Najtrudniejsze doświadczenie młodego pokolenia

Przemocy w świecie cyfrowym doświadcza co trzeci nastolatek. Jej formy są różne, ale łączy je to, że ofiara nie ma dokąd uciec. Dawniej schronieniem przed agresorami ze szkoły lub podwórka mógł być dom, dziś ciosy internetowych prześladowców, hejterskie komentarze i reakcje bezmyślnych gapiów dosięgają młodego człowieka 24 godziny na dobę. Czy można temu zaradzić? W pewnym stopniu tak, ale prostych recept nie ma.

Publikacja: 30.08.2024 10:00

Najtrudniejsze doświadczenie młodego pokolenia

Foto: AdobeStock

Jessica Laney z Hudson na Florydzie miała 16 lat, gdy powiesiła się, padłszy ofiarą internetowej cyberprzemocy w serwisie społecznościowym ask.fm. Nie była dręczona w szkole – była atrakcyjną, zgrabną nastolatką, uprawiała piłkę nożną, a nauczyciele wspominali, że prawie nigdy nie widzieli jej bez uśmiechu na twarzy. Dyrektorka szkoły, do której chodziła dziewczyna, twierdziła, że miała wielu przyjaciół.

W serwisie ask.fm było jednak inaczej. Tam czytała o sobie, że jest gruba, niemiła, że nikt jej nie lubi. Jessica dwa razy likwidowała swoje konto w serwisie, po czym znów je zakładała, bo – jak mówiła już po samobójczej śmierci nastolatki jedna z jej przyjaciółek – „chciała wiedzieć, co ludzie mówią”. W domyśle: o niej.

– Mówiłyśmy jej: „nie reaktywuj tego (konta)” – wspominała przyjaciółka Jessiki. – Czasem ciekawość cię dopada – dodawała.

Tuż przed śmiercią Jessica wdała się w wymianę zdań z jednym z prześladowców, który napisał jej wprost: „Umrzyj”. Inny dodał, że „ma ładne oczy, ale jest gruba”. „Nie lubię cię” – przeczytała w kolejnym wpisie. „Nikomu na tobie nie zależy” – pisał kolejny użytkownik. Aż wreszcie ktoś spytał: „Czy możesz się już zabić?”. Wkrótce po tej wymianie zdań nastolatka popełniła samobójstwo. Szkoła nie wiedziała, co spotykało jej uczennicę w internecie.

Czytaj więcej

Męskość w przebudowie. Co się dzieje ze współczesnymi mężczyznami?

Smartfony, media społecznościowe – dręczyciele dostali nowe narzędzia. „Cyberprzemoc i przemoc rówieśnicza to dwie głowy tego samego smoka” 

Zanim któryś z czytelników, którzy czas nauki w szkole mają już dawno za sobą, pomyśli: „wiedziałem, że ten internet to samo zło” i „za moich czasów takie rzeczy się nie zdarzały”, spieszę poinformować, że cyberprzemoc nie jest nowym zjawiskiem, a jedynie kontynuacją przemocy rówieśniczej, której uczniowie doświadczali w szkole od dekad. Specjaliści są co do tego w zasadzie zgodni.

– Wszystkie badania pokazują, że ta cyberprzemoc nie jest osobnym, izolowanym zjawiskiem ograniczonym do internetu. W większości przypadków ci młodzi ludzie, którzy są jej sprawcami wobec rówieśników, są też sprawcami innych rodzajów bardziej „tradycyjnej” przemocy – mówi w rozmowie z „Plusem Minusem” prof. Jacek Pyżalski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, jeden z pionierów polskich i europejskich badań nad cyberprzemocą.

– Początkowo postrzegało się ją jako nowe zjawisko, które pojawiło się wraz z rozwojem internetu. Natomiast z czasem okazało się, że zasadne jest mówienie o problemie przemocy rówieśniczej z zaznaczeniem tego, że jeden z jej aspektów, cyberprzemoc, ma swoją specyfikę – wtóruje mu Łukasz Wojtasik, ekspert ds. bezpieczeństwa dzieci i młodzieży w internecie z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

O tym, że przemoc tradycyjna i ta „cyber” są rewersem i awersem tej samej monety, świadczy głośna przed laty historia 14-letniej Ani z gdańskiego gimnazjum, która powiesiła się na skakance, gdy doznała przemocy o charakterze seksualnym ze strony kolegów z klasy, co dodatkowo – wzmacniając traumę – zostało nagrane telefonem komórkowym. Albo śmierć również 14-letniej Adriany Kuch z New Jersey, która była dręczona w szkole, ale na swoje życie targnęła się dopiero wtedy, gdy jeden z ataków na nią został nagrany i umieszczony w mediach społecznościowych. Tam na nastolatkę, która na nagraniu jest bita butelką przez koleżankę, a potem kopana, gdy leży już na ziemi, wylała się fala hejtu.

– Cyberprzemoc i znana nam wcześniej przemoc rówieśnicza, to są głowy tego samego smoka – mówi prof. Pyżalski.

Gdyby chcieć lapidarnie zdefiniować cyberprzemoc rówieśniczą (ang. cyberbullying), należałoby stwierdzić, że jest to rodzaj „świadomej agresji, której celem jest zaszkodzenie drugiej osobie za pomocą urządzeń elektronicznych”. Początkowo narzędziem były esemesy czy e-maile z obraźliwymi treściami, z czasem jednak – wraz z pojawieniem się smartfonów i rozwojem mediów społecznościowych – możliwości dręczenia rówieśników w internecie bardzo się poszerzyły, stały się znacznie bardziej wyrafinowane, a także niebezpieczne. Dopóki bowiem ofiara była nękana treściami, które mogła zobaczyć tylko ona (np. obraźliwe esemesy), wszystko ograniczało się do układu sprawca–ofiara. Kiedy jednak za pośrednictwem mediów społecznościowych cały akt zyskiwał praktycznie niczym nieograniczoną widownię, trauma zwielokrotniała się do rozmiarów, z którymi nie każdy jest w stanie sobie poradzić.

Jakie są formy cyberprzemocy? „To pokolenie boi się wyśmiania w internecie”

Współcześnie form cyberprzemocy jest co najmniej kilka. – Od takiej, gdy ktoś za pomocą komunikacji elektronicznej indywidualnie mnie obraża, przez udostępnianie takich komunikatów szerszej publiczności, np. w portalu społecznościowym. Czasem ma formę publikacji czyjegoś wizerunku albo podszywania się pod kogoś, tworzenia fałszywego konta w mediach społecznościowych i robienie czy pisanie różnych rzeczy, udając działania ofiary. Może być to też ujawnienie prywatnych informacji, np. treści korespondencji, gdy nagle informacje o charakterze prywatnym zostaną upublicznione i wszyscy czytają czyjeś prywatne listy – wylicza prof. Pyżalski. – Nie każda cyberprzemoc jest katastrofalna w skutkach. Jeśli raz napiszę do kogoś na Messengerze „Ty głupku”, to jest to trochę podobne do tego, jakbym powiedział mu to raz na korytarzu szkolnym. Ale jeśli np. upublicznię wszystkim korespondencję, w której druga osoba porusza delikatne sprawy, rzecz staje się poważna – dodaje.

Formą cyberprzemocy jest też wyłudzanie od drugiej osoby materiałów prywatnych czy wręcz intymnych w celu ich upublicznienia. Przed laty głośna była historia Amandy Todd, 15-letniej Kanadyjki, od której nieznajomy w internecie wyłudził rozebrane zdjęcie, po czym rozpowszechnił je i prześladował za jego pomocą dziewczynę aż do jej samobójczej śmierci. Amandzie nie pomagało nawet zmienianie szkół – jej prześladowca, którym okazał się dorosły mężczyzna, docierał za pośrednictwem mediów społecznościowych do uczniów nowej klasy dziewczyny i rozpowszechniał kompromitujące ją zdjęcie.

Inną wyrafinowaną formą dręczenia w internecie jest podszywanie się pod osobę, której rzekomo zależy na stworzeniu głębszej relacji z ofiarą, po czym wykorzystanie stworzonej więzi do zadania drugiej osobie bólu. Tak było np. w przypadku 13-letniej Amerykanki, Megan Meier, która „zaprzyjaźniła się” w serwisie MySpace z nieistniejącym 16-latkiem. W rzeczywistości cały czas rozmawiała z matką swojej szkolnej koleżanki, która odgrywała się na dziewczynce za to, że ta miała rzekomo rozpowszechniać plotki o jej córce. W pewnym momencie fikcyjny 16-latek zerwał jednak znajomość z dziewczyną, zaczął przesyłać jej obraźliwe informacje i udostępniać prywatne informacje na jej temat. W ten sposób matka i jej córka wzięły „odwet” na Meier. Finał historii był tragiczny – 13-latka popełniła samobójstwo.

Ostatnią formą cyberprzemocy, o jakiej trzeba tu wspomnieć, jest cyberwykluczenie – usunięcie danej osoby np. z klasowej czy szkolnej grupy dyskusyjnej, na której pojawiają się informacje, o których potem dyskutuje się w szkole. Albo wręcz stworzenie jakiejś prywatnej grupy, na której obmawia się ofiarę.

– To pokolenie, które się nawzajem siebie boi. Oni boją się wyśmiania w internecie – mówi w rozmowie z „Plusem Minusem” Magdalena Bigaj z Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa, autorka książki „Wychowanie przy ekranie” i podcastu o tym samym tytule. I przytacza wypowiedź jednego z chłopców uczestniczących w badaniach na temat stosunku młodych do internetu. Tłumaczył, że FOMO (ang. fear of missing out, czyli lęk, że coś nas ominie) jego pokolenia nie polega na tym, że boją się, że jeśli nie będzie ich w internecie, to ominie ich jakaś informacja. Oni boją się, że pewnego dnia przyjdą do szkoły i okaże się, że cała szkoła w sieci się z nich śmieje od wczoraj, a oni tego nie wiedzą, bo akurat nie byli w internecie.

Czytaj więcej

Imigranci, czyli Unia z twarzą Kaczyńskiego

Ile dzieci doznaje przemocy w internecie? Są takie, które doświadczają jej każdego dnia

Jeśli ktoś myśli, że jego dziecka cyberprzemoc nie dotyczy, z dużą dozą prawdopodobieństwa ulega myśleniu życzeniowemu. Bo, jak pokazują badania, zjawisko ma wymiar powszechny.

– Wśród rodziców świadomość zagrożeń online pozostawia wiele do życzenia. Badania pokazują, że rodzice nie doszacowują skali tych problemów, a nawet jeśli uznają, że taki problem istnieje, to często nie mają świadomości, że to dotyczy ich dzieci – mówi Łukasz Wojtasik. Z badania Beyond Likes 2024, przeprowadzonego przez organizację non profit Cybersmile Foundation w USA wynika, że wśród amerykańskich nastolatków w wieku 16 i więcej lat z cyberprzemocą spotkał się w mediach społecznościowych co trzeci, a 10 proc. w związku z nią miało myśli samobójcze lub myślało o samookaleczeniu. Osobę, która doświadczyła cyberprzemocy, zna 60 proc. badanych, a 55 proc. było świadkiem jej stosowania wobec innej osoby. 32 proc. z obawy przed cyberprzemocą powstrzymało się od upubliczniania swoich zdjęć lub wyrażania opinii, 30 proc. przyznało, że ze względu na nią zaczęły o sobie gorzej myśleć, a co czwarty, że z jej powodu skasował wpis w internecie.

Skalę zjawiska potwierdzają też badania przeprowadzane w Polsce. Z badania EU Kids Online przeprowadzonego w naszym kraju w 2018 r. na próbie 1433 uczniów w wieku 9–17 lat wynika, że agresji rówieśniczej doświadczyło 32,3 proc., przy czym trzy czwarte tej grupy doświadczyło właśnie cyberprzemocy. Spośród uczestników badania deklarujących, że doświadczyli przemocy, 16 proc. przyznało, że doświadczało jej w cyberpostaci codziennie, a kolejne 21,1 proc. co najmniej raz w miesiącu.

Jednocześnie – jak zauważa prof. Pyżalski – zazwyczaj sprawcami przemocy i cyberprzemocy są te same osoby. – Cyberprzemoc jest uzupełnieniem przemocy „tradycyjnej”. Nie jest tak, że wraz z pojawieniem się internetu pojawiło się w ogóle więcej przemocy – po prostu doszła jej nowa forma. Sprawcy dostali jeszcze jedno narzędzie, którym mogą robić krzywdę – mówi.

Z badania EU Kids rzeczywiście wynika, że 81,1 proc. osób, które nie doświadczały nigdy albo doświadczały bardzo rzadko „tradycyjnej” przemocy, miały takie same doświadczenia z cyberprzemocą. Z kolei 62,5 proc. doświadczających regularnie klasycznej przemocy padało też regularnie ofiarą cyberprzemocy. Podobnie wygląda to wśród sprawców – 87,2 proc. osób, które nie stosowały przemocy lub robiły to bardzo rzadko, nie sięgało też po cyberprzemoc. Z kolei 67,6 proc. regularnie stosujących przemoc równie często uciekało się do jej cyberpostaci.

Jak mówi prof. Pyżalski, nie jest prawdą, że cyberprzemoc jest powszechna, ale prawdą jest, że jest powszechnie widoczna. Wciąż więcej jest tradycyjnych form przemocy w szkole. Dzięki internetowi sprawcy zyskali jednak znacznie większą publiczność i znacznie szerszy dostęp do ofiar.

Nie da się wylogować z tego, co przeżyliśmy w internecie

Problem z cyberprzemocą polega też na tym, że zjawisko to jest często bagatelizowane przez tych, których dziecko zawsze chwytało się jako ostatniej deski ratunku w przypadku „tradycyjnej” przemocy, czyli rodziców. – Rodzice są bardziej skoncentrowani na przemocy fizycznej. Dla nich najważniejsze jest to, żeby się dzieciom fizycznie nic nie stało. Często nie uświadamiają sobie, jak trudne dla dzieci jest ich osamotnienie, i jak ono wpływa na ich kondycję psychiczną – przyznaje Joanna Flis, psycholog i psychoterapeutka. Jak dodaje, „część rodziców kompletnie nie rozumie rzeczywistości cyfrowej”: – I reagują na zgłoszenie dziecka słowami „mówiłam, że internet to nie jest dobre miejsce, po co tam wchodzisz”. Albo: „nie przejmuj się tym”. Tylko jakaś garstka dzieci zwraca się do rodziców po pomoc w związku z cyberprzemocą, bo nie postrzega ich jako osób, które mogą takiej pomocy udzielić. I często rodzice rzeczywiście tego nie potrafią.

Z kolei Magdalena Bigaj zwraca uwagę, że samo dzielenie świata na przestrzeń wirtualną i świat realny świadczy o niezrozumieniu znaczenia nowych technologii w życiu współczesnego człowieka. – Nie ma czegoś takiego jak świat wirtualny, to jest przestrzeń cyfrowa, z której korzystamy. To jest integralna część naszego życia. Mamy te same emocje do przeżywania wszystkiego. Jeśli doświadczamy czegoś w internecie, to z nami zostaje, nie da się wylogować z tego, co tam przeżyliśmy – tłumaczy. Nastolatki spędzają w internecie po kilka, a w ekstremalnych przypadkach po kilkanaście godzin dziennie. To tam komunikują się z przyjaciółmi, tam uczestniczą w życiu swojej „paczki”, tam przeżywają pierwsze miłości, tam wreszcie szukają akceptacji i budują poczucie własnej wartości. Wylogowanie się z internetu oznacza wyrzeczenie się części życia społecznego, być może nawet tej najważniejszej. W praktyce – jest to dziś niemożliwe.

– Wirtualne są gry, przestrzenie związane z graniem. Natomiast to, co się dzieje w serwisach społecznościowych, to, czego doświadczają młodzi ludzie w sieci, jest jak najbardziej realne. Ofiary przemocy rówieśniczej, które kontaktują się z telefonem zaufania 116 111, często mówią, że cyberprzemoc jest wręcz bardziej dotkliwa niż to, czego doświadczają offline – mówi Łukasz Wojtasik. Kamil Śliwowski, trener kompetencji cyfrowych, zwraca uwagę, że o ile wśród psychologów czy nauczycieli powszechna jest wiedza, że cyberprzemoc to najskuteczniejsza forma nękania i krzywdzenia dzieci, o tyle ze względu na fakt, że „trudniej ją zauważyć, czasem rodzice ją bagatelizują”. – Rodzice są tą grupą, którą trzeba otoczyć opieką, aby doceniali, empatyzowali również z przemocą wobec ich dzieci, która ma miejsce w internecie, nawet jeśli do końca jej nie rozumieją – przekonuje.

Rodzicu, jeśli chcesz zrozumieć, co przeżywa twoje dziecko napadnięte w sieci, wyobraź sobie, że idziesz ulicą swojego miasta, na której nagle ktoś krzyczy do ciebie, że jesteś głupi, brzydki albo gruby. Ktoś inny się do niego przyłącza, kolejny dorzuca nową obelgę, a pozostali zaczynają bić brawo albo dzwonić do znajomych i opowiadać im o tym, co właśnie zobaczyli, wymieniając przy tym twoje imię i nazwisko albo wręcz przesyłając mu twoje zdjęcie. Prawda, że przerażające? To właśnie przeżywają nasze dzieci, gdy spotka je cyberprzemoc.

Czytaj więcej

Blik, inteligentne pigułki, ZnanyLekarz. Polacy w technologicznej awangardzie

Lajkując ośmieszające filmy, też stajemy się sprawcami cyberprzemocy. „Tych osób jest bardzo dużo”

Przemoc w postaci „cyber” ma kilka cech odróżniających ją od tej „tradycyjnej”. Być może najważniejszą jest to, że przemoc klasyczna ograniczona jest do miejsca i czasu, w którym do niej dochodzi. Gdy szkolny prześladowca popchnie dziecko na korytarzu, lęk i wstyd towarzyszą ofierze wtedy, gdy do aktu przemocy dochodzi. Gdy dziecko wyjdzie ze szkoły, wróci do domu, traumatyczna sytuacja się kończy. Z przemocą w internecie jest inaczej.

– Ona nie przemija i o tym często mówią dzieci. W internecie ślady tej przemocy zostają, trudno jest się od tego uwolnić – podkreśla Łukasz Wojtasik.

– To, co jest w internecie, koniec końców nigdy nie ginie. To coś przerażającego – mówi psychoterapeuta Piotr Furman.

Prof. Pyżalski potwierdza, że „problem z cyberprzemocą jest taki, że ona trwa, nawet gdy jesteśmy daleko od sprawcy”. – Może trwać ciągle, o każdej porze, bez przerwy. Ofiara jest poddana przemocy 24 godziny na dobę – tłumaczy.

Co więcej – jeśli mechanizm cyberprzemocy zostanie uruchomiony, nie ma już właściwie znaczenia, czy ofiara śledzi ją na bieżąco, czy zdoła się odseparować na pewien czas od urządzeń elektronicznych. Nawet bowiem w tym drugim przypadku wie, że gdzieś tam właśnie jest upokarzana czy ośmieszana, czasem wyobrażanie sobie tego, co jeszcze mogło się jej przydarzyć, jest pewnie gorsze niż to, co dzieje się w rzeczywistości.

– Ta sytuacja rodzi ogromne poczucie bezradności, bezsilności, niskie poczucie sprawstwa – tłumaczy Joanna Flis. – Gdy doświadczamy cyberprzemocy, możemy tego samego aktu przemocy doświadczać wielokrotnie – jeden filmik na nasz temat wędruje po przestrzeni cyfrowej, jest przedmiotem zainteresowania kolejnych gapiów. Ofiara cały czas otrzymuje ten sam cios, bo internet charakteryzuje się pamięcią doskonałą – dodaje.

Drugą charakterystyczną cechą cyberprzemocy jest to, że – gdy ma ona miejsce publicznie – jej świadkami staje się wiele osób, często nawet nieznających ofiary. – Tych osób lajkujących np. ośmieszające filmy czy upokarzające komentarze jest bardzo dużo – zauważa Joanna Flis i dodaje, że uruchamia się wtedy mechanizm znany w psychologii jako „dowód społecznej słuszności”. – Polega na tym, że jeśli dużo osób wspiera jakąś osobę albo jakąś postawę, wtedy całej reszcie wydaje się to prawidłowe – wyjaśnia psycholog.

W rzeczywistości wiele takich aktów współsprawstwa w cyberprzemocy może być bezrefleksyjnych – ludzie klikają często przycisk „lubię to” przy danej treści albo udostępniają ją nie dlatego, że wyrażają dla niej aprobatę, lecz np. dlatego, iż wywarła ona na nich jakieś wrażenie i chcą się nim podzielić z innymi znajomymi. – Często nieświadomie stajemy się sprawcami cyberprzemocy, coś lajkując, udostępniając, dopisując jakiś komentarz – przyznaje Łukasz Wojtasik.

Ofiara widzi to jednak inaczej. – Ulega złudzeniu społecznego dowodu słuszności. Bardzo szybko zaczyna czuć, że to, co się jej przytrafia, jest jej winą, poszukuje przyczyny w sobie, a to będzie mocno wpływało na jej poczucie własnej wartości – tłumaczy Joanna Flis.

Psychoterapeutka zwraca przy tym uwagę, że ofiarom towarzyszy poczucie bezradności. – Niedawno rozmawiałam z młodymi ludźmi i pytałam, czy zgłaszają hejterskie komentarze, reagują, stają po stronie ofiary. A oni odpowiadali, że to nie ma sensu, bo jest to siła, z którą się nie da wygrać. I to jest chyba jedno z najtrudniejszych doświadczeń tego pokolenia. My, jako młodzi ludzie mieliśmy poczucie, że gdzieś tam jacyś dorośli są w stanie zatrzymać wszystkie akty przemocy. Dzisiejsi młodzi mają przekonanie, że dorośli nie mają na to wpływu, że nikt na to nie reaguje i że jedyne, co można zrobić, to ignorować cyberprzemoc. A ignorowanie dla ofiary przemocy jest bardzo trudnym zadaniem, wtórnie wiktymizującym – mówi.

– Najgorsza jest tutaj sytuacja, w której ofiara nie ma możliwości bezpośredniej konfrontacji z oprawcą. W przypadku cyberprzemocy często trudno złapać oprawcę za rękę. Może być tak, że jedna osoba udostępni jakieś przerobione zdjęcie, ktoś to podchwytuje, podaje dalej – i tych oprawców zaczyna być coraz więcej. Te osoby wspierają proces, same stając się oprawcami. Najgorsze jest to, że jest trudno się przed tym bronić – tłumaczy Piotr Furman.

Dlaczego łatwo zrobić krzywdę w internecie. „Piloci, którzy bombardowali miasta, nie byli tak zestrowani, jak żołnierze piechoty”

O ile intencjonalni sprawcy cyberprzemocy to – jak zostało już powiedziane wyżej – zazwyczaj te same osoby, które sięgają po przemoc „tradycyjną”, to środowisko internetowe sprzyja staniu się mimowolnym oprawcą. I nie chodzi tylko o opisany wyżej mechanizm bezrefleksyjnego podawania dalej czy klikania przycisku „lubię to” przy materiałach ośmieszających lub odbierających godność osobom trzecim. Chodzi też o model komunikacji – pozbawiony całej warstwy niewerbalnej, który sprzyja przekraczaniu granic, których w innych warunkach byśmy nie przekroczyli. – Przy komunikacji tekstowej nie widzi się, jak ktoś odbiera to, co piszemy, więc znika hamulec w postaci tego, że widzę reakcję drugiej osoby na swoje słowa, jej mimikę, wyraz twarzy, oczy i zdaję sobie sprawę, że przekroczyłem jakąś granicę. W efekcie może nam się wydawać, że nadal uczestniczymy w kłótni czy ostrej wymianie zdań, a tymczasem posunęliśmy się dalej – wyjaśnia prof. Pyżalski.

Czasem zdarza się też, że brak reakcji drugiej osoby odbieramy jak sygnał, że nasze słowa nie zrobiły na niej wrażenia, więc wzmacniamy przekaz. Tymczasem ktoś mógł jeszcze nie odczytać naszej informacji albo nie miał możliwości na nią zareagować, choć w rzeczywistości bardzo go wzburzyła. Prof. Pyżalski mówi, że jest to tzw. zjawisko dyzinhibicji, czyli rozhamowania. – W specyficznym kontekście rozmowy online tracimy gorset zasad, których przestrzegamy na co dzień – podkreśla.

– Mówi się o efekcie kabiny pilota, zidentyfikowanym w czasie II wojny światowej i wojny w Wietnamie – dodaje. – Badania wykazały, że piloci, którzy bombardowali miasta i zadawali bardzo dużo cierpienia, nie byli tak zestresowani, jak żołnierze piechoty, ponieważ nie widzieli bezpośrednio ludzi cierpiących – wyjaśnia. Z komunikacją w internecie bywa podobnie. – Są badania wskazujące, że specyfika komunikacji zapośredniczonej, w szczególności tekstowej, gdy się bezpośrednio nie widzimy albo komunikujemy się asynchronicznie, czyli reakcja na naszą wypowiedź jest oddalona w czasie, generalnie ma w sobie specyfikę, która sprawia, że jesteśmy skłonni łatwiej przesunąć granicę komunikacji tak, że staje się już ona czymś, co nazwalibyśmy komunikacją agresywną czy wrogą – podsumowuje prof. Pyżalski.  

Czytaj więcej

Sieciowy koszmar armii Putina

Empatia to nie jest zupa z Azji, trzeba jej uczyć. „Już dziś dzieci boją się rówieśników w szkole"

Czy wobec cyberprzemocy jesteśmy zupełnie bezradni? Nie, ale nie sięgamy po narzędzia, które pozwoliłyby to zjawisko zminimalizować. – Powinniśmy myśleć nie tylko o reakcji na cyberprzemoc, o tym, co zrobić, gdy zobaczymy objawy, tylko cofnąć się do prewencji. Pierwotny sprawca i ofiara są zazwyczaj z jednego otoczenia, z jednej grupy. Na tę grupę możemy wpływać, wprowadzając naukę od przedszkola kompetencji empatyzowania, rozumienia, jak się będę czuł, jak się czuje druga osoba, gdy komunikujemy się w sieci – mówi Kamil Śliwowski.

Trener kompetencji cyfrowych zwraca przy tym uwagę, że wielu kompetencji społecznych, których potrzebujemy w internecie, można nauczyć się bez urządzeń elektronicznych. – W szkole podstawowej, zanim jeszcze zaczniemy korzystać z urządzeń cyfrowych, należy szczerze rozmawiać z dzieciakami o kwestii empatii w kontekście komunikacji internetowej. Jeśli na tym etapie zrozumieją, że nawet gdy nie widzę osoby, do której piszę, to po drugiej stronie jest żywy człowiek, który ma swoje uczucia takie same jak ja, wypełniamy ich lukę kompetencji społecznej – wyjaśnia.

O istnieniu takiej luki mówi Piotr Furman. – Prowadziłem kiedyś warsztaty, w czasie których odtwarzany był film, na którym dziewczyna wysłała roznegliżowane zdjęcia swojemu chłopakowi, on się z nią pokłócił, te zdjęcia udostępnił i poprzerabiał. Uczestniczące w warsztatach nastolatki okazały się bardziej krytyczni wobec tej dziewczyny za to, że te zdjęcia wysyłała, niż wobec chłopaka, który je poprzerabiał i porozsyłał dalej. Miałem poczucie, że to jest wśród nastolatków temat trochę niedoceniany. Oni niby wiedzą, jaki to może mieć wpływ na innych, ale jeśli sami tego nie doświadczyli, mają wrażenie, że to ich nie dotyczy – tłumaczy.

O tym, że dzieci z perspektywy kompetencji cyfrowych trzeba uczyć, że empatia to nie jest – jak mówiła jedna z bohaterek filmu „Lejdis” – zupa z Azji, przekonuje Magdalena Bigaj. Jej zdaniem dyskurs na temat kompetencji cyfrowych jest za bardzo stechnologizowany. – W ogłoszonym ostatnio przez MEN dokumencie „Polityka cyfrowej transformacji edukacji” czytamy, że w pierwszej kolejności w szkołach tworzone będą pracownie AI, natomiast zagadnienia etyczne zostaną uwzględnione dopiero w 2030 roku. Tymczasem w czasach, w których często rezygnujemy z kontaktów bezpośrednich na rzecz tych online, czym pozbawiamy się treningu empatii, powinniśmy szczególnie inwestować w miękkie kompetencje komunikacyjne. Empatia i krytyczne myślenie to jest element edukacji do życia w społeczeństwie informacyjnym. Jeśli to zaniedbamy, wszystko odbije się na kondycji społeczeństwa w przyszłości. Już dzisiaj odbicie braku tych działań widzimy w badaniach, które pokazują, że czujemy się osamotnieni, a dzieci boją się rówieśników w szkole – mówi.

Magdalena Bigaj zwraca uwagę, że część mózgu odpowiedzialna za empatię rozwija się u młodego człowieka najdłużej i dlatego trening umiejętności współodczuwania powinien być procesem stałym. – Powinien być wspierany uwrażliwianiem dzieci na to, że cyberprzemoc krzywdzi innych i że na tę krzywdę trzeba reagować – dodaje.

Bigaj mówi też, że należy uczyć młodzież, jak w bezpieczny sposób reagować na cyberprzemoc, i jak w ogóle szukać w takiej sytuacji pomocy. – Bo młodzi często czują się osamotnieni w swoim nieszczęściu i wydaje im się, że nikt im tej pomocy nie udzieli – wyjaśnia.

– Warto przyjrzeć się temu, jakie dzieci najdotkliwiej odbierają przemoc w sieci. A są to dzieci, dla których internet jest najważniejszą przestrzenią, w której budują całe poczucie własnej wartości. Bardzo ważną profilaktyką jest to, żeby do tego nie dopuścić, aby dzieci tę bazę miały w domu, żeby miały uwagę rodziców, bliskich osób dorosłych, by to poczucie wartości, potrzeby relacyjne były zaspokajane w bezpiecznej przestrzeni. Wtedy coś, co wydarzy się w internecie, może być nieprzyjemnym doświadczeniem, ale nie końcem świata – apeluje z kolei Łukasz Wojtasik.

Joanna Flis podkreśla, że nie powinniśmy uczyć dzieci, aby w ogóle nie przejmowały się tym, co mówią inni, „bo to oznaczałoby, że zatraciłyby cechy wspólnotowe”. – Młodych ludzi możemy nauczyć rozpoznawać, co jest cyberprzemocą, jakie są jej formy. Pokazywać perspektywę ofiary i sprawcy. Pokazywać, jak te mechanizmy działają. Żeby one miały poczucie, że to, co się z nimi dzieje, nie jest wyjątkową sytuacją, tylko że jest to powtarzalny mechanizm. Im szybciej rozpoznamy mechanizm przemocy, tym łatwiej nam będzie na tę przemoc reagować z pozycji głowy, a nie serca, które nie do końca rozumie, dlaczego akurat my jesteśmy ofiarą – mówi.

Co może zrobić szkoła, żeby cybeprzemocy było mniej? Jeden ze sposobów to… przesadzanie uczniów w ławkach

Szkoła ma też do wykonania inne zadanie, z którego zazwyczaj się nie wywiązuje. Chodzi o zintegrowanie szkolnej i klasowej społeczności tak, aby zmniejszyć ryzyko pojawienia się w niej przemocy.

– Strategia walki z przemocą rówieśniczą powinna być oparta na budowaniu poczucia wspólnoty poprzez współpracę i rozbijanie klasowych grupek – mówi Magdalena Bigaj. Dodaje, że jeśli np. grupa uczniów wybranych przez nauczyciela musi wspólnie zaangażować się w wolontariat, to w jego trakcie uczniowie, którzy na co dzień się nie znają lub nawet nie lubią, zaczynają dostrzegać w sobie ludzi. – W ten sposób uczymy ich empatii, współpracy, kompetencji społecznych – mówi. – To znacznie skuteczniejsze niż wizyta policjanta, który pogrozi, że za hejtowanie można być ukaranym prawnie – dodaje.

Na to samo zwraca uwagę Łukasz Wojtasik, który mówi, że istnieją proste sposoby integrowania klas, np. przesadzanie uczniów tak, aby przez pewien czas siedzieli w ławce z każdym z kolegów i koleżanek z klasy. – Badania pokazują, że jeśli się kogoś poznało, siedziało obok, to z dużo mniejszym prawdopodobieństwem będzie się go krzywdziło – mówi.

Wielką rolę odgrywają też rodzice, którzy przede wszystkim powinni próbować zrozumieć własne dzieci i to, że świat, w którym przyszło im żyć, jest inny niż ten sprzed kilku dekad. Kamil Śliwowski przyznaje, że po stronie rodziców jest „największa luka”, jeśli chodzi o wiedzę na temat problemu. – Nie wszystko, co przeczytają w internecie na ten temat, będzie rzetelne. Nie da się zmusić ich do przyjścia do szkoły na sensowne pogadanki. Rodzice za swoją edukację są odpowiedzialni sami – mówi.

– Gdy ofiara zanurzy się w poczuciu osamotnienia, bezradności, niskiego poczucia własnej wartości, może się u niej pojawić wiele zaburzeń psychicznych, nierzadko prowadzących do pomysłu, że aby przerwać cierpienie, „to może lepiej, gdyby mnie nie było”. Dziecko musi mieć przestrzeń, w której może coś zrobić, poczuć, że nie jest bezradne. A jeśli nie wie, co zrobić, powinno czuć, że może przyjść do ciebie i uruchomić łańcuch działań innych osób w swojej sprawie – apeluje do rodziców Joanna Flis.

Jessica Laney z Hudson na Florydzie miała 16 lat, gdy powiesiła się, padłszy ofiarą internetowej cyberprzemocy w serwisie społecznościowym ask.fm. Nie była dręczona w szkole – była atrakcyjną, zgrabną nastolatką, uprawiała piłkę nożną, a nauczyciele wspominali, że prawie nigdy nie widzieli jej bez uśmiechu na twarzy. Dyrektorka szkoły, do której chodziła dziewczyna, twierdziła, że miała wielu przyjaciół.

W serwisie ask.fm było jednak inaczej. Tam czytała o sobie, że jest gruba, niemiła, że nikt jej nie lubi. Jessica dwa razy likwidowała swoje konto w serwisie, po czym znów je zakładała, bo – jak mówiła już po samobójczej śmierci nastolatki jedna z jej przyjaciółek – „chciała wiedzieć, co ludzie mówią”. W domyśle: o niej.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Plus Minus
Przydałaby się czystka