To była bogata żydowska rodzina z Warszawy. Maurycy (Mosze, jak brzmiała hebrajska wersja imienia), mąż Róży (Ruchli, z domu Silberminc) posiadał firmę handlującą tkaninami. Miał dom przy ul. Marszałkowskiej 90, tuż obok dzisiejszego Novotelu. A także sklep przy tej samej ulicy wraz z oddziałami przy Nowym Świecie i Długiej.
Z tego powodu, inaczej niż w przypadku ogromnej większości Żydów, pozostały po Efraimach zapiski w gazetach. Można się z nich dowiedzieć jak Róża dawała datki na jakąś dobrą sprawę (np. „dom inteligentnych starców”). Jest też opis z 1917 r. włamania do rodzinnego sejfu, z którego złodzieje zabrali znaczącą jak na tamte czasy sumę 300 tys. niemieckich marek. Mamy nekrologi z 1927 r., kiedy Maurycy odszedł z tego świata. Udało się też odnaleźć jego grób na warszawskim Cmentarzu Żydowskim przy ul. Okopowej z miejscem na płycie pozostawionym dla żony. Wreszcie zachowało się wiele dokumentów sądowych, w tym akt intercyzy małżonków zawarty tuż przed ślubem czy zaświadczenie o posiadanych nieruchomościach.
Komora gazowa czy strzał w tył głowy?
Dobra kondycja finansowa w jakimś stopniu zgubiła jednak Różę. Rodzinne przekazy mówią o tym, że gdy jesienią 1940 r. Niemcy tworzyli warszawskie getto, można było ją uratować, wydostać na stronę aryjską. Odmówiła. Przywykła do bujnego życia towarzyskiego, nie wyobrażała sobie zaniechania gry w karty z koleżankami. Na tamtym etapie nie spodziewano się, że Niemcy będą zdolni do Holokaustu. Potem było już zaś za późno.
Czytaj więcej
W Monachium prace polskich artystów – Hertzberg, Kowalewskiego, Mastalerz, Romik, Sasnala, Żmijewskich – przywracają pamięć o skazanych na zagładę w miejscu, skąd wychodziły rozkazy nazistów.
Zastanawiałem się, czy zginęła w drodze do Treblinki z braku powietrza, wyczerpania, głodu, jak to się działo z co trzecią osobą z dowożonych bydlęcymi wagonami? Czy też już w obozie została zabita strzałem w tył głowy w „lazarecie” przez Unterscharführera SS Augusta Miete (powszechnie zwanego „Aniołem Śmierci”) lub jego zastępcę Williego Mentza („Frankensteina”)? Tak robiono z osobami starszymi, a Róża miała w chwili likwidacji getta niemal 80 lat. Chodziło o to, aby nie opóźniały posuwania się tłumu nagich, przerażonych ludzi drogą, otoczoną płotem podwyższonym gałęziami, z peronów do komór gazowych.