Zacznijmy od słów ministra Adama Bodnara: „Neosędziowie Sądu Najwyższego bronią własnych stanowisk i upolitycznienia wymiaru sprawiedliwości. Chcą zablokować proces rozliczeń. Dzisiejsze stanowisko trzech neosędziów nie jest uchwałą Sądu Najwyższego i nie jest wiążące. Nie zejdę z obranej drogi przywracania obywatelom niezależnego sądownictwa i prokuratury”.
Minister sprawiedliwości, któremu nie spodobało się stanowisko Sądu Najwyższego, jednoosobowo je unieważnił oświadczeniem na platformie X (dawniej Twitterze). Czyli dokładnie tak jak trzy tygodnie temu w tym samym miejscu premier Donald Tusk unieważnił swoją kontrasygnatę. Co prawda unieważniona wirtualnie kontrasygnata wciąż całkiem realnie widnieje w „Monitorze Polskim”, bo nasz system prawny nie przewidział procedury unieważniania, ale przecież nawet jak władzy czegoś nie wolno, ale ona tego bardzo chce – to może. Więc władza wykonawcza w osobie ministra sprawiedliwości uchyliła w trybie ekstraordynaryjnym stanowisko Sądu Najwyższego, przy okazji oskarżając i obrażając samych sędziów. A to wszystko po tym, jak wcześniej mówił sam żywotnie zainteresowany rozstrzygnięciem prokurator krajowy Dariusz Korneluk, że to właśnie ten sąd ostatecznie rozstrzygnie jego sprawę, nie kwestionując ani statusu, ani przymiotów etycznych jego składu.
Myślę, że Adam Bodnar też nie kwestionowałby statusu sędziów Sądu Najwyższego, gdyby tylko ich stanowisko w sprawie obsady stanowiska prokuratora krajowego było po jego myśli. Tylko czy wtedy byłby to dowód na ich polityczną niezależność, czy wręcz przeciwnie? No ale, jak mawiała babka Pawlakowa z filmu „Sami swoi”: „Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”.
Czytaj więcej
PiS miota się między żenadą a podłością, nie wnosząc właściwie nic konstruktywnego do dyskusji o sposobie radzenia sobie z kryzysem przez obecny rząd, nie proponuje też nic rzeczowego, wybierając rolę niezadowolonego ze wszystkiego recenzenta.
Ta sama sędzia, która mówiła o nadzwyczajnej kaście, teraz mówi, że pragnie zemsty
Gdy minister sprawiedliwości powiedział „a”, jego koledzy z rządu musieli brnąć w kolejne litery. I tak wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Szejna zapewniał w RMF FM Roberta Mazurka, że nawet zwykły obywatel może nie uznać wyroku we własnej sprawie, jeśli tylko wydadzą go „neosędziowie”. Aktualna logika władzy prowadzi nas do oczywistej konkluzji, że więzienia pełne są dzisiaj ludzi formalnie niewinnych, bo wyroki w ich sprawach są jakimś prawem kaduka nieważne, gdy wydane zostały przez „neosędziów”.