Taki mamy klimat, panie bracie

W I RP bywało tak, że kiedy na Ukrainie hodowano arbuzy i starano się uprawiać winorośle, w tym samym czasie na jej odległej północy raczej zbierano w puszczy grzyby i polowano na niedźwiedzie.

Publikacja: 16.08.2024 17:00

Susze wywierały istotny wpływ w każdym zakątku globu. Niezwykle spektakularną była ta z 1666 roku, k

Susze wywierały istotny wpływ w każdym zakątku globu. Niezwykle spektakularną była ta z 1666 roku, która doprowadziła do wielkiego pożaru w Londynie. Na zdjęciu: obraz nieznanego autora powstały pomiędzy 1666 a 1675 r. przedstawiający wielki pożar Londynu w 1666 r.

Foto: Muzeum Londyńskie

Ciepłe zimy, a może zimne lata? A do tego plaga myszy albo szarańczy, powodzie, susze, nieurodzaje. Klimat nie rozpieszczał mieszkańców I Rzeczpospolitej. Czy zatem z czystym sumieniem można powiedzieć, że wieś była wtedy spokojna i wesoła? Otóż nie, zwłaszcza gdy żyło się w XVII-wiecznej Polsce, kiedy uprawiało się przede wszystkim zboże, a ekstremalne zjawiska pogodowe był częstsze, niż by chciano.

Lata 1570–1720 to czas gwałtownej zmiany pogody i licznych anomalii. Okres ten jest nazywany małą epoką lodowcową, czasem, w którym nastąpiło gwałtowne ochłodzenie. Część naukowców, jak badacz historii i klimatu Geoffrey Parker, utrzymuje, że zjawisko to doprowadziło wręcz do stopniowego upadku ustalonego od wieków porządku. Chociaż w tej sprawie zdania nadal są podzielone. Czy faktycznie pogoda miała aż tak wielki wpływ na życie ludzi w dawnych wiekach?

Czytaj więcej

Na sejmikach szlacheckich trupów bywało bez liku

Wieś lodem skuta, plag pełna

Rzeczpospolita Obojga Narodów była gospodarką rolniczą. Oznacza to, że opierała się na plonach ziemi, które, co oczywiste, były zależne od pogody. Ta zaś zmieniła się i po epoce średniowiecznego optimum klimatycznego, czyli mniej więcej w 1560 roku, rozpoczął się okres gwałtownego ochłodzenia klimatu na kontynencie. Pociągnęło ono za sobą rozliczne anomalie, które dotknęły nie tylko Polskę, ale i inne kraje.

Skąd jednak wiemy o tych zmianach? Idąc za Geoffrey’em Parkerem, możemy wskazać na dwa źródła umożliwiające nam poznanie pogody z dawnych wieków. Pierwszym z nich są badania naturalnych archiwów (czyli przede wszystkim skał, lodowców czy pokładów pyłów), natomiast drugim są źródła pisane, relacje z obserwacji pogodowych i oficjalne dokumenty. W tym zakresie tytaniczną wręcz pracę wykonała badaczka Stanisława Namczyńska, pisząc „Kronikę klęsk elementarnych w Polsce i w krajach sąsiednich w latach 1648– –1696”. Wynotowała w niej wszystkie zawarte w diariuszach i dokumentach oficjalnych wydarzenia dotyczące pogody, a także zaraz i plag.

Innym dostępnym nam źródłem pisanym są prywatne zapiski gospodarskie, które prowadzili szlachcice na własny użytek. Są one co prawda obarczone pewną wybiórczością i fragmentarycznością i siłą rzeczy dotyczą określonego terenu albo doświadczeń samego obserwatora, który przecież miał swoje własne preferencje. Niemniej pozwalają nam na uzyskanie pewnego wyobrażenia o tym, jak wyglądało życie codzienne w czasie „małego zlodowacenia” i z czym musieli borykać się mieszkańcy nowożytnej Polski.

A żywot ten bywał często niezwykle barwny i przepełniony był skrajnymi doświadczeniami. Wśród pamiętnikarzy prym wiedzie Jan Antoni Chrapowicki, który prowadził w latach 1656–1685 szczegółowy dziennik, gdzie odnotowywał pogodę praktycznie przez większość dni. Szczęśliwie dla badaczy Chrapowicki był człowiekiem niezwykle skrupulatnym. Ze sporządzonego przez niego diariusza udało się wynotować ponad 10 tys. zapisków odnoszących się do pogody lub zjawisk z pogodą związanych, np. powodzie czy susze, nie wspominając już nawet o odnotowanych przez niego pożarach, epidemiach czy niezwykle istotne zaznaczanie pojawiających się na niebie komet. Niestety, jego obserwacje mają pewną słabość.

Meteorolog amator wojewoda witebski prowadził bowiem swoje zapiski jedynie tam, gdzie przebywał, to znaczy na Litwie, Podlasiu i na Mazowszu, czyli regionach leżących mniej więcej w centrum wielkiej w tym czasie, liczącej prawie milion kilometrów kwadratowych Rzeczypospolitej. Oznacza to, że jego notatki, chcąc nie chcąc, należy traktować jako fragmentaryczne, co nie znaczy zarazem, że są przez to mniej ciekawe i ważne. Szczególnie że z innych dokumentów dysponujemy mniej dokładnymi obserwacjami.

Wilki z głodu zachodziły do miast i atakowały ludzi

Sięgając po notatki należy jednocześnie zdać sobie sprawę z jednego, dosyć istotnego faktu – Rzeczpospolita Obojga Narodów była krajem nie tylko dużym, ale również zróżnicowanym pod względem geograficznym i klimatycznym. Między najbardziej wysuniętymi punktami było ponad tysiąc kilometrów. Pod względem klimatu oznacza to, że kiedy na Ukrainie hodowano arbuzy i starano się uprawiać winorośle – znajdowano się bowiem w strefie wpływów Morza Czarnego – w tym czasie na północy raczej zbierano w puszczy grzyby i polowano na niedźwiedzie. Znajduje to swoje odzwierciedlenie w różnorodnych zapiskach.

Co wiemy zatem o klimacie, na jaki narażeni byli dawni mieszkańcy Polski i Litwy? I jak sobie z tym radzili? Przede wszystkim, z zasady, zimy były siarczyste i mroźne tak, że cały świat niejako zamierał. Historie opisywane w trylogii sienkiewiczowskiej odnośnie do strasznych mrozów i karczm budowanych na morzu nie były fantazją autora.

Już na pierwszej mapie Bałtyku z 1539 roku, czyli słynnej „Carta Marina”, oprócz szlaków handlowych, zaznaczono też stawiane tam w zimie gospody. I trzeba przyznać, że było ich dosyć sporo, zaś część z nich stała naprawdę głęboko w morzu. A mówimy przecież dopiero o samym początku „małego zlodowacenia”. Co działo się potem? Potem było tylko zimniej i zimniej.

Zimy przeważnie były mroźne i długie. Badacze wskazują, że względem średniowiecza średnia temperatura spadła aż o 3 stopnie. Oczywiście, najbardziej odczuwalny był ten spadek temperatury zimą, a nie latem.

Jak podaje badaczka tematu Dorota Gregorowicz, nuncjusz apostolski Mario Filonardi odnotowywał wyjątkowe zimy w Polsce na przełomie 1636 i 1637 roku, kiedy to praktycznie cała Rzeczpospolita zamarła, a mróz był tak wielki, że każde jezioro, rzeka czy staw zostały skute lodem. Zima była tak sroga, że zgodnie z zapiskami Włocha, doszło do wychłodzenia księdza, który celebrował Eucharystię i gdyby nie reakcja wiernych, wpadłby w hipotermię.

Ale włoski ksiądz zwracał przede wszystkim uwagę na to, co dla niego było ekstremalne. Bo straszliwa zima dla Włocha, wychowanego pod słońcem, dla mieszkańców Rzeczypospolitej wcale nie musiała być czymś nadzwyczajnym. A jednak i oni zauważyli tę niebezpieczną anomalię pogodową. Tutaj pomocne okazują się właśnie zapiski Chrapowickiego i Paska. Oni patrzyli na te wydarzenia okiem gospodarskim, oceniając głównie, jakie mogą być plony. Przewidywania, niestety, nie były pomyślne

Analizując dziennik Chrapowickiego oraz innych autorów pamiętników, klimatolodzy wskazują, że najwięcej ostrych zim miało miejsce między 1590 a 1600 za panowania Zygmunta Wazy. Było ich wówczas aż sześć. Kolejna mroźna dekada przypadła na lata panowania jego syna, Władysława IV w latach 1640–1650, kiedy było ich pięć.

Chrapowicki odnotowywał większość takich niezwykłych zim. Pisał na przykład, że wyjątkowo zimny był pod tym względem rok 1666: „Wszystkie te dni tak barzo mroźne, przykre, że trudno wypowiedzieć– zwłaszcza o tym czasie. Dzień pogodny, srodze zimny”. Fakt, że mroźny był właśnie rok 1666 miało istotne znaczenie. Bowiem właśnie w tym roku zaobserwowano kometę, która zdaniem współczesnych była złą wróżbą. W tym samy roku w kraju wybuchł rokosz Lubomirskiego, który spustoszył państwo. Zimę zatem, podobnie jak wcześniej i później, odczytywano jako karę boską za przewiny.

W taki sposób często tłumaczono wydarzenia ekstremalne, wypatrując zapowiadających je znaków – wspomnianych już komet, które miały być boskim ostrzeżeniem dla grzeszników. I tak w grudniu 1680 roku odnotował Chrapowicki następującą obserwacje. „Mróz srodze Potęzny [...] Po Zmroku ukazała się kometa z Południa na Północ wyrażająca miotłę z Gwiazdy Dołu wychodzącą a szeroko rozpostrzenione Rozgi mającą y wysoko Rozpostartą [...] która Kometa Trwała do Północy a potym nikła z wolna Spusczayąc się na Ziemię jako by z niey wychodziła”. Generalnie zimy były więc zimne, aby nie powiedzieć lodowate. Ludzie kryli się po chatach i po dworach, świat zamierał. Mróz utrzymywał się do marca, czasami nawet do kwietnia. Tak było w 1651 roku, kiedy zima był tak sroga i mroźna, że wilki z głodu zachodziły do miast i atakowały ludzi. Zdarzało się też, że mrozy przychodziły nawet późną wiosną, choćby w maju atakowały nagle i niespodziewanie, powodując wymarzanie zboża.

Czytaj więcej

Łokietek, przedwojenny bandyta z doktoratem

Ciepłe stycznie już się zdarzały

Zarazem nie wszystkie zimy bywały aż tak tragiczne. I tak na przykład w Rzeczypospolitej 1606–1607 roku zima była okresem praktycznie zupełnie ciepłym, a ludzie chodzili w letnich ubraniach. Inaczej niż w Anglii, gdzie przyszły właśnie siarczyste mrozy, kiedy zamarzła zarówno Tamiza, jak i wino w beczkach.

A jak było ciepło, to jak było? Tak o zimie 1680 roku pisał Jan Chryzostom Pasek: „Zacząłem i ten rok – daj Boże szczęście! – w Olszówce. Zaraz na początku tego roku doczekaliśmy nowych rzeczy, bo zima, która już była gruntownie stanęła, zginęła i stało się tak ciepło, tak pogodę, że bydła poszły w pole; puściły się kwiatki i trawę ziemia wydawała, orano i siano. Jam przecieć długo deliberował się z siewem; ale widząc, że ludzie już w pół pozasiewali jarzyny, jam też dopiero począł siać. Kiedym jeździł w zapusty z ludźmi po komendach, po weselach, to takie były gorąca, że trudno było zażyć sukni futrzanej, tylko letniej, jako in Augusto. Już tedy zimy nie było nic, tylko deszczyki przechodziły. Owe tedy zboża, in Ianuario siane, wyrosły tak przed Wielkanocą, że aż na nich bydła pasano, i tak tej zimy mało co bydło słomy zażyło, mając bardzo dobre pożywienie w polu”.

Nie tylko dzisiaj zdarzają się zatem stycznie, kiedy jest ciepło jak w lato. Ale takie zimy wcale nie cieszyły mieszkańców dawnej Polski, gdyż mniej śniegu oznaczało mniej wody, a to przynosiło susze.

Co zatem z letnim okresem? Dawne lata były porównywalne temperaturami z tymi letnimi z pierwszej połowy XX wieku. Czerwce były zwykle deszczowe i chłodniejsze od lipców. Nie brakowało jednak wydarzeń ekstremalnych, bowiem lata nierzadko obfitowały w susze, które w wpływały na gospodarkę całego kraju.

Wywierały one istotny wpływ również i w innych zakątkach globu. Spektakularna była przecież susza z 1666 roku, która doprowadziła do wielkiego pożaru w Londynie. W Rzeczypospolitej dwie megasusze znacząco wpłynęły na jej kondycje gospodarczą. Jedna miała miejsce w 1590 roku, natomiast druga w 1676 roku. Tę ostatnią skomentował Chrapowicki: „Tego roku straszne Panowały Susze, że Zboża wypalało w Polach”.

Pogoda nie dała nikomu odetchnąć. Ekstremów było więcej. Suche okresy przeplatały się z tymi bardziej deszczowymi. I tak po wspomnianej już wyjątkowo srogiej zimie z 1650–1651 roku doszło do serii powodzi, wzmożonych jeszcze przez ulewne deszcze oraz plagi szarańczy. To wszystko spowodowało nieurodzaj. A w tle był wielki konflikt na Ukrainie i zniszczenie najbardziej urodzajnego terenu Rzeczypospolitej przez powstanie Chmielnickiego. Prowadziło to do klęski głodu, odnotowano nawet przypadki kanibalizmu.

Na tym tle okres wiosenno-jesienny jawi się jako nieco spokojniejszy, gdyż temperatury były umiarkowane, choć często było deszczowo. Dla odmiany borykano się wtedy z powodziami, klasycznym skutkiem obfitych zim.

Słońce, wulkany i Krzysztof Kolumb

Skąd jednak wzięły się te wszystkie zmiany i jak to się stało, że po okresie umiarkowanego klimatu w średniowieczu nastał czas zimna? Naukowcy nie są zgodni, ponieważ możliwych wyjaśnień jest przynajmniej kilka. Samą koncepcję małej epoki lodowcowej zawdzięczamy badaczowi klimatu Hubertowi Horace’owi Lambowi.

Niemniej najpopularniejsza jest hipoteza, która wielkie ochłodzenie tłumaczy zmianą cyklu słonecznego powodującego zmniejszenie aktywności słońca, połączonego jednocześnie ze znacznie zwiększoną aktywnością wulkanów.

Chociaż cały czas trwają dyskusje co do periodyzacji małej epoki lodowcowej, to wskazuje się na jej trzy okresy. Ich początkiem były gwałtowne erupcje wulkanów w XIII wieku, późniejsze trzęsienia ziemi oraz zmiany plam na Słońcu. Mówiąc najogólniej: w trakcie małej epoki lodowcowej raz się ocieplało, a raz następowało ochłodzenie.

W przypadku zmian aktywności Słońca, również wyznacza się trzy okresy. Pierwszy trwał od 1450 do 1530 roku, po nim nastąpiło czasowe ocieplenie, drugi od 1560 roku do lat 30. XVIII wieku i po chwilowym ociepleniu na nowo doszło do czasowego ochłodzenia, kiedy to małe zlodowacenie weszło w kolejną fazę trwającą do lat 20. XVIII wieku. Po kilku latach ocieplenia, od lat 60. XVIII wieku aż do połowy XIX wieku trwała kolejna, ostatnia już faza zlodowacenia.

Jednak część naukowców wskazuje też na równoległe wyjaśnienie powodu pojawienia się małej epoki lodowcowej. W 1492 roku Krzysztof Kolumb udał się na wyprawę, której celem było dotarcie do Indii. Do Indii nie dotarł, ponieważ wcześniej odkrył nowy kontynent zwany później Ameryką. Jego przybycie przyniosło ze sobą między innymi nowe choroby, na które nie byli gotowi rdzenni mieszkańcy Ameryki, a doprowadziły one do śmierci całych rzeszy ludzi i do upadku zastanej tam cywilizacji. Niegdysiejszy tętniący życiem kontynent, jakim była Ameryka Południowa, został przemieniony w całkowicie wymarłą ziemię, a następnie obrósł lasami. W konsekwencji na całym świecie ochłodził się klimat.

Czy pogoda dobiła Rzeczpospolitą

Wbadaniach nad klimatem popularne jest upowszechnione przez Geoffreya Parkera stanowisko, zgodnie z którym zmiany klimatu i mała epoka lodowcowa doprowadziły do upadku Rzeczypospolitej. Zgodnie z tą tezą srogie zimy, a przede wszystkim ciągła zmienność i liczne anomalie, doprowadził do kryzysu, który w znaczący sposób przyczynił się do jej osłabienia na arenie międzynarodowej.

Przeciwko temu stanowisku występują w ostatnim czasie między innymi polscy badacze, choćby dr Piotr Guzowski oraz dr Adam Izdebski wskazując na znacznie większą złożoność problemu i konieczność weryfikacji tego poglądu. Pokazują, że, po pierwsze, mała epoka lodowcowa przypada również na okres, kiedy Rzeczpospolita prosperowała na wysokim poziomie, eksportowała dużo zboża i to pomimo niskich temperatur zimą. Dłuższe zimy ułatwiały wegetację i ostatecznie pomagały wzrastać plonom. Chociaż nieprzewidywalność pogody rzeczywiście stanowiła problem. I chociaż zmienność pogód, susze i powodzie negatywnie wpływały na życie, równocześnie po staropolsku radzono sobie z nimi w sposób kreatywny, a nawet wyciągano z nich pożytki. Srogie zimy znacznie ułatwiały poruszanie się po Rzeczypospolitej, co jak wiadomo, zawsze było rzeczą trudną, szczególnie w trakcie roztopów.

Ale też przesadą i niesprawiedliwością byłoby stwierdzenie, że zmienna pogoda, plagi szarańczy, powodzie czy srogie zimy, w trakcie których ludzie masowo umierali w domach, były bez znaczenia. Sam klimat, nawet pełen ekstremalnych zdarzeń pogodowych nie wpłynąłby na upadek Rzeczypospolitej, ale te wszystkie katastrofy i srogie zimy w połączeniu z ciągłymi najazdami i wojnami, nie ma co ukrywać, zadawały ciosy nasze ojczyźnie, przyczyniając się do jej osłabienia. I w konsekwencji do przybliżenia początku jej upadku.

Paweł Rzewuski jest doktorem filozofii i historykiem. Zajmuje się filozofią polityki i historią społeczną. Autor powieści kryminalnej „Syn bagien” oraz popularnonaukowej książki o przedwojennej Warszawie „Grzechy »Paryża Północy«”. Przygotowuje książkę poświęconą tożsamości sarmackiej i I Rzeczypospolitej.

Ciepłe zimy, a może zimne lata? A do tego plaga myszy albo szarańczy, powodzie, susze, nieurodzaje. Klimat nie rozpieszczał mieszkańców I Rzeczpospolitej. Czy zatem z czystym sumieniem można powiedzieć, że wieś była wtedy spokojna i wesoła? Otóż nie, zwłaszcza gdy żyło się w XVII-wiecznej Polsce, kiedy uprawiało się przede wszystkim zboże, a ekstremalne zjawiska pogodowe był częstsze, niż by chciano.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi