Czy w 2024 wciąż są nam potrzebne media publiczne? Zapytaliśmy różne środowiska

Zapytaliśmy medioznawców, socjologów i liderów różnych środowisk ideowych ważnych w polskiej debacie publicznej, czy w 2024 roku wciąż są nam jeszcze potrzebne media publiczne. Dla kogo powinny być? Kto miałby opowiadać w nich o świecie? W jaki sposób je stworzyć? I co właściwie by się stało, gdyby takiej przestrzeni medialnej zabrakło?

Publikacja: 12.01.2024 10:00

Na co tak właściwie możemy liczyć w obecnych warunkach politycznych, czyli o jakie media publiczne m

Na co tak właściwie możemy liczyć w obecnych warunkach politycznych, czyli o jakie media publiczne możemy dziś realnie zawalczyć?

Foto: AdobeStock

Stacja BBC, do której uwielbiamy się w Polsce odnosić jako do wzorca mediów publicznych, powstała w latach 20. XX w. jako prywatna telewizja. Dopiero po kilku latach rząd brytyjski uznał, że nowe medium jest zbyt istotne dla demokracji, by nie podlegało ścisłej społecznej kontroli. Po II wojnie światowej ta logika zapanowała w całej Europie i państwo stanęło na straży medialnego pluralizmu. Ale dziś, gdy problemem nie jest już brak pluralizmu na mocno ograniczonym rynku, bo przecież w świecie cyfrowym mamy wręcz hiperpluralizm, to czy na pewno wciąż potrzebujemy mediów publicznych? Oddajmy głos naszym rozmówcom.

Czytaj więcej

To algorytmy zdecydują o tym, co przekażą nam media

Logika innego świata

Zacznijmy od misji. Ale wcale nie tej rozumianej górnolotnie. – Media publiczne pełnią funkcje, których nie są w stanie pełnić media komercyjne. Najprościej można to więc nazwać misją publiczną – mówi Paweł Musiałek z Klubu Jagiellońskiego. Po prostu są tematy i perspektywy, których zwyczajnie brakuje w mediach nastawionych na zysk. I nasi rozmówcy widzą to wyjątkowo zgodnie: dobrze by było, gdyby znalazły one miejsce w mainstreamowych mediach. – Mowa o różnych tematach i programach potrzebnych ludziom w różnym wieku oraz z różnym przygotowaniem intelektualnym i kapitałem kulturowym. I z rozmaitych powodów nieopłacalnych dla nadawców komercyjnych. Czasem za drogich w realizacji, a czasem zbyt niszowych, czyli bardzo ważnych, ale jedynie dla niewielkich grup – wyjaśnia prof. Stanisław Jędrzejewski, medioznawca z Akademii Leona Koźmińskiego. – W mediach publicznych musi być miejsce i na bardziej wysublimowane gusta, i na potrzeby ludyczne, czyli na wszystko to, czego w innych kanałach brakuje – ocenia Musiałek.

– Przyzwyczailiśmy się do myślenia, że media opowiadają nam o tym, o czym opłaca im się opowiadać. A media publiczne działają w innej logice. Bez nich zwyczajnie będziemy gorszym społeczeństwem, nastawionym głównie na konsumpcję – mówi Agnieszka Wiśniewska, redaktorka naczelna lewicowego serwisu KrytykaPolitycza.pl. Podkreśla, że gdyby informacje podawane były w sposób bardziej odpowiedzialny, moglibyśmy lepiej rozumieć świat. Chodzi np. o prezentowanie różnych punktów widzenia. I nie tylko o to, by swoje miejsce w mediach zyskali reprezentanci różnych środowisk politycznych, ale przede wszystkim grup społecznych, np. mieszkańcy mniejszych miast czy w ogóle mniejszości.

Karolina Wigura, Kultura Liberalna

Karolina Wigura, Kultura Liberalna

Jeśli zależy nam na pluralizmie, to państwa powinny czynnie zaangażować się w budowę mediów publicznych niezależnych od władzy algorytmów. Tylko nie mogą robić tego naiwnie

Przy czym do mediów publicznych zapraszani powinni być nie tylko ci, którzy powiedzą coś szokującego, dobrze się sprzedającego, ale którzy czasem wręcz obniżą temperaturę bieżącego sporu, pokażą szerszą perspektywę. – Bo media publiczne mogą być trochę nudne, nie muszą ciągle walczyć tylko o uwagę odbiorcy. Dzięki temu mogą np. tonować nastroje – ocenia Adam Traczyk, dyrektor More in Common Polska, fundacji prowadzącej badania na temat demokracji oraz najważniejszych wyzwań społecznych naszych czasów. I wyjaśnia: – W tym kontekście bycie trochę nudnym nie jest wcale wadą. Przecież Wikipedia jest nie tylko nudna, ale i brzydka, jednak wszyscy się na niej spotykamy, szukając niezależnych informacji – mówi Traczyk. A prof. Jędrzejewski daje alternatywę: – Możemy oczywiście stwierdzić, że jakoś poradzimy sobie bez dobrych reportaży i słuchowisk radiowych czy bez muzyki poważnej, literatury, spektakli teatralnych w mediach, ale możemy też uznać, że dla prawidłowego rozwoju człowieka jest to jednak potrzebne. I wtedy wszystko jedno, gdzie takie treści będą, mogą pojawiać się na nowych platformach cyfrowych, ale musimy je jakoś zorganizować, bo rynek raczej sam ich nie wytworzy.

Nasi rozmówcy często podkreślają, że „ekspertami” w takich mediach nie powinni być politycy, bo ci nie narzekają w końcu na brak zainteresowania mediów komercyjnych. – Brak rynkowej presji daje szansę, by zapraszać prawdziwych ekspertów, którzy kompetentnie opowiedzą np. o sprawach zagranicznych, często bardzo odległych od nas. A to tematy, których nie znajdziemy gdzie indziej, bo się „nie klikają” – mówi Wiśniewska. – To tak, jak z mieszkalnictwem: nie wszystko załatwią deweloperzy, bo im się nie opłaca budować dla każdego. Potrzebne jest więc wsparcie państwa – wtóruje lewicowej publicystce Paweł Musiałek, czyli prezes raczej konserwatywnego, republikańskiego Klubu Jagiellońskiego. – Dlatego zdecydowanie broniłbym np. TVP World czy TVP ABC.

Po części zgadza się z nimi też Leszek Jażdżewski, redaktor naczelny liberalnego pisma „Liberté!”, który także dostrzega, że tematy zagraniczne nie radzą sobie najlepiej w konkurencji o uwagę polskiego odbiorcy: – Może mniej ważne, w jaki sposób się to stanie, ale dobrze by było, gdyby porządny program o polityce zagranicznej pojawił się w tzw. prime timie w jakimś dużym polskim medium – mówi Jażdżewski. A dlaczego „mniej ważne, w jaki sposób”? Bo pomysłów na realizację tak rozumianej misji publicznej jest co najmniej kilka. To mogą być media państwowe – utrzymywane w pełni z abonamentu czy nawet bezpośrednio z podatków, a może to być np. system mediów społecznych, mniej lub bardziej dotowanych przez państwo. Lub rozwiązanie najbardziej liberalne: dotacje dla mediów komercyjnych na zajęcie się tematami, które uznamy za ważne. – W Polsce przedstawione to zostało kiedyś pod nazwą „fundusz mediów publicznych”. Zamiast więc całą misję zrzucać na państwowe media, można by w ramach różnych grantów oferować realizowanie jej dużym mediom komercyjnym – zauważa redaktor naczelny „Liberté!”. – To jest tzw. misyjność rozproszona – wyjaśnia prof. Jędrzejewski. – Ale i tak ktoś musiałby sprecyzować jej warunki, czyli nadal potrzebowalibyśmy jakiejś instytucji za to odpowiedzialnej – dodaje medioznawca.

Hiperpluralizm to jedynie złudzenie

Tylko czy takie rozważania nad misją mediów publicznych nie straciły na aktualności w czasach internetu? Poważnych programów o przywoływanej przez naszych rozmówców polityce zagranicznej nie trzeba już szukać po nocy w trudno dostępnych kanałach telewizyjnych, gdyż takie podcasty są dziś dostępne na wyciągnięcie ręki. Wszelkie środowiska polityczne i grupy społeczne mogą się same przebić w serwisach społecznościowych, nie potrzebują już zgody redaktora na pojawienie się na łamach ogólnopolskiej gazety. A mimo to nasi rozmówcy odpowiadają prawie jednomyślnie, że media publiczne są nam potrzebne wręcz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

– Żyjemy w czasach, gdy rozpadają się dotychczasowe ramy społeczne, a co może być lepszym spoiwem dla wspólnoty niż media, które na spokojnie spróbują nam wyjaśniać te niezrozumiałe procesy dookoła? – pyta retorycznie Ewa Buczek, zastępczyni redaktora naczelnego „Więzi”, katolickiego kwartalnika społeczno-kulturalnego. I dodaje, że w czasach tak silnie rozparcelowanej narracji, jaka sączy się z serwisów społecznościowych, wręcz rozpaczliwie potrzebujemy jakichś wspólnych przestrzeni.

Tylko jak taką przestrzeń zbudować? – Megatrudne pytanie. Na pewno warto zacząć od tego, by choć w tym jednym miejscu, jakim mogą być media publiczne, spróbować pomieścić wszystkich. Każdy mógłby odnaleźć tu swoją reprezentację, a zarazem mógłby poznać inne punkty widzenia – odpowiada Buczek.

Czytaj więcej

Tucker Carlson streamuje na żywo, bo nowe media muszą robić show

Prof. Andrzej Zybertowicz, socjolog i doradca prezydenta Andrzeja Dudy, też nie ma wątpliwości, że dziś jeszcze bardziej potrzebujemy mediów niż w czasach przedinternetowych. Tłumaczy, że wcześniej największym wyzwaniem dla rzetelnej informacji była presja komercji i rozrywki, czyli tzw. infotainment. A internet przyniósł inny problem – nasilenie tzw. attention economy, ekonomię uwagi, czyli właściwie globalny wyścig, kto na dłużej przykuje uwagę odbiorcy. O obiegu informacji i ich zasięgach decydują algorytmy tzw. big techu, promujące i podsuwające nam skandale, sensacje, prymitywny humor, przemoc i obsesje spiskowe. Dzięki tego typu przekazom na dłużej utrzymuje się użytkownika przed ekranem. – Z fazy mediokracji przeszliśmy niestety do memokracji, informacja sprowadzona została do czystej gry emocji. Zobaczmy, ile memów robionych jest dziś przede wszystkim dla „beki”. Hiperpluralizm w mediach elektronicznych spowodował zastąpienie prawdy postprawdą. A przecież demokratyczne decyzje wyborcze są zbyt ważne, by pozostawić je w rękach algorytmów kontrolowanych przez podmioty zagraniczne – mówi prof. Zybertowicz.

Z drugiej strony memy, o których wspomina socjolog, często mają ukryte przekazy, o których istnieniu wielu odbiorców nie zdaje sobie sprawy – to niszowe, często wyłącznie środowiskowe nawiązania, zrozumiałe jedynie w wąskich bańkach. – Serwisy społecznościowe nie tworzą dziś kanonów komunikacji wspólnotowej, memy nierzadko musiał wyjaśniać mi nastoletni syn, bo odbiorcy spoza tych baniek wręcz nie mają szans sensu tych przekazów wyłapać – odpowiada prof. Zybertowicz. – Na tym polega polaryzująca funkcja social mediów, degradująca np. komunikację polityczną. I między innymi stąd wziął się tak potężny kryzys demokracji – wyjaśnia socjolog. – W mediach tradycyjnych było tak, że jeden mówił, a wszyscy słuchali. Dziś wszyscy mówią, ale nikt nie słucha. I żeby poza ten schemat uciec, potrzebne są wspólne media. Takie, które nadal będą nas chronić przed skrajną komercjalizacją, dlatego nie powinny być zależne od reklam. Będą też dbać o standardy komunikacji publicznej, broniąc nas przed memizacją, czyli degradacją przekazu.

Dariusz Karłowicz, Teologia Polityczna

Dariusz Karłowicz, Teologia Polityczna

Żadna ze społecznych widowni nie może być pomijana. Chyba że chcemy, by część mieszkańców Polski poczuła się społecznie wykluczona, jak mieszkańcy tzw. pasa rdzy w USA

Inni nasi rozmówcy również przestrzegają przed płynięciem z nurtem social mediów. – To złudzenie, że tzw. media społecznościowe są uczciwsze niż media komercyjne. Jeśli serwis X należy dziś do miliardera Elona Muska, to naiwnym byłoby zakładać, że nie będzie on wpływać na przekaz w tym serwisie – zauważa Adam Traczyk z More in Common. A dr Karolina Wigura, socjolożka z „Kultury Liberalnej”, w ogóle odrzuca założenie, jakoby na platformach cyfrowych panował szczególny pluralizm. – Władza algorytmów oparta jest głównie na emocjach. Jeśli zależy nam na pluralizmie, to nasze państwa powinny czynnie zaangażować się w budowę mediów publicznych niezależnych od władzy algorytmów. Tylko nie mogą robić tego naiwnie, bo inaczej zostaniemy tylko z Muskiem i Zuckerbergiem – mówi dr Wigura.

Leszek Jażdżewski uważa też, że potrzebujemy jakiejś alternatywy dla algorytmów, ale ma wątpliwości, czy media publiczne będą dziś kogokolwiek obchodzić. – Ta debata postawiona jest na głowie. W zasadzie to nawet nie jest żadna debata, ale jakiś przedziwny zgiełk. Kłócimy się, jak zarządzać takimi mediami, a nie myślimy o tym, po co one miałyby nam być potrzebne – ocenia. Na pytanie, czy jego zdaniem są nam dziś potrzebne, odpowiada: – Na pewno potrzebne jest nam coś, co nie będzie wyścigiem do dna. Bo jasne jest, że X czy inne tzw. media społecznościowe nie wyciągają z nas tego, co najlepsze i nie promują wartościowych treści – mówi redaktor naczelny „Liberté!”. I od razu dodaje, że popularność różnych podcastów, szczególnie o sprawach zagranicznych, pokazuje, że istnieje zapotrzebowanie na jakościowe treści. Pytanie tylko, jak wprowadzić je do świata, w którym wszystko podsuwają nam algorytmy.

Może więc media publiczne, które rzeczywiście byłyby ponad tymi procesami, stałyby się czymś w rodzaju benchmarku, punktu odniesienia? – Być może – odpowiada Jażdżewski – ale musiałyby mieć naprawdę jakościową ofertę. Warto też pomyśleć, jak wykorzystać te ogromne zasoby polskich mediów publicznych, by nie robić mediów tylko dla pokoleń 50+, ale by wyjść z tymi przepastnymi archiwami do młodszych odbiorców. I może wtedy połączenie jakości i próby zakłócenia logiki świata algorytmów rzeczywiście przyniosłoby sukces – ocenia. I szybko dodaje: – To jednak myślenie idealistyczne, tak zupełnie szczerze, to w obecnych polskich realiach szanse na to oceniam jak jeden do tysiąca.

Czytaj więcej

Antoni Dudek: Koniec prawicowej rewolucji. Jarosławowi Kaczyńskiemu zabrakło politycznej wyobraźni

Ostatnia chwila na zmianę

Wszyscy nasi rozmówcy podkreślają, że czas przestać myśleć o mediach publicznych jako tradycyjnych mediach masowych – telewizji i radiu. Nie mogą one stać się technologicznym skansenem. A zarazem wielu podkreśla, że te tradycyjne media jeszcze długo będą potrzebne pokoleniom, które słabiej odnajdują się w cyfrowym bezmiarze. – Dla moich studentów telewizja nie ma większego znaczenia. Młodzi żyją już w innym świecie, ale nie wszyscy mają takie same umiejętności cyfrowe – mówi prof. Bogusław Nierenberg, medioznawca z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Podobnie widzi to politolog dr Bartosz Rydliński z UKSW w Warszawie i socjaldemokratycznego think tanku Centrum im. Ignacego Daszyńskiego: – Jako osoba urodzona w latach 80. potrafię swobodnie operować w świecie cyfrowym, ale moja mama sama nie znajdzie tam żadnego internetowego radia czy podcastu. Ciągle większość naszych głosujących obywateli to tzw. digital imigrants, którzy wcale w tym świecie nie czują się jak u siebie.

Inni nasi rozmówcy podkreślają, że niezależnie od formy przekazu największe znaczenie zawsze mieć będzie sama oferta mediów publicznych, czyli to, jak będzie się ona różnić od oferty komercyjnej. Bo w telewizji wyłącznie „na żądanie”, czyli w tzw. streamingu, wciąż będzie ważne, by odbiorca miał dostęp do treści niszowych, pogłębionych, bezstronnych. Może nie będą one „klikalne”, ale zawsze stanowić będą ważną alternatywę.

– W wielu krajach media publiczne są punktem odniesienia dla całego rynku, wyznaczają standardy. I to, że młodzi rzadziej z nich korzystają, nie oznacza, że w ogóle nie sprawdzają, co się w nich dzieje. Ważne, by choćby z ciekawości mogli sobie porównać, jak o ważnych dla nich wydarzeniach informują „ich” portale, a jak mówi o nich np. portal mediów publicznych – mówi prof. Nierenberg.

Adam Traczyk zauważa z kolei, że media publiczne od innych różni jeszcze jedna rzecz: przynajmniej w teorii podlegają one społecznej kontroli. I ważne, by tę przewagę dziś jak najlepiej wykorzystać, szczególnie że w tzw. mediach społecznościowych jako odbiorcy kompletnie nie mamy dostępu do mechanizmów, jakie stoją za filtrowaniem podsuwanych nam treści. Nie znamy także dokładnych celów, w jakich są nam one prezentowane. A nadawca publiczny mógłby całkowicie odsłonić przyłbicę i przejrzyście nam wyjaśniać, konkretnie co i dlaczego uznał za warte naszej uwagi. To mogłoby skutecznie odbudować zaufanie do mediów publicznych, o które – jak pokazują badania – dziś szczególnie trudno, bo po latach upartyjnienia choćby TVP Polacy bardziej ufają nadawcom komercyjnym niż publicznym.

Agnieszka Wiśniewska, Krytyka Polityczna

Agnieszka Wiśniewska, Krytyka Polityczna

Jeśli chcemy robić media, które będą przestrzenią wspólną, to każdy z widzów powinien odnaleźć w nich siebie. Bez mediów publicznych będziemy gorszym społeczeństwem

Dyrektor More in Common tłumaczy, że to ostatnia chwila, by spróbować scalić pękające w szwach społeczeństwo: – Jesteśmy coraz bardziej rozbici, zatomizowani. Zanim wszyscy się rozejdziemy w różne strony, może warto na poważnie spróbować stworzyć choć jedno wspólne miejsce – mówi. I dodaje, że media publiczne mogą być trochę jak taki stół świąteczny. Miejmy swoje sprawy, swoje poglądy, ale choćby czasem spróbujmy się spotkać w takiej wspólnej przestrzeni, w miejscu dla każdego. Z badań More in Common wynika, że Polakom mocno brakuje rzeczy, które łączą. Większość uważa, że poważnym problemem naszej demokracji jest np. brak wspólnych autorytetów. A media publiczne mogłyby być takim miejscem, gdzie wykuwałyby się prawdziwie wspólne autorytety. – Ludzie są zmęczeni konfliktem politycznym, uważają, że na tym najniższym poziomie lepiej się ze sobą dogadują niż politycy. I to też może jest zadanie dla mediów publicznych, by dać ludziom szansę się zwyczajnie spotkać – podkreśla Traczyk.

Pozostanie włożyć żółte kamizelki

Można więc podsumować, że choć dziś stoją przed nami diametralnie inne zadania niż na początku XX w., media publiczne nadal mają do zrealizowania to samo zadanie: integrować. Zwracają na to uwagę szczególnie konserwatyści, z którymi rozmawialiśmy. – Nasze środowisko republikańskie konsekwentnie podkreśla wspólnototwórczą rolę mediów publicznych. One zawsze były i mamy nadzieję, że nadal będą miejscem, w którym tworzyć się będzie wspólne kody kulturowe – mówi Paweł Musiałek z Klubu Jagiellońskiego. I wyjaśnia, że taką rolę cały czas odgrywają np. transmisje sportowe.

Ale historycznie te kody należy rozumieć dużo szerzej. Filozof dr Dariusz Karłowicz, lider środowiska skupionego wokół magazynu „Teologia Polityczna”, mówiąc o integracyjnej funkcji mediów publicznych, wraca do procesów narodowotwórczych i przypomina o kształtowaniu przez nie wzorców językowych. Opowiada o rozprzestrzenianiu przez mass media np. dialektu florenckiego po całym Półwyspie Apenińskim – dialektu znanego dziś po prostu jako język włoski. – Ale to przecież nie tylko język, bo i kanony kultury, a także pewien wspólny zespół odniesień np. w obszarze historii – mówi dr Karłowicz.

Rzeczywiście to telewizje dokończyły proces tworzenia narodów, narzucając w wielu krajach normę tzw. języka wysokiego. Ale także wspólną wizję historii, choć przecież w Polsce historie regionalne i lokalne często były trudne do pogodzenia w jednej opowieści. Tyle że nasza wspólnota się przecież zmienia, a będzie się to dziać coraz szybciej i coraz bardziej, na co zwraca uwagę Ewa Buczek z „Więzi”. Na pytanie, czy bez mediów publicznych nie przetrwamy jako Polacy, odpowiada krótko: – Jasne, że przetrwamy, ale będziemy słabszą wspólnotą.

– By ją wzmacniać, potrzebujemy dziś oswajać różnorodność. Kryzys migracyjny się pogłębia, Polska będzie coraz bardziej multikulturowa. A to naturalnie rodzi lęk, dlatego potrzebujemy komunikacji nieopartej na emocjach. Musimy mieć przestrzeń, w której będziemy mogli opowiadać o świecie w jego złożoności. Gdzie będziemy mogli zrobić krok wstecz, uciec od tzw. clickbaitu, dyktatu rynku, reklamodawców – mówi Buczek. I dodaje, że w szybko zmieniającym się świecie bez wspólnotowych mediów możemy zagubić wartości, które potrzebują zapośredniczenia. Przetrwają wspólnoty rodzinne czy sąsiedzkie, ale czy przetrwa wspólnota narodowa?

– Świat stał się niezwykle skomplikowany, dlatego media publiczne powinny wychodzić do ludzi, wyjaśniając najważniejsze zjawiska i łagodząc szok poznawczy, jaki wywołuje internetowy zalew informacyjnego chaosu – tłumaczy Ewa Buczek. Jako przykład podaje problem zaufania do nauki. W goniących za zyskiem mediach komercyjnych często nie ma czasu, by przyjrzeć się poważnym badaniom, a przecież dyskurs naukowy rzadko jest na tyle czarno-biały, by zmieścić się w kilkuminutowym materiale.

Prof. Bogusław Nierenberg mówi, że wszystko można całkowicie skomercjalizować, pytanie tylko, czy na pewno w każdej dziedzinie wyjdzie nam to na zdrowie. – Amerykanie mają całkowicie urynkowioną służbę zdrowia, ale w moim poczuciu, Europejczyka, nie jest to najmądrzejsze wyjście. Musimy znaleźć lepszy modus vivendi, tak w kwestii opieki zdrowotnej, żywności, jak i informacji. Bo informacja też jest dobrem publicznym, potrzebnym do tego, byśmy dobrze funkcjonowali jako ludzie i jako społeczeństwa – ocenia ekonomista i medioznawca. A filozof dr Dariusz Karłowicz zauważa, że problemem wielu dzisiejszych przestrzeni „wspólnych”, w których toczy się debata nazywana szumnie publiczną, jest to, że w praktyce nie wszystkie grupy są w nich mile widziane. Tradycyjnie media komercyjne handlowały informacją i rozrywką, teraz handlują wyłącznie uwagą, a często nie mają dziś kupców dla uwagi niektórych grup, np. ludzi ubogich, ale także starszych. – Żadna ze społecznych widowni nie może być pomijana, nawet jeśli na komercyjnym rynku nie będzie producentów zainteresowanych jej problemami i uwagą. Chyba że chcemy, by część mieszkańców Polski poczuła się społecznie wykluczona, jak mieszkańcy tzw. Pasa rdzy w USA czy ruch „żółtych kamizelek” we Francji. Oni czują, że muszą założyć te odblaski, by nie zostać rozjechanym przez społeczeństwo – tłumaczy filozof.

Paweł Musiałek, Klub Jagielloński

Paweł Musiałek, Klub Jagielloński

Nawet w tak upartyjnionej telewizji jak Jacka Kurskiego też było sporo misyjnej działalności. Produkowała różne programy, na które nie było miejsca w mediach komercyjnych

Nie zaskoczy chyba nikogo, że o wykluczeniu mówią też reprezentanci lewicy, z którymi rozmawialiśmy. Agnieszka Wiśniewska z Krytyki Politycznej mówi, że polski pracownik w ogóle nie widzi w mediach siebie i swoich problemów. – Dobrym przykładem braku różnych punktów widzenia są materiały o rynku pracy. Wypowiadają się w nich głównie pracodawcy, eksperci biznesowi, jacyś profesorowie. A pracownicy? Dobrze by było, żeby w takim materiale o zdanie zapytać np. też kogoś ze związków zawodowych. Jeśli chcemy robić media, które będą przestrzenią wspólną, to każdy z widzów powinien odnaleźć w nich siebie – wyjaśnia Wiśniewska. A dr Bartosz Rydliński z Centrum im. Ignacego Daszyńskiego ocenia, że w polskich mediach głos związkowców pojawia się niezwykle rzadko: – Nie pamiętam, kiedy w TVN widziałem kogoś z największej centrali związkowej, czyli OPZZ. W sprawach społeczno-gospodarczych mamy mocny przechył w stronę kapitału – twierdzi politolog. I dodaje, że dobrze by było dla systemu demokratycznego, żeby środowiska ideowe, które stają z tym kapitałem do nierównej walki, miały dzięki dostępowi do mediów publicznych nieco wyrównywane szanse. – W końcu łatwiej znaleźć na rynku poparcie dla agendy kompatybilnej ze światem kapitału niż światem pracy – mówi Rydliński. Dlatego też, w jego opinii, to przede wszystkim lewica powinna walczyć o pluralizm w mediach publicznych.

Inaczej widzi to Paweł Musiałek z Klubu Jagiellońskiego. Według niego jest wręcz przeciwnie – to prawicy najbardziej powinno zależeć na pluralizmie. – Prawica nie ma własnych silnych mediów, więc to ona ma największy interes w tym, by szukać trwałego kompromisu wokół mediów publicznych, inaczej zawsze po oddaniu władzy tracić będzie jakikolwiek wpływ na media. Może dziwić, że PiS nie zdecydował się na wszczepienie w system jakiegoś bezpiecznika, choć to wymagałoby stworzenia jednak telewizji mniej propagandowej niż TVP Jacka Kurskiego, bliżej TVP Bronisława Wildsteina z lat 2006–2007.

Jak nie polskie BBC, to co?

I tu dochodzimy do ostatniego istotnego pytania: na co tak właściwie możemy liczyć w obecnych warunkach politycznych, czyli o jakie media publiczne możemy dziś realnie zawalczyć? Zdania naszych rozmówców są podzielone, zakładają różne scenariusze – od minimalistycznych po, powiedzmy, nawet optymistyczne. Zacznijmy od tych pierwszych.

Czytaj więcej

Karolina Wigura: Polaryzacja jest groźna. Rosiak, Adamowicz, Filiks to jej ofiary

– Nie wierzę w żadne polskie BBC, w dzisiejszej Polsce to jest zwyczajnie niemożliwe – mówi wprost Paweł Musiałek. I opowiada o propozycji zawartej wśród postulatów wyborczych Klubu Jagiellońskiego: cywilizowanym upolitycznieniu mediów publicznych. – Zgódźmy się na to, by to politycy, a nie jacyś mityczni eksperci, tworzyli media publiczne. Ale stwórzmy zarazem takie ramy, dzięki którym unikniemy największych patologii – podkreśla. Jego pomysł polega na udoskonaleniu obecnej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, w której swoich przedstawicieli miałyby zyskać wszystkie kluby parlamentarne, a decyzje podejmowano by większością kwalifikowaną. Najmniejszy klub miałby jednego przedstawiciela, liczniejsze – proporcjonalnie więcej. Czyli wyglądać by to miało trochę jak w komisjach śledczych.

Pytamy prezesa KJ, jak wyobraża sobie, by w czasach tak gorącego sporu politycznego partie dogadywały się np. w kwestii wyboru prezesa TVP. – Mamy przecież przykład prof. Marcina Wiącka, rzecznika praw obywatelskich wybranego po długiej politycznej batalii. Wybrana została osoba, która może nie jest idealna dla żadnej ze stron, ale jest przez nie akceptowalna. I życzyłbym sobie także podobnego prezesa TVP – odpowiada Musiałek. Argumentuje, że w tak podzielonych mediach swoje miejsce znaleźliby publicyści o różnych poglądach. Pojawiłaby się pewna gwarancja stabilności, skoro zawsze po wyborach trzeba by szukać szerokiej koalicji w KRRiT. A na zarzut, że tak upolitycznione media mogłyby mieć problem z realizowaniem misji, odpowiada: – Ale przecież nawet w tak upartyjnionej telewizji jak TVP Jacka Kurskiego też było sporo misyjnej działalności. Produkowała one różne programy, na które nie było miejsca w mediach komercyjnych.

Podobnie ocenia to prof. Andrzej Zybertowicz, doradca społeczny prezydenta: – Krytykując niedawną TVP za tępą propagandę, nie zapominajmy, że zarazem tematy kulturalne i historyczne pełniły tam bardzo ważną rolę. Per saldo istotna część misji publicznej była jednak w niej realizowana – mówi socjolog. I też nie widzi dziś szans na stworzenie mediów publicznych niezależnych od władzy: – Polska kultura polityczna została tak mocno zdegradowana, że trudno dziś marzyć o budowie jakichkolwiek prawdziwie wspólnotowych instytucji. Jedyne, co nam zostaje, to jakiś rodzaj kontrolowanego pluralizmu, np. podział poszczególnych programów telewizyjnych między różne polityczne siły. Rządzący mogliby wziąć największą stację TVP 1, a opozycja coś mniejszego – ocenia prof. Zybertowicz. I dodaje, że do tego oczywiście potrzebny byłby jakiś kompromis z prezydentem, a najlepiej też z całą opozycją.

Filozof dr Dariusz Karłowicz ocenia, że błędem założycielskim polskich mediów publicznych po 1989 r. było głębokie uzależnienie ich od aktualnych rządów. I przypomina, że podobne problemy miały i mają media w innych krajach. W powojennych Niemczech media podjęły się pewnej misji dydaktycznej: wyrugowania ze społeczeństwa postaw nazistowskich. – Problem w tym, że tam nigdy nie nastąpił moment, by uznano, że to zadanie jest już wypełnione, że teraz media mają już po prostu opowiadać o rzeczywistości, otworzyć się na dyskusję – ocenia filozof. W Polsce, w jego opinii, media publiczne miały zaś „przekonywać lud do konieczności poniesienia kosztów liberalnych reform”. I stawia pytanie, na ile to zadanie nadal stanowi „fatalne DNA polskiego dziennikarstwa”. Bo jeśli stanowi, to „zmiana graniczy z niepodobieństwem”.

Ewa Buczek, Więzi

Ewa Buczek, Więzi

Musimy mieć przestrzeń, w której będziemy mogli opowiadać o świecie w jego złożoności. Gdzie będziemy mogli zrobić krok wstecz, uciec od tzw. clickbaitu, dyktatu rynku, reklamodawców

Optymizmem nie zaraża też Adam Traczyk z More in Common: – Ciężko dziś uwierzyć w prawdziwie publiczne media, bo ich kształt jest pochodną tego, jak elity podchodzą do całego państwa. Skoro mało co traktujemy jako dobro wspólne, to trudno, byśmy nagle zaczęli traktować tak akurat media publiczne – mówi Traczyk. Więcej wiary ma dr Bartosz Rydliński z Centrum Daszyńskiego. Na pytanie, o jakie media publiczne powinniśmy dziś walczyć, odpowiada bez wahania: – O apartyjne i apolityczne, powinny być jak wojsko. Oficerowie mają przecież różne poglądy, jedni głosują na Konfederację, inni na Lewicę, ale służą razem w jednej formacji – opowiada. – Ale rzeczywiście politycy musieliby odejść od traktowania instytucji jak łupów. Muszą w końcu zrozumieć, że w mediach publicznych każdy obywatel powinien mieć szanse znaleźć sobie kącik, który będzie dla niego strefą ideowego komfortu. Czas się umówić, by było w nich miejsce tak dla konserwatystów i narodowców, jak i liberałów i socjaldemokratów – mówi politolog.

Dość pragmatycznie do czekającego nas wyzwania podchodzi prof. Nierenberg. Twierdzi, że nie potrzebujemy wcale idealnych mediów publicznych, bo takie nie istnieją. Najważniejsze, by były profesjonalne. – Telewizja BBC przecież też nie jest idealna. Brytyjczycy mówią o niej „Ciocia Beebs”, bo może nie jest najmądrzejsza z całej rodziny, ale ma się do niej podstawowe zaufanie, spokojnie można od niej pożyczyć pieniądze – opowiada medioznawca. Przypomina, że BBC długo nie zamieszczała newsów, jeśli nie miała potwierdzenia przynajmniej w dwóch źródłach. Przegrywała przez to informacyjny wyścig z mediami komercyjnymi, ale wszyscy obywatele mogli mieć pewność, że jeśli już BBC o czymś poinformowała, to na pewno jest to prawda.

Ciekawie też ocenia możliwe scenariusze dr Karolina Wigura z „Kultury Liberalnej”: – Możemy mieć tylko nadzieję, że w którymś momencie te wymarzone, pluralistyczne media publiczne zaczną być w końcu naprawdę budowane. I ja mam taką nadzieję, że od sporu, w jaki sposób przywrócić praworządność w mediach, przejdziemy w końcu do sporu, jak zbudować w nich pluralizm – mówi socjolożka. Na pytanie, czy powinna być wywierana na nowy rząd presja, by chciał taki pluralizm zbudować, odpowiada zdecydowanie: – Dziwne pytanie, bo skoro wygrała koalicja partii demokratycznych, to co, nie można na nie naciskać, nie można od nich wymagać? Czymś zupełnie innym jest przejmowanie TVP, a czymś innym budowanie prawdziwie publicznych mediów. Musimy politykom przypominać, że jeśli nie podejmą trudu budowy takiego pluralizmu, to możliwe, że władza znowu im się wymsknie z rąk.

Stacja BBC, do której uwielbiamy się w Polsce odnosić jako do wzorca mediów publicznych, powstała w latach 20. XX w. jako prywatna telewizja. Dopiero po kilku latach rząd brytyjski uznał, że nowe medium jest zbyt istotne dla demokracji, by nie podlegało ścisłej społecznej kontroli. Po II wojnie światowej ta logika zapanowała w całej Europie i państwo stanęło na straży medialnego pluralizmu. Ale dziś, gdy problemem nie jest już brak pluralizmu na mocno ograniczonym rynku, bo przecież w świecie cyfrowym mamy wręcz hiperpluralizm, to czy na pewno wciąż potrzebujemy mediów publicznych? Oddajmy głos naszym rozmówcom.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi