Jan Maciejewski: Dopóki mamy ciała

Idę o zakład, że właśnie to „odpłciowienie” drogi do świętości stoi za większością odejść z kapłaństwa czy nerwic wśród zakonnic. Jak te ostatnie mają uwierzyć, że stają się oblubienicami Chrystusa, skoro kazano im zapomnieć, że są kobietami? A w zamian próbuje się wmówić, że stanowią bliżej niezidentyfikowane obiekty konsekrowane?

Publikacja: 16.02.2024 17:00

Jan Maciejewski: Dopóki mamy ciała

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Osobiście dotknęła mnie ta nowomowa jeden jedyny raz, ale wrażenie zostało do dzisiaj. Gdyby ponownie ktoś w mojej obecności nazwał mnie „osobą piszącą”, wykazałbym już nieco więcej refleksu. Jednak w tamtej chwili górę wzięło skrępowanie – poczułem się jakby w jednej chwili pozbawiono mnie palców, dłoni, całych rąk, o innych kończynach nie wspominając. Bo przecież zdefiniowano właśnie moje pisania jako materializujące się w jakiś mistyczny sposób z pominięciem ciała, jakby spływało na klawiaturę czy kartkę papieru z nieuchwytnych głębin mojej bezpłciowej „osobistości”. Siedziałem tam jak jakiś oniemiały, wykastrowany kadłubek, i nie słuchałem już, co się dalej mówi do inkluzywnego, nieurażonego i niezdefiniowanego w żaden sposób gremia „osób piszących”. Mnie to nie dotyczyło. Ja mogę być pisarzem, ty, postępowa koleżanko, możesz być pisarką, ale żadne z nas nie będzie nigdy „osobą piszącą”. Przynajmniej dopóki mamy ciała.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Na początku była książka

Dopóki będziemy układać słowa i zdania nie tylko z ich użyciem, ale też po przepuszczeniu wszystkich idei, wrażeń, kompleksów i obrazów przez cielesny filtr. I jeśli wszystko pójdzie tak, jak iść powinno, i ze zdania na zdanie, z roku na rok będzie nam szło to zajęcie coraz lepiej, to tym więcej będzie w moim pisaniu męskości, a twoim – kobiecości. Bo znaczyć to będzie jedno – że nie jesteśmy bezwolnym, neutralnym pośrednikiem między falami mód, trendów czy nastrojów a kształtem słów i brzmieniem zdań. Przecież każde brzmienie obciąża brzemię instrumentu, jego konstrukcję. Dostrajajmy więc, zamiast wygłuszać. Literatura wyzwolona spod brzemienia ciała, ze wszystkim, co w nim piękne i bolesne, jest czymś nieludzkim, sztucznym w stopniu po prostu demonicznym.

Przedziwne, że to właśnie Kościół znalazł się w awangardzie tej „mowy włączająco-kastrującej”. Nie ma świętości – heroizmu, cnoty, wyrzeczenia, postu, modlitwy – poza ciałem, poza płcią.

Jak dotąd szczęśliwie omijała mnie ta dziwna moda: byłem maturzystą, a nie „osobą zdającą egzamin dojrzałości”, studentem, nie „osobą studiującą”, nikt jak dotąd nie imputował mi jeszcze „osoby rodzicielskiej”, dzięki Bogu wciąż mogę być ojcem. Ale nie każdy ma tyle szczęścia. „Wiesz, rozpocząłem ostatnio krucjatę” – powiedział mi ostatnio zaprzyjaźniony dominikanin. „Walczę, gdzie i jak mogę, ze zwrotem »osoba konsekrowana«. Bo ja jestem, do cholery, zakonnikiem, mężczyzną konsekrowanym, a nie żadną »osobą«”. W pierwszej chwili pomyślałem, że się czepia, ale potem przypomniałem sobie „osobę piszącą” i już wszystko zrozumiałem.

Przedziwne, że to właśnie Kościół znalazł się w awangardzie tej „mowy włączająco-kastrującej”. Nie ma świętości – heroizmu, cnoty, wyrzeczenia, postu, modlitwy – poza ciałem, poza płcią. Nieszczęsny Orygenes, który uciął sobie przyrodzenie w geście samoobrony przed nieczystymi żądzami, został przez Kościół przykładnie potępiony; chciał się dostać do nieba jako pasażer na gapę. Nasze ciało jest biletem w ziemskiej podróży – trzeba je „skasować” w znaczeniu „uświęcić”, a nie ominąć, zneutralizować. Bo też wcześniej czy później, jak wszystko, co realne, upomni się o swoje.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Reszta powróci

Idę o zakład, że właśnie to „odpłciowienie” drogi do świętości stoi za większością odejść z kapłaństwa czy nerwic wśród zakonnic. Jak te ostatnie mają uwierzyć, że stają się oblubienicami Chrystusa, skoro kazano im zapomnieć, że są kobietami? A w zamian próbuje się wmówić, że stanowią bliżej niezidentyfikowane obiekty konsekrowane? Jak tu się dziwić duchowej impotencji kapłanów niepotrafiących być ojcami, przewodnikami dla swoich wiernych, jeśli konsekracja zaczyna być utożsamiana z kastracją? A przecież celibat jest tego procederu dokładnym przeciwieństwem, podbiciem stawki stojącej przed młodym mężczyzną lub kobietą, a nie zakończeniem gry. Ma sens i spełnia swoją rolę tylko wówczas, gdy pozwala mężczyznom być jeszcze bardziej męskimi, a kobietom – kobiecymi.

Nie ma „osób kanonizowanych”, są tylko święci i święte. Tak jak czyste brzmienie może wydać tylko nieuszkodzone brzemię.

Osobiście dotknęła mnie ta nowomowa jeden jedyny raz, ale wrażenie zostało do dzisiaj. Gdyby ponownie ktoś w mojej obecności nazwał mnie „osobą piszącą”, wykazałbym już nieco więcej refleksu. Jednak w tamtej chwili górę wzięło skrępowanie – poczułem się jakby w jednej chwili pozbawiono mnie palców, dłoni, całych rąk, o innych kończynach nie wspominając. Bo przecież zdefiniowano właśnie moje pisania jako materializujące się w jakiś mistyczny sposób z pominięciem ciała, jakby spływało na klawiaturę czy kartkę papieru z nieuchwytnych głębin mojej bezpłciowej „osobistości”. Siedziałem tam jak jakiś oniemiały, wykastrowany kadłubek, i nie słuchałem już, co się dalej mówi do inkluzywnego, nieurażonego i niezdefiniowanego w żaden sposób gremia „osób piszących”. Mnie to nie dotyczyło. Ja mogę być pisarzem, ty, postępowa koleżanko, możesz być pisarką, ale żadne z nas nie będzie nigdy „osobą piszącą”. Przynajmniej dopóki mamy ciała.

Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi