Czy III wojna światowa wybuchnie w kosmosie?

NATO uznało przestrzeń kosmiczną za tak istotną dla swojego bezpieczeństwa, że atak na satelitę należącego do któregoś z jego członków może pociągnąć za sobą wspólną odpowiedź całego sojuszu. To ważne, bo Rosjanie coś knują, jeśli chodzi o broń antysatelitarną.

Publikacja: 22.03.2024 10:00

Rosjanie, nawet gdyby potrafili, niekoniecznie zdecydowaliby się na fizyczne zaatakowanie natowskich

Rosjanie, nawet gdyby potrafili, niekoniecznie zdecydowaliby się na fizyczne zaatakowanie natowskich satelitów. Rozsianie w przestrzeni niezliczonych szczątków miałoby katastrofalne skutki dla wszystkich stron konfliktu

Foto: AdobeStock

Bomba wybuchła, na szczęście nie dosłownie, 13 lutego 2024 r. Republikański kongresmen, przewodniczący komisji ds. wywiadu Izby Reprezentantów Mike Turner, wydał alarmujące oświadczenie o tym, iż komisja ma „informacje dotyczące poważnego zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego”, z którymi zapoznać powinni się wszyscy kongresmeni, a także opinia publiczna.

Sytuacja ma charakter wyjątkowy – przyznał Jake Sullivan, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Joe Bidena, i poinformował, że zwołał spotkanie tzw. Gangu Ośmiu, czyli przedstawicieli władzy ustawodawczej, którym władza wykonawcza przekazuje w USA niejawne informacje wywiadowcze. Media i opinię publiczną wkrótce zelektryzowała informacja, że zagrożenie dotyczy umieszczenia przez Rosję broni atomowej w kosmosie. Wobec rosnącego napięcia między tym krajem a NATO w związku z wojną w Ukrainie wizja bomby zrzucanej z orbity Ziemi musiała wzbudzić grozę. Administracja USA szybko jednak doprecyzowała, że nie chodzi o coś, czego Rosjanie mieliby użyć do ataku na cele naziemne, lecz o rodzaj broni antysatelitarnej.

– Nie ma żadnego zagrożenia nuklearnego dla mieszkańców Ameryki lub jakiegokolwiek innego miejsca na świecie w związku z tym, co robi Rosja – pośpieszył z zapewnieniami prezydent Joe Biden. – Cokolwiek robią lub zrobią, ma związek z przestrzenią kosmiczną oraz satelitami i ich potencjalnym uszkodzeniem – dodał. Amerykanie zastrzegli przy tym, że Rosjanie nie umieścili jeszcze nowej broni na orbicie, ale że mogą to zrobić w najbliższej przyszłości (być może pod koniec 2024 r.).

Jak ujawnił CNN, powołując się na trzy źródła zbliżone do sprawy, rosyjska broń miałaby być wykorzystana do wywołania nuklearnego impulsu elektromagnetycznego (EMP). Chodziłoby zatem o szybko rozprzestrzeniające się promieniowanie elektromagnetyczne o dużym natężeniu, co doprowadza do wzrostu napięcia w sieciach i urządzeniach elektronicznych, a to z kolei – do skokowego wzrostu natężenia prądu elektrycznego i wydzielania dużych ilości ciepła, w wyniku czego urządzenia elektroniczne ulegają uszkodzeniu. Źródła takiego impulsu mogą być naturalne. Pojawia się on np. przy uderzeniu pioruna albo przy wybuchach na Słońcu, ale impuls elektromagnetyczny powstaje też w wyniku detonacji bomby atomowej.

Zresztą skutki takiej detonacji na niskiej orbicie sprawdzono już w praktyce. 9 lipca 1962 r. w ramach operacji Fishbowl Amerykanie zdetonowali głowicę termonuklearną o mocy ok. 1,4 megatony na wysokości 400 km. W wyniku eksplozji powstał silny impuls elektromagnetyczny, który doprowadził do uszkodzenia linii telefonicznych i linii przesyłowych energii na Hawajach oddalonych od miejsca eksplozji o niemal 1500 km. Doszło też do uszkodzenia kilku satelitów krążących na niskiej orbicie okołoziemskiej, w tym takich, które w momencie eksplozji znajdowały się po drugiej stronie globu. Rok później USA, ZSRR i Wielka Brytania podpisały układ o zakazie prób broni nuklearnej w atmosferze, przestrzeni kosmicznej i pod wodą.

Czytaj więcej

Internet to pułapka dla mózgu

Bomba atomowa czy atomowa zagłuszarka – co tak naprawdę Rosjanie chcą umieścić w kosmosie?

Zdania na temat tego, jaką konkretnie broń Rosjanie zamierzają umieścić na orbicie, są podzielone. Biorąc pod uwagę liczbę satelitów krążących dziś wokół Ziemi (według danych z marca aktywnych jest obecnie 9,5 tys., w tym większość na niskiej orbicie), detonacja bomby atomowej oprócz wygenerowania impulsu elektromagnetycznego zniszczyłaby fizycznie wiele z nich. To z kolei groziłoby wywołaniem przez człowieka zjawiska określanego jako syndrom Kesslera (od nazwiska astrofizyka z NASA Donalda J. Kesslera). Chodzi o sytuację, w której kosmiczne śmieci na niskiej orbicie zaczynają się ze sobą zderzać i rozpadać na coraz większą liczbę odłamków. Te zaś uszkadzają kolejne obiekty. W skrajnym przypadku mogłoby to doprowadzić do tego, że zostalibyśmy „uwięzieni” na Ziemi, gdyż przejście przez niską orbitę byłoby śmiertelnie niebezpieczne ze względu na krążące na niej odłamki. Niemożliwe byłoby też zastąpienie zniszczonych satelitów nowymi.

Wobec tego, że Rosjanie snują plany podboju kosmosu – dwa tygodnie temu szef Roskosmosu Jurij Borysow kreślił wizję budowy wraz z Chińczykami elektrowni atomowej na Księżycu, dzięki czemu możliwe byłoby stworzenie tam załogowej bazy – jest mało prawdopodobne, że naraziliby się na realizację tak apokaliptycznego scenariusza.

Druga hipoteza mówi zatem o rozmieszczeniu przez nich czegoś w rodzaju kosmicznej wyrzutni rakiet, która umożliwiłaby uszkodzenie satelitów znajdujących się na średniej (powyżej 2 tys. km) i geosynchronicznej (powyżej 35 tys. km) orbicie Ziemi – np. tych tworzących system GPS. Satelity te znajdują się bowiem poza zasięgiem broni przeciwsatelitarnej ASAT wystrzeliwanej z powierzchni Ziemi.

Najbardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza mówiąca, że tak naprawdę Rosjanie nie zamierzają umieścić na orbicie broni atomowej, lecz zasilany przez reaktor atomowy system do walki radioelektronicznej. – Rosja w ostatnim czasie czyni próby zakłócania sygnału satelitów, np. z terytorium obwodu królewieckiego, w zakresie sygnału GPS – zauważa płk rez. Maciej Matysiak, ekspert Fundacji Stratpoints.

Doniesienia, że Rosjanie pracują nad takim systemem, pojawiły się w 2019 r. Na łamach internetowego magazynu „Space Review” ukazał się wówczas artykuł zatytułowany „Ekipaż: Tajny rosyjski zasilany atomowo satelita”. Z artykułu wynikało, że rosyjska firma z Sankt Petersburga KB Arsenał może pracować nad nowym typem satelity wojskowego, którego celem byłoby prowadzenie walki radioelektronicznej w kosmosie. Autor artykułu Bart Hendrickx zwrócił uwagę, że w styczniu 2012 r. rosyjski rząd zaakceptował program rozwoju broni do walki radioelektronicznej, który przewidywał, że Rosja do 2025 r. wejdzie w posiadanie kosmicznych systemów do prowadzenia takiej walki. Chodziło o „stworzenie wielofunkcyjnych, umieszczanych w kosmosie zestawów do rozpoznania i zwalczania systemów radioelektronicznych wykorzystywanych przez systemy radarowe, nawigacyjne i łączności”.

Taka broń nie niszczyłaby trwale satelitów, a więc jej użycie byłoby odwracalne i zapewne zostałoby uznane za działanie o charakterze hybrydowym poniżej progu wojny. Wszak Rosjanie stosują już urządzenia do walki radioelektronicznej przeciwko NATO. Niedawno głośno było o tym, że Rosjanie przez ok. 30 minut zakłócali sygnał GPS w samolocie, którym z Polski do Wielkiej Brytanii wracał minister obrony Grant Shapps – i nie spowodowało to wybuchu wojny. Nie powinno to nas jednak uspokajać – być może umieszczenie tego rodzaju broni na orbicie byłoby nawet groźniejsze niż umieszczenie tam głowic atomowych. Bo jej mogliby użyć – i nawet można sobie wyobrazić w jakim celu.

Płk Matysiak czyni jednak ważne zastrzeżenie. – W kwestii rosyjskich możliwości trudno jest coś jednoznacznie powiedzieć, ponieważ Rosjanie znani są z tego, że często blefują – mówi.

Satelity groźniejsze niż czołgi

Nie umniejszając znaczenia nowoczesnych zachodnich czołgów takich jak abramsy czy leopardy, śmigłowców Apache czy myśliwców piątej generacji F-35, tym, co zapewnia NATO ogromną przewagę nad Rosją, są właśnie satelity. Wystarczy spojrzeć na liczby, by zrozumieć, z jak wielką dysproporcją mamy tu do czynienia – spośród 9494 satelitów na orbicie Ziemi, które były aktywne na początku marca (dane za stroną „Orbiting Now”) do USA należało 2926, a do Rosji – 167. Mało tego – gdy do amerykańskich satelitów doliczy się satelity sojuszników z NATO, wówczas, jak wyliczał przed kilkoma laty szef sojuszu Jens Stoltenberg, okaże się, że nawet ok. 60 proc. satelitów krążących wokół Ziemi należy do państw NATO.

– Zachód ma pod tym względem całkowitą przewagę nad Rosją. To supremacja. Rosjanie są orbitalnym karłem. Obecny potencjał rosyjski nie ma nic wspólnego z tym, jak to wyglądało w czasach ZSRR – mówi Jarosław Wolski, cywilny analityk zajmujący się wojskiem i obronnością.

– Żeby widzieć dużo, trzeba mieć wiele satelitów, tak aby aktualizacje informacji były jak najczęstsze – tłumaczy płk Matysiak. Dotyczy to zwłaszcza satelitów na niskiej orbicie, które nad danym punktem pojawiają się co pewien czas (taki, jakiego potrzebują do okrążenia Ziemi).

Zachód może dzisiaj w dużej mierze rozwiać opisaną w XIX wieku przez Karla von Clausweitza „mgłę wojny”, czyli sytuację, w której strona walcząca nie ma pełnej wiedzy na temat sytuacji operacyjnej. To m.in. dzięki rozpoznaniu satelitarnemu Amerykanie już jesienią 2021 r. mogli obserwować ruchy rosyjskich wojsk świadczące o tym, że Rosjanie przygotowują się do inwazji na Ukrainę, co wyeliminowało czynnik zaskoczenia, który jeszcze w czasie II wojny światowej odgrywał dużą rolę. Satelity dają wgląd nie tylko w to, co dzieje się na froncie, ale i na jego zapleczu oraz w głębi terytorium przeciwnika.

Wolski zwraca uwagę na to, że do niedawna Rosja miała zaledwie osiem satelitów obserwacyjnych, z czego tylko jednego radiolokacyjnego (pozwala na prowadzenie obserwacji przez chmury i w nocy). – W przypadku Zachodu mówimy natomiast o kilkuset, a jeśli doliczymy satelity komercyjne, to jest to całkowita supremacja – tłumaczy. Ponadto dzięki ultraprecyzyjnemu systemowi GPS (jego wojskowa wersja zapewnia dokładność nawet do 10 cm – dla porównania rosyjska wersja, system GLONASS, daje dokładność do kilku metrów) możliwe jest przeprowadzanie ultraprecyzyjnych uderzeń za pomocą zestawów rakietowych typu HIMARS czy pocisków manewrujących powietrze–ziemia albo woda–ziemia, na odległości sięgające setek kilometrów (zasięg pocisków ATACMS to 400 km, a nowej generacji pocisków JASSM nawet 1600 km). Dzięki takiej broni niszczenie celów, takich jak np. składy amunicji czy centra dowodzenia, które w przeszłości wymagały zmasowanych nalotów i zrzucania przez samoloty tysięcy bomb, dziś jest możliwe za pomocą pojedynczych uderzeń. W publikacji z 2009 r. Igor Morozow z rosyjskich Sił Kosmicznych (dziś Siły Powietrzno-Kosmiczne) wyliczał, że o ile w czasie II wojny światowej do zniszczenia dużego mostu kolejowego potrzeba było 4500 lotów i zrzucenia 9 tys. bomb, w czasie wojny w Wietnamie – 95 lotów i 190 bomb, o tyle już w czasie działań NATO w Jugosławii wystarczył jeden do trzech pocisków manewrujących wystrzelony przez okręt podwodny. – Większość precyzyjnych uderzeń jest dziś możliwych dzięki wykorzystaniu satelitów – mówi płk rez. Matysiak.

Kolejnym atutem jest posiadanie sprawnej i bezpiecznej łączności gwarantowanej m.in. przez satelity na orbicie geostacjonarnej. Łączność na polu walki jest niezbędna do koordynowania działań wielu jednostek – zwłaszcza że obecnie armie działają w oparciu nie o duże formacje, lecz większą liczbę mniejszych oddziałów. Bez możliwości szybkiego (i bezpiecznego) przekazywania rozkazów prowadzenie skomplikowanych manewrów byłoby problematyczne.

Czytaj więcej

Imigranci, czyli Unia z twarzą Kaczyńskiego

„Gwiezdne wojny” w XXI wieku, czyli wyrzucanie satelitów w kosmos

Rosjanie już na długo przed wybuchem wojny w Ukrainie zdawali sobie sprawy ze słabości swoich sił zbrojnych w tej rywalizacji. W 2013 r. ówczesny wicepremier Dmitrij Rogozin w czasie konferencji z udziałem kilku członków rządu opisywał potencjalny konflikt z przeciwnikiem zdolnym do przeprowadzania precyzyjnych uderzeń na terytorium Rosji (w domyśle – USA/NATO). W scenariuszu tym przeciwnik, wyprowadzając pierwsze uderzenie przy użyciu broni konwencjonalnej, był, według Rogozina, w stanie zniszczyć od 80 do 90 proc. rosyjskiego arsenału strategicznego (czyli broni atomowej). I choć scenariusz ten wydawał się nadmiernie pesymistyczny (Rosja przetrzymuje broń tego rodzaju m.in. w podziemnych silosach, które są w stanie przetrwać uderzenie bronią konwencjonalną), to jednak pokazywał, że Moskwa rozumie naturę przewagi, jaką ma nad nią Zachód.

Odpowiedzią Rosjan było z jednej strony – w ramach odstraszania – poszerzanie swojego arsenału broni strategicznej. Chodzi o prace nad uzbrojeniem takim jak Buriewiestnik, czyli rakieta zdolna przenosić głowicę termojądrową o napędzie atomowym, który daje jej nieograniczony zasięg, tudzież Posejdon – torpeda z głowicą jądrową zdolną do wywołania atomowego tsunami. Z drugiej strony – poszerzanie swoich zdolności w zakresie walki radioelektronicznej. Z racji mniejszych zasobów Rosjanie postanowili, że zamiast dorównać Zachodowi w kosmosie, poszukają sposobu na sprowadzenie go do własnego poziomu. Jarosław Wolski wyjaśnia, że Rosjan nie stać było na utrzymanie obecności w kosmosie na poziomie z epoki zimnej wojny. – To kwestia finansów. Satelity z czasów ZSRR przestały działać, natomiast nie mieli środków na wynoszenie nowych, przynajmniej nie tylu, ile by chcieli – mówi.

– Chińczycy i Rosjanie przez wiele lat obserwowali, jak zależna stała się amerykańska armia od satelitów w każdym aspekcie działania. Więc jeśli mogą nas oślepić, jeśli mogą ingerować w te możliwości, lub, Boże broń, zniszczyć je całkowicie, wiedzą, że to zmniejszy naszą przewagę – mówił w czasie wysłuchania w Senacie gen. Bradley Chance Saltzman stojący na czele Sił Kosmicznych USA.

Wolski przyznaje, że skoro w sytuacji, w której w przypadku masowego niszczenia satelitów na orbicie najmniej traci ten, kto ich praktycznie nie ma, Rosja mogłaby zdecydować się na taki krok. – Zawsze jest pytanie, czy jest jakaś możliwość wywrócenia stolika, co cofnęłoby nas do czasów II wojny światowej – mówi, dodając, że on sam jest dość sceptyczny co do tego, czy Rosjanie byliby w stanie unicestwić zachodnie satelity. Z kolei płk Matysiak mówi, że jest „pytaniem otwartym”, czy Rosjanie odważyliby się na kinetyczny atak na orbicie. – To tego samego rodzaju pytanie, co o to, czy Rosjanie są gotowi użyć broni atomowej na Ziemi – przekonuje.

Zainteresowanie bronią antysatelitarną pojawiło się już w XX wieku, pomimo przystąpienia przez USA i ZSRR do traktatu z 1967 r., który zakazywał umieszczania w kosmosie broni masowego rażenia i stanowił, iż z przestrzeni kosmicznej należy korzystać dla dobra i w interesie całej ludzkości. Najprostszym rodzajem broni antysatelitarnej są rakiety służące do strącania satelitów znajdujących się na niskiej orbicie Ziemi. Testy takiej broni przeprowadziły zarówno Stany Zjednoczone (już w 1985 r. strąciły nieczynnego satelitę pociskiem ASM-135 ASAT), jak i Rosja (w 2021 r. za pomocą pocisku PL-19 Nudol strąciła własnego satelitę Kosmos-1408), Chiny (2007) oraz Indie (2019). W 2020 r. Pentagon alarmował, że Chiny pracują nad bronią rakietową przeznaczoną do niszczenia satelitów zarówno na niskich, jak i wyższych orbitach Ziemi.

To w związku m.in. z uznaniem, że zarówno Chiny, jak i Rosja pracują nad środkami do fizycznego niszczenia satelitów, armia USA zaczęła odchodzić od umieszczania na orbicie dużych satelitów na rzecz większej liczby mniejszych urządzeń tworzących sieć – tak aby użycie przeciwko jednemu elementowi tej sieci pocisku ASAT było nieopłacalne. W kwietniu 2022 r. wiceprezydent USA Kamala Harris wystąpiła też z apelem o opracowanie międzynarodowego traktatu zakazującego testowania broni do niszczenia satelitów, ale – co pewnie nikogo nie zaskoczy – sprzeciwiły się temu zarówno Rosja, jak i Chiny. Pekin określił inicjatywę mianem „fałszywej kontroli zbrojeń” – co poniekąd było prawdą, ponieważ Waszyngton de facto szukał sposobu na zabezpieczenie w prawie międzynarodowym swojej przewagi w przestrzeni kosmicznej. Pociski nie wyczerpują jednak znanego arsenału broni ASAT. Od 2022 r. wiadomo, że Chińczycy dysponują „satelitą chwytającym” – przed dwoma laty ich satelita SJ-21 niespodziewanie zaczął zmieniać położenie, zbliżył się do również należącego do Chin nieaktywnego satelity Compass-G2, następnie połączył się z nim, zmienił jego orbitę, po czym się odeń odłączył, dosłownie wyrzucając go na orbitę oddaloną o 300 km. Po wszystkim SJ-21 wrócił na swoją orbitę.

Teoretycznie w takim usuwaniu nieczynnych sputników nie ma nic złego – ale Amerykanie obawiają się, że równie dobrze Chińczycy mogą zacząć pozbywać się działających amerykańskich satelitów. Nad budową kosmicznego holownika – pojazdu, który poruszając się po orbicie Ziemi miałby m.in. usuwać kosmiczne śmieci, pracują też Rosjanie. I znów – Waszyngton obawia się, że nie chodzi tylko o szlachetne dążenie do utrzymania porządku na orbicie. Gen. Saltzman, przedstawiając kosmiczne zagrożenia ze strony Chin, wskazywał też na naziemne lasery służące do zakłócania lub uszkadzania czujników satelitów. Z kolei Rosjanie w 2020 r. mieli przeprowadzić test pocisku antysatelitarnego na orbicie. Amerykanie twierdzą, że rosyjski sputnik Kosmos 2543, wystrzelony w 2019 r., przebywając już na orbicie, wystrzelił pocisk – i że był to drugi taki test (pierwszy miał mieć miejsce w 2017 r.). Ani w jednym, ani w drugim przypadku nie doszło jednak do zniszczenia żadnego obiektu.

Wojska kosmiczne to już nie science-fiction

Kiedy w 2019 r. Donald Trump ogłosił powołanie amerykańskich Wojsk Kosmicznych i mówił, w charakterystycznym dla siebie stylu, że jest to „wielka sprawa”, niektórzy z niego pokpiwali. W ogłoszeniu, że kosmos staje się „kolejną domeną, w której toczyć się będą wojny”, widzieli przejaw wielkich rozmiarów ego prezydenta, który chce wyruszyć na podbój kosmosu.

Tymczasem w tym samym roku kosmos za kolejną domenę operacyjną uznało NATO, o czym mówił wówczas jego szef Jens Stoltenberg. – Przestrzeń kosmiczna może być wykorzystana w celu agresji. Satelity mogą być zagłuszane, można się do nich włamywać lub uczynić z nich broń. Antysatelitarne bronie mogą paraliżować naszą komunikację i inne usługi, na których polegają nasze społeczeństwa, takie jak podróże lotnicze, przewidywanie zjawisk pogodowych czy bankowość – podkreślił.

Stoltenberg dodał, że kosmos jest „kluczowy dla odstraszania i obrony sojuszu, w tym nawigowania, zbierania informacji wywiadowczych i wykrywania wystrzelonych pocisków”.

W 2020 r. ministrowie obrony państw sojuszu zdecydowali się utworzyć Centrum Kosmiczne NATO przy dowództwie w Ramstein. Rok później, na szczycie w Brukseli, członkowie paktu uznali, że atak na NATO z kosmosu lub w kosmosie stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa sojuszu i może być powodem uruchomienia artykułu 5 traktatu północnoatlantyckiego mówiącego o kolektywnej obronie. Innymi słowy fizyczny atak na satelitę należącego do członka NATO byłby traktowany na równi np. z atakiem lądowym. W ubiegłym roku 18 państw należących dziś do NATO (w tym Polska) zainicjowało projekt Alliance Persistent Surveillance from Space (dosł. Stały sojuszniczy nadzór z kosmosu), w ramach którego pakt ma wykorzystać już istniejące satelity (w tym komercyjne), by udoskonalić wymianę i analizę danych pomiędzy sojusznikami i w ramach dowództwa NATO.

Oprócz Amerykanów dowództwo Sił Kosmicznych posiadają od 2019 r. Francuzi, a od 2021 r. Niemcy. Rosjanie Siły Kosmiczne posiadają od 1992 r. (dziś funkcjonują, jak wspomnieliśmy, pod nieco inną nazwą). Wkrótce ma takie mieć również Polska, co ogłosił ostatnio w czasie uroczystej gali z okazji 25. rocznicy wejścia do NATO wicepremier i minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz.

– W tym, że przestrzeń na orbicie staje się domeną operacyjną, nie ma nic dziwnego, loty w kosmos od samego początku były domeną militarną – zauważa płk Matysiak. Jednak wbrew wizjom rodem z filmów science fiction takie siły nie zajmują się przygotowaniami do kosmicznych starć gwiezdnych myśliwców, lecz w pierwszej kolejności zabezpieczeniem aktywów kosmicznych – czyli przede wszystkim satelitów. Gen. Saltzman, występując przed amerykańskimi senatorami, porównał swoje zadanie do „wyzwania, jakim było przekształcenie floty handlowej w marynarkę wojenną USA”. Elementem takiego działania jest więc np. odchodzenie od wykorzystywania dużych satelitów na rzecz mniejszych, zdolnych do manewrowania.

Płk Matysiak zwraca też uwagę, że rolą powoływanych dowództw kosmicznych jest „zarządzanie przestrzenią na orbicie” i identyfikacja tego, co się dzieje, wobec coraz większej liczby obiektów, przede wszystkim satelitów. Chodzi więc o uwzględnienie różnych zagrożeń – w tym tych związanych z intencjonalnym działaniem człowieka.

Czytaj więcej

Blik, inteligentne pigułki, ZnanyLekarz. Polacy w technologicznej awangardzie

Bankomat nie działa. Koniec świata?

Na koniec warto zaznaczyć, że gdyby rzeczywiście doszło do ataku na satelity, konsekwencje odczulibyśmy wszyscy, nawet jeżeli nie wywołałoby to III wojny światowej. Wystarczy powiedzieć, że system GPS jest wykorzystywany nie tylko do nawigacji, ale też jako źródło informacji o aktualnym czasie dla banków, nowoczesnych systemów zarządzania siecią energetyczną czy systemów telekomunikacyjnych.

Dzieje się tak, ponieważ satelity GPS są wyposażone w superprecyzyjne zegary atomowe, dzięki którym wszystkie systemu informatyczne funkcjonują na podstawie tego samego czasu. Jest to istotne np. w świecie finansów, gdzie konieczne jest określanie czasu transakcji co do sekundy, by np. mieć pewność, że w danym momencie określona kwota, która ma zostać przeniesiona z konta A na konto B, rzeczywiście się na koncie A znajduje.

Gdyby sygnał ten został trwale zakłócony lub gdyby satelity tworzące system GPS zostały zniszczone, wówczas czekałby nas globalny kryzys – przestałyby funkcjonować bankowość elektroniczna, bankomaty, giełdy, mogłoby dojść do uszkodzeń sieci energetycznych i zakłócenia łączności mobilnej, nawet tej, która jest obsługiwana przez nadajniki naziemne (przy zarządzaniu sygnałem telefonii komórkowej, przy ograniczonej liczbie częstotliwości, również wykorzystywany jest czas GPS).

I może, jak pisał Czesław Miłosz, „innego końca świata nie będzie”?

Bomba wybuchła, na szczęście nie dosłownie, 13 lutego 2024 r. Republikański kongresmen, przewodniczący komisji ds. wywiadu Izby Reprezentantów Mike Turner, wydał alarmujące oświadczenie o tym, iż komisja ma „informacje dotyczące poważnego zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego”, z którymi zapoznać powinni się wszyscy kongresmeni, a także opinia publiczna.

Sytuacja ma charakter wyjątkowy – przyznał Jake Sullivan, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Joe Bidena, i poinformował, że zwołał spotkanie tzw. Gangu Ośmiu, czyli przedstawicieli władzy ustawodawczej, którym władza wykonawcza przekazuje w USA niejawne informacje wywiadowcze. Media i opinię publiczną wkrótce zelektryzowała informacja, że zagrożenie dotyczy umieszczenia przez Rosję broni atomowej w kosmosie. Wobec rosnącego napięcia między tym krajem a NATO w związku z wojną w Ukrainie wizja bomby zrzucanej z orbity Ziemi musiała wzbudzić grozę. Administracja USA szybko jednak doprecyzowała, że nie chodzi o coś, czego Rosjanie mieliby użyć do ataku na cele naziemne, lecz o rodzaj broni antysatelitarnej.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi