Pokój w weneckim hotelu Excelsior. Przy okrągłym stole jest nas pięcioro. Punktualnie o wyznaczonej porze drzwi się otwierają i agent wprowadza Woody’ego Allena. Starszy, siwy pan, jak zawsze, uśmiecha się delikatnie. Jest legendą. Ale też ma za sobą czas oskarżeń o molestowanie seksualne własnej adoptowanej córki. Podczas śledztwa i rozprawy winy mu nie udowodniono, nie został skazany jak kilku innych, z Weinsteinem na czele.
Jednak zła atmosfera wciąż go otacza, zwłaszcza że jego była partnerka Mia Farrow wciąż oskarżenie podtrzymuje. I choć agenci zastrzegają: „Żadnych pytań na tematy prywatne”, wiadomo, że one w taki czy inny sposób w końcu padną. 88-letni Allen nie ma już siły do tej sprawy wracać, dlatego rzadko spotyka się z dziennikarzami, unika wywiadów. Ale promuje swój ostatni film „Niewierni w Paryżu”.
To historia trójkąta: zamożnego, przystojnego biznesmena, jego pięknej żony pracującej w domu aukcyjnym sztuki i jej dawnego szkolnego kolegi, którego po latach spotyka na ulicy Paryża. Nie powodzi mu się dobrze, nie jest zamożny ani sławny, ale pisze książkę i przypomina Fanie o tym, o czym marzyli w młodości.
Oglądamy rozchwiane uczucia, tęsknotę za namiętnością, która może zastąpić spokojną egzystencję, i – jak często ostatnio u Allena – wątek kryminalny. To powrót reżysera do świetnej formy, lekkości, humoru. Allen raz jeszcze przygląda się elitom, tym razem francuskim, pokazując zarówno ich wyrafinowanie, jak i zgodę na moralne kompromisy. Ale też jest w „Niewiernych…” pytanie o wolność, miłość i o to, co w życiu ważne.
– To bardzo „mój” film – mówi Allen. – Tylko takie potrafię robić. I dokładnie wiem, gdzie w świecie kina jest moje miejsce. Zawsze wiedziałem. Przed laty zaproszono mnie do dyskusji o sztuce, w której miał brać udział Ingmar Bergman. Nie poszedłem. No jak ja mógłbym usiąść i wymądrzać się przy takim gigancie? Życie, śmierć, Bóg, wojna, wielka polityka, wielkie uczucia, moralność – to zawsze interesowało artystów. Ale gdyby w kinie byli sami Scorsese’owie czy Coppolowie to też nie byłoby dobrze. Ludzie potrzebują odrobiny wytchnienia, humoru, zabawy. Ja nigdy nie byłem zainteresowany sprawami społecznymi. Nie zrobiłem filmu o rasizmie, emigracji. Ciekawiło mnie zwyczajne, codzienne życie. Pełne błędów, ale też nadziei. I chyba tacy faceci jak ja i takie opowieści też są potrzebne.