało wejść w jego buty.

Ale są też inne powody. Często dzieci przedsiębiorców z lat 90. – jak mówi dr Lewandowska – uważają, że branża, w której pracowali ich rodzice, jest nieatrakcyjna, bo zaczynali oni np. od handlu odzieżą rozkładaną na łóżkach polowych, a ich fascynują nowe technologie. Nierzadko dzieci mają też pomysł na własny biznes lub po prostu nie mają predyspozycji do prowadzenia działalności gospodarczej. – W fundamencie sukcesji jest prymat woli. Nawet jeśli mamy poczucie jako rodzic, że nasze dziecko ma superpredyspozycje, ale ono nie wyraża woli kontynuowania naszego biznesu, to nie wolno nam oczekiwać, że my za nie przeżyjemy życie – zauważa dr Rejmer.

Dlatego problemem jest to, że zbyt często sukcesja jest rozumiana w Polsce jako przekazanie zarówno majątku, jak i zarządu członkom rodziny. – Tymczasem na Zachodzie 70 proc. właścicieli odpowie, że firmę odda do prowadzenia menedżerowi, a dzieciom przekaże własność – zauważa Adrianna Lewandowska. O tym samym mówi prof. Mariański. – U nas utożsamia się sukcesję z tym, że dzieci będą pracować i zarządzać firmą. Tymczasem w drugim pokoleniu jest to rzadkie, a w trzecim praktycznie nie występuje w większości rozwiniętych już rodzin biznesowych. Nawet czasami jest zakaz pracy w firmach rodzinnych, jak w fundacji Porsche. Na różnych szkoleniach mówię przedsiębiorcom: w dziewięciu na dziesięć przypadków, jak tutaj wszyscy siedzicie, wasze dzieci nie przejmą waszej firmy – tłumaczy.

Prof. Mariański mówi też, że niekiedy sukcesja może polegać nawet na sprzedaży firmy – jak np. w przypadku firmy Solaris – i na przekazaniu uzyskanych w ten sposób pieniędzy fundacji rodzinnej. W procesie sukcesyjnym ważny jest bowiem nie tylko transfer własności, ale też przetrwanie przedsiębiorstwa jako całości.

– Sukcesja to następstwo prawne, a następstwo prawne równa się zmiana właściciela. Tam nie ma wpisane, że to musi być ten potomek – mówi dr Rejmer.

Czytaj więcej

Internet to pułapka dla mózgu

Problem numer 5. Załatwimy to jutro? Nie. Nie wystarczy czasu

Ostatni – i być może najpoważniejszy problem polega na tym, że sukcesja, aby była udana, wymaga czasu, a brak świadomości problemu wśród polskich przedsiębiorców sprawił, że wiele tego czasu już zmarnowano.

– Gdy słyszę pytanie „Kiedy należałoby myśleć o sukcesji?”, moja odpowiedź brzmi: najlepiej następnego dnia po zarejestrowaniu firmy – mówi Małgorzata Rejmer. – Dlatego, że ten czas jest nam potrzebny, żebyśmy bez presji czasu mogli przygotować model sukcesyjny, który chcemy wdrożyć.

Dr Lewandowska wyjaśnia, że właściwie przeprowadzona sukcesja wymaga transferu pięciu „W”, przy czym własność jest tu wartością transferowaną w ostatniej kolejności. W pierwszej kolejności – jak tłumaczy – konieczny jest transfer wiedzy. Chodzi o to, aby potencjalnemu sukcesorowi przekazać tajniki prowadzenia danego biznesu, informacje o klientach, dostawcach, o tym wszystkim, co stanowiło o sukcesie gospodarczym firmy. Tego nie da się zrobić w kilka dni.

Po drugie – niezbędne jest przekazanie władzy, odpowiedzialności i przywództwa w firmie. To też wymaga starannego przemyślenia i zaplanowania, zwłaszcza jeśli np. nestor jest osobą charyzmatyczną, cieszącą się autorytetem wśród pracowników, co ma znaczenie dla właściwego funkcjonowania firmy. Budowa takiej pozycji u sukcesora też będzie wymagać czasu.

Po trzecie – trzeba omówić wizję sukcesyjną, to znaczy ustalić, jak przedsiębiorstwo ma się dalej rozwijać. To być może jeden z najbardziej drażliwych aspektów sukcesji, bo wizja nestora może różnić się od wizji sukcesora. – Jeśli tego nie uzgodnimy, to jestem przekonana, że w ciągu dwóch lat będą sytuacje, które będą powodować rewizję dotychczasowych działań. Jeśli nie jest to przepracowane, pierwotni właściciele wracają, bo mają wrażenie, że im firma skręca nie w tę stronę, na którą oni byli gotowi – mówi.

Konieczne jest też ustalenie wspólnych wartości – to znaczy fundamentów, na których opiera się firma. – Czy chcemy wpuszczać fundusz zewnętrzny, czy nie chcemy? Czy dopuszczamy partnerstwa z innymi rodzinami biznesowymi? Na jakich wartościach chcemy opierać nasz biznes i nasze trwanie – wylicza dr Lewandowska.

– Dopiero na końcu rozmawiamy o własności. Wcześniej widzimy, kto się zaangażował, komu oczy się świecą do przejęcia odpowiedzialności. Kto chce to marzenie podzielić – podsumowuje ekspertka.

Prof. Mariański: – Sukcesja to proces długotrwały, zależy od stadium rozwoju firmy. Trwa od kilku miesięcy nawet do dekady. To są skomplikowane procesy, których nie da się przeprowadzić z dnia na dzień. Na pewno samo założenie fundacji rodzinnej nie rozwiązuje tego problemu. Konieczne jest odpowiednie przygotowanie wszystkich mechanizmów na sytuacje nagłe i długookresowe. Chodzi o planowanie transferów wielopokoleniowych.

Wszyscy trzymamy kciuki za sukcesje w polskim biznesie

Na udanych sukcesjach powinno zależeć nie tylko polskim nestorom – grono zainteresowanych powodzeniem tego procesu jest znacznie szersze. Bezpośrednio zainteresowani udanymi sukcesjami są np. pracownicy firmy czy społeczności lokalne, w których dana firma działa. Ale tak naprawdę krąg interesariuszy jest znacznie szerszy.

– Z perspektywy ciągłości naszej gospodarki bardzo kibicuję temu, żeby te procesy przechodziły z pokolenia na pokolenie, bo to nam stabilizuje rynek. Każda sprzedaż wiąże się z tym, że wchodzi obcy kapitał, strategiczny proces decyzyjny jest w innym miejscu niż Polska i wtedy argumenty za decyzjami są inne niż te, które bym chciała, żeby były u nas – mówi dr Lewandowska. Dla przykładu – firmy rodzinne są bardziej odporne na kryzysy, bo właściciele są zdeterminowani, by je utrzymać: z jednej strony czują się odpowiedzialni za swoich pracowników, z drugiej – rodzinna firma często jest podstawą dobrobytu całej rodziny. – Gdy przyszła pandemia covidu, co robiły wielkie koncerny? Zwalniały pracowników. A firmy rodzinne zapożyczały się, by utrzymać pracowników – zauważa dr Rejmer.

– Bez sukcesji akumulacja kapitału w Polsce się nie uda – zauważa przy tym Lewandowska. Tymczasem, jak mówi prof. Mariański, „kumulowanie kapitału rodzinnego powoduje, że on zaczyna sam siebie napędzać i się rozwijać”. – To jest standard w państwach rozwiniętych – przez fundacje, trusty i inne struktury następuje pomnażanie tego majątku. To jest siła kapitału, którego w Polsce ciągle brakuje – mówi. Ale nawet w perspektywie krótkokresowej uregulowanie kwestii sukcesji usprawni działanie gospodarki – raport Pekao pokazuje, że w firmach rodzinnych widać dziś mniejszą skłonność do inwestycji, co może wiązać się z niepewnością nestorów co do przyszłości firmy, gdy ich zabraknie. Ponadto – jak mówi prof. Mariański – banki już wprowadzają w ocenie ryzyka punkt dotyczący tego, czy sukcesja w firmie jest w jakiś sposób uregulowana, bo jeżeli tak nie jest, to jest to ryzyko dla przedsiębiorstwa. A Małgorzata Rejmer wspomina też o sytuacji, gdzie duży zachodni koncern zażądał od polskiego podwykonawcy uporządkowania kwestii sukcesyjnych, bo inaczej będzie szukał innego podwykonawcy.

– Mój serdeczny przyjaciel, nasz mentor Roman Wieczorek mówi tak: „Sukcesja to jest twój najtrudniejszy, najważniejszy i najpiękniejszy projekt w życiu. Tyle czasu i energii, ile włożyłeś w budowanie tego biznesu, włóż teraz w to, żeby zrobić to mądrze i dobrze, żeby twoje dziedzictwo trwało” – podsumowuje Adrianna Lewandowska.

Trzeba bić na alarm – mówi w rozmowie z „Plusem Minusem” Adrianna Lewandowska, prezes Instytutu Biznesu Rodzinnego. – Tak naprawdę mamy w Polsce pierwszą dużą zmianę pokoleniową od czasu ordynacji szlacheckich – wtóruje jej prof. Adam Mariański, lider i założyciel Lider Mariański Group, doradca wielu firm rodzinnych. Oto bowiem pokolenie polskich pionierów biznesu z początku lat 90., gdy w naszym kraju dokonywała się transformacja ustrojowa i gospodarcza, wchodzi albo już weszło w ten wiek, gdy – już nie powoli – trzeba myśleć o przekazaniu dorobku życia następcom. Problem polega na tym, że po pięciu dekadach państwowej gospodarki centralnie sterowanej przedsiębiorcom brak doświadczeń, tradycji i wzorów w tym zakresie. A ponadto wielu z nich nie chce pogodzić się z nieubłaganym upływem czasu. To wszystko składa się na tykającą bombę zegarową, której eksplozję mogą odczuć nie tylko właściciele rodzinnych biznesów, ale też cała nasza gospodarka.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich