Wojna, która od momentu bezlitosnego i niczym nieusprawiedliwionego ataku Hamasu na Izrael toczy się w Strefie Gazy, dzieli czasem w sposób absolutnie zaskakujący zachodnie społeczeństwa. Jedni z pełnym przekonaniem i nie bez dobrych, słusznych argumentów całym sercem bronią Izraela. Spotkałem nawet takich, będących w stanie usprawiedliwić każde działanie władz izraelskich, w ich mniemaniu toczą one bowiem słuszną walkę z narodem, który w istocie cały jest terrorystyczny. Inni także z ogromną pewnością siebie i również nie bez racji będą bronić nie tylko Palestyńczyków i ich prawa do samostanowienia (co nie wywołuje wielkich wątpliwości moralnych), ale i działań Hamasu. W ich narracji (choć jej nie podzielam, to potrafię ją intelektualnie zrozumieć) stają się one wyrazem wyższej konieczności i niezbędną walką o niepodległość w starciu z nieludzkim „izraelskim reżimem”.
Obie strony są absolutnie przekonane o własnej racji, obie mają uzasadnione argumenty i obie całkowicie dyskredytują drugą stronę, oskarżając ją albo o rasizm, islamofobię, tolerowanie ludobójstwa, albo o antysemityzm i wspieranie terroryzmu. Konflikt ten, nie od dzisiaj zresztą, ale od wielu dziesięcioleci, jest tak ustawiony, że wymaga ślepego niemal opowiedzenia się po jednej ze stron. I często jest to motywowane nie pragmatyką polityczną czy analizą bieżącej sytuacji, ale czystą ideologią wyrażającą się ślepym potępieniem drugiej strony. Tu nie ma miejsca na analizę, na próbę dzielenia racji lub choćby na zastosowanie tradycyjnych kryteriów moralnych, pozwalających podać w wątpliwość działania zarówno jednej, jak i drugiej strony. Wymagane jest krótkie opowiedzenie się: za lub przeciw, po stronie Izraela lub Palestyny. Kłopot polega na tym, że ani historycznie, ani politycznie, ani moralnie takie jednostronne opowiedzenie się nie jest możliwe.
Czytaj więcej
Istnieją zasady, w których najmniejsze „ale” je unieważnia. Ich unieważnienie zaś prowadzi nas ku upadkowi także innych norm. I warto nieustannie o tym przypominać.
Każda strona ma swoją rację
Wystarczy pojechać do Izraela i Palestyny na kilka tygodni, aby się o tym przekonać. Rano można usiąść na tarasie palestyńskiego hotelu w Betlejem i porozmawiać z kierowcami, przewodnikami lub właścicielami sklepów, by usłyszeć od nich, jak mur rozbił życie ich rodzin, jak uniemożliwia im spotkanie z najbliższymi. Jeszcze więcej goryczy słychać od ulicznych sprzedawców pamiątek, bo wojna sprawiła, że ogromna rzesza Palestyńczyków nie ma co włożyć do garnka. To, czy w danym dniu ich dzieci dostaną cokolwiek do jedzenia, zależy od tego, czy izraelski żołnierz przepuści ich do Jerozolimy, gdzie być może znajdą pracę. Jeśli na podstawie widzimisię 19-latka z karabinem ojciec rodziny nie zostanie przepuszczony do Izraela, to cała jego rodzina będzie głodować. Ogromna większość mieszkańców tych rejonów to ludzie bez własności, którzy żyją tylko z tego, co zarobią na dniówce po stronie izraelskiej. Palestyńscy rozmówcy nie będą także szczędzić nam historii o zastrzelonych nastolatkach, brutalnie potraktowanych ojcach rodzin, drastycznych szczegółach okrutnego traktowania. A jeśli trafimy gdzieś w Libanie na mieszkańca obozu dla uchodźców, to z pewnością streści nam on historię wypędzenia swojej rodziny, a także przypomni mit o ziemi ojców i dziadków.
Wściekłość, żal, ból, pretensje tych ludzi są słuszne oraz zrozumiałe i bardzo trudno jest z nimi dyskutować. Tyle że potem siada się z izraelskim żołnierzem albo właścicielem kafejki, a czasem z przewodnikiem, a oni przy filiżance mocnej kawy opowiadają zupełnie inną historię. „Wiesz, że odkąd otoczyliśmy Betlejem murem, niemal nie ma zamachów terrorystycznych w Jerozolimie” – mówi Izraelczyk. Natomiast dopytywany o strzelanie do karetek czy nastolatków rezerwista zatrudniony obecnie w branży turystycznej dopowiada, że Autonomia Palestyńska była przez lata miejscem, gdzie funkcjonowało najwięcej karetek pogotowia w przeliczeniu na mieszkańca (a w Strefie Gazy wszystkie te procesy zachodziły w jeszcze większym stopniu). „Wiesz dlaczego?” – pyta podchwytliwie. A ja niestety wiem od kolegi, który spędził lata w Izraelu, że przez lata wykorzystywano karetki do przewożenia terrorystów (biada jednak temu, kto użyje tego słowa po drugiej stronie, bo tam to są bojownicy). I żołnierz (często bardzo młody) musiał w kilka sekund rozpoznać, czy zbliżający się do niego pojazd jest rzeczywiście karetką, czy też jest tylko tak oznakowany.