„Czarna Chmura”: Sproszkowane mózgi

Lepiej być wielkim ludem w małym świecie czy też niewielkim ludem w ogromnym świecie? To pytanie stawia świetna powieść science fiction Freda Hoyle’a.

Publikacja: 01.03.2024 17:00

„Czarna Chmura”: Sproszkowane mózgi

Foto: mat.pras.

Gdy ta książka ukazała się po polsku w 1981 r., nie mieliśmy czasu należycie się nią zachwycić, pochłonięci innymi sprawami. Pora teraz nadrobić to zaniedbanie: wznowiona po latach „Czarna Chmura” Freda Hoyle’a należy do ścisłego grona najlepszych dzieł science fiction i jest najwybitniejszą przedstawicielką literatury tzw. kontaktowej, opiewającej zetknięcie ludzkości z inną cywilizacją kosmiczną. Jej autor był astrofizykiem i kosmologiem o wielkich zasługach, choć nigdy nie dostał Nobla z powodu kurczowego trzymania się modelu wszechświata stacjonarnego, a negowania Big Bangu. Ale to Hoyle rozpracował sposób, w jaki piece termojądrowe, jakimi są gwiazdy, produkują pierwiastki cięższe od wodoru i helu, w szczególności niezbędny dla powstania życia węgiel. Zajmował się też obłokami pyłu międzygwiezdnego, a uzyskane przy tym kompetencje nie pozostały bez wpływu na „Czarną Chmurę”.

Oto bowiem w powieści astronomowie spostrzegają, że w kierunku Ziemi zbliża się taki właśnie obłok i nie ma wątpliwości, że jego celem pozostaje nasze Słońce. Szacunki wskazują, że obłok ten, nazwany jak w tytule, podczas przemieszczania się przez Układ Słoneczny odetnie nas na pewien czas od światła. Spowoduje to katastrofę klimatyczną, wymrożenie flory i fauny. Co robić, jak się bronić?

Gęstość nadpływającego obłoku jest taka, że gdybyśmy zostali nim otoczeni np. w Warszawie, tobyśmy w ogóle nie zauważyli zmiany przejrzystości powietrza. Jednakże gdy taka chmura rozległością swą pokrywa obszar od orbity Ziemi do Słońca, nagle robi się ciemno. Hoyle znakomicie przedstawia działania astronomów i dyskusje, jak zwalczyć złe skutki. Porównując wizję Hoyle’a z wytworami jego kolegów po piórze, uzmysławiamy sobie, w jak odmienny sposób widzi kontakt fachowiec – zawodowy astrofizyk.

Czytaj więcej

„Diuna. Dziedzic Kaladanu”: Cisza przed burzą

To, co nadlatuje, okazuje się inteligentne, należące do generacji „sproszkowanych mózgów”, jakie nagminnie występują w kosmosie. Natomiast formy białkowe, wymagające do rozwoju osobnej planety, specjalnie korzystnych warunków etc. są w kosmosie rarytasem i jako takie uznaje się je za dziwolągi. Odwrócenie hierarchii życia widzianego z kosmicznej perspektywy, ukazanie naprawdę obcej, a przy tym potężnej istoty, a w tle rasy, do której ta istota należy, jest wielkim osiągnięciem Hoyle’a, naukowym i literackim.

Przy rozpatrywaniu takiego zjawiska nie sposób uniknąć na Ziemi kontaktu pomiędzy naukowcami a politykami, w gestii których są decyzje. Na styku tych dwóch grup iskrzyło i będzie iskrzyć, zwłaszcza w obliczu zagrożenia. Tu Hoyle używa sobie za wszystkie czasy. Jego bohater, Kingsley, o mało uprzejmym sposobie bycia, wypowiada uwagę, że porządek społeczny na Ziemi jest zakłócony: najgłupsi rządzą, a ci mądrzejsi plasują się na dnie drabiny decyzyjnej. Jak się człowiek napatrzy na wyczyny polskich polityków, skłonny jest przyznać Kingsleyowi (i Hoyle’owi) rację.

Powieść traktuje więc o tym, jak naukowcy ratują ludzkość wbrew tym, którzy mają to wpisane w obowiązki. Jest i plan szerszy: ludzkość już wie na pewno, że w kosmosie występują inne formy inteligencji, a znalezienie sobie między nimi miejsca musi zostać uznane za priorytet. Pomimo upływu lat (premiera w 1957 r.) książka nie zestarzała się ani trochę, zarówno tryb badania obcego fenomenu, jak i podjęte środki zaradcze dziś byłyby podobne. Zgódźmy się też z puentą powieści, że odkrycie rozumu poza Ziemią wywołuje pytanie, „czy chcemy pozostać wielkim ludem w małym świecie, czy też staniemy się niewielkim ludem w ogromniejszym świecie”. Choć i tak nikt z mieszkańców kosmicznych przestrzeni z naszym zdaniem nie będzie się liczył.

Gdy ta książka ukazała się po polsku w 1981 r., nie mieliśmy czasu należycie się nią zachwycić, pochłonięci innymi sprawami. Pora teraz nadrobić to zaniedbanie: wznowiona po latach „Czarna Chmura” Freda Hoyle’a należy do ścisłego grona najlepszych dzieł science fiction i jest najwybitniejszą przedstawicielką literatury tzw. kontaktowej, opiewającej zetknięcie ludzkości z inną cywilizacją kosmiczną. Jej autor był astrofizykiem i kosmologiem o wielkich zasługach, choć nigdy nie dostał Nobla z powodu kurczowego trzymania się modelu wszechświata stacjonarnego, a negowania Big Bangu. Ale to Hoyle rozpracował sposób, w jaki piece termojądrowe, jakimi są gwiazdy, produkują pierwiastki cięższe od wodoru i helu, w szczególności niezbędny dla powstania życia węgiel. Zajmował się też obłokami pyłu międzygwiezdnego, a uzyskane przy tym kompetencje nie pozostały bez wpływu na „Czarną Chmurę”.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje