„Wybawienie”: Egzorcysta na miarę Netfliksa

„Wybawienie” to horror z ambicjami, które wydawały się możliwe do spełnienia tylko przez Lee Danielsa. Utytułowany reżyser zawodzi jednak na całej linii.

Publikacja: 18.10.2024 14:48

„Wybawienie”, reż. Lee Daniels, dystr. Netflix

„Wybawienie”, reż. Lee Daniels, dystr. Netflix

Foto: AARON RICKETTS, MAT. PRAS. NETFLIX)

Lee Daniels w nowej dla siebie poetyce horroru nie czuje się najlepiej. Aż żal patrzeć, jak jeden z najoryginalniejszych współczesnych twórców zmienia się w zwykłego wyrobnika. Do tej pory świetnie odnajdywał się w gatunkowym szaleństwie („Zawód zabójca”, „Pokusa”) i dziarsko ostrzył publicystyczny pazur („Hej, skarbie”, „Kamerdyner”). W „Wybawieniu” bezskutecznie łączy oba te podejścia, serwując nam tandetny, średniobudżetowy film grozy. Produkcja mogłaby funkcjonować w kinach co najwyżej jako jeden z wielu zapychaczy repertuaru. W 2022 r. prawa do niej kupił jednak Netflix, przez co jej powstanie usprawiedliwia wyłącznie chęć zaspokojenia wiecznie nienasyconego algorytmu platformy.

„Wybawienie” wypada całkiem nieźle, dopóki Daniels trzyma je w ryzach dramatu społecznego. Reżyser przedstawia losy samotnie wychowującej trójkę dzieci Ebony (Andra Day), która zażarcie walczy o swoich najbliższych. Potrafi rzucić się z pięściami na dręczyciela najstarszego syna i potajemnie opłaca chemioterapię matki. W zamian otrzymuje jedynie kpiny i pogardę idące w parze z oskarżeniami o powrót do picia. Dzięki temu wydaje się, że fabuła zmierza w kierunku metafory walki z nałogiem. Motyw co prawda oklepany, ale wciąż lepszy od tego, co ostatecznie dostajemy.

Kiedy w nowym domu zaczynają dziać się niewytłumaczalne rzeczy, a na ciałach dzieci pojawiają się siniaki, produkcja przeobraża się w kolejną podróbkę „Horroru Amityville”. Reżyser wykorzystuje zarysowane wcześniej tło, aby zwodzić widzów. Nieraz pokazuje pijaną Ebony, sugerując, że to ona w alkoholowym zamroczeniu krzywdzi swoje pociechy. Główna bohaterka nie tyle musi się jednak zmierzyć z własnymi demonami, co po raz kolejny zawalczyć o rodzinę, której tym razem zagrażają piekielne siły.

Czytaj więcej

„Armand”: Lekcja pretensji

Przeskakując między kolejnymi konwencjami, Daniels gubi nie tylko rytm, ale też wątki. Z niejasnych powodów podkreśla znaczenie koloru skóry bohaterów i poprzez postać nauczycielki edukuje nas o epidemii wirusa HIV, która w Stanach Zjednoczonych najbardziej dotknęła społeczność afroamerykańską. Ale nie dość, że konteksty rasowe sprowadzają się do klisz i stereotypów, to jeszcze nie mają żadnego wpływu na narrację. Postępowość produkcji okazuje się więc tylko pozorna i pozostaje ornamentem, bo to, co w „Wybawieniu” jest najciekawsze, reżyser traktuje po macoszemu. Żeby skutecznie porównać religię do nałogu, trzeba przecież czegoś więcej niż wykrzyczenia tej paraleli przez bohaterkę.

Daniels spłyca swoją opowieść, podporządkowując ją gatunkowym atrakcjom, którymi nie potrafi wywołać ani odrobiny pożądanych emocji. W ostatnim akcie spogląda tęsknie na „Egzorcystę”, korzystając ze wszystkich tanich trików znanych współczesnym horrorom o religijnym zaślepieniu. Płonący krzyż urasta do rangi obrazoburczego symbolu, a groteskowe ruchy ofiary demona okazują się szczytem technicznych możliwości twórców. Zamiast pełnoprawnego filmu grozy dostajemy jego parodię, bo „Wybawienie” straszy co najwyżej efektami specjalnymi. Tanie CGI aż kłuje w oczy, przez co film staje się śmieszny w swej powadze.

Produkcja okazuje się po prostu nieudolna. Brakuje tu przemyślanej strategii artystycznej, jakby Daniels zdawał się na przypadek. W efekcie film jest zbyt powtarzalny, by zaangażować widza, zbyt chaotyczny, by zbudować napięcie, i zbyt zachowawczy, by rzeczywiście przerazić. Mimo wszystkich mankamentów wciąż okazuje się mniejszą profanacją horroru o opętaniu niż „Egzorcysta: Wyznawca”. Trzeba jednak przyznać, że choć poprzeczka leżała na ziemi, „Wybawienie” niemal się o nią potknęło.


Lee Daniels w nowej dla siebie poetyce horroru nie czuje się najlepiej. Aż żal patrzeć, jak jeden z najoryginalniejszych współczesnych twórców zmienia się w zwykłego wyrobnika. Do tej pory świetnie odnajdywał się w gatunkowym szaleństwie („Zawód zabójca”, „Pokusa”) i dziarsko ostrzył publicystyczny pazur („Hej, skarbie”, „Kamerdyner”). W „Wybawieniu” bezskutecznie łączy oba te podejścia, serwując nam tandetny, średniobudżetowy film grozy. Produkcja mogłaby funkcjonować w kinach co najwyżej jako jeden z wielu zapychaczy repertuaru. W 2022 r. prawa do niej kupił jednak Netflix, przez co jej powstanie usprawiedliwia wyłącznie chęć zaspokojenia wiecznie nienasyconego algorytmu platformy.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów
Plus Minus
„Konklawe”: Efektowna bajka o konklawe
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Plus Minus
Pułapki zdrowego rozsądku