Pierwsze dożywotnie pasje powziął w willi przy warszawskiej ulicy Filtrowej 47. Tam wkrótce po narodzinach Jerzego i jego siostry sprowadzili się ich rodzice, pracujący w Ministerstwie Robót Publicznych. Poeta miał do końca życia czynić matkę bohaterką wielu wierszy, tak poruszających, jak silna była więź obojga. Jeszcze w tomie „Pantareja”, wydanym na trzy miesiące przed śmiercią, pisał: „już myślałem że to ja / a to stuletnia kobieta / która mieszka we mnie”.
Za sprawą matki uczył się gry na pianinie; w pisarstwie uderzał później muzykalnością. Ojciec, filozof amator, esperantysta, twórca języka nazwanego przez siebie „paraglotem”, choć człowiek trudnego charakteru, miał na przyszłego poetę inspirujący wpływ. Syn nadleśniczego, pochodził z żyjącej na Kijowszczyźnie rodziny, której losy później pisarz miał ukazać w melancholijno-błyskotliwym prozatorskim „Niepamiętniku”.
Czytaj więcej
W ostatniej alejce targu, na jednym ze stoisk lśniły naboje. Te są do mausera – objaśnił sprzedający – a te do mosina. Czyli być może podczas wojny zabijały żołnierzy dwóch wrogich sobie armii. Ci leżą teraz w jednej ziemi, a naboje na jednym straganie.
Nie zdążył ocalić
Z ojcowych półek Jerzy wyciągał tomiki pierwszych zachwycających go poetów: Tuwima, Mickiewicza, Słowackiego, Leśmiana. Interesował się też entomologią, a w przydomowym ogródku dzięki ojcu poznawał gatunki roślin i ptaków; potem umiał wyjątkowo, jak na czasy powojenne, iście po leśmianowsku osadzać obrazy poetyckie w przyrodzie.
Rodzice chłopca odrzucali uprzedzenia wyznaniowe czy etniczne, a to wzmagało w nim ciekawość tego, co obce. Na wakacjach gawędził chętnie z Cyganami, jak nazywał ich do końca życia. A pewnego razu nastroje antysemickie, buzujące w Polsce lat 30., wystawiły gimnazjalistę na próbę. Część uczniów odmówiła udziału w lekcji z kolegami żydowskimi, na co on usiadł z tamtymi w jednej ławce. Kiedy indziej na jego wzmiankę o Leśmianie i Tuwimie nauczyciel się żachnął: „To ty tak Żydów kochasz?”. Jerzy trzaśnięciem drzwi zakończył swoje z nim lekcje.