Jan Maciejewski: Bruderszaft z Judaszem

Uzdrawiać chorych, rozmnażać chleb? A kto mu bronił?! Tylko niech na tym się skończy. Niech to będzie finał, a nie preludium. A wtedy pójdziemy razem. Nas dwóch i on. Siła, rozsądek i dobroczynność – czyż ta trójca nie jest święta?

Publikacja: 08.03.2024 17:00

Jan Maciejewski

Jan Maciejewski

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

To naturalne, że się o niego martwisz. My również, właśnie dlatego tu jesteśmy. Chcesz mu pomóc, to szlachetne z twojej strony, nawet bardzo – tym bardziej, biorąc pod uwagę, na jak wielkie ryzyko się narażasz. Tak łatwo będzie przeinaczyć twoją decyzję, twoją troskę, wielkoduszność. Już słyszę tych wszystkich świętoszków oburzających się na naszą współpracę, na tę noc. Musisz to znieść, ich obelgi będą twoim krzyżem – metaforycznym, rzecz jasna. Ale ty go ratujesz, Judaszu. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. My tylko chcemy ci w tym pomóc, dostarczyć niezbędnych środków. Razem sobie poradzimy. Uratujemy go przed nim samym. Ocalimy z tego, co się jeszcze da.

Pamiętasz, kiedy nasze spojrzenia spotkały się po raz pierwszy? Kiedy uścisnęliśmy sobie ręce oczami – daruj tę niezgrabność, jest tak późno, plącze mi się język. Właśnie tak, ponad nią – tą nieszczęsną, parszywą ladacznicą; ponad zapachem, który unosił się wokół jej włosów i jego stóp, ponad zachwytem tej całej, zgromadzonej dookoła tłuszczy. Tylko my dwaj, ja i ty, byliśmy ponad to. Tak, tak, masz rację, to było obrzydliwe. Nieskromne, wyuzdane, wszystko racja. Ale wiesz, i ja wiem, i ty wiesz, że ja wiem, że nie o recydywę kur… tu chodzi. Coś się wtedy otwarło, jakieś okno, jakieś drzwi, może tylko lufcik – nieważne. I tak było jeszcze za wąskie, żeby się przez nie przecisnąć. Ale tam było, pierwszy raz tak wyraźnie, już nie jego widmo, jak tyle razy wcześniej. Miał tyle okazji – byłeś blisko, więc możesz zaświadczyć – żeby się jasno od tego odciąć. Od tego szaleństwa, które właśnie cieknie mu po nogach i uderza do głów zapachem. Dawaliśmy mu szansę, rzucaliśmy koła ratunkowe, jedno za drugim. Zwodził nas. Od zawsze chciał być królem, miał coś takiego w oczach. A teraz pozwala się namaszczać tej…

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Dopóki mamy ciała

Chwała ci, Judaszu, że odważyłeś się to przerwać. Przywołałeś na pomoc ubogich – o, zaprawdę, błogosławieni ubodzy, zawsze na podorędziu. Wtedy spojrzeliśmy na siebie raz jeszcze. I znowu, od razu się zrozumieliśmy: „ubodzy” to tylko drugie imię rozsądku. Jego broniłeś. I razem będziemy go bronić – bo od teraz nigdy nie będziesz szedł sam. I on też mógł pójść z nami. Gdyby tylko uzdrawiał, mnożył chleb, nikt nie stałby mu na przeszkodzie! Tylko niech na tym się skończy, niech to będzie finał, a nie preludium. A wtedy, wtedy pójdziemy razem. Nas dwóch i on. Siła, rozsądek i dobroczynność – czyż ta trójca nie jest święta?

Ale jemu to nie wystarczyło, od początku grał w inną grę. Nie chciał się kłaniać, tylko by jemu się kłaniano. Odrzucił nasz porządek, naszą siłę – jakby miał coś lepszego do zaproponowania. Jego gra… Tej nocy ją przerwiemy. Razem. Zatrzaśniemy ten lufcik raz na zawsze, zanim przeistoczy się w bramę. Zanim inni pójdą za nim.

Przyznasz, że lepiej, by on jeden chwilę pocierpiał, niż żeby miliony milionów musiały cierpieć przez niego. I za co? Za jakiś miraż? Cień cienia, najbardziej niepewną z niepewności. To prawda, okno się uchyliło, ale skąd mamy wiedzieć, że cokolwiek za nim jest? A jeśli to tylko pustka, wielka nicość? Sztuczka iluzjonisty? Bo on tak powiedział? A co to za źródło? Skąd twoja pewność?

Widzę, że się wahasz – nie, nie, nie zaprzeczaj. To ludzkie, normalne. Między nami dwoma jest na to miejsce. Podaj mi rękę. Zamknij oczy. Wyobraź go sobie. Za parę godzin zasiądzie na swoim tronie, być może znajdzie się nawet korona. Będzie bolało, to fakt, ale co to za lek, który ma przyjemny smak? A chodzi o to, by zmądrzeć. Wybić sobie raz na zawsze z głowy te jego bajki o królestwie. Nie ma żadnego królestwa. Jest tylko tu i teraz. Jest cesarz i jesteśmy my. I każdy, kiedykolwiek będzie na niego patrzył, dojdzie do tego samego wniosku – że nie warto tak cierpieć. Że jego gra nie jest warta świeczki, która tak parzy. Uwierz mi, zaufaj. Ja bym cię nie oszukał.

Chcesz mu pomóc, pamiętaj o tym. Nie jest złym człowiekiem, to nic osobistego. Ja tylko muszę robić porządek. Razem go zrobimy. I on to zrozumie. Pocałuj go, Judaszu. W policzek, jak przyjaciela. Jak człowieka.

To naturalne, że się o niego martwisz. My również, właśnie dlatego tu jesteśmy. Chcesz mu pomóc, to szlachetne z twojej strony, nawet bardzo – tym bardziej, biorąc pod uwagę, na jak wielkie ryzyko się narażasz. Tak łatwo będzie przeinaczyć twoją decyzję, twoją troskę, wielkoduszność. Już słyszę tych wszystkich świętoszków oburzających się na naszą współpracę, na tę noc. Musisz to znieść, ich obelgi będą twoim krzyżem – metaforycznym, rzecz jasna. Ale ty go ratujesz, Judaszu. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. My tylko chcemy ci w tym pomóc, dostarczyć niezbędnych środków. Razem sobie poradzimy. Uratujemy go przed nim samym. Ocalimy z tego, co się jeszcze da.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi