Jakub Ekier: Na jednym straganie

W ostatniej alejce targu, na jednym ze stoisk lśniły naboje. Te są do mausera – objaśnił sprzedający – a te do mosina. Czyli być może podczas wojny zabijały żołnierzy dwóch wrogich sobie armii. Ci leżą teraz w jednej ziemi, a naboje na jednym straganie.

Publikacja: 19.07.2024 17:00

Jakub Ekier: Na jednym straganie

Foto: AdobeStock

Wielki podlaski targ staroci wzbudził we mnie z nową siłą nienowe refleksje. Ale nie zdążyłem od razu ich zapisać: zbierało się na burzę.

Powoli zwijano stoiska. Na rozjeżdżonej polanie pobrzękiwały przedmioty chowane do pudeł, warkotały zapuszczane silniki. Nadnaturalnej wielkości kamienna głowa mężczyzny leżała potylicą na platformie ciężarówki, przymocowana pasem na wysokości ust. Zaraz, ta spiczasta bródka: czyżby Jan Kochanowski? Zakneblowany i bez nabywcy? Groza. Obok krzątała się młoda kobieta i niby od niechcenia zapytałem, czyja jest głowa. Nie wie, zawoła męża. Podziękowałem: to nie takie ważne. Idąc dalej, pocieszałem się tylko, że głowa należała do jakiejś postaci, którą w wolnej Polsce zdjęto z piedestału.

Czytaj więcej

Jakub Ekier: Zabójcy z ust do ust

„Nie wierz fortunie, co siedzisz wysoko”: kto mógł to powiedzieć, jak nie właśnie Kochanowski. Próbowałem oblecieć cały teren, a tymczasem kiełkowała we mnie melancholia. Zdawałoby się, targ jak targ. Takie porcelanowe pastuszki grające na flecie, takie drewniane grzebienie do lnu wystawia się na sprzedaż, jak kraj długi i szeroki. Na żołnierskie czapki z czerwoną gwiazdą napatrzyłem się także u berlińskich handlarzy starzyzną. Ale oto rzucił mi się w oczy starszy pan mający w ofercie poradnik „Jeżdżę samochodem Trabant”. Wzruszył mnie płonną raczej nadzieją, że ta książka znajdzie kupca. A podniszczone winylowe płyty sprzed dziesięcioleci, czekające na niejednym stoisku? „Songs that will live forever”, piosenki wiecznie żywe… Przyszedł mi na myśl Kohelet: wszystko marność. Albo w ściślejszym przekładzie: nietrwałość, płonność.

Takie porcelanowe pastuszki grające na flecie, takie drewniane grzebienie do lnu wystawia się na sprzedaż, jak kraj długi i szeroki. Na żołnierskie czapki z czerwoną gwiazdą napatrzyłem się także u berlińskich handlarzy starzyzną.

Pośpiech nie ułatwiał takich rozważań, ale wachlarz produktów do nich skłaniał. Czaszka owcy, wyłożona na folię pośród innych różności, była jak z martwej natury czasów baroku, odmalowującej przemijalność. I sama Księga Koheleta, a jakże, też dała się kupić nieopodal; zawierał ją Stary Testament w przekładzie Lutra. Pewnie po jakichś tutejszych Niemcach… Znów mi się przypomniał Kochanowski: „Dziś to moje, a jutro będzie w inszym domu”.

Chmury ciemniały z każdą chwilą, a mnie już nie opuszczała myśl o umarłych. Onegdaj ten prostokątny budzik w stylu art déco wyrywał kogoś ze snu, tamten okrągły kogoś innego, a teraz gdzie jeszcze ślad po tamtych porankach? „Jak wielu nie zna twojego imienia” – głoszą w przekładzie Krzysztofa Łapińskiego „Rozmyślania” Marka Aureliusza. „Jak wielu wkrótce je zapomni”. Zdążyłem wejść w ostatnią alejkę targu, a tam na jednym ze stoisk lśniły karabinowe naboje. Te są do mausera – objaśnił sprzedający – a te do mosina. Czyli być może podczas wojny, pierwszej światowej albo polsko-bolszewickiej, zabijały żołnierzy dwóch wrogich sobie armii. Ci leżą teraz w jednej ziemi, a naboje na jednym straganie.

Czytaj więcej

Jakub Ekier: Stulecie pana Siłaczka

Gdyby tak ten obraz – pomyślałem – mógł kruszyć podziały. Studzić emocje, kiedy grożą wzniecaniem wojen. Wprawiać nas w „średnie temperatury”, chwalone przez Witolda Gombrowicza. Gdyby targi staroci łączyły wszystkich we wspólnej pokorze. Bo co jutro będzie „w inszym domu”, zyska też odmienny sens, którego nie przeczuwam. Kto dzisiaj pełni jakąś rolę, jutro otrzyma niespodziewaną. Jak na stoisku obok Lenin. Kiedy był jeszcze wiecznie żywy, wrył mi się w pamięć tym, jak przytłaczał nowohucki plac Centralny ciemnoszarym ogromem posągu na piedestale. A tutaj złocił się poczciwie drobną figurką. Był jednym z towarów, jak w sąsiedztwie odlany z brązu metrowy Hermes, nówka. I jak Hitler na wypolerowanym medalionie patrzący w przyszłość.

Ach, gdyby, gdyby. Pospiesznie wracałem do samochodu, kiedy jeszcze naszła mnie refleksja o tych refleksjach. Też są tak naprawdę starociami i nieraz będzie można je kupić na targu. Chyba żeby się zbierało na burzę.

Wielki podlaski targ staroci wzbudził we mnie z nową siłą nienowe refleksje. Ale nie zdążyłem od razu ich zapisać: zbierało się na burzę.

Powoli zwijano stoiska. Na rozjeżdżonej polanie pobrzękiwały przedmioty chowane do pudeł, warkotały zapuszczane silniki. Nadnaturalnej wielkości kamienna głowa mężczyzny leżała potylicą na platformie ciężarówki, przymocowana pasem na wysokości ust. Zaraz, ta spiczasta bródka: czyżby Jan Kochanowski? Zakneblowany i bez nabywcy? Groza. Obok krzątała się młoda kobieta i niby od niechcenia zapytałem, czyja jest głowa. Nie wie, zawoła męża. Podziękowałem: to nie takie ważne. Idąc dalej, pocieszałem się tylko, że głowa należała do jakiejś postaci, którą w wolnej Polsce zdjęto z piedestału.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi