Co więcej – jeśli mechanizm cyberprzemocy zostanie uruchomiony, nie ma już właściwie znaczenia, czy ofiara śledzi ją na bieżąco, czy zdoła się odseparować na pewien czas od urządzeń elektronicznych. Nawet bowiem w tym drugim przypadku wie, że gdzieś tam właśnie jest upokarzana czy ośmieszana, czasem wyobrażanie sobie tego, co jeszcze mogło się jej przydarzyć, jest pewnie gorsze niż to, co dzieje się w rzeczywistości.
– Ta sytuacja rodzi ogromne poczucie bezradności, bezsilności, niskie poczucie sprawstwa – tłumaczy Joanna Flis. – Gdy doświadczamy cyberprzemocy, możemy tego samego aktu przemocy doświadczać wielokrotnie – jeden filmik na nasz temat wędruje po przestrzeni cyfrowej, jest przedmiotem zainteresowania kolejnych gapiów. Ofiara cały czas otrzymuje ten sam cios, bo internet charakteryzuje się pamięcią doskonałą – dodaje.
Drugą charakterystyczną cechą cyberprzemocy jest to, że – gdy ma ona miejsce publicznie – jej świadkami staje się wiele osób, często nawet nieznających ofiary. – Tych osób lajkujących np. ośmieszające filmy czy upokarzające komentarze jest bardzo dużo – zauważa Joanna Flis i dodaje, że uruchamia się wtedy mechanizm znany w psychologii jako „dowód społecznej słuszności”. – Polega na tym, że jeśli dużo osób wspiera jakąś osobę albo jakąś postawę, wtedy całej reszcie wydaje się to prawidłowe – wyjaśnia psycholog.
W rzeczywistości wiele takich aktów współsprawstwa w cyberprzemocy może być bezrefleksyjnych – ludzie klikają często przycisk „lubię to” przy danej treści albo udostępniają ją nie dlatego, że wyrażają dla niej aprobatę, lecz np. dlatego, iż wywarła ona na nich jakieś wrażenie i chcą się nim podzielić z innymi znajomymi. – Często nieświadomie stajemy się sprawcami cyberprzemocy, coś lajkując, udostępniając, dopisując jakiś komentarz – przyznaje Łukasz Wojtasik.
Ofiara widzi to jednak inaczej. – Ulega złudzeniu społecznego dowodu słuszności. Bardzo szybko zaczyna czuć, że to, co się jej przytrafia, jest jej winą, poszukuje przyczyny w sobie, a to będzie mocno wpływało na jej poczucie własnej wartości – tłumaczy Joanna Flis.
Psychoterapeutka zwraca przy tym uwagę, że ofiarom towarzyszy poczucie bezradności. – Niedawno rozmawiałam z młodymi ludźmi i pytałam, czy zgłaszają hejterskie komentarze, reagują, stają po stronie ofiary. A oni odpowiadali, że to nie ma sensu, bo jest to siła, z którą się nie da wygrać. I to jest chyba jedno z najtrudniejszych doświadczeń tego pokolenia. My, jako młodzi ludzie mieliśmy poczucie, że gdzieś tam jacyś dorośli są w stanie zatrzymać wszystkie akty przemocy. Dzisiejsi młodzi mają przekonanie, że dorośli nie mają na to wpływu, że nikt na to nie reaguje i że jedyne, co można zrobić, to ignorować cyberprzemoc. A ignorowanie dla ofiary przemocy jest bardzo trudnym zadaniem, wtórnie wiktymizującym – mówi.
– Najgorsza jest tutaj sytuacja, w której ofiara nie ma możliwości bezpośredniej konfrontacji z oprawcą. W przypadku cyberprzemocy często trudno złapać oprawcę za rękę. Może być tak, że jedna osoba udostępni jakieś przerobione zdjęcie, ktoś to podchwytuje, podaje dalej – i tych oprawców zaczyna być coraz więcej. Te osoby wspierają proces, same stając się oprawcami. Najgorsze jest to, że jest trudno się przed tym bronić – tłumaczy Piotr Furman.
Dlaczego łatwo zrobić krzywdę w internecie. „Piloci, którzy bombardowali miasta, nie byli tak zestrowani, jak żołnierze piechoty”
O ile intencjonalni sprawcy cyberprzemocy to – jak zostało już powiedziane wyżej – zazwyczaj te same osoby, które sięgają po przemoc „tradycyjną”, to środowisko internetowe sprzyja staniu się mimowolnym oprawcą. I nie chodzi tylko o opisany wyżej mechanizm bezrefleksyjnego podawania dalej czy klikania przycisku „lubię to” przy materiałach ośmieszających lub odbierających godność osobom trzecim. Chodzi też o model komunikacji – pozbawiony całej warstwy niewerbalnej, który sprzyja przekraczaniu granic, których w innych warunkach byśmy nie przekroczyli. – Przy komunikacji tekstowej nie widzi się, jak ktoś odbiera to, co piszemy, więc znika hamulec w postaci tego, że widzę reakcję drugiej osoby na swoje słowa, jej mimikę, wyraz twarzy, oczy i zdaję sobie sprawę, że przekroczyłem jakąś granicę. W efekcie może nam się wydawać, że nadal uczestniczymy w kłótni czy ostrej wymianie zdań, a tymczasem posunęliśmy się dalej – wyjaśnia prof. Pyżalski.
Czasem zdarza się też, że brak reakcji drugiej osoby odbieramy jak sygnał, że nasze słowa nie zrobiły na niej wrażenia, więc wzmacniamy przekaz. Tymczasem ktoś mógł jeszcze nie odczytać naszej informacji albo nie miał możliwości na nią zareagować, choć w rzeczywistości bardzo go wzburzyła. Prof. Pyżalski mówi, że jest to tzw. zjawisko dyzinhibicji, czyli rozhamowania. – W specyficznym kontekście rozmowy online tracimy gorset zasad, których przestrzegamy na co dzień – podkreśla.
– Mówi się o efekcie kabiny pilota, zidentyfikowanym w czasie II wojny światowej i wojny w Wietnamie – dodaje. – Badania wykazały, że piloci, którzy bombardowali miasta i zadawali bardzo dużo cierpienia, nie byli tak zestresowani, jak żołnierze piechoty, ponieważ nie widzieli bezpośrednio ludzi cierpiących – wyjaśnia. Z komunikacją w internecie bywa podobnie. – Są badania wskazujące, że specyfika komunikacji zapośredniczonej, w szczególności tekstowej, gdy się bezpośrednio nie widzimy albo komunikujemy się asynchronicznie, czyli reakcja na naszą wypowiedź jest oddalona w czasie, generalnie ma w sobie specyfikę, która sprawia, że jesteśmy skłonni łatwiej przesunąć granicę komunikacji tak, że staje się już ona czymś, co nazwalibyśmy komunikacją agresywną czy wrogą – podsumowuje prof. Pyżalski.
Sieciowy koszmar armii Putina
Łączność satelitarna, jaką Elon Musk udostępnił napadniętym Ukraińcom, to tylko najbardziej znana laikom technologia z tych, które zapewniając szybki obieg danych, pozwalają wygrywać współczesne konflikty zbrojne. Rosjanie najwyraźniej nie docenili znaczenia, jakie rewolucja informacyjna ma w prowadzeniu działań wojennych.
Empatia to nie jest zupa z Azji, trzeba jej uczyć. „Już dziś dzieci boją się rówieśników w szkole"
Czy wobec cyberprzemocy jesteśmy zupełnie bezradni? Nie, ale nie sięgamy po narzędzia, które pozwoliłyby to zjawisko zminimalizować. – Powinniśmy myśleć nie tylko o reakcji na cyberprzemoc, o tym, co zrobić, gdy zobaczymy objawy, tylko cofnąć się do prewencji. Pierwotny sprawca i ofiara są zazwyczaj z jednego otoczenia, z jednej grupy. Na tę grupę możemy wpływać, wprowadzając naukę od przedszkola kompetencji empatyzowania, rozumienia, jak się będę czuł, jak się czuje druga osoba, gdy komunikujemy się w sieci – mówi Kamil Śliwowski.
Trener kompetencji cyfrowych zwraca przy tym uwagę, że wielu kompetencji społecznych, których potrzebujemy w internecie, można nauczyć się bez urządzeń elektronicznych. – W szkole podstawowej, zanim jeszcze zaczniemy korzystać z urządzeń cyfrowych, należy szczerze rozmawiać z dzieciakami o kwestii empatii w kontekście komunikacji internetowej. Jeśli na tym etapie zrozumieją, że nawet gdy nie widzę osoby, do której piszę, to po drugiej stronie jest żywy człowiek, który ma swoje uczucia takie same jak ja, wypełniamy ich lukę kompetencji społecznej – wyjaśnia.
O istnieniu takiej luki mówi Piotr Furman. – Prowadziłem kiedyś warsztaty, w czasie których odtwarzany był film, na którym dziewczyna wysłała roznegliżowane zdjęcia swojemu chłopakowi, on się z nią pokłócił, te zdjęcia udostępnił i poprzerabiał. Uczestniczące w warsztatach nastolatki okazały się bardziej krytyczni wobec tej dziewczyny za to, że te zdjęcia wysyłała, niż wobec chłopaka, który je poprzerabiał i porozsyłał dalej. Miałem poczucie, że to jest wśród nastolatków temat trochę niedoceniany. Oni niby wiedzą, jaki to może mieć wpływ na innych, ale jeśli sami tego nie doświadczyli, mają wrażenie, że to ich nie dotyczy – tłumaczy.
O tym, że dzieci z perspektywy kompetencji cyfrowych trzeba uczyć, że empatia to nie jest – jak mówiła jedna z bohaterek filmu „Lejdis” – zupa z Azji, przekonuje Magdalena Bigaj. Jej zdaniem dyskurs na temat kompetencji cyfrowych jest za bardzo stechnologizowany. – W ogłoszonym ostatnio przez MEN dokumencie „Polityka cyfrowej transformacji edukacji” czytamy, że w pierwszej kolejności w szkołach tworzone będą pracownie AI, natomiast zagadnienia etyczne zostaną uwzględnione dopiero w 2030 roku. Tymczasem w czasach, w których często rezygnujemy z kontaktów bezpośrednich na rzecz tych online, czym pozbawiamy się treningu empatii, powinniśmy szczególnie inwestować w miękkie kompetencje komunikacyjne. Empatia i krytyczne myślenie to jest element edukacji do życia w społeczeństwie informacyjnym. Jeśli to zaniedbamy, wszystko odbije się na kondycji społeczeństwa w przyszłości. Już dzisiaj odbicie braku tych działań widzimy w badaniach, które pokazują, że czujemy się osamotnieni, a dzieci boją się rówieśników w szkole – mówi.
Magdalena Bigaj zwraca uwagę, że część mózgu odpowiedzialna za empatię rozwija się u młodego człowieka najdłużej i dlatego trening umiejętności współodczuwania powinien być procesem stałym. – Powinien być wspierany uwrażliwianiem dzieci na to, że cyberprzemoc krzywdzi innych i że na tę krzywdę trzeba reagować – dodaje.
Bigaj mówi też, że należy uczyć młodzież, jak w bezpieczny sposób reagować na cyberprzemoc, i jak w ogóle szukać w takiej sytuacji pomocy. – Bo młodzi często czują się osamotnieni w swoim nieszczęściu i wydaje im się, że nikt im tej pomocy nie udzieli – wyjaśnia.
– Warto przyjrzeć się temu, jakie dzieci najdotkliwiej odbierają przemoc w sieci. A są to dzieci, dla których internet jest najważniejszą przestrzenią, w której budują całe poczucie własnej wartości. Bardzo ważną profilaktyką jest to, żeby do tego nie dopuścić, aby dzieci tę bazę miały w domu, żeby miały uwagę rodziców, bliskich osób dorosłych, by to poczucie wartości, potrzeby relacyjne były zaspokajane w bezpiecznej przestrzeni. Wtedy coś, co wydarzy się w internecie, może być nieprzyjemnym doświadczeniem, ale nie końcem świata – apeluje z kolei Łukasz Wojtasik.
Joanna Flis podkreśla, że nie powinniśmy uczyć dzieci, aby w ogóle nie przejmowały się tym, co mówią inni, „bo to oznaczałoby, że zatraciłyby cechy wspólnotowe”. – Młodych ludzi możemy nauczyć rozpoznawać, co jest cyberprzemocą, jakie są jej formy. Pokazywać perspektywę ofiary i sprawcy. Pokazywać, jak te mechanizmy działają. Żeby one miały poczucie, że to, co się z nimi dzieje, nie jest wyjątkową sytuacją, tylko że jest to powtarzalny mechanizm. Im szybciej rozpoznamy mechanizm przemocy, tym łatwiej nam będzie na tę przemoc reagować z pozycji głowy, a nie serca, które nie do końca rozumie, dlaczego akurat my jesteśmy ofiarą – mówi.
Co może zrobić szkoła, żeby cybeprzemocy było mniej? Jeden ze sposobów to… przesadzanie uczniów w ławkach
Szkoła ma też do wykonania inne zadanie, z którego zazwyczaj się nie wywiązuje. Chodzi o zintegrowanie szkolnej i klasowej społeczności tak, aby zmniejszyć ryzyko pojawienia się w niej przemocy.
– Strategia walki z przemocą rówieśniczą powinna być oparta na budowaniu poczucia wspólnoty poprzez współpracę i rozbijanie klasowych grupek – mówi Magdalena Bigaj. Dodaje, że jeśli np. grupa uczniów wybranych przez nauczyciela musi wspólnie zaangażować się w wolontariat, to w jego trakcie uczniowie, którzy na co dzień się nie znają lub nawet nie lubią, zaczynają dostrzegać w sobie ludzi. – W ten sposób uczymy ich empatii, współpracy, kompetencji społecznych – mówi. – To znacznie skuteczniejsze niż wizyta policjanta, który pogrozi, że za hejtowanie można być ukaranym prawnie – dodaje.
Na to samo zwraca uwagę Łukasz Wojtasik, który mówi, że istnieją proste sposoby integrowania klas, np. przesadzanie uczniów tak, aby przez pewien czas siedzieli w ławce z każdym z kolegów i koleżanek z klasy. – Badania pokazują, że jeśli się kogoś poznało, siedziało obok, to z dużo mniejszym prawdopodobieństwem będzie się go krzywdziło – mówi.
Wielką rolę odgrywają też rodzice, którzy przede wszystkim powinni próbować zrozumieć własne dzieci i to, że świat, w którym przyszło im żyć, jest inny niż ten sprzed kilku dekad. Kamil Śliwowski przyznaje, że po stronie rodziców jest „największa luka”, jeśli chodzi o wiedzę na temat problemu. – Nie wszystko, co przeczytają w internecie na ten temat, będzie rzetelne. Nie da się zmusić ich do przyjścia do szkoły na sensowne pogadanki. Rodzice za swoją edukację są odpowiedzialni sami – mówi.
– Gdy ofiara zanurzy się w poczuciu osamotnienia, bezradności, niskiego poczucia własnej wartości, może się u niej pojawić wiele zaburzeń psychicznych, nierzadko prowadzących do pomysłu, że aby przerwać cierpienie, „to może lepiej, gdyby mnie nie było”. Dziecko musi mieć przestrzeń, w której może coś zrobić, poczuć, że nie jest bezradne. A jeśli nie wie, co zrobić, powinno czuć, że może przyjść do ciebie i uruchomić łańcuch działań innych osób w swojej sprawie – apeluje do rodziców Joanna Flis.