Osobiście dotknęła mnie ta nowomowa jeden jedyny raz, ale wrażenie zostało do dzisiaj. Gdyby ponownie ktoś w mojej obecności nazwał mnie „osobą piszącą”, wykazałbym już nieco więcej refleksu. Jednak w tamtej chwili górę wzięło skrępowanie – poczułem się jakby w jednej chwili pozbawiono mnie palców, dłoni, całych rąk, o innych kończynach nie wspominając. Bo przecież zdefiniowano właśnie moje pisania jako materializujące się w jakiś mistyczny sposób z pominięciem ciała, jakby spływało na klawiaturę czy kartkę papieru z nieuchwytnych głębin mojej bezpłciowej „osobistości”. Siedziałem tam jak jakiś oniemiały, wykastrowany kadłubek, i nie słuchałem już, co się dalej mówi do inkluzywnego, nieurażonego i niezdefiniowanego w żaden sposób gremia „osób piszących”. Mnie to nie dotyczyło. Ja mogę być pisarzem, ty, postępowa koleżanko, możesz być pisarką, ale żadne z nas nie będzie nigdy „osobą piszącą”. Przynajmniej dopóki mamy ciała.
Czytaj więcej
Benedykt uciekł od Rzymu, miasta, cywilizacji jeszcze jako dziecko. I we wszystkim, co dziecinne – zapale, pasji, nadziei, poezji – poczęty został jego zakon. Europa ożyła, bo pozwoliła przyjść do siebie tym ubranym w czarne habity dzieciom. Z tego samego powodu ożywiła się, przebudziła z pogańskiego letargu jakiegoś dziwnego półistnienia Polska.
Dopóki będziemy układać słowa i zdania nie tylko z ich użyciem, ale też po przepuszczeniu wszystkich idei, wrażeń, kompleksów i obrazów przez cielesny filtr. I jeśli wszystko pójdzie tak, jak iść powinno, i ze zdania na zdanie, z roku na rok będzie nam szło to zajęcie coraz lepiej, to tym więcej będzie w moim pisaniu męskości, a twoim – kobiecości. Bo znaczyć to będzie jedno – że nie jesteśmy bezwolnym, neutralnym pośrednikiem między falami mód, trendów czy nastrojów a kształtem słów i brzmieniem zdań. Przecież każde brzmienie obciąża brzemię instrumentu, jego konstrukcję. Dostrajajmy więc, zamiast wygłuszać. Literatura wyzwolona spod brzemienia ciała, ze wszystkim, co w nim piękne i bolesne, jest czymś nieludzkim, sztucznym w stopniu po prostu demonicznym.
Przedziwne, że to właśnie Kościół znalazł się w awangardzie tej „mowy włączająco-kastrującej”. Nie ma świętości – heroizmu, cnoty, wyrzeczenia, postu, modlitwy – poza ciałem, poza płcią.
Jak dotąd szczęśliwie omijała mnie ta dziwna moda: byłem maturzystą, a nie „osobą zdającą egzamin dojrzałości”, studentem, nie „osobą studiującą”, nikt jak dotąd nie imputował mi jeszcze „osoby rodzicielskiej”, dzięki Bogu wciąż mogę być ojcem. Ale nie każdy ma tyle szczęścia. „Wiesz, rozpocząłem ostatnio krucjatę” – powiedział mi ostatnio zaprzyjaźniony dominikanin. „Walczę, gdzie i jak mogę, ze zwrotem »osoba konsekrowana«. Bo ja jestem, do cholery, zakonnikiem, mężczyzną konsekrowanym, a nie żadną »osobą«”. W pierwszej chwili pomyślałem, że się czepia, ale potem przypomniałem sobie „osobę piszącą” i już wszystko zrozumiałem.