Etyka Działań Wojennych

Etyka i moralność, choć czasem lekceważone jako pięknoduchostwo, są konieczne w polityce. Może najmocniejszym tego przykładem jest wojna, gdzie to właśnie etyka odróżnia świat barbarzyństwa od cywilizacji.

Publikacja: 19.04.2024 17:00

Ludzie przeszukują gruzy zawalonego budynku we wschodniej części obozu Maghazi w poszukiwaniu palest

Ludzie przeszukują gruzy zawalonego budynku we wschodniej części obozu Maghazi w poszukiwaniu palestyńskich uchodźców w środkowej części Strefy Gazy, 15 kwietnia 2024 r.

Foto: AFP

Wojna, która od momentu bezlitosnego i niczym nieusprawiedliwionego ataku Hamasu na Izrael toczy się w Strefie Gazy, dzieli czasem w sposób absolutnie zaskakujący zachodnie społeczeństwa. Jedni z pełnym przekonaniem i nie bez dobrych, słusznych argumentów całym sercem bronią Izraela. Spotkałem nawet takich, będących w stanie usprawiedliwić każde działanie władz izraelskich, w ich mniemaniu toczą one bowiem słuszną walkę z narodem, który w istocie cały jest terrorystyczny. Inni także z ogromną pewnością siebie i również nie bez racji będą bronić nie tylko Palestyńczyków i ich prawa do samostanowienia (co nie wywołuje wielkich wątpliwości moralnych), ale i działań Hamasu. W ich narracji (choć jej nie podzielam, to potrafię ją intelektualnie zrozumieć) stają się one wyrazem wyższej konieczności i niezbędną walką o niepodległość w starciu z nieludzkim „izraelskim reżimem”.

Obie strony są absolutnie przekonane o własnej racji, obie mają uzasadnione argumenty i obie całkowicie dyskredytują drugą stronę, oskarżając ją albo o rasizm, islamofobię, tolerowanie ludobójstwa, albo o antysemityzm i wspieranie terroryzmu. Konflikt ten, nie od dzisiaj zresztą, ale od wielu dziesięcioleci, jest tak ustawiony, że wymaga ślepego niemal opowiedzenia się po jednej ze stron. I często jest to motywowane nie pragmatyką polityczną czy analizą bieżącej sytuacji, ale czystą ideologią wyrażającą się ślepym potępieniem drugiej strony. Tu nie ma miejsca na analizę, na próbę dzielenia racji lub choćby na zastosowanie tradycyjnych kryteriów moralnych, pozwalających podać w wątpliwość działania zarówno jednej, jak i drugiej strony. Wymagane jest krótkie opowiedzenie się: za lub przeciw, po stronie Izraela lub Palestyny. Kłopot polega na tym, że ani historycznie, ani politycznie, ani moralnie takie jednostronne opowiedzenie się nie jest możliwe.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Zasada bez „ale”

Każda strona ma swoją rację

Wystarczy pojechać do Izraela i Palestyny na kilka tygodni, aby się o tym przekonać. Rano można usiąść na tarasie palestyńskiego hotelu w Betlejem i porozmawiać z kierowcami, przewodnikami lub właścicielami sklepów, by usłyszeć od nich, jak mur rozbił życie ich rodzin, jak uniemożliwia im spotkanie z najbliższymi. Jeszcze więcej goryczy słychać od ulicznych sprzedawców pamiątek, bo wojna sprawiła, że ogromna rzesza Palestyńczyków nie ma co włożyć do garnka. To, czy w danym dniu ich dzieci dostaną cokolwiek do jedzenia, zależy od tego, czy izraelski żołnierz przepuści ich do Jerozolimy, gdzie być może znajdą pracę. Jeśli na podstawie widzimisię 19-latka z karabinem ojciec rodziny nie zostanie przepuszczony do Izraela, to cała jego rodzina będzie głodować. Ogromna większość mieszkańców tych rejonów to ludzie bez własności, którzy żyją tylko z tego, co zarobią na dniówce po stronie izraelskiej. Palestyńscy rozmówcy nie będą także szczędzić nam historii o zastrzelonych nastolatkach, brutalnie potraktowanych ojcach rodzin, drastycznych szczegółach okrutnego traktowania. A jeśli trafimy gdzieś w Libanie na mieszkańca obozu dla uchodźców, to z pewnością streści nam on historię wypędzenia swojej rodziny, a także przypomni mit o ziemi ojców i dziadków.

Wściekłość, żal, ból, pretensje tych ludzi są słuszne oraz zrozumiałe i bardzo trudno jest z nimi dyskutować. Tyle że potem siada się z izraelskim żołnierzem albo właścicielem kafejki, a czasem z przewodnikiem, a oni przy filiżance mocnej kawy opowiadają zupełnie inną historię. „Wiesz, że odkąd otoczyliśmy Betlejem murem, niemal nie ma zamachów terrorystycznych w Jerozolimie” – mówi Izraelczyk. Natomiast dopytywany o strzelanie do karetek czy nastolatków rezerwista zatrudniony obecnie w branży turystycznej dopowiada, że Autonomia Palestyńska była przez lata miejscem, gdzie funkcjonowało najwięcej karetek pogotowia w przeliczeniu na mieszkańca (a w Strefie Gazy wszystkie te procesy zachodziły w jeszcze większym stopniu). „Wiesz dlaczego?” – pyta podchwytliwie. A ja niestety wiem od kolegi, który spędził lata w Izraelu, że przez lata wykorzystywano karetki do przewożenia terrorystów (biada jednak temu, kto użyje tego słowa po drugiej stronie, bo tam to są bojownicy). I żołnierz (często bardzo młody) musiał w kilka sekund rozpoznać, czy zbliżający się do niego pojazd jest rzeczywiście karetką, czy też jest tylko tak oznakowany.

Historia jeszcze bardziej utrudnia opowiedzenie się po którejkolwiek ze stron. Właściwie nie wiadomo nawet, od którego momentu zacząć. Każda ze stron mówi o niej inaczej, na co innego kładzie nacisk, różnią się podkreślane oraz pomijane kwestie. Można bowiem zacząć zarówno od historii biblijnej, jak i od ruchu syjonistycznego, od kształtowania się współczesnej tożsamości palestyńskiej, jak i od terroryzmu (najpierw tego żydowskiego). Jednak równie uprawnione będzie rozpoczęcie od Holokaustu lub wypędzenia i ucieczki części ludności arabskiej w trakcie wojny aż po powstanie Izraela. Każda z tych historii, tak jak narracje o współczesności, ma dobre uzasadnienie i autentycznie (co z pewnością nie znaczy obiektywnie) ukazuje emocje obu stron. Ostatnie miesiące zaś jeszcze bardziej oddaliły od siebie te stanowiska.

Jedni mówią o traumie, jaką jest atak na bezbronnych mieszkańców kibuców, o gwałtach i mordach kobiet i dzieci, o uprowadzeniu setek zakładników, dodając, że takiego pogromu Żydów nie było od czasów Holokaustu. Tymczasem druga strona nie bez racji pokazuje dziesiątki tysięcy, często cywilnych, ofiar, wskazując na bestialstwo armii Izraela, która kompletnie nie liczy się z życiem Palestyńczyków. Nikt, także ci zaangażowani w spór medialno-intelektualny, nie widzi racji oraz emocji drugiej strony. Efekt? Coraz większy rozjazd, coraz mniejsza możliwość rozmowy i coraz mniej szans na zrozumienie.

Rozróżnianie to podstawa moralności

I w takiej sytuacji może przyjść z pomocą etyka. Istotne jest jednak, by nie było to emocjonalne wzmożenie, nieustanne ocenianie, którego jedynym celem jest udowodnienie, że druga strona składa się wyłącznie z ludzi niemoralnych. Trzeba zastosować precyzyjnie określone myślenie etyczne i aksjologiczne, które pomoże odróżnić to, co moralnie dopuszczalne, co politycznie uzasadnione, od tego, co nawet jeśli wspiera się na racjonalnie uzasadnionym pragmatycznym interesie, to nie może być usprawiedliwione. W tym konflikcie takie rozróżnianie w oparciu o jasne kryteria jest tym trudniejsze, że jest to wojna klasycznie asymetryczna, w której państwo potężne i świetnie uzbrojone walczy z organizacją w głównej mierze terrorystyczną. I ta organizacja, również na skutek działań Izraela, może w każdej chwili werbować nowych członków, których na pierwszy rzut oka trudno odróżnić od cywilów. Ponadto kolejnym czynnikiem wpływającym na kłopoty z zastosowaniem jednoznacznych kryterów jest świadomość, że Izrael wznosi się na ideowych fundamentach, gdzie jedną z głównych ról odgrywa przeżywanie głębokiej traumy Zagłady. A z tego wynika, że jednym z jego nieustannie deklarowanych celów jest przetrwanie i niedopuszczenie do tego, by ona kiedykolwiek się powtórzyła. Hamas za to nie ukrywa, że jego celem jest powtórzenie Zagłady i odbudowanie Palestyny „od rzeki do morza”.

Trudności te oraz świadomość wyzwania, jakie dla etyki stanowi ten konflikt, nie może jednak przesłaniać oczywistego faktu, że pewne zasady nawet w tym przypadku istnieją i są niepodważalne. Pierwsza z nich głosi, że Izrael miał prawo, a nawet obowiązek bronić się przed atakiem Hamasu, a także miał prawo zrobić wszystko, by do takich ataków nie doszło po raz kolejny. W tym znaczeniu atak na bastion Hamasu, jakim jest Strefa Gazy, był uprawniony i usprawiedliwiony moralnie. Wojna w Strefie Gazy była co do zasady wojną sprawiedliwą i obronną. Ale – i tu zaczyna się odróżnianie – trzeba zadać dwa zasadnicze pytania. Czy jej deklarowane od samego początku cele (różniące się nieco w zależności od konkretnego polityka) były z jednej strony realistyczne, a z drugiej moralnie dopuszczone. A także, czy moralnie słuszne było wykorzystywanie wojny przez Beniamina Netanjahu do własnych, często bardzo przyziemnych politycznych interesów. I tu już zaczynają się etyczne schody, choć obrona obywateli i integralności państwa jest nie tylko prawem, ale i obowiązkiem rządzących, to z pewnością zemsta jako uzasadnienie działań wojennych nie jest już moralnie usprawiedliwiona. To ostatnie, choć zrozumiałe na poziomie emocjonalnym, jeśli zostanie włączone do uzasadnień działań politycznych, może prowadzić do przyjęcia zasady, że cel uświęca środki. Wtedy nie trzeba już liczyć się z życiem cywilów, tak jak „mordercy z Hamasu” nie liczyli się ze śmiercią naszych. Tyle że jeśli przyjmie się takie myślenie, to w istocie działania państwa stawia się na równi z działaniami organizacji terrorystycznej, a to prowadzi nas ku kresowi etyki.

Ważne jest również adekwatne postawienie celów. Obrona konieczna, zapewnienie bezpieczeństwa to rzecz oczywista, ale jeśli część z radykalnie prawicowych partii wchodzących zresztą w skład rządu deklaruje, że ich celem jest „ostateczne rozwiązanie kwestii palestyńskiej”, to trzeba powiedzieć, że jest on zbrodniczy i niedopuszczalny. Ostrożniej ocenić można cel taki, jak ostateczne rozbicie Hamasu, ale i tu warto postawić kilka etyczno-moralnych pytań, choćby związanych z tym, czy jest on realistyczny? A może jednak głównym celem powinno być zbudowanie trwałego pokoju? Model działania wojsk izraelskich nie tylko nie przybliża obu stron konfliktu do pokoju, ale nawet nie daje nadziei na zapewnienie bezpieczeństwa samemu Izraelowi. Dlaczego? Bo zrównanie z ziemią znacznej części Strefy Gazy, a także śmierć dziesiątek tysięcy cywilów wzmacnia, a nie osłabia zaplecze Hamasu i pomaga w rekrutowaniu kolejnych bojowników/terrorystów. Model równania z ziemią byłby krótkoterminowo racjonalny (co nie oznacza moralny) tylko wtedy, gdy celem Izraela byłoby wypędzenie Palestyńczyków ze Strefy Gazy i stworzenie tam (co zresztą niektórzy z polityków i liderów opinii deklarują) osiedli żydowskich. To jednak byłoby kulturowe ludobójstwo, którego nie da się usprawiedliwić w żaden sposób.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Pora na nowy model papiestwa

Życie cywilów jest najważniejsze

Uzasadnienie i cele tej wojny to jedno, a model prowadzenia działań wojskowych to drugie. Konflikt w Strefie Gazy jest, o czym już pisałem, niesymetryczny. Walczy bowiem ze sobą zorganizowana armia oraz oddziały terrorystyczne. W praktyce oznacza to tyle, że po jednej stronie są umundurowani i jasno odróżniający się od cywilów żołnierze, w których służbę wpisana jest możliwość śmierci z rąk przeciwników, a z drugiej oddziały składające się z ludzi, którzy błyskawicznie mogą się rozpłynąć wśród setek tysięcy innych, udając niezaangażowanych. Przy tym jedni są związani regułami prawa i moralności, a drudzy są od nich wolni. Izrael powinien chronić życie cywilów, natomiast Hamas śmierć izraelskich cywilów zalicza do pozytywnych elementów wojny, a śmierć własnych cywilów stanowi dla niego wygodną broń propagandową.

Gdy rozważa się tę wojnę, należy pamiętać, że na Izraelu jako stronie państwowej spoczywają bardzo konkretne obowiązki. Pierwszym i najbardziej oczywistym jest jasne rozróżnianie życia cywilów i osób zaangażowanych w działania wojenne. To rozróżnienie pozostaje tym fundamentalnym, od którego nie wolno nigdy i w żadnych okolicznościach abstrahować. Choć w Strefie Gazy niełatwo odróżnić bojownika od cywila, to jeszcze nie oznacza, że można traktować wszystkich Palestyńczyków, w tym kobiety i dzieci, jako przeciwników do zniszczenia. Czy tak jest w rzeczywistości? Tak daleko bym nie poszedł, ale z informacji płynących z samych izraelskich mediów wynika wprost, że standard ochrony życia osób niezaangażowanych z pewnością nie jest najbardziej istotny dla działań w czasie tego konfliktu. Oficerowie sił izraelskich mówią wyraźnie, że z ich perspektywy dla likwidacji jednego wojownika Hamasu (i to niekoniecznie bardzo wysokiego rangą) są gotowi poświęcić życie dziesięciu cywilów. Nawet jeśli tego rodzaju arytmetyka jest „zrozumiała” z perspektywy celu wojny, jakim jest likwidacja Hamasu, to pozostaje ona całkowicie nieakceptowalna z perspektywy etycznej. Szacunek dla życia ludzkiego pozostaje kryterium oceny modelu działań militarnych także w czasie wojny, choć może nam się to wydawać paradoksalne.

Jest to tym istotniejsze, że w ogromnej większości przypadków, o których mówimy, nie mamy do czynienia ze starciami bezpośrednimi, gdzie zachodzi sytuacja „ja lub on”, „moje życie lub jego życie”, kiedy podejmowanie błyskawicznych, nierzadko błędnych moralnie czy militarnie decyzji jest zrozumiałe i akceptowalne. Mówimy o sytuacji, w której wiele z tych decyzji jest podejmowanych na zimno, z większej odległości, a życie większości żołnierzy izraelskich nie jest realnie zagrożone. Wystarczy przyjrzeć się dysproporcji liczby ofiar po obu stronach, by to sobie uświadomić. Zatem szacunek dla życia cywilów powinien być zachowany, bo cel, jakim jest unicestwienie Hamasu, nie uświęca środka, jakim jest brak szacunku dla życia Palestyńczyków. Nie jest też tak, że przestępcze czy zbrodnicze działania Hamasu usprawiedliwiały niemoralne, a niekiedy nawet przestępcze działania Izraela. Dalej trzeba oceniać je surowo.

Wszystko, co napisałem, nie oznacza w najmniejszym stopniu usprawiedliwiania działań Hamasu. Jako terrorystyczne pozostają całkowicie poza przestrzenią pozytywnej oceny moralnej. Błędy polityki Izraela, przestępstwa popełniane przez armię czy służby izraelskie przed samym zamachem, a także słuszne aspiracje ludności palestyńskiej nie stanowią uzasadnienia, mogącego usprawiedliwić terroryzm. Nijak nie da się także zrozumieć ani usprawiedliwić traktowania mieszkańców Strefy Gazy jako żywych tarcz, a ich śmierci jako wizerunkowej broni przeciwko Izraelowi. Tyle że te niewątpliwe winy oraz zbrodnie Hamasu nie powinny usprawiedliwiać przestępstw czy bestialstwa Izraela. I o tym nie wolno nam zapominać.

Wojna, która od momentu bezlitosnego i niczym nieusprawiedliwionego ataku Hamasu na Izrael toczy się w Strefie Gazy, dzieli czasem w sposób absolutnie zaskakujący zachodnie społeczeństwa. Jedni z pełnym przekonaniem i nie bez dobrych, słusznych argumentów całym sercem bronią Izraela. Spotkałem nawet takich, będących w stanie usprawiedliwić każde działanie władz izraelskich, w ich mniemaniu toczą one bowiem słuszną walkę z narodem, który w istocie cały jest terrorystyczny. Inni także z ogromną pewnością siebie i również nie bez racji będą bronić nie tylko Palestyńczyków i ich prawa do samostanowienia (co nie wywołuje wielkich wątpliwości moralnych), ale i działań Hamasu. W ich narracji (choć jej nie podzielam, to potrafię ją intelektualnie zrozumieć) stają się one wyrazem wyższej konieczności i niezbędną walką o niepodległość w starciu z nieludzkim „izraelskim reżimem”.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi