Polaryzacja, czyli zaburzenie procesów poznawczych
Paradoksem związanym z rozwojem internetu jest to, że narzędzie umożliwiające nieograniczony dostęp do wiedzy staje się coraz częściej źródłem dezinformacji, szerzenia się teorii spiskowych, a także jest przyczyną polaryzacji, która uniemożliwia prowadzenie racjonalnej debaty. Dlaczego tak się dzieje?
Pierwsze zjawisko to efekt połączenia ogromnych ilości informacji dostępnych w sieci, działania algorytmów oraz ograniczeń poznawczych, które są naszym udziałem. Badacze z Obserwatorium Mediów Społecznościowych Indiana University Bloomington w serii przeprowadzonych symulacji udowodnili, że im więcej informacji pojawia się w mediach społecznościowych, tym bardziej rozpowszechniane są te o niskiej jakości. Dzieje się tak dlatego, że wraz ze wzrostem liczby informacji spada odsetek tych, z którymi jesteśmy w stanie się zapoznać. W efekcie widzimy coraz mniejszy ułamek informacji, a te o niskiej jakości – ale wywołujące emocje, krzykliwe, szokujące – budzą żywsze reakcje użytkowników, więc są promowane przez algorytmy i w efekcie rozpowszechniane chętniej. Działa tu odpowiednik prawa znanego z ekonomii, gdy gorszy pieniądz wypiera lepszy.
– Gdy informacji jest za dużo, zaczynamy się gubić. Przytłaczająca ilość informacji to tzw. junk news (śmieciowe). Zmęczeni, poznawczo przeciążeni, w końcu zaczynamy do nich podchodzić mniej krytycznie – zauważa Jakub Kuś.
Ograniczenia poznawcze stoją też za wzmacnianiem zjawiska polaryzacji społecznej, którą obserwujemy obecnie coraz częściej w różnych społeczeństwach. Co ma ona wspólnego z internetem? Cóż, tu znów w głównej roli występuje mózg. Gdy ilość napływających informacji zaczyna go przerastać, sięga on po różnego rodzaju „sztuczki”, które mają mu pomóc je okiełznać. Jedną z nich jest błąd poznawczy zwany efektem potwierdzenia. Polega na tym, że zaczynamy skupiać się na informacjach potwierdzających opinię, którą już posiadamy, a ignorować te, które jej zaprzeczają.
Jest w tym pewna racjonalność – ciągłe podważanie własnej wiedzy wymagałoby od mózgu wysiłku (a, jak widzimy, i bez tego ma on sporo do zrobienia) oraz mogłoby sparaliżować jego działanie. Mózg – który kiedy tylko może stara się oszczędzać energię – zaczyna więc spośród niezliczonej liczby informacji wybierać te, które pomagają upewnić się mu w swojej słuszności. I znów w sukurs przychodzą mu algorytmy, szybko orientujące się, które treści użytkownik przyjmuje chętnie, a jakich unika – suflując mu przede wszystkim te pierwsze.
W efekcie powstaje mechanizm samoutwierdzania się w zasadności własnych tez, a człowiek zamyka się w tzw. bańce informacyjnej albo komorze echa – przyjmuje tylko te informacje, z którymi się zgadza, a jako że przestaje widzieć inne, zaczyna być przeświadczony o tym, że jego poglądy reprezentują poglądy większości. Badania wykazują, że w ten sposób, po odpowiednim „utwardzeniu” naszych przekonań, nawet najbardziej racjonalny kontrargument nie przekona nas do zmiany zdania.
– Weryfikacja poglądów nie leży w naszej naturze. Mamy potrzebę uogólniania tego, co widzimy, oraz szukania potwierdzenia swoich przekonań. Algorytmy mediów społecznościowych temu sprzyjają. To jak sytuacja, gdy siedzimy przy stole, przy którym wszyscy się z nami zgadzają. Wówczas chętnie spędzimy przy nim dużo czasu. Gdy zaś inni kwestionują nasze zdanie, szybko odejdziemy od stołu. A właściciele mediów społecznościowych chcą, abyśmy przy ich stole siedzieli jak najdłużej – mówi Magdalena Bigaj.
I tak internet, który uzależnił nas od siebie, bo jest źródłem informacji, de facto wymianę poglądów ogranicza.
Gdy strach napędza inflację
Wydawałoby się, że za wzrost cen odpowiada brak produktów, niedostępność usług lub rosnące koszty ich wytworzenia czy dostarczenia, jak choćby drożejąca energia. Ale czasami stoją za tym też społeczne lęki, to czego się najbardziej boimy.
Higiena cyfrowa, czyli minimalizujmy szkody
Jak się przed tym wszystkim bronić? – Gdyby internet dostarczał tylko przyjemności, nie byłoby problemu, należałoby go ograniczać, tak jak np. cukier w diecie – stwierdza Magdalena Bigaj. Internet jest jednak przecież również narzędziem pracy, utrzymywania komunikacji, a smartfon wykorzystujemy do coraz większej liczby działań – od płacenia rachunków, po robienie zakupów. Wraz z rozwojem tzw. internetu rzeczy liczba tych zastosowań smartfona będzie rosła. Jesteśmy więc jak narkoman, który z jednej strony wie, że nie powinien brać kolejnej dawki narkotyku, ale z drugiej musi mieć go cały czas przy sobie i co jakiś czas wyciągać z kieszeni.
Dlatego tak ważne, co podkreślają eksperci, jest stosowanie zasad tzw. higieny cyfrowej. Magdalena Bigaj tłumaczy, że u różnych osób będzie ona oznaczać coś innego. – U dzieci chodzi o kontrolowanie ilości i jakości czasu spędzanego w internecie, u dorosłych, którzy muszą używać internetu i smartfona w pracy – wypracowanie strategii odpoczynku offline – mówi.
Elementem higieny cyfrowej powinno być świadome kontrolowanie czasu spędzanego przed ekranem. Z Ogólnopolskiego Badania Higieny Cyfrowej 2022 wynika, że choć 64,4 proc. internautów w Polsce uważa, że na korzystaniu z urządzeń ekranowych spędza dużo czasu (z czego 25,9 proc. uważa, że zbyt dużo), to jednak tylko 11,3 proc. stara się ograniczyć ilość czasu spędzanego przed ekranem, gdy stwierdzi, że spędza go przed nim zbyt dużo. Magdalena Bigaj doradza też, aby w ramach higieny cyfrowej ograniczyć liczbę aplikacji, które wysyłają nam powiadomienia.
Z kolei Anna Borkowska radzi, by rodzice zachęcali dzieci do aktywności poza siecią i pokazywali im alternatywę dla rozrywek cyfrowych. I nie chodzi tylko o teorię, ale też o bycie przykładem. – Gdy rozmawiasz z młodym człowiekiem, to nie zerkasz w telefon. Jak jecie obiad czy idziecie do kawiarni, rozmawiacie ze sobą, a nie wpatrujecie się w smartfony. Umówcie się, że gdy jecie posiłki, to telefony wędrują do drugiego pokoju. Kiedy siadacie do wspólnego oglądania filmu, odłóżcie telefony, rozmawiajcie o tym, co widzicie – mówi.
Borkowska zachęca też do rozwiązań takich jak kupienie „klasycznego” budzika, aby to nie komórka budziła nas co rano, „kusząc”, aby sprawdzić ostatnie wiadomości.
Dr Maciej Dębski zaleca, by rozwijać krytyczne myślenie i selektywnie wchłaniać informacje. – To, co czytamy, musi nas w jakiś sposób rozwijać, poszerzać naszą wiedzę – dodaje. Ralph Hertwig i Anastasia Kozyreva z Instytutu Maxa Plancka zaproponowali, by zacząć stosować nową strategię poznawczą – krytyczne ignorowanie. Chodzi o to, aby – zanim rozpoczniemy fazę krytycznego myślenia – świadomie odrzucić dużą część treści w internecie (np. z niewiarygodnych źródeł) bez zapoznawania się z nimi.
W kontekście dzieci dr Dębski mówi, że prowadzi zajęcia już z rodzicami w szkołach rodzenia, bo zdarza się, że dziecko jeszcze nie potrafi chodzić, a już umie obsługiwać smartfon lub tablet. – Jeśli rodzic prześpi ten czas, to potem wykorzenienie złych nawyków będzie bardzo trudne – podkreśla.
Ekspert wymienia też inne elementy higieny cyfrowej. – Dbanie o sen, o regularne żywienie, niezabieranie ze sobą telefonu do łóżka, stosowanie cyfrowego detoksu – wylicza.
Jakub Kuś sugeruje z kolei, aby przy korzystaniu z internetu przyglądać się swoim emocjom. Jeśli coś wywołuje w nas skrajne emocje, powinna zapalić się nam czerwona lampka – bo być może ktoś stara się nami manipulować. – Nie ma dezinformacji bez emocji – mówi.
Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, przekonują też, że niezbędne jest prowadzenie w szkołach zajęć z higieny cyfrowej czy – jak mówi Magdalena Bigaj – wprowadzenie wychowania do życia w społeczeństwie informacyjnym do podstawy programowej. – I to od pierwszych lat szkoły podstawowej. Pod tym względem Polska szkoła jest jeszcze w latach 90., a powinna zauważać, że mamy XXI wiek – twierdzi Jakub Kuś. Zwłaszcza że – jak dodaje – czekają nas kolejne etapy cyfrowej rewolucji, jak np. rozwój sztucznej inteligencji.
Dr Maciej Dębski uważa, że Ministerstwo Cyfryzacji powinno egzekwować zakaz używania mediów społecznościowych przez dzieci poniżej 13. roku życia. – Ministerstwo Edukacji Narodowej musi wpisać higienę cyfrową do programu i podpiąć ją do zajęć z edukacji medialnej, która dotyczyłaby też fake newsów, hejtu, mowy nienawiści – wylicza.
Jednocześnie, jak podkreśla Anna Borkowska, tak naprawdę „robimy coś, co w profilaktyce uzależnień nazywa się techniką harm reduction”: – Trochę niwelujemy szkody i staramy się zmniejszać je maksymalnie. Sieć jest nam dziś potrzebna. Zabranie czegoś takiego byłoby odebraniem kawałka życia.
– Nowe media są szalenie przyjemne i przynoszą nam różne korzyści, z których trudno zrezygnować. To nas korumpuje. Walczymy o ograniczenie strat – mówi Magdalena Bigaj.