„Motocykliści”: Skłóceni z życiem

Tytułowe motocykle w filmie Jeffa Nicholsa symbolizują wolność i bunt. Autor tęskni za światem, którego nigdy nie było, ale umiejętnie potrafi zarazić tym marzeniem widzów.

Publikacja: 09.08.2024 17:00

„Motocykliści”, reż. Jeff Nichols, dystr. UIP Polska

„Motocykliści”, reż. Jeff Nichols, dystr. UIP Polska

Foto: mat.pras.

Schrzaniliśmy” – tymi słowami Wyatt podsumowuje nie tyle przedstawione w „Swobodnym jeźdźcu” (1969) wydarzenia, ile ogólnie czasy kontestacji. Jeff Nichols w „Motocyklistach” dochodzi do takich samych wniosków. Podobnie jak twórca i aktor z tamtego filmu Dennis Hopper pozwala nam śnić piękny amerykański sen tylko po to, aby zamienić go w koszmar. Pokazać, jak roztrzaskuje się w starciu z brutalnie zmieniającą się rzeczywistością Stanów Zjednoczonych przełomu lat 60. i 70.

Nichols luźno inspiruje się albumem fotografa i dziennikarza Danny’ego Lyona, co przekłada się na nieco zbyt epizodyczną fabułę. „Motocyklistów” ogląda się przez to jak kolejne zdjęcia dokumentujące losy fikcyjnego klubu motocyklowego Vandals. Można jednak się w nich zatracić, bo choć reżyser i scenarzysta w jednym osadza akcję w konkretnym kontekście historycznym – opowieść rozgrywa się między 1965 a 1973 rokiem – realizm wcale go nie interesuje. Zamiast odtwarzać ówczesną rzeczywistość, przestylizowuje ją, aby romantyzować swoich bohaterów.

W narracji przywodzącej na myśl „Chłopców z ferajny” spoglądamy na motocyklistów oczami Kathy (31-letnia Jodie Comer). Początkowo się ich boi, ale w końcu daje namówić się na przejażdżkę z Bennym (Austin Butler, znany z „Elvisa” i „Diuny 2”). W jej trakcie widzi, jak Vandalsi suną za nimi w zwartej grupie po drodze ekspresowej. Uwodzi ją nie tyle otaczająca ich siła, ile idące z nią w parze poczucie wolności. Dostrzega, że wspólne wypady i spotkania to dla bohaterów sposób na ucieczkę od nieprzyjaznej rzeczywistości, pracy na etacie i nudnego życia osobistego.

Czytaj więcej

Czy film „Twisters” porywa z mocą tornada?

Tytułowi motocykliści miłującymi pokój hipisami na pewno nie są. Jeff Nichols rozsmakowuje się w ich toksycznych zachowaniach: za kołnierz nie wylewają, rwą się do siebie z pięściami, a po bójce z inną grupą wspólnie idą na piwo. Nawet bar podpalą i z zadziornymi minami będą obserwować, jak płonie, bo policjanci się ich boją. Klub staje się przez to męską enklawą, w której mogą oddawać się pierwotnym instynktom bez obawy o konsekwencje. To przestrzeń zmitologizowana, dająca poczucie siły, wspólnoty i braterstwa. Reżyser pokazuje alternatywny kodeks moralny bohaterów, celebrując wyznawane przez nich wartości.

Nichols jasno daje nam do zrozumienia, że buduje swoją opowieść z gatunkowych powidoków. Johnny wpada przecież na pomysł założenia Vandals po obejrzeniu „Dzikiego”, swoją drogą, uznawanego za pierwszy pełnoprawny film motocyklowy. Do jego wyobraźni przemawia scena, w której dziennikarka pyta granego przez Marlona Brando bohatera, przeciwko czemu się buntuje. „A co masz?” – słyszy w odpowiedzi. Nawiązując do produkcji z 1953 r. reżyser sprawdza, czy rebelia dla samej rebelii jest w ogóle możliwa.

Szukając odpowiedzi na stawiane przez siebie pytanie, porusza się w obrębie kinowych archetypów. O ile Johnny w oczywisty sposób okazuje się reinkarnacją głównego bohatera „Dzikiego”, o tyle Benny ma już charakter bliższy „Buntownika bez powodu” (1955). Wcielający się w niego Austin Butler ze swoją powściągliwą grą roztacza na ekranie urok Jamesa Deana. Przyćmiewa tym samym nawet Toma Hardy’ego w roli przywódcy klubu, który co prawda bywa wiarygodny, ale eksponuje też wszystkie swoje aktorskie maniery.

Choć jeden z Vandalsów pięknie peroruje o sytuacji klasy robotniczej, reżyser nie zagłębia się w społeczno-polityczne niuanse swojej opowieści. Nichols, jak to zresztą robił w swoich wcześniejszych filmach, tworzy balladę filmową o ludziach skłóconych z życiem i otaczającym ich światem. Nietrudno jednak zauważyć, że daje się zbytnio ponieść melancholii, osłabiając własną narrację. W ten sposób „Motocykliści” rozmywają się w kolejnych refleksjach, przez co momentami brakuje im charakteru. Niemniej, choć reżyser jedzie na oparach, do celu dojeżdża pewnie.

Schrzaniliśmy” – tymi słowami Wyatt podsumowuje nie tyle przedstawione w „Swobodnym jeźdźcu” (1969) wydarzenia, ile ogólnie czasy kontestacji. Jeff Nichols w „Motocyklistach” dochodzi do takich samych wniosków. Podobnie jak twórca i aktor z tamtego filmu Dennis Hopper pozwala nam śnić piękny amerykański sen tylko po to, aby zamienić go w koszmar. Pokazać, jak roztrzaskuje się w starciu z brutalnie zmieniającą się rzeczywistością Stanów Zjednoczonych przełomu lat 60. i 70.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi