Róża Efraim nie umrze drugi raz. Warszawa przypomni sobie o Treblince

Tożsamość nawet 800 tys. spośród niemal miliona Żydów zamordowanych w Treblince nigdy nie będzie już znana światu. Ale moja praprababcia pojawi się na Murze Pamięci, który powstaje na terenie obozu zagłady. I będzie żyła w sercach potomnych.

Publikacja: 08.03.2024 17:00

Likwidując getto warszawskie, Niemcy wywieźli większość Żydów do Treblinki i tam zamordowali. Wielu

Likwidując getto warszawskie, Niemcy wywieźli większość Żydów do Treblinki i tam zamordowali. Wielu zabili jednak jeszcze w Warszawie – jak Różę Efraim, zastrzeloną 17 sierpnia 1942 r. w drodze na Umschlagplatz

Foto: GettyImages

To była bogata żydowska rodzina z Warszawy. Maurycy (Mosze, jak brzmiała hebrajska wersja imienia), mąż Róży (Ruchli, z domu Silberminc) posiadał firmę handlującą tkaninami. Miał dom przy ul. Marszałkowskiej 90, tuż obok dzisiejszego Novotelu. A także sklep przy tej samej ulicy wraz z oddziałami przy Nowym Świecie i Długiej.

Z tego powodu, inaczej niż w przypadku ogromnej większości Żydów, pozostały po Efraimach zapiski w gazetach. Można się z nich dowiedzieć jak Róża dawała datki na jakąś dobrą sprawę (np. „dom inteligentnych starców”). Jest też opis z 1917 r. włamania do rodzinnego sejfu, z którego złodzieje zabrali znaczącą jak na tamte czasy sumę 300 tys. niemieckich marek. Mamy nekrologi z 1927 r., kiedy Maurycy odszedł z tego świata. Udało się też odnaleźć jego grób na warszawskim Cmentarzu Żydowskim przy ul. Okopowej z miejscem na płycie pozostawionym dla żony. Wreszcie zachowało się wiele dokumentów sądowych, w tym akt intercyzy małżonków zawarty tuż przed ślubem czy zaświadczenie o posiadanych nieruchomościach.

Komora gazowa czy strzał w tył głowy?

Dobra kondycja finansowa w jakimś stopniu zgubiła jednak Różę. Rodzinne przekazy mówią o tym, że gdy jesienią 1940 r. Niemcy tworzyli warszawskie getto, można było ją uratować, wydostać na stronę aryjską. Odmówiła. Przywykła do bujnego życia towarzyskiego, nie wyobrażała sobie zaniechania gry w karty z koleżankami. Na tamtym etapie nie spodziewano się, że Niemcy będą zdolni do Holokaustu. Potem było już zaś za późno.

Czytaj więcej

Sztuka pokonała nazizm w jego kolebce

Zastanawiałem się, czy zginęła w drodze do Treblinki z braku powietrza, wyczerpania, głodu, jak to się działo z co trzecią osobą z dowożonych bydlęcymi wagonami? Czy też już w obozie została zabita strzałem w tył głowy w „lazarecie” przez Unterscharführera SS Augusta Miete (powszechnie zwanego „Aniołem Śmierci”) lub jego zastępcę Williego Mentza („Frankensteina”)? Tak robiono z osobami starszymi, a Róża miała w chwili likwidacji getta niemal 80 lat. Chodziło o to, aby nie opóźniały posuwania się tłumu nagich, przerażonych ludzi drogą, otoczoną płotem podwyższonym gałęziami, z peronów do komór gazowych.

Skrywaną przez 80 lat tajemnicę udało się rozwiązać dzięki benedyktyńskiej pracy Fundacji Ochrony Pamięci Obozu Zagłady w Treblince – Pamięć Treblinki. W jej bazie danych zapisano, że moja praprababcia została zastrzelona jeszcze w trakcie spędzania Żydów na warszawski Umschlagplatz 17 sierpnia 1942 r., wkrótce po tym, gdy wraz ze swoimi podopiecznymi do Treblinki trafił Janusz Korczak. Świadek wspomina też, że na ostatnim etapie życia mieszkała przy ul. Waliców, właściwie w tym samy miejscu, gdzie niemal dokładnie dwa lata później (21 sierpnia 1944 r.) zginął w powstaniu warszawskim mój dziadek ze strony ojca Andrzej Bielecki.

– Przynajmniej już więcej nie cierpiała – zareagowała moja mama na wiadomość, że udziałem Róży nie była droga do komory gazowej.

Ale w tym bezmiarze ludzkiej tragedii Róża Efraim została jednak wyróżniona: do dziś możemy wspominać jej imię i nazwisko. O tym zdecydował poza wspomnianymi zapiskami w gazetach fakt, że przeżyła część rodziny, w tym córka Helena Gordowska, której mąż Stanisław Gordowski, wzięty adwokat, jeszcze w połowie lat 20. przeszedł na luteranizm i zmienił nazwisko (z Goldman) przed przedwczesną śmiercią.

Taki nie był jednak los przytłaczającej większości polskich Żydów, których życie brutalnie zakończyło się w Treblince lub innych obozach zagłady.

– Inaczej niż w przypadku deportowanych z Holandii, Austrii czy Niemiec, Niemcy nie prowadzili rejestrów wysyłanych na śmierć z gett w Polsce. Zwykle nie pozostał też nikt z członków rodziny. Dlatego wspomnienie po większości z nich zaginęło na zawsze – mówi „Plusowi Minusowi” Paweł Sawicki z fundacji Pamięć Treblinki.

Razem z Ewą Teleżyńską-Sawicką podjął się on tytanicznej pracy: odtworzenia na ile się da listy ofiar Treblinki. – To był rok 2010. Chcieliśmy wspominać te osoby i wpadliśmy na pomysł, aby we wszystkich parafiach, na których terenie przed wojną mieszkali Żydzi, odczytane zostały ich imiona i nazwiska. Ta idea nie spotkała się jednak z entuzjazmem księży, którym o tym mówiliśmy. Ograniczyliśmy się więc do czytania tych imion i nazwisk w symbolicznych miejscach w Dzień Pamięci Holokaustu (27 stycznia) i niektóre inne dni. Naszą inicjatywą zainteresował się ks. Wojciech Lemański, który już wówczas bywał w Treblince w każdą ostatnią sobotę miesiąca. Od tej pory na terenie obozu zawsze w tę ostatnią sobotę o godz. 10 ktoś czyta imiona i nazwiska ofiar. W pandemii był to sam ks. Wojciech, czasem są dwie osoby, czasem dziesięć. Ale zawsze ktoś jest – mówi Paweł Sawicki.

Czytaj więcej

Tajemnice obozu śmierci w Treblince

W tradycji żydowskiej człowiek umiera dwa razy. Najpierw, gdy przestaje bić jego serce. Potem, gdy po raz ostatni zostaje wymówione jego imię. Przed takim losem fundacja Pamięć Treblinki uchroniła do tej pory 107 tys. osób. Zdaniem państwa Sawickich być może uda się tę liczbę powiększyć do 150 tys. Ale nawet wówczas ok. 800 tys. głównie polskich Żydów pozostanie na zawsze wymazanych ze wspomnień żywych.

Księgarnia w Sao Paulo pamięta o getcie

Tę pustkę czuć w Treblince namacalnie. – Prof. Paweł Śpiewak (zmarły w ubiegłym roku socjolog, wieloletni dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego – red.) mówił, że to największy wojenny cmentarz Warszawy. Ale jest to największy cmentarz także Radomia, Białegostoku, Siedlec, zamieszkanych w większości przez Żydów miasteczek Mazowsza, Podlasia, wschodniej Polski. Niestety, to miejsce było bardzo długo zapomniane przez ludzi – mówi Edward Kopówka, dyrektor Muzeum w Treblince.

Idąc samotnie w miejscu, w którym zakończyła się tysiącletnia obecność Żydów na tych ziemiach, przypomniałem sobie, jak kilka lat temu w czasie przesiadki w Sao Paulo odwiedziłem lotniskową księgarnię. Była niewielka, ale mimo to zmieściły się w niej aż trzy książki poświęcone Warszawie: wszystkie o getcie, zagładzie Żydów. Jeśli szeroka publiczność w zamorskich krajach cokolwiek wie o polskiej stolicy, to zna los, jaki spotkał jej żydowską ludność – największą obok Nowego Jorku na świecie. Tym bardziej szokująca jest więc pustka w miejscu, w którym Shoah osiągnął swoje apogeum.

Auschwitz-Birkenau, gdzie liczba zamordowanych jest porównywalna z Treblinką, rocznie odwiedza ok. 2 mln osób. W zeszłym roku do największego spośród trzech (obok Bełżca i Sobiboru) obozu, w którym przeprowadzono operację zagłady Żydów „Reinhardt”, przyjechało ledwie 35 tys. osób. Choć można dziś tu dotrzeć autostradą z Warszawy w nieco ponad godzinę, poza przedstawicielem ds. zagranicznych Unii Europejskiej Josepem Borrellem nie dotarł tu właściwie żaden wysokiej rangi zagraniczny polityk.

Jednym z tego powodów jest całkowicie odmienny charakter obu miejsc. Auschwitz-Birkenau to był też obóz koncentracyjny, gdzie część więźniów nieraz przez wiele miesięcy pracowała. Miejsce funkcjonowało niemal do końca wojny, Niemcy nie zdążyli zniszczyć baraków, infrastruktury, choć wysadzili w powietrze same krematoria. Pozostały ciągnące się po horyzont baraki, wieże wartownicze, słynny na cały świat widok rampy, dokąd docierały transporty z więźniami, gabloty z pozostawionymi po nich walizkami, butami, włosami.

– To był symbol, który utkwił w pamięci świata, i spowodował, że Niemcy już nigdy nie mogły wyprzeć się odpowiedzialności za Holokaust – tłumaczy Arndt Freytag von Loringhoven, były ambasador Niemiec w Polsce.

W Treblince niczego takiego nie ma. Po zamknięciu obozu jesienią 1943 r., w obawie, że straszliwa prawda wyjdzie na jaw, Niemcy postarali się zatrzeć wszelkie ślady. Budynki zburzono, ziemię zaorano i osadzono tu ukraińską rodzinę, która miała pilnować, aby nikt nie interesował się tym miejscem. Dziś pozostaje więc tylko wyobraźnia, aby próbować odtworzyć horror, jaki się wydarzył w tym dziś pięknym, zalesionym miejscu. A także relacje osób, którym udało się wydostać z Treblinki. Najwięcej uciekło po buncie więźniów latem 1943 r. Kilkadziesiąt przeżyło wojnę.

Ostatnie słowa zamordowanych w Treblince

Wysyłce do obozu zagłady towarzyszyła niezwykle brutalna deportacja. Okrucieństwo oprawców miało zdusić chęć oporu. W wagonach ludzie byli stłoczeni tak, że zdarzało się, iż do Treblinki nie dotarł już nikt żywy.

Czytaj więcej

Będzie nowy pawilon edukacyjny w Treblince

Ci, którzy dojechali bydlęcymi wagonami do obozu, byli wśród bicia i krzyków natomiast kierowani do baraków, gdzie kazano im się rozbierać. Kobietom dodatkowo obcinano włosy (SS sprzedawała je w Rzeszy). Potem przerażonych ludzi pchano kilkudziesięciometrową drogą otoczoną drutem kolczastym i gałęziami zwaną Schlauch, bo jak woda prowadziła w jednym kierunku: do komór gazowych.

W relacjach zapisano nieliczne rozmowy z tamtych dramatycznych ostatnich chwil.

„Jak długo będę się męczyć?” – zapytała piękna Rut Dorfman golącego ją więźnia obozu (Samuela Willenberga, który później, w 1943 r. uciekł z Treblinki i walczył w powstaniu warszawskim). „Tylko kilka minut” – odpowiedział, choć faktycznie ludzi konali w komorach gazowych, do których przez dysze imitujące prysznice pompowano spaliny z silnika Diesla, nawet pół godziny.

„Ja nie chcę umierać!” – krzyczał ktoś inny. Ogromna większość nawet nie miała czasu na tych kilka słów pożegnania. 13-letnia córka (nie znamy jej imienia) objęła zostawionego w obozie do pracy ojca za szyję, pocałowała i powiedziała cicho: „Trudno, tatusiu”. Wiedziała, że idzie na śmierć.

Państwo Sawiccy mówią, że nie było prawie wyjątków, tylko dla nielicznych silnych mężczyzn, którzy przez jakiś czas byli zatrudniani przy sortowaniu rzeczy, wyciąganiu ciał z komór gazowych i ich spalaniu na rusztach zbudowanych z szyn kolejowych. Opowiadają o jednej z ofiar Treblinki, którą była siostra Zygmunta Freuda, Rosa. Doprowadzono ją do zastępcy komendanta. A ten: „To niemożliwe! Musiała zajść jakaś pomyłka! Zaraz pani zostanie odwieziona. Proszę tylko pójść pod prysznic, takie są procedury”. W rzeczywistości skierował starszą panią do komory gazowej.

Rodziny złączone na nowo

Po wojnie Treblinka przyciągała właściwie tylko gangi, które chciały wykopać kosztowności pozostawione przez Żydów w ostatnich chwilach życia. Dopiero w latach 60. ustawiono pomnik otoczony 17 tys. mniejszych i większych kamieni – tyloma, ile maksymalnie w ciągu jednego dnia uśmiercano tu ludzi. I choć od 2018 r. Treblinka nie jest już oddziałem prowincjonalnego muzeum w Siedlcach, dopiero teraz zaczynają się prace nad ekspozycją z prawdziwego zdarzenia. Spektakularny projekt, który zmusi przybysza do samotnej konfrontacji z doświadczeniem śmierci, będzie uzupełniony murem, na którym zostaną wpisane imiona i nazwiska ustalone przez fundację Pamięć Treblinki. Państwo Sawiccy chcieliby, żeby mur był tak duży, by mogły się zmieścić na nim dane wszystkich zgładzonych – 950 tys. imion i nazwisk. Ogromna jego niezapisana część byłaby znakiem, o jak wielu nie ma już komu pamiętać.

Siedzimy w domu Pawła i Ewy Sawickich. To stare mieszkanie warszawskiej inteligencji, w kamienicy, która przed wojną należała do rodziny żydowskiej. Na stole komputery, porozkładane dokumenty, książki. – Mam doskonałą równowagę w życiu: osiem godzin w pracy, a potem osiem godzin szukania nazwisk ofiar Treblinki – mówi z uśmiechem Paweł, z zawodu informatyk.

Przełomem w tym niezwykłym dziele okazał się rok 2015 r., kiedy Paweł Śpiewak zaprosił ich do przyłączenia się do fundacji, której zadaniem było wzniesienie nowego budynku muzeum na terenie obozu zagłady. Bardzo szybko charakter przedsięwzięcia zmienił się radykalnie: celem fundacji stało się odtworzenie personaliów ofiar zagłady. Jednak jeszcze w 2017 r. lista ofiar zawierała ledwie 2 tys. nazwisk. Cezurą okazało się nawiązanie kontaktu z Instytutem Yad Vashem w Jerozolimie, a także ośrodkami, skąd wysyłano Żydów do Treblinki, jak położonym na terenie Czech Terezinem.

Czytaj więcej

W Treblince powstanie mur pamięci

Mur Pamięci to wielkie wyzwanie, ale może też być pułapką. Pomysł budowy ściany pamięci w obozie zagłady w Sobiborze nigdy nie doszedł do skutku, bo okazało się, że z powodu braku list polskich Żydów ogromna większość nazwisk, które przetrwały do naszych czasów, należy do Żydów spoza naszego kraju. Projekt pokazywałby więc fałszywy obraz historii, skoro przytłaczająca większość Żydów zgładzonych w Sobiborze pochodziła z Polski.

– Zależy nam przede wszystkim na odnalezieniu nazwisk, które nie znajdują się w żadnych innych rejestrach. Czytamy pamiętniki zgromadzone m.in. przez Żydowski Instytut Historyczny, Yad Vashem, Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, a także powojenne orzeczenia sądowe o uznaniu za zmarłego. Słuchamy relacji. Liczba różnych źródeł w tym roku przekroczyła 500. Po wielu latach szukania, w bazie Fundacji obecnie znajduje się już sporo ponad 100 tys. nazwisk. Należą głównie do Żydów z Polski, w części nieumieszczonych w żadnych innych bazach danych – tłumaczy Ewa Teleżyńska-Sawicka.

Bardzo ważne jest dla fundacji także to, aby członkowie tej samej rodziny, których tak brutalnie rozdzielano na rampie kolejowej w Treblince, znaleźli się razem przynajmniej na Murze Pamięci.

W poszukiwaniach fundacji Pamięć Treblinki nie chodzi tylko o tożsamość zmarłych, ale o opowieść o życiu ludzi skazanych na zapomnienie. Wśród morza kamieni, które otaczają przypominający Ścianę Płaczu w Jerozolimie pomnik w Treblince, tylko jeden nosi imię i nazwisko ofiary: Janusza Korczaka. Jednak poświęcenie „starego doktora”, który z podopiecznym z kierowanego przez siebie sierocińca poszedł na śmierć, wcale nie było aż tak wyjątkowe.

Czytaj więcej

Archiwum warszawskiego getta pokażą w dawnej centrali nazizmu

– W tamtym czasie miłość równała się śmierci. Na Umschlagplatzu mężowie – choć mogli przeżyć – chcieli iść do wagonów, aby nie rozłączać się z żonami; córki szły na śmierć razem z matkami, rodzice z dziećmi. Nie ma też ani jednego świadectwa, aby opiekunowie sierocińców, domów starców czy szpitali zostawili w drodze do Treblinki swoich podopiecznych samych. A takich instytucji było w getcie wiele – tłumaczy Paweł Sawicki.

Warszawa przypomni sobie o obozie w Treblince

Nowe muzeum wraz z Murem Pamięci ma zostać otwarte 2 sierpnia 2026 r., w 83. rocznicę powstania więźniów Treblinki. Fundusze (47 mln zł) na sam budynek przekazały samorząd województwa mazowieckiego oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Na razie nie ma jednak środków na samą wystawę: trwają starania, aby do inwestycji dołożył się rząd niemiecki. – Mamy nadzieję, że dzięki temu projektowi Warszawa przypomni sobie o Treblince – mówi dyr. Edward Kopówka.

To była bogata żydowska rodzina z Warszawy. Maurycy (Mosze, jak brzmiała hebrajska wersja imienia), mąż Róży (Ruchli, z domu Silberminc) posiadał firmę handlującą tkaninami. Miał dom przy ul. Marszałkowskiej 90, tuż obok dzisiejszego Novotelu. A także sklep przy tej samej ulicy wraz z oddziałami przy Nowym Świecie i Długiej.

Z tego powodu, inaczej niż w przypadku ogromnej większości Żydów, pozostały po Efraimach zapiski w gazetach. Można się z nich dowiedzieć jak Róża dawała datki na jakąś dobrą sprawę (np. „dom inteligentnych starców”). Jest też opis z 1917 r. włamania do rodzinnego sejfu, z którego złodzieje zabrali znaczącą jak na tamte czasy sumę 300 tys. niemieckich marek. Mamy nekrologi z 1927 r., kiedy Maurycy odszedł z tego świata. Udało się też odnaleźć jego grób na warszawskim Cmentarzu Żydowskim przy ul. Okopowej z miejscem na płycie pozostawionym dla żony. Wreszcie zachowało się wiele dokumentów sądowych, w tym akt intercyzy małżonków zawarty tuż przed ślubem czy zaświadczenie o posiadanych nieruchomościach.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku