– Świat stał się niezwykle skomplikowany, dlatego media publiczne powinny wychodzić do ludzi, wyjaśniając najważniejsze zjawiska i łagodząc szok poznawczy, jaki wywołuje internetowy zalew informacyjnego chaosu – tłumaczy Ewa Buczek. Jako przykład podaje problem zaufania do nauki. W goniących za zyskiem mediach komercyjnych często nie ma czasu, by przyjrzeć się poważnym badaniom, a przecież dyskurs naukowy rzadko jest na tyle czarno-biały, by zmieścić się w kilkuminutowym materiale.
Prof. Bogusław Nierenberg mówi, że wszystko można całkowicie skomercjalizować, pytanie tylko, czy na pewno w każdej dziedzinie wyjdzie nam to na zdrowie. – Amerykanie mają całkowicie urynkowioną służbę zdrowia, ale w moim poczuciu, Europejczyka, nie jest to najmądrzejsze wyjście. Musimy znaleźć lepszy modus vivendi, tak w kwestii opieki zdrowotnej, żywności, jak i informacji. Bo informacja też jest dobrem publicznym, potrzebnym do tego, byśmy dobrze funkcjonowali jako ludzie i jako społeczeństwa – ocenia ekonomista i medioznawca. A filozof dr Dariusz Karłowicz zauważa, że problemem wielu dzisiejszych przestrzeni „wspólnych”, w których toczy się debata nazywana szumnie publiczną, jest to, że w praktyce nie wszystkie grupy są w nich mile widziane. Tradycyjnie media komercyjne handlowały informacją i rozrywką, teraz handlują wyłącznie uwagą, a często nie mają dziś kupców dla uwagi niektórych grup, np. ludzi ubogich, ale także starszych. – Żadna ze społecznych widowni nie może być pomijana, nawet jeśli na komercyjnym rynku nie będzie producentów zainteresowanych jej problemami i uwagą. Chyba że chcemy, by część mieszkańców Polski poczuła się społecznie wykluczona, jak mieszkańcy tzw. Pasa rdzy w USA czy ruch „żółtych kamizelek” we Francji. Oni czują, że muszą założyć te odblaski, by nie zostać rozjechanym przez społeczeństwo – tłumaczy filozof.
Paweł Musiałek, Klub Jagielloński
Nawet w tak upartyjnionej telewizji jak Jacka Kurskiego też było sporo misyjnej działalności. Produkowała różne programy, na które nie było miejsca w mediach komercyjnych
Nie zaskoczy chyba nikogo, że o wykluczeniu mówią też reprezentanci lewicy, z którymi rozmawialiśmy. Agnieszka Wiśniewska z Krytyki Politycznej mówi, że polski pracownik w ogóle nie widzi w mediach siebie i swoich problemów. – Dobrym przykładem braku różnych punktów widzenia są materiały o rynku pracy. Wypowiadają się w nich głównie pracodawcy, eksperci biznesowi, jacyś profesorowie. A pracownicy? Dobrze by było, żeby w takim materiale o zdanie zapytać np. też kogoś ze związków zawodowych. Jeśli chcemy robić media, które będą przestrzenią wspólną, to każdy z widzów powinien odnaleźć w nich siebie – wyjaśnia Wiśniewska. A dr Bartosz Rydliński z Centrum im. Ignacego Daszyńskiego ocenia, że w polskich mediach głos związkowców pojawia się niezwykle rzadko: – Nie pamiętam, kiedy w TVN widziałem kogoś z największej centrali związkowej, czyli OPZZ. W sprawach społeczno-gospodarczych mamy mocny przechył w stronę kapitału – twierdzi politolog. I dodaje, że dobrze by było dla systemu demokratycznego, żeby środowiska ideowe, które stają z tym kapitałem do nierównej walki, miały dzięki dostępowi do mediów publicznych nieco wyrównywane szanse. – W końcu łatwiej znaleźć na rynku poparcie dla agendy kompatybilnej ze światem kapitału niż światem pracy – mówi Rydliński. Dlatego też, w jego opinii, to przede wszystkim lewica powinna walczyć o pluralizm w mediach publicznych.
Inaczej widzi to Paweł Musiałek z Klubu Jagiellońskiego. Według niego jest wręcz przeciwnie – to prawicy najbardziej powinno zależeć na pluralizmie. – Prawica nie ma własnych silnych mediów, więc to ona ma największy interes w tym, by szukać trwałego kompromisu wokół mediów publicznych, inaczej zawsze po oddaniu władzy tracić będzie jakikolwiek wpływ na media. Może dziwić, że PiS nie zdecydował się na wszczepienie w system jakiegoś bezpiecznika, choć to wymagałoby stworzenia jednak telewizji mniej propagandowej niż TVP Jacka Kurskiego, bliżej TVP Bronisława Wildsteina z lat 2006–2007.
Jak nie polskie BBC, to co?
I tu dochodzimy do ostatniego istotnego pytania: na co tak właściwie możemy liczyć w obecnych warunkach politycznych, czyli o jakie media publiczne możemy dziś realnie zawalczyć? Zdania naszych rozmówców są podzielone, zakładają różne scenariusze – od minimalistycznych po, powiedzmy, nawet optymistyczne. Zacznijmy od tych pierwszych.
– Nie wierzę w żadne polskie BBC, w dzisiejszej Polsce to jest zwyczajnie niemożliwe – mówi wprost Paweł Musiałek. I opowiada o propozycji zawartej wśród postulatów wyborczych Klubu Jagiellońskiego: cywilizowanym upolitycznieniu mediów publicznych. – Zgódźmy się na to, by to politycy, a nie jacyś mityczni eksperci, tworzyli media publiczne. Ale stwórzmy zarazem takie ramy, dzięki którym unikniemy największych patologii – podkreśla. Jego pomysł polega na udoskonaleniu obecnej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, w której swoich przedstawicieli miałyby zyskać wszystkie kluby parlamentarne, a decyzje podejmowano by większością kwalifikowaną. Najmniejszy klub miałby jednego przedstawiciela, liczniejsze – proporcjonalnie więcej. Czyli wyglądać by to miało trochę jak w komisjach śledczych.
Pytamy prezesa KJ, jak wyobraża sobie, by w czasach tak gorącego sporu politycznego partie dogadywały się np. w kwestii wyboru prezesa TVP. – Mamy przecież przykład prof. Marcina Wiącka, rzecznika praw obywatelskich wybranego po długiej politycznej batalii. Wybrana została osoba, która może nie jest idealna dla żadnej ze stron, ale jest przez nie akceptowalna. I życzyłbym sobie także podobnego prezesa TVP – odpowiada Musiałek. Argumentuje, że w tak podzielonych mediach swoje miejsce znaleźliby publicyści o różnych poglądach. Pojawiłaby się pewna gwarancja stabilności, skoro zawsze po wyborach trzeba by szukać szerokiej koalicji w KRRiT. A na zarzut, że tak upolitycznione media mogłyby mieć problem z realizowaniem misji, odpowiada: – Ale przecież nawet w tak upartyjnionej telewizji jak TVP Jacka Kurskiego też było sporo misyjnej działalności. Produkowała one różne programy, na które nie było miejsca w mediach komercyjnych.
Podobnie ocenia to prof. Andrzej Zybertowicz, doradca społeczny prezydenta: – Krytykując niedawną TVP za tępą propagandę, nie zapominajmy, że zarazem tematy kulturalne i historyczne pełniły tam bardzo ważną rolę. Per saldo istotna część misji publicznej była jednak w niej realizowana – mówi socjolog. I też nie widzi dziś szans na stworzenie mediów publicznych niezależnych od władzy: – Polska kultura polityczna została tak mocno zdegradowana, że trudno dziś marzyć o budowie jakichkolwiek prawdziwie wspólnotowych instytucji. Jedyne, co nam zostaje, to jakiś rodzaj kontrolowanego pluralizmu, np. podział poszczególnych programów telewizyjnych między różne polityczne siły. Rządzący mogliby wziąć największą stację TVP 1, a opozycja coś mniejszego – ocenia prof. Zybertowicz. I dodaje, że do tego oczywiście potrzebny byłby jakiś kompromis z prezydentem, a najlepiej też z całą opozycją.
Filozof dr Dariusz Karłowicz ocenia, że błędem założycielskim polskich mediów publicznych po 1989 r. było głębokie uzależnienie ich od aktualnych rządów. I przypomina, że podobne problemy miały i mają media w innych krajach. W powojennych Niemczech media podjęły się pewnej misji dydaktycznej: wyrugowania ze społeczeństwa postaw nazistowskich. – Problem w tym, że tam nigdy nie nastąpił moment, by uznano, że to zadanie jest już wypełnione, że teraz media mają już po prostu opowiadać o rzeczywistości, otworzyć się na dyskusję – ocenia filozof. W Polsce, w jego opinii, media publiczne miały zaś „przekonywać lud do konieczności poniesienia kosztów liberalnych reform”. I stawia pytanie, na ile to zadanie nadal stanowi „fatalne DNA polskiego dziennikarstwa”. Bo jeśli stanowi, to „zmiana graniczy z niepodobieństwem”.
Musimy mieć przestrzeń, w której będziemy mogli opowiadać o świecie w jego złożoności. Gdzie będziemy mogli zrobić krok wstecz, uciec od tzw. clickbaitu, dyktatu rynku, reklamodawców
Optymizmem nie zaraża też Adam Traczyk z More in Common: – Ciężko dziś uwierzyć w prawdziwie publiczne media, bo ich kształt jest pochodną tego, jak elity podchodzą do całego państwa. Skoro mało co traktujemy jako dobro wspólne, to trudno, byśmy nagle zaczęli traktować tak akurat media publiczne – mówi Traczyk. Więcej wiary ma dr Bartosz Rydliński z Centrum Daszyńskiego. Na pytanie, o jakie media publiczne powinniśmy dziś walczyć, odpowiada bez wahania: – O apartyjne i apolityczne, powinny być jak wojsko. Oficerowie mają przecież różne poglądy, jedni głosują na Konfederację, inni na Lewicę, ale służą razem w jednej formacji – opowiada. – Ale rzeczywiście politycy musieliby odejść od traktowania instytucji jak łupów. Muszą w końcu zrozumieć, że w mediach publicznych każdy obywatel powinien mieć szanse znaleźć sobie kącik, który będzie dla niego strefą ideowego komfortu. Czas się umówić, by było w nich miejsce tak dla konserwatystów i narodowców, jak i liberałów i socjaldemokratów – mówi politolog.
Dość pragmatycznie do czekającego nas wyzwania podchodzi prof. Nierenberg. Twierdzi, że nie potrzebujemy wcale idealnych mediów publicznych, bo takie nie istnieją. Najważniejsze, by były profesjonalne. – Telewizja BBC przecież też nie jest idealna. Brytyjczycy mówią o niej „Ciocia Beebs”, bo może nie jest najmądrzejsza z całej rodziny, ale ma się do niej podstawowe zaufanie, spokojnie można od niej pożyczyć pieniądze – opowiada medioznawca. Przypomina, że BBC długo nie zamieszczała newsów, jeśli nie miała potwierdzenia przynajmniej w dwóch źródłach. Przegrywała przez to informacyjny wyścig z mediami komercyjnymi, ale wszyscy obywatele mogli mieć pewność, że jeśli już BBC o czymś poinformowała, to na pewno jest to prawda.
Ciekawie też ocenia możliwe scenariusze dr Karolina Wigura z „Kultury Liberalnej”: – Możemy mieć tylko nadzieję, że w którymś momencie te wymarzone, pluralistyczne media publiczne zaczną być w końcu naprawdę budowane. I ja mam taką nadzieję, że od sporu, w jaki sposób przywrócić praworządność w mediach, przejdziemy w końcu do sporu, jak zbudować w nich pluralizm – mówi socjolożka. Na pytanie, czy powinna być wywierana na nowy rząd presja, by chciał taki pluralizm zbudować, odpowiada zdecydowanie: – Dziwne pytanie, bo skoro wygrała koalicja partii demokratycznych, to co, nie można na nie naciskać, nie można od nich wymagać? Czymś zupełnie innym jest przejmowanie TVP, a czymś innym budowanie prawdziwie publicznych mediów. Musimy politykom przypominać, że jeśli nie podejmą trudu budowy takiego pluralizmu, to możliwe, że władza znowu im się wymsknie z rąk.