Co więcej, przez to, że nawet korzystanie z programów użytkowych staje się przyjemnością – rośnie prawdopodobieństwo, że jeśli już rzeczywiście dzięki aplikacji wygospodarujemy czas wolny, to spędzimy go w innych aplikacjach – serwisach streamingowych, grach czy mediach społecznościowych. Bo skoro z telefonem nawet kupowanie czy wykonywanie obowiązków staje się łatwe, lekkie i przyjemne, to ile przyjemności muszą dawać programy zaprojektowane dla rozrywki?
Co tracimy, kiedy ChatGPT robi wszystko za nas? „Mózg nie będzie się doskonalił”
Inną groźbą związaną z zagłębieniem się w świat aplikacji jest to, że wykonując za nas coraz więcej czynności, nadmiernie nas one rozleniwiają, czy wręcz oduczają pewnych umiejętności. Już dawno mówi się o problemie osłabiania kompetencji społecznych przez nadmierne korzystanie z mediów społecznościowych i przeniesienie się interakcji do przestrzeni cyfrowej. Ale to nie jedyny problem.
– Jedno z badań pokazało, że kiedy musimy odpowiedzieć na pytanie, gdzie jest najbliższy sklep, albo gdzie najlepiej spędzić wakacje, to pierwsza myśl, jaka pojawia się u większości ludzi, brzmi: „gdzie jest mój telefon”. Mózg jest jak mięsień – umie tyle, ile pozwolimy mu zrobić. Jeśli go zwalniamy z myślenia, bo za każdym razem się protezujemy, używając aplikacji, to się rozleniwia. Dlaczego ma sam wnioskować, skoro może dostać łatwą i szybką odpowiedź – mówi Magdalena Bigaj.
Prezeska Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa zwraca przy tym uwagę, że „myślenie krytyczne, które wymaga czasu i wysiłku, jest drogie kalorycznie dla mózgu, a mózg chce oszczędzać kalorie”.
Doktor Kuś mówi z kolei, że dla osób, które uważają, że „każda ich minuta jest na wagę złota”, aplikacje dosłownie do wszystkiego to „idealny sposób, żeby sobie różnego rodzaju rzeczy uprościć”. – W sensie podstawowym to nie musi być złe. Ale może mieć negatywne konsekwencje, przede wszystkim w kontekście młodych użytkowników – dodaje, podkreślając, że ci ostatni dopiero kształtują swoje kompetencje. On też zwraca uwagę, że z mózgiem jest jak z mięśniem. – Jeśli jest nieużywany, to, metaforycznie to ujmując, wiotczeje i słabnie – tłumaczy.
W tym kontekście groźne mogą okazać się aplikacje wykorzystujące mechanizm sztucznej inteligencji, takie jak ChatGPT. Z faktu, że aplikacja ta jest w stanie nie tylko – jak przeglądarka Google’a – wyszukać nam informacje, z którymi jednak potem musimy się zapoznać i dokonać jakiejś ich analizy i syntezy, ale może nam udzielić pełnej odpowiedzi na zadane jej pytanie, wynikają daleko idące konsekwencje. – Nasz mózg się rozwija, zdobywa kompetencje. Potrzebujemy do tego treningu. Jeśli będziemy się zwalniali z tego treningu, to nasz mózg w tym obszarze nie będzie się doskonalił. To tak, jakbyśmy poszli na siłownię z robotem i powiedzieli: tu masz mój plan ćwiczeń, ty sobie ćwicz, a ja będę patrzył. I to jest dokładnie to, co robimy swojemu mózgowi – mówi Bigaj.
Z kolei dr Orzeł zwraca uwagę na fakt, że „ten, kto stworzy mechanizm aplikacji, stanie się właścicielem wiedzy ludzi, którzy będą z tej aplikacji bezkrytycznie korzystali”.
W kontekście dwuznaczności aplikacji w roli czegoś, co „wyręcza nas” w różnych obszarach życia, dr Jachymek wskazuje aplikację Google Maps. – Z jednej strony to narzędzie potrafi nas poprowadzić w sposób, którego my byśmy bez niego nie potrafili zrealizować. A z drugiej strony zdajemy się na jakąś technologię, która może być pod wieloma względami ułomna, może mieć nad nami kontrolę, albo może jej po prostu zabraknąć – mówi. Co jakiś czas media obiegają historie o osobach, które ufając zbytnio elektronicznej nawigacji, wjeżdżają samochodami do rzek bądź jezior.
– Kiedy pracuję z młodzieżą, widzę, jak oni tracą umiejętności, takie jak np. umiejętność ręcznego pisania czy wyszukania sobie czegoś w bibliotece. Ich posiadanie wydawało się kiedyś oczywiste. Aplikacje zdecydowanie nas rozleniwiają. Tracimy przy nich podstawowe kompetencje – przyznaje dr Barbara Orzeł.
Rozważania na temat wpływu smartfonów i aplikacji na nasze możliwości poznawcze nie są czysto teoretyczne. Już w 2015 r. badacze z kanadyjskiego Uniwersytetu w Waterloo w serii eksperymentów udowodnili, że osoby mające skłonność do korzystania ze schematów poznawczych oraz myślenia bardziej intuicyjnego niż analitycznego, chętniej korzystają ze smartfonów, co oznacza, że posiadanie owych „ułatwiaczy” życia umacnia takie praktyki. Z kolei badacze z Chicago udowodnili, że obecność smartfona w zasięgu wzroku albo nawet świadomość, że mamy go przy sobie (np. w plecaku), obniża nasze umiejętności poznawcze. Z jednej strony smartfon nas dekoncentruje, bo myślimy o tym, co w tej chwili dzieje się w cyfrowej rzeczywistości, a z drugiej – jest dla mózgu kuszącą alternatywą dla męczącego procesu myślenia.
– Wszystko, w czym funkcjonujemy, w jakimś stopniu wpływa na nasz mózg i powinniśmy o tym pamiętać. Za technologią zawsze idzie zmiana. Jeżeli ja miałbym wskazać coś, co jest zagrożeniem, to właśnie to, że my bardzo mało rozmawiamy o społecznych, cywilizacyjnych skutkach funkcjonowania technologii. To jest ważna refleksja, żebyśmy mieli świadomość, co może wyniknąć z pojawienia się jakiejś technologii – mówi dr Jachymek.
Imigranci, czyli Unia z twarzą Kaczyńskiego
W 2015 r. Europa przyjmowała migrantów, kierując się hasłem „Damy radę” Angeli Merkel. Dziś Europejczykom znacznie bliższe jest hasło Donalda Trumpa „Mamy komplet”. Z czym więc tu walczy PiS?
„Szybko, biegnijmy, zanim ktoś się zorientuje, że to jest bez sensu”. Z nowymi technologiami nie bądźmy jak król Julian z „Madagaskaru”
Czy zatem należy w te pędy zamienić smartfon na Nokię 3310 (na której, notabene, też są aplikacje – ale gra w popularnego niegdyś węża nie przejmie raczej całkowitej kontroli nad naszym życiem) albo przynajmniej odinstalować wszystkie posiadane programy? Oczywiście nie. Ale o paru rzeczach warto pamiętać.
– Trzeba sobie uświadomić, po co tego używamy. Cal Newport w książce „Cyfrowy minimalizm” przekonuje, żeby nie godzić się na to, że dostajemy jakąkolwiek korzyść. Jakakolwiek korzyść nie jest wystarczającą wartością, żeby poświęcić swój czas i swoje życie na patrzenie w ekran – mówi Magdalena Bigaj. Bo – jak zauważa – każda aplikacja daje nam jakąś korzyść. Dlatego lepiej, jak pisze wspomniany Newport, zastosować kryterium „rzemieślniczej przydatności”. – Odpowiedzieć sobie na pytanie: co ja w życiu robię, co jest dla mnie ważne. To nie musi być tylko praca, to może być np. sprawne prowadzenie domu, rozwijanie jakiegoś zainteresowania. A następnie uświadomić sobie, które technologie w moim telefonie służą konkretnie temu celowi – radzi prezeska Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa.
Przyznaje przy tym, że nie jest to proste. – Produkt, który oducza nas dyscypliny, wymaga dużej dyscypliny, żeby go mądrze stosować. To jest bardzo duże wyzwanie – i mówię to jako ekspertka od higieny cyfrowej – stwierdza. Sama Bigaj zdradza, że aby nie zatonąć w aplikacjach, regularnie odinstalowuje np. aplikacje mediów społecznościowych, a przywraca je tylko na chwilę, gdy np. chce umieścić w nich jakiś wpis.
Doktor Jakub Kuś mówi, że gdy prowadził warsztaty dla młodych ludzi dotyczące higieny cyfrowej, najbardziej trafiało do jego słuchaczy to, że nie powinni dawać sobą manipulować. – Mówiąc wprost: nie róbmy z siebie głupka, który jest na uwięzi mechanizmów, algorytmów. Powinniśmy być trochę sprytniejsi – apeluje. Jak dodaje, ważne jest, aby sobie uświadomić, że twórcy aplikacji „śmiało sobie zarabiają na naszym czasie, a nasze zdrowie psychiczne i inne kwestie ich nie interesują”. – Nie dawajmy się – podsumowuje.
– Powinniśmy mieć głęboką świadomość tego, czym aplikacje są, co nie musi prowadzić do ich odinstalowania. My często, korzystając z internetu, nie mamy świadomości, że gramy w pewną grę. Tymczasem możemy w nią grać, ale musimy wiedzieć, na jakich toczy się zasadach – podkreśla dr Jachymek.
Magdalena Bigaj radzi, by unikać bezkrytycznego zachwytu nową technologią. – Obserwuję, że to jest tak, jak mówił król Julian (jeden z bohaterów filmów z serii „Madagaskar” i kreskówki „Pingwiny z Madagaskaru” – red.): „Szybko, szybko, biegnijmy, zanim ktoś się zorientuje, że to jest bez sensu”. Z nowymi technologiami mamy trochę taki syndrom króla Juliana. Wszyscy pędzą, nie patrząc na koszty. Myślenie o technologiach jest bardzo technocentryczne, brakuje skupienia się na wartościach, na tym, na czym nam zależy, co chcemy ochronić.