Robert Mazurek: Policzmy sobie Żydów

Są w Polsce ludzie, którzy lubią jazz. Chętnie się do tego przyznają, rozmawiają o tym nawet w towarzystwie niesłuchających jazzu. Bo są też ludzie, którzy jazzu nie znoszą. Jedni i drudzy żyją sobie razem, pod jednym dachem, chodzą na wspólne imprezy. Normalne, prawda? To teraz w miejsce jazzu wstawcie Kaczyńskiego.

Publikacja: 24.11.2023 17:00

Robert Mazurek: Policzmy sobie Żydów

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Sowiecka Rosja – zresztą nie tylko sowiecka – miała kłopot z Żydami. Niby w kraju postępowym, socjalistycznym, komunizm budującym nie było miejsca na narodowościowe uprzedzenia, ale cóż, miejsca nie było, tylko uprzedzenia były. Co najmniej od wczesnego Chruszczowa starano się je cokolwiek groteskowo zwalczać. Z breżniewowskich już czasów pochodzi dowcip o rozmowie dwóch dyrygentów: radzieckiego i amerykańskiego. Ten pierwszy mówi, że ma w orkiestrze trzech Żydów. „Ja też pewnie jakichś mam, ale nigdy nie przyszło mi do głowy ich liczyć” – odparł Amerykanin.

Jemu nie, ale profesorom z uniwersytetu w północnej Polsce tak. Oni odkryli, nie, nie Żyda, aż tak strasznie to nie, oni odkryli zboczeńca. Długo się maskował, ale zrobił habilitację i wpadł. Zapisał się do klubu im. Lecha Kaczyńskiego czy jakoś tak. W zasadzie to żonę tam ciągnęło, a on dla towarzystwa, na jedno spotkanie poszedł, przypadkiem zdjęcie zrobili, ale nikt tych słabych wykrętów nie kupił. Atmosfera popsuła się dramatycznie, niesmak potworny, przecież on z kolegami przy grantach pracował, a tu co? I co z tego, że nauki ścisłe, skoro poglądy faszystowskie.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: W poszukiwaniu frajera

Co panów doktorów, niech będzie nawet, że habilitowanych, obchodziło, na kogo głosuje kolega? Wiem, to pytanie jest w Polsce absurdalne, w końcu jazzu możesz sobie słuchać, droga wolna, wariactwa tolerujemy, ale z Kaczyńskim to się nie obnoś. To oczywiście działa też w drugą stronę – dodajmy to z całą mocą – choć zapewne nie na uniwersytetach, tam wszyscy światli jak sowiecki dyrygent. Jak wykazali w swych badaniach naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego, to właśnie ludzie głosujący na Platformę czy Lewicę znacznie częściej „przejawiają postawy agresywne” wobec oponentów. Jest to skądinąd zrozumiałe, przez lata wszelkie spory toczyły się w obrębie znanego im uniwersum, raz górą byli jedni, raz drudzy, mogliśmy się z nimi nie zgadzać, lecz byli to nasi, to byli Rzymianie, aż tu nagle pojawia się Atylla na czele swych Hunów i wywraca szachownicę. Jak można oddać kraj, który się kocha – nie wspominając już o swych posadach – barbarzyńskiej hordzie? Nie można, stąd wściekłość, stąd histeria.

Formalnie wszystko gra, partie mamy różne, poglądy od Sasa do Lasa, każdy może gadać, co mu ślina na język przyniesie, w wyborach uczestniczyć. Formalnie.

Różne nowinki się w Polsce przyjęły, weźmy takie sushi, że o pizzy polskiej jak Szczecin nie wspomnę, ale jedno nie – pluralizm. Z trzech definicji PWN-owskiego słownika najważniejsza jest ta, wedle której pluralizm to „zasada ustrojowa gwarantująca różnym grupom społecznym i politycznym prawo wyrażania swych interesów oraz udział w sprawowaniu władzy”. Formalnie wszystko gra, partie mamy różne, poglądy od Sasa do Lasa, każdy może gadać, co mu ślina na język przyniesie, w wyborach uczestniczyć. Formalnie.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Oskar i Pani Zoja

Pluralizm nie przyjął się nam w głowach. Bo czym innym jest teoretycznie zgadzać się na wyborczy werdykt, a czym innym autentycznie pogodzić się z tym, że prezydentem Rzeczypospolitej został Hun. Przecież gdyby było inaczej, nie byłoby tych groteskowych odmów przyjmowania orderów, tego odsyłania już otrzymanych, tych póz, drapowania się w szaty męczenników. Działo się tak za Kaczyńskiego, osłabło nieco za Komorowskiego, by znów rozkwitnąć za Dudy. Następny prezydent, śmiem twierdzić, też się z tym spotka. Ale nie chodzi o prezydenta, chodzi o życie codzienne. Co roku z okazji świąt czytam, że znów rodacy pokłócą się przy wigilijnym stole, i co roku oczy wielkie ze zdumienia robię, bo mnie nigdy nie zdarzyło się z rodziną przy stole o polityce rozprawiać.

Tak, wiem, jestem szczęściarzem. Matka głosuje na PiS, ojciec na Platformę, i tak od lat. Czy się nie kłócą? Ależ oczywiście, że się kłócą, ale o sprawy naprawdę ważne, o to, gdzie odłożono grabie, a nie o plany Tuska. To daje błogosławione poczucie dystansu, uczestniczenie w życiu normalnego świata, który akceptuje, że jeden jest za legalną aborcją, a drugi zdecydowanie przeciw, że panie na prawo, panowie na lewo. Taki kosmos. I co? I nic, absolutnie nic. Jedni słuchają jazzu, inni nie.

Sowiecka Rosja – zresztą nie tylko sowiecka – miała kłopot z Żydami. Niby w kraju postępowym, socjalistycznym, komunizm budującym nie było miejsca na narodowościowe uprzedzenia, ale cóż, miejsca nie było, tylko uprzedzenia były. Co najmniej od wczesnego Chruszczowa starano się je cokolwiek groteskowo zwalczać. Z breżniewowskich już czasów pochodzi dowcip o rozmowie dwóch dyrygentów: radzieckiego i amerykańskiego. Ten pierwszy mówi, że ma w orkiestrze trzech Żydów. „Ja też pewnie jakichś mam, ale nigdy nie przyszło mi do głowy ich liczyć” – odparł Amerykanin.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni