Zacznijmy od dwutlenku węgla. Skoro go nie czujemy, jego rosnące w naszej atmosferze stężenie – a normalnie wynosi ono zaledwie 0,04 proc. – nie przejmuje nas powszechnie dreszczem niepokoju. Szkoda, ale tak po prostu jest. Zwłaszcza że zaufanie do tzw. konsensusu naukowego dotyczącego antropogenicznych źródeł zmian klimatu (czyli za przyczyną działalności człowieka), zawartego w kolejnych raportach Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC), nie jest 100-procentowe.
Konsensus ten zaś legł u podstaw Zielonego Ładu. Pomysłu ryzykownego ekonomicznie, przynajmniej na krótką metę i dla europejskich mas ludzi biednych, i średniozamożnych oraz całych branż (rolnictwo czy hutnictwo). Zaczęły się protesty, które będą się powtarzać i raczej nasilać, niż słabnąć. Emisje dwutlenku węgla będą bowiem obliczane i staną się kosztowne nie tylko dla przemysłu (gdzie my jako konsumenci płacimy to w cenie produktów, czyli niejako bezwiednie), ale i dla nas osobiście w rachunkach za energię i żywność. Czyli w sposób uświadomiony, zatem psychologicznie boleśniejszy.
Inaczej niż dwutlenek węgla działa na nas smog, który daje się wyczuć nosem. Ileż osób ma w komórce aplikację pozwalającą śledzić na bieżąco jakość powietrza w okolicy. Na największych skrzyżowaniach w Europie, która wydała walkę smogowi już ćwierć wieku temu, ustawiono specjalne „zegary” informujące nas, czy w kwestii jakości powietrza jest zielono, czy jednak żółto, pomarańczowo, a może – o zgrozo – czerwono i najlepiej byłoby zostać tego dnia w zamkniętym pomieszczeniu.
Przeciwko temu rakotwórczemu zabójcy najchętniej wyruszylibyśmy na pełnoskalową wojnę, gdzie nie bierze się jeńców. Ileż to razy słyszałam z ust osób prominentnych i decyzyjnych, ale też znajomych, rodziców małych dzieci, zatroskanych węglowymi piecami swoich sąsiadów, w których nierzadko płonie, co pod rękę wpadnie, że to wiatraki i solary są najpotrzebniejsze, żeby zlikwidować smog.
I na pozór zdawać się może, że walka z globalnym ociepleniem, a zatem z emisją tzw. gazów cieplarnianych, ma niewiele wspólnego z walką o jakość wdychanego przez nas powietrza. Tyle że najnowsze badania (opublikowane na przełomie marca i kwietnia 2024 r.) rodem ze Szwajcarii i Kalifornii wydają się temu przeczyć, i to w sposób dość zaskakujący.