Teoretycznie w najnowszej produkcji Amazona jest wszystko, aby poszło dobrze, o ile nie bardzo dobrze. Punktem wyjścia jest książka „Those About to Die” Daniela P. Mannixa, której tytuł („Ci, którzy mają umrzeć”) odnosi się do zawołania, jakim gladiatorzy witali cesarza: „Idący na śmierć pozdrawiają cię”. Akcja toczy się w czasie ostatnich lat rządów cesarza Wespazjana. Rzym pogrążony w walkach o władzę i wyuzdanych rozrywkach zaczyna pomału upadać, a wygłodniały lud zaczyna się burzyć.
Intryga jak z „Gry o tron”. Świat wyścigów rydwanów, brutalne walki gladiatorów i politycznych rozgrywek na szczytach władzy. Całość dopełnia gwiazdorska obsada: Anthony Hopkins w roli Wespazjana, Iwan Rheon (znany z „Gry o tron”) w roli głównego bohatera, przebiegłego Tenaxa.
Niestety… Lista grzechów najnowszej produkcji Amazona jest długa. Za kamerą w pierwszych pięciu odcinkach stał Roland Emmerich, znany z pompatycznego „Dnia niepodległości” (1996) oraz zamiłowania do efektów specjalnych, i od pierwszych minut uderzają nachalnie wygenerowane komputerowo widoki. Zrozumiałe jest, że próbowano w ten sposób oddać rozmach starożytnego Rzymu, jego wielobarwność i przepych, ale za ambicjami nie poszła jakość i świat przedstawiony wygląda po prostu nieprzekonująco. Cień „cyfrowego maximusa” unosi się zatem nad produkcją, pozbawiając ją często autentyczności. Jest to zwłaszcza widoczne, kiedy animowane zostają zwierzęta i naprawdę trudno uwierzyć w grozę wygenerowanego sztucznie lwa, który bardziej śmieszy, niż straszy. Efekty specjalne są tym bardziej bolesne, że kontrastują z fizyczną scenografią i strojami, które wykonano z pieczołowitością.
Czytaj więcej
W I RP bywało tak, że kiedy na Ukrainie hodowano arbuzy i starano się uprawiać winorośle, w tym samym czasie na jej odległej północy raczej zbierano w puszczy grzyby i polowano na niedźwiedzie.
Odbioru nie ułatwia fabuła tak przepełniona postaciami i wątkami, że początkowo nie wiadomo nawet, kto właściwe jest głównym bohaterem i komu należy (i w czym) kibicować. Wiele scen kręcono wieczorami albo w monochromatycznej scenerii, co pogłębia już i tak olbrzymi chaos narracyjny, bo niekiedy trudno po prostu rozróżnić postacie. Rozczarowuje również, że mający być wabikiem na widza Anthony Hopkins znika stosunkowo szybko z ekranu zastąpiony innymi bohaterami.