Ułatwiają nam życie i przejmują nad nim kontrolę. Groźba czai się w smartfonie

Aplikacje mobilne przeniknęły wszystkie elementy rzeczywistości, ułatwiając nam życie jak chyba nic innego. Zbyt rzadko zastanawiamy się jednak nad tym, co tak naprawdę robią z nami te niewinnie wyglądające ikonki na ekranach naszych smartfonów.

Publikacja: 27.09.2024 10:00

Ułatwiają nam życie i przejmują nad nim kontrolę. Groźba czai się w smartfonie

Foto: piai/AdobeStock

W 2009 r. firma Apple wypuściła reklamę iPhone’a 3G, której hasłem było „jest na to aplikacja”. „Jeśli chcesz sprawdzić zaśnieżenie na górze – jest na to aplikacja. Jeśli chcesz sprawdzić, ile kalorii jest w lunchu – jest na to aplikacja. A jeśli chcesz sprawdzić, gdzie zaparkowałeś samochód – nawet na to jest aplikacja. Tak, jest aplikacja po prostu na wszystko” – przekonywał 15 lat temu lektor w reklamie, w której główną rolę grał smartfon wyglądający z dzisiejszej perspektywy jak urządzenie prehistoryczne.

Reklama ta doczekała się licznych parodii, wiele osób uznało wizję Apple’a za nadmiernie optymistyczną i myślenie życzeniowe. Po 15 latach wiemy, że firma miała rację, bo dziś rzeczywiście mamy aplikacje dosłownie do wszystkiego, nawet do kontroli czasu spędzanego w innych aplikacjach, które mają za zadanie oderwać nas choć na chwilę od ekranu smartfona.

– Już dziesięć lat temu wyszła książka „App generation” (pol. „Pokolenie aplikacji”). Jeśli już wtedy badacze tak mocno zaczęli podkreślać rolę aplikacji mobilnych, to faktycznie coś jest na rzeczy – zauważa w rozmowie z „Plusem Minusem” dr Jakub Kuś, psycholog z Uniwersytetu SWPS, który specjalizuje się we wpływie nowych technologii na społeczeństwo. Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, są zgodni – pojawienie się aplikacji mobilnych było przełomem nie tylko technologicznym, ale też, a może przede wszystkim, społecznym.

Czytaj więcej

Najtrudniejsze doświadczenie młodego pokolenia

Dlaczego smartfony były taką rewolucją. „Dla właścicieli serwisów i wydawców to było jak przekroczenie Rubikonu. Nagle znaleźliśmy się w kieszeniach naszych odbiorców”

Samo pojawienie się internetu zrewolucjonizowało sposób przepływu informacji i znacznie ułatwiło dostęp do różnego rodzaju treści, ale dopóki korzystanie z sieci wymagało tego, by usiąść na krześle przed komputerem, rzeczywistość cyfrowa nie była wszechogarniająca. Stąd jeszcze na początku XXI wieku nasze życie było w dużej mierze „analogowe”, a komputer pełnił w nim rolę podobną do telewizora – korzystaliśmy z niego, gdy byliśmy w określonym miejscu i mieliśmy na to czas.

Pojawienie się smartfonów było w tym kontekście zmianą prawdziwie rewolucyjną – internet mógł nam nagle towarzyszyć w każdym momencie. Ale sama przeglądarka internetowa, na małym ekranie, raczej nie zwróciłaby naszej uwagi na możliwości, jakie stwarza dla nas ta nowa rzeczywistość. – Wersje przeglądarkowe różnych usług nie były wygodne, zresztą do dzisiaj takie nie są – zauważa Magdalena Bigaj z Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa, autorka książki „Wychowanie przy ekranie” i podcastu o tym samym tytule.

Dopełnieniem owego „przeniesienia internetu do kieszeni” było pojawienie się właśnie aplikacji: skrojonych pod możliwości smartfonów programów, które w sposób równie łatwy, co – pod wieloma względami – atrakcyjny, umożliwiały zaspokajanie różnych potrzeb w dowolnym momencie. Dziś przeciętny użytkownik smartfona ok. 90 proc. czasu korzystania z niego spędza właśnie w aplikacjach (to 4–5 godzin dziennie). Programy z tej statystyki to oczywiście kategoria bardzo szeroka – wszak aplikacją mobilną jest nawet kalkulator czy notatnik – niemniej dane te dobrze uzmysławiają nam, że tak naprawdę inne funkcje, jakie pełni nasz smartfon, są co najwyżej dodatkiem do aplikacji.

– Pracowałam wtedy jeszcze w branży nowych technologii i pamiętam, jakim ogromnym przełomem było wejście aplikacji. Dla każdego właściciela serwisu czy wydawcy to było jak przekroczenie Rubikonu – wspomina Magdalena Bigaj. – Nagle znaleźliśmy się w kieszeniach naszych odbiorców – dodaje. Prezeska Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa podkreśla, że wejście na rynek smartfonów „uzbrojonych” w aplikacje mobilne było przełomem technologicznym o „wręcz biologicznym” charakterze. – One fizycznie zmniejszyły dystans do odbiorcy. I to jest bardzo istotne – tłumaczy.

– Smartfony stają się narzędziem multidowodzenia, multinarzędziem, w którym jest coraz więcej funkcji. Dlatego też, gdy dziś zadajemy sobie pytanie, co możemy zrobić w smartfonach, odpowiadamy: wszystko. To pokazuje, że myślimy o tych narzędziach jako o czymś, co zaspokaja wiele naszych potrzeb – wtóruje jej dr Karol Jachymek, medioznawca z Uniwersytetu SWPS.

– Ja zawsze używam słowa „nieuniknioność”. Nowe media są czymś takim nieuniknionym, nie sposób przed tym uciec. Aplikacje mobilne stały się tkanką codzienności, a smartfony, dzięki nim, czymś „wszystkomającym” – mówi z kolei dr Barbara Orzeł z Uniwersytetu Śląskiego, która doktoryzowała się, pisząc o aplikacji mobilnej jako zjawisku kulturowym.

Istotne jest przy tym to, że smartfon wraz ze skrojonymi pod niego programami jest przy nas, a przynajmniej może być, w każdej chwili. Korzystanie z niego nie jest już tylko jedną z wielu czynności wykonywanych w ciągu dnia, ale staje się czymś towarzyszącym wszystkim innym czynnościom. Dlatego Magdalena Bigaj mówi, że nie zgadza się, by o smartfonie i aplikacjach mówić jako o zwykłym narzędziu, takim jak np. młotek. – Czy zna pan kogoś, kto chodzi z młotkiem do toalety? – pyta retorycznie.

Nie pisz do narzeczonej, aplikacja zadba o nią za ciebie. „To już jest wąż połykający własny ogon” 

O tym, że żyjemy dziś w świecie aplikacji, mówią suche liczby. Obecnie na rynku dostępnych jest nieco ponad 8,9 mln aplikacji mobilnych z czego większość – ok. 5,7 mln – dostępnych jest w dwóch źródłach, czyli w Apple App Store i Google Play Store.

Rynek takich programów jest dziś wart ok. 536 mld dol. przy dynamice wzrostu na poziomie 10 proc. rocznie. Do 2027 roku ma osiągnąć wartość ponad 756 mld dol. Dla porównania – w 2009 roku było to ok. 4,2 mld dol. Wygląda na to, że choć już wtedy mieliśmy mieć dostęp do „aplikacji na wszystko”, to i tak potrzebujemy ich wciąż więcej i więcej. A przynajmniej tak nam się wydaje.

O popycie na aplikacje świadczy fakt, że w 2022 r. codziennie – tylko ze sklepów Apple’a i Google’a – ściągano aplikacje 250 mln razy. Rocznie to ponad 90 mld pobrań z tych dwóch źródeł, a ogólna liczba pobrań jest jeszcze większa i przekracza 142 mld. Biorąc pod uwagę, że liczba mieszkańców Ziemi to dziś ok. 8 mld, łatwo obliczyć, że każdy człowiek statystycznie pobiera rocznie niemal 18 aplikacji.

Przeciętny użytkownik smartfona ma zainstalowanych na telefonie ok. 80 tych programów, ale regularnie korzysta z dziewięciu, a nieregularnie (raz w miesiącu) – z ok. 30. To, że pobieramy ich więcej niż w rzeczywistości potrzebujemy, świadczy o tym, że wyborów dokonujemy tu nie do końca świadomie, zachowując się do pewnego stopnia w sposób automatyczny. Hasło „na to jest aplikacja” zinternalizowaliśmy na tyle, że gdy pojawia się możliwość ściągnięcia kolejnej, po prostu to robimy, bo a nuż uczyni ona nasze życie łatwiejszym. Albo przyjemniejszym. W efekcie ok. 25 proc. programów mobilnych używamy tylko raz – w momencie, gdy je pobierzemy.

– Fakt, że mamy już nawet aplikacje ograniczające czas korzystania z aplikacji, wskazuje, że to jest trochę wąż połykający swój ogon – mówi dr Kuś. I dodaje: – W tej chwili trudno mi sobie wyobrazić taką sferę życia, w której nie byłoby towarzyszącej jej aplikacji.

Doktor Barbara Orzeł zaś zauważa, że „funkcja telefonu jest od dobrych paru lat ostatnią, jaką pełni smartfon”. – Mamy tyle aplikacji komunikacyjnych, że funkcja rozmowy telefonicznej jest czymś archaicznym, zwłaszcza dla pokolenia Z i Alfa – podkreśla.

Aplikacja dobra na wszystko? Rzeczywiście – mamy oto apkę, której celem jest przypominanie nam, żebyśmy pili wodę. „Jeśli jesteście zbyt zajęci, by pamiętać o tym, aby pić wystarczająco wiele i regularnie, nie martwcie się” – reklamują ten program jego twórcy.

Wśród milionów dostępnych na rynku aplikacji jest np. służąca do „organizacji” życia uczuciowego. To BroApp, za pomocą której mężczyzna pozostający w związku może zaoszczędzić nieco czasu, który – w innym przypadku – musiałby przeznaczyć do podtrzymywania komunikacji ze swoją wybranką. Jak to działa? „To twój sprytny skrzydłowy” – reklamują twórcy. Wystarczy wpisać numer telefonu swojej partnerki, sformułować kilka–kilkanaście czułych wyznań pod jej adresem, a następnie ustalić, w jakich godzinach ma je otrzymywać. I gotowe – teraz to aplikacja będzie dbała o to, aby ukochana nie czuła się zapomniana.

Idźmy dalej. Jeśli ktoś ma problem z przeczytaniem książki napisanej zbyt wyszukanym angielskim, może skorzystać z aplikacji do upraszczania tekstu pisanego. Jeden z takich programów pozwala np. na łatwe, lekkie i przyjemne przeczytanie „Ulissesa” Joyce’a, ponieważ kunsztowne zdania takie jak „(…) poszedł dalej, wlokąc jesionową laskę po ziemi. Jej okucie sunęło za nim lekko po ścieżce, skrzypiąc u obcasów” jest w stanie zmienić na „Ciągnął laskę za sobą. Hałasowała”. Możemy też skorzystać z aplikacji ułatwiających szybkie czytanie, które wskazują nam miejsce na ekranie smartfona, na które mamy patrzeć, tak aby nie tracić energii na zbędne ruchy gałek ocznych, ograniczając się jedynie do mrugania.

Jeśli ktoś ma problemy z dokonywaniem wyborów, może z kolei skorzystać z aplikacji Decide Now!, która – po wprowadzeniu możliwych opcji – zakręci kołem fortuny i wskaże nam, czy mamy zjeść kurczaka, czy rybę, albo czy pójść na spacer, czy może poczytać książkę. A jeśli już ustalimy, co jest dla nas danego dnia priorytetem, możemy skorzystać z aplikacji, która rano wyświetli nam nasz cel na ekranie smartfona na – tu cytat z twórców – „inspirującym” tle. Realizowanie owego celu ułatwi nam program pełniący funkcję osobistej sekretarki, który sporządza notatki ze spotkań, a potem – bazując na mechanizmie AI – pozwala szybko odnaleźć potrzebną nam informację, która pojawiła się na tych spotkaniach. Wystarczy zadać aplikacji odpowiednie pytanie.

O takich aplikacjach, jak Google Maps, Messenger, WhatsApp czy różnego rodzaju platformy zakupowe, nawet nie warto już wspominać. Dla większości z nas są tak oczywiste, że niektórzy młodsi użytkownicy smartfonów mogą nie uwierzyć, że kiedyś korzystało się z papierowych map albo wysyłało telegram, by kogoś o czymś szybko poinformować.

Czytaj więcej

Internet to pułapka dla mózgu

Aplikacje mobilne projektowane są w ten sposób, żebyśmy nie chcieli z nich wychodzić

W tej beczce miodu jest łyżka dziegciu. A nawet kilka. Przede wszystkim warto pamiętać, że aplikacje są przedsięwzięciem komercyjnym, co oznacza, że ich twórcy niezupełnie bezinteresownie starają się ułatwić i umilić nam życie.

– Rzadko kiedy mamy świadomość, że instalując kolejną aplikację w telefonie, nie pobieramy czegoś, co jest za darmo. Zazwyczaj płacimy walutą ważniejszą niż pieniądze: naszymi danymi, uwagą, czasem wolnym. Problemem jest nieświadomość tego, że narzędzia, z których korzystamy, nie są przezroczyste – mówi dr Jachymek.

Większość aplikacji to rzeczywiście programy bezpłatne, co jednak nie oznacza, że są tworzone charytatywnie. Najczęstszym źródłem zysków dla twórców są emitowane w nich – w różnej formie – reklamy. To zaś oznacza, że niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z mobilną grą, czy aplikacją do robienia zakupów, jej twórca zrobi wszystko, abyśmy po pierwsze, spędzali w niej więcej czasu (bo wtedy obejrzymy więcej reklam), a po drugie, abyśmy zaglądali do niej regularnie.

Metody na to są różne. Wśród nich są powiadomienia – dźwiękowe i graficzne, które przypominają nam o aplikacji i skłaniają do zajrzenia do niej. Wykorzystywany jest tu układ nagrody w naszym mózgu: powiadomienie jest sygnałem, że wydarzyło się coś istotnego, ergo – musimy sprawdzić co. Ewolucja „wytrenowała” nasz mózg do tego, by rejestrować wszelkie zmiany w otoczeniu, które mogą być dla nas istotne. Ten, kto wymyślił powiadomienia, skwapliwie z tego skorzystał.

Na tym nie koniec. – W sklepach internetowych obserwuję taki trend, że za wejście na stronę sklepu raz dziennie otrzymujemy losową nagrodę, np. kupony zniżkowe na różne produkty. Za tym stoi cała inżyniera behawioralna, której celem jest to, abyśmy jak najwięcej czasu i uwagi poświęcili danej aplikacji. Mnie się to kojarzy z tym, jak zorganizowane są kasyna. Gdy człowiek wchodzi do nich, to samo otoczenie – przyciemnione światło, muzyka w tle – sprawiają, że chce zostać tam na dłużej, przez co, grając, wyda tam więcej pieniędzy – mówi dr Kuś.

– Programy mobilne projektowane są w taki sposób, abyśmy nie chcieli z nich wychodzić. Nawet aplikacje e-commerce budowane są tak, abyśmy jak najdłużej w nich przebywali. Przecież jeszcze nigdy kupowanie nie było tak proste. Klik, klik i blik. I już jutro paczka jest u nas w domu. To wszystko daje nam takie pobudzenie i zadowolenie z kupowania, że zaczynamy to robić kompulsywnie – mówi z kolei Magdalena Bigaj. – To jest ogromne wyzwanie dla mechanizmu nagrody – dodaje.

Dr Jachymek zwraca uwagę, że niektóre aplikacje „ukrywają” owe przywiązujące nas do nich mechanizmy pod płaszczykiem korzyści, jakie osiągamy dzięki korzystaniu z nich. – Zbytnio koncentrujemy się na pozytywnym aspekcie danej aplikacji. Ten mechanizm często jest wykorzystywany w popularnych programach do nauki języków – mówi. Chodzi o to, że aplikacja taka wprowadza elementy znane z gier – ucząc się, rywalizujemy z innymi użytkownikami, zdobywamy rangi, zbieramy punkty, np. w postaci monet czy klejnotów, dzięki którym możemy odblokowywać jakieś możliwości, odbieramy też nagrody za regularne korzystanie z takiej aplikacji. – Niejako jesteśmy zmuszani, by codziennie wchodzić w interakcję z tą aplikacją. Ale mimo to myślimy o niej jako narzędziu przydatnym, bo uczymy się języków. Gdybyśmy byli w aplikacji, która nie ma tak pozytywnego skutku, ten mechanizm przywiązywania nas do niej byłby bardziej widoczny – wyjaśnia medioznawca.

Z tego samego mechanizmu korzystają niektóre mobilne programy do zarządzania swoim czasem. Ciekawym przykładem jest Habitica – aplikacja, która reklamuje się hasłem „Zgrywalizuj swoje życie”. Za wykonywanie codziennych obowiązków otrzymujemy tu nagrody, jak za osiąganie kolejnych poziomów w grze. Za umycie zębów czy wyrzucenie śmieci możemy zdobywać przedmioty, które podnoszą naszą rangę w oczach innych użytkowników – a za zdobyte punkty możemy sami nagradzać się np. czasem wolnym na kino. Jako że mowa o codziennych obowiązkach, również nasz kontakt z aplikacją musi być codzienny.

W efekcie mamy do czynienia z paradoksem – aplikacje, których rolą, przynajmniej teoretycznie, ma być ułatwienie nam życia i sprawienie, że będziemy mieli więcej wolnego czasu, de facto robią wszystko, aby nam tego czasu jak najwięcej zabrać. – W aplikacjach różnego typu można spędzać bardzo dużo czasu. To niby ma nam pomóc, a w rzeczywistości tracimy poczucie czasu – mówi dr Orzeł.

Co więcej, przez to, że nawet korzystanie z programów użytkowych staje się przyjemnością – rośnie prawdopodobieństwo, że jeśli już rzeczywiście dzięki aplikacji wygospodarujemy czas wolny, to spędzimy go w innych aplikacjach – serwisach streamingowych, grach czy mediach społecznościowych. Bo skoro z telefonem nawet kupowanie czy wykonywanie obowiązków staje się łatwe, lekkie i przyjemne, to ile przyjemności muszą dawać programy zaprojektowane dla rozrywki?

Co tracimy, kiedy ChatGPT robi wszystko za nas? „Mózg nie będzie się doskonalił”

Inną groźbą związaną z zagłębieniem się w świat aplikacji jest to, że wykonując za nas coraz więcej czynności, nadmiernie nas one rozleniwiają, czy wręcz oduczają pewnych umiejętności. Już dawno mówi się o problemie osłabiania kompetencji społecznych przez nadmierne korzystanie z mediów społecznościowych i przeniesienie się interakcji do przestrzeni cyfrowej. Ale to nie jedyny problem.

– Jedno z badań pokazało, że kiedy musimy odpowiedzieć na pytanie, gdzie jest najbliższy sklep, albo gdzie najlepiej spędzić wakacje, to pierwsza myśl, jaka pojawia się u większości ludzi, brzmi: „gdzie jest mój telefon”. Mózg jest jak mięsień – umie tyle, ile pozwolimy mu zrobić. Jeśli go zwalniamy z myślenia, bo za każdym razem się protezujemy, używając aplikacji, to się rozleniwia. Dlaczego ma sam wnioskować, skoro może dostać łatwą i szybką odpowiedź – mówi Magdalena Bigaj.

Prezeska Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa zwraca przy tym uwagę, że „myślenie krytyczne, które wymaga czasu i wysiłku, jest drogie kalorycznie dla mózgu, a mózg chce oszczędzać kalorie”.

Doktor Kuś mówi z kolei, że dla osób, które uważają, że „każda ich minuta jest na wagę złota”, aplikacje dosłownie do wszystkiego to „idealny sposób, żeby sobie różnego rodzaju rzeczy uprościć”. – W sensie podstawowym to nie musi być złe. Ale może mieć negatywne konsekwencje, przede wszystkim w kontekście młodych użytkowników – dodaje, podkreślając, że ci ostatni dopiero kształtują swoje kompetencje. On też zwraca uwagę, że z mózgiem jest jak z mięśniem. – Jeśli jest nieużywany, to, metaforycznie to ujmując, wiotczeje i słabnie – tłumaczy.

W tym kontekście groźne mogą okazać się aplikacje wykorzystujące mechanizm sztucznej inteligencji, takie jak ChatGPT. Z faktu, że aplikacja ta jest w stanie nie tylko – jak przeglądarka Google’a – wyszukać nam informacje, z którymi jednak potem musimy się zapoznać i dokonać jakiejś ich analizy i syntezy, ale może nam udzielić pełnej odpowiedzi na zadane jej pytanie, wynikają daleko idące konsekwencje. – Nasz mózg się rozwija, zdobywa kompetencje. Potrzebujemy do tego treningu. Jeśli będziemy się zwalniali z tego treningu, to nasz mózg w tym obszarze nie będzie się doskonalił. To tak, jakbyśmy poszli na siłownię z robotem i powiedzieli: tu masz mój plan ćwiczeń, ty sobie ćwicz, a ja będę patrzył. I to jest dokładnie to, co robimy swojemu mózgowi – mówi Bigaj.

Z kolei dr Orzeł zwraca uwagę na fakt, że „ten, kto stworzy mechanizm aplikacji, stanie się właścicielem wiedzy ludzi, którzy będą z tej aplikacji bezkrytycznie korzystali”.

W kontekście dwuznaczności aplikacji w roli czegoś, co „wyręcza nas” w różnych obszarach życia, dr Jachymek wskazuje aplikację Google Maps. – Z jednej strony to narzędzie potrafi nas poprowadzić w sposób, którego my byśmy bez niego nie potrafili zrealizować. A z drugiej strony zdajemy się na jakąś technologię, która może być pod wieloma względami ułomna, może mieć nad nami kontrolę, albo może jej po prostu zabraknąć – mówi. Co jakiś czas media obiegają historie o osobach, które ufając zbytnio elektronicznej nawigacji, wjeżdżają samochodami do rzek bądź jezior.

– Kiedy pracuję z młodzieżą, widzę, jak oni tracą umiejętności, takie jak np. umiejętność ręcznego pisania czy wyszukania sobie czegoś w bibliotece. Ich posiadanie wydawało się kiedyś oczywiste. Aplikacje zdecydowanie nas rozleniwiają. Tracimy przy nich podstawowe kompetencje – przyznaje dr Barbara Orzeł.

Rozważania na temat wpływu smartfonów i aplikacji na nasze możliwości poznawcze nie są czysto teoretyczne. Już w 2015 r. badacze z kanadyjskiego Uniwersytetu w Waterloo w serii eksperymentów udowodnili, że osoby mające skłonność do korzystania ze schematów poznawczych oraz myślenia bardziej intuicyjnego niż analitycznego, chętniej korzystają ze smartfonów, co oznacza, że posiadanie owych „ułatwiaczy” życia umacnia takie praktyki. Z kolei badacze z Chicago udowodnili, że obecność smartfona w zasięgu wzroku albo nawet świadomość, że mamy go przy sobie (np. w plecaku), obniża nasze umiejętności poznawcze. Z jednej strony smartfon nas dekoncentruje, bo myślimy o tym, co w tej chwili dzieje się w cyfrowej rzeczywistości, a z drugiej – jest dla mózgu kuszącą alternatywą dla męczącego procesu myślenia.

– Wszystko, w czym funkcjonujemy, w jakimś stopniu wpływa na nasz mózg i powinniśmy o tym pamiętać. Za technologią zawsze idzie zmiana. Jeżeli ja miałbym wskazać coś, co jest zagrożeniem, to właśnie to, że my bardzo mało rozmawiamy o społecznych, cywilizacyjnych skutkach funkcjonowania technologii. To jest ważna refleksja, żebyśmy mieli świadomość, co może wyniknąć z pojawienia się jakiejś technologii – mówi dr Jachymek.

Czytaj więcej

Imigranci, czyli Unia z twarzą Kaczyńskiego

„Szybko, biegnijmy, zanim ktoś się zorientuje, że to jest bez sensu”. Z nowymi technologiami nie bądźmy jak król Julian z „Madagaskaru” 

Czy zatem należy w te pędy zamienić smartfon na Nokię 3310 (na której, notabene, też są aplikacje – ale gra w popularnego niegdyś węża nie przejmie raczej całkowitej kontroli nad naszym życiem) albo przynajmniej odinstalować wszystkie posiadane programy? Oczywiście nie. Ale o paru rzeczach warto pamiętać.

– Trzeba sobie uświadomić, po co tego używamy. Cal Newport w książce „Cyfrowy minimalizm” przekonuje, żeby nie godzić się na to, że dostajemy jakąkolwiek korzyść. Jakakolwiek korzyść nie jest wystarczającą wartością, żeby poświęcić swój czas i swoje życie na patrzenie w ekran – mówi Magdalena Bigaj. Bo – jak zauważa – każda aplikacja daje nam jakąś korzyść. Dlatego lepiej, jak pisze wspomniany Newport, zastosować kryterium „rzemieślniczej przydatności”. – Odpowiedzieć sobie na pytanie: co ja w życiu robię, co jest dla mnie ważne. To nie musi być tylko praca, to może być np. sprawne prowadzenie domu, rozwijanie jakiegoś zainteresowania. A następnie uświadomić sobie, które technologie w moim telefonie służą konkretnie temu celowi – radzi prezeska Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa.

Przyznaje przy tym, że nie jest to proste. – Produkt, który oducza nas dyscypliny, wymaga dużej dyscypliny, żeby go mądrze stosować. To jest bardzo duże wyzwanie – i mówię to jako ekspertka od higieny cyfrowej – stwierdza. Sama Bigaj zdradza, że aby nie zatonąć w aplikacjach, regularnie odinstalowuje np. aplikacje mediów społecznościowych, a przywraca je tylko na chwilę, gdy np. chce umieścić w nich jakiś wpis.

Doktor Jakub Kuś mówi, że gdy prowadził warsztaty dla młodych ludzi dotyczące higieny cyfrowej, najbardziej trafiało do jego słuchaczy to, że nie powinni dawać sobą manipulować. – Mówiąc wprost: nie róbmy z siebie głupka, który jest na uwięzi mechanizmów, algorytmów. Powinniśmy być trochę sprytniejsi – apeluje. Jak dodaje, ważne jest, aby sobie uświadomić, że twórcy aplikacji „śmiało sobie zarabiają na naszym czasie, a nasze zdrowie psychiczne i inne kwestie ich nie interesują”. – Nie dawajmy się – podsumowuje.

– Powinniśmy mieć głęboką świadomość tego, czym aplikacje są, co nie musi prowadzić do ich odinstalowania. My często, korzystając z internetu, nie mamy świadomości, że gramy w pewną grę. Tymczasem możemy w nią grać, ale musimy wiedzieć, na jakich toczy się zasadach – podkreśla dr Jachymek.

Magdalena Bigaj radzi, by unikać bezkrytycznego zachwytu nową technologią. – Obserwuję, że to jest tak, jak mówił król Julian (jeden z bohaterów filmów z serii „Madagaskar” i kreskówki „Pingwiny z Madagaskaru” – red.): „Szybko, szybko, biegnijmy, zanim ktoś się zorientuje, że to jest bez sensu”. Z nowymi technologiami mamy trochę taki syndrom króla Juliana. Wszyscy pędzą, nie patrząc na koszty. Myślenie o technologiach jest bardzo technocentryczne, brakuje skupienia się na wartościach, na tym, na czym nam zależy, co chcemy ochronić.

W 2009 r. firma Apple wypuściła reklamę iPhone’a 3G, której hasłem było „jest na to aplikacja”. „Jeśli chcesz sprawdzić zaśnieżenie na górze – jest na to aplikacja. Jeśli chcesz sprawdzić, ile kalorii jest w lunchu – jest na to aplikacja. A jeśli chcesz sprawdzić, gdzie zaparkowałeś samochód – nawet na to jest aplikacja. Tak, jest aplikacja po prostu na wszystko” – przekonywał 15 lat temu lektor w reklamie, w której główną rolę grał smartfon wyglądający z dzisiejszej perspektywy jak urządzenie prehistoryczne.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku