Wserii wywiadów z 1991 roku autorstwa Beatrice Monroy i zebranych w książce pod tytułem „Noi, i palermitani” [My, palermiańczycy] Giuliana Saladino znalazła się w rozdziale razem z tymi, którzy zostali w Palermo. Jej odpowiedzi są pełne goryczy, choć nie rezygnacji:
„Nauczyłam się już mieszkać w Palermo bez niepokoju. Uważam je nawet za ładne miasto. Nie chciałam go porzucić w młodości, więc co dopiero teraz. Ale zaczynając od Palermo, chciałabym wrócić do pewnej refleksji: wiadomości neutralne są gorsze niż wiadomości kryminalne. W tym sensie, że te ostatnie składają się ze spektakularnych doniesień, tajemnic i silnie emocjonalnych rzezi, podczas gdy te neutralne nie tylko nie przekazują żadnych rewelacji, ale wręcz przemijają szybko i cicho: to są wiadomości ze świata biznesu, polityki, finansów, administracji publicznej, z życia regionów i miast. W Palermo zaś są to wiadomości dotyczące męki mieszkańca, uważanego zawsze za utrapienie, jeśli domaga się jakiegoś prawa, choćby najskromniejszego”.
Wnioski Saladiny są rozbrajające: „Jednego żałuję, i nie jest to sprawa osobista, lecz ogólna: a mianowicie tego, że ani za sprawą polityki, ani za sprawą dziennikarstwa, ani za sprawą postawy obywatelskiej nie zdołaliśmy znacząco zmienić losu tego miasta”.
Wywiad ukazuje się w czerwcu 1991 roku. Uwaga na datę. Bo dwa miesiące później, 29 sierpnia, mafia zabija Libera Grassiego, przedsiębiorcę, który śmiał odmówić płacenia haraczu w Palermo, wyjaśniając swoje powody w liście-skardze opublikowanym na łamach „Giornale di Sicilia”: „Drogi szantażysto. Chciałbym powiadomić naszego nieznanego szantażystę, by oszczędził sobie telefonów z pogróżkami i wydatków na zapalniki, bomby i naboje, ponieważ nie jesteśmy w stanie płacić i znaleźliśmy się pod ochroną policji. Zbudowałem tę fabrykę własnymi rękami, pracuję całe życie i nie zamierzam jej zamknąć […]. Jeśli zapłacimy 50 milionów, później wrócą i zażądają więcej pieniędzy, comiesięcznej opłaty, a my w niedługim czasie będziemy zmuszeni zamknąć interes. Dlatego powiedzieliśmy nie »geodecie Anzalone« i powiemy nie wszystkim takim jak on”. Libero Grassi został sam, odizolowany przez stowarzyszenie przemysłowców z Palermo, uważany za szaleńca. Jego śmierć zdawała się potwierdzeniem pesymistycznych wniosków Giuliany Saladino.
Kilka miesięcy później w Capaci w powietrze wylatują Giovanni Falcone, jego żona i ochroniarze. Niestety w sposób nieunikniony zawsze wraca się do tamtego 23 maja 1992 roku, który stanowi graniczny moment dla Palermo, dla Sycylii, dla całych Włoch. Pogrzeb odbywa się 25 maja. Pośród płaczącego tłumu, w deszczu, jest również Marta Cimino, socjolożka, córka Marcella i Giuliany Saladino. „Następnego dnia w jakiś sposób trzeba będzie robić to, co zawsze” – opowiada pisarzowi Robertowi Alajmo, który rekonstruuje coś w rodzaju obywatelskiego dziennika tamtych dni.