Posłanki Lewicy przyszły do Sejmu ubrane w żałobną czerń, bo marszałek Hołownia zdecydował o opóźnieniu o cały miesiąc procedowania ustawy dopuszczającej aborcję na życzenie, która – o czym wszyscy doskonale i od zawsze wiedzą – ostatecznie i tak wyląduje w koszu, bo na podpis prezydenta nie ma najmniejszych szans. Ale przecież w tej sprawie wcale nie chodzi o to, żeby przepisy aborcyjne zliberalizować, tylko o to, żeby je liberalizować, najlepiej w nieskończoność, bo jakby się wreszcie udało, to lewica straciłaby większość swojego politycznego paliwa.

Wypowiedź minister Kotuli pokazuje, jak bezcenna jest dla niej ta benzyna, jeśli można jej użyć nawet w wyborach tak bardzo niezwiązanych z aborcją, jak te samorządowe. Zresztą, co się dziwić, rządowi nie bardzo idzie z realizacją „100 konkretów na 100 dni”, więc bardzo potrzebuje tematu zastępczego. A ustawy aborcyjne w obecnych realiach są wyłącznie tematem zastępczym, skoro – to akurat pewne – nawet jeśli przejdą przez parlament, nie wejdą w życie.

Czytaj więcej

Przemysław Prekiel: Lewico, aborcja to nie wszystko!

Jedynym dzisiaj realnym rozwiązaniem – gdyby komuś zależało na efektach, a nie awanturze – jest proponowane przez Trzecią Drogę referendum, bo ono przynajmniej byłoby wiążące. Tylko że akurat w tej kwestii wybrańcy narodu się referendum brzydzą, przekonując, że „praw kobiet się nie głosuje”, przyznając sobie tym samym wyłączne prawo do podjęcia tej decyzji. W drodze, a jakże, głosowania. Bo wybrańcy głosować mogą, tylko demosowi nie można się dać wypowiedzieć.

Gdyby rząd naprawdę chciał ułatwić dostęp do aborcji, zamiast się kręcić wokół ustaw skazanych na weto, dawno dopracowałby wskazania medyczne do przeprowadzenia legalnej aborcji, uwzględniając w nich także zagrożenie dla zdrowia psychicznego. Mógłby też zagwarantować dostępność do legalnej aborcji, wprowadzając bon zdrowotny, który pacjentka ze skierowaniem mogłaby wykorzystać w prywatnym gabinecie, a NFZ koszt takiego zabiegu potrącałby z kontraktu szpitala, który jej legalnej aborcji odmówił. Nawet ściganie za pomocnictwo można byłoby zlikwidować, mając kontrolę nad służbami i prokuraturą. Ale żeby wprowadzić któreś z tych rozwiązań, trzeba byłoby pomyśleć trochę dłużej niż nad wyborem czarnej stylizacji, może to zresztą przekracza możliwości intelektualne polityków, którzy od lat zbijają punkty na wiecznym postulowaniu, bo nikt ich nie zamierza rozliczać ze skuteczności w takich warunkach, w jakich przyszło im rządzić.