Lee Daniels w nowej dla siebie poetyce horroru nie czuje się najlepiej. Aż żal patrzeć, jak jeden z najoryginalniejszych współczesnych twórców zmienia się w zwykłego wyrobnika. Do tej pory świetnie odnajdywał się w gatunkowym szaleństwie („Zawód zabójca”, „Pokusa”) i dziarsko ostrzył publicystyczny pazur („Hej, skarbie”, „Kamerdyner”). W „Wybawieniu” bezskutecznie łączy oba te podejścia, serwując nam tandetny, średniobudżetowy film grozy. Produkcja mogłaby funkcjonować w kinach co najwyżej jako jeden z wielu zapychaczy repertuaru. W 2022 r. prawa do niej kupił jednak Netflix, przez co jej powstanie usprawiedliwia wyłącznie chęć zaspokojenia wiecznie nienasyconego algorytmu platformy.
„Wybawienie” wypada całkiem nieźle, dopóki Daniels trzyma je w ryzach dramatu społecznego. Reżyser przedstawia losy samotnie wychowującej trójkę dzieci Ebony (Andra Day), która zażarcie walczy o swoich najbliższych. Potrafi rzucić się z pięściami na dręczyciela najstarszego syna i potajemnie opłaca chemioterapię matki. W zamian otrzymuje jedynie kpiny i pogardę idące w parze z oskarżeniami o powrót do picia. Dzięki temu wydaje się, że fabuła zmierza w kierunku metafory walki z nałogiem. Motyw co prawda oklepany, ale wciąż lepszy od tego, co ostatecznie dostajemy.
Kiedy w nowym domu zaczynają dziać się niewytłumaczalne rzeczy, a na ciałach dzieci pojawiają się siniaki, produkcja przeobraża się w kolejną podróbkę „Horroru Amityville”. Reżyser wykorzystuje zarysowane wcześniej tło, aby zwodzić widzów. Nieraz pokazuje pijaną Ebony, sugerując, że to ona w alkoholowym zamroczeniu krzywdzi swoje pociechy. Główna bohaterka nie tyle musi się jednak zmierzyć z własnymi demonami, co po raz kolejny zawalczyć o rodzinę, której tym razem zagrażają piekielne siły.
Czytaj więcej
Halfdan Ullmann Tøndel opuścił Cannes z nagrodą dla najlepszego debiutu reżyserskiego. Czy ze swoim „Armandem” na to zasłużył?
Przeskakując między kolejnymi konwencjami, Daniels gubi nie tylko rytm, ale też wątki. Z niejasnych powodów podkreśla znaczenie koloru skóry bohaterów i poprzez postać nauczycielki edukuje nas o epidemii wirusa HIV, która w Stanach Zjednoczonych najbardziej dotknęła społeczność afroamerykańską. Ale nie dość, że konteksty rasowe sprowadzają się do klisz i stereotypów, to jeszcze nie mają żadnego wpływu na narrację. Postępowość produkcji okazuje się więc tylko pozorna i pozostaje ornamentem, bo to, co w „Wybawieniu” jest najciekawsze, reżyser traktuje po macoszemu. Żeby skutecznie porównać religię do nałogu, trzeba przecież czegoś więcej niż wykrzyczenia tej paraleli przez bohaterkę.