Po internecie sztuczna inteligencja. Czy Europa prześpi kolejną rewolucję

Unia Europejska coraz ściślej reguluje cyfrowe platformy i zamierza objąć restrykcjami sztuczną inteligencję. Przesadne regulacje stanowią jednak zagrożenie dla wolności i innowacyjności. Gospodarka Europy może to boleśnie odczuć.

Publikacja: 27.10.2023 10:00

Po internecie sztuczna inteligencja. Czy Europa prześpi kolejną rewolucję

Foto: ADOBESTOCK

Trend jest oczywisty: wielkie platformy cyfrowe – czyli media społecznościowe, systemy operacyjne urządzeń mobilnych, największe sklepy internetowe – należące do wielkich korporacji (Big Tech) podlegać będą coraz surowszym regulacjom. Z biegiem czasu będą się stawać regulowaną częścią gospodarki, podobnie jak sektor bankowy.

Europa należy do awangardy regulacji. Jej podstawowe akty prawne – o rynkach cyfrowych i usługach cyfrowych – to unijne rozporządzenia, których przepisy są albo będą od 2024 roku bezpośrednio skuteczne także w Polsce. Przemiany gospodarcze, jakie dokonały się w ciągu minionych dwóch dekad pod wpływem internetu, doprowadziły do powstania wielkich platform cyfrowych, których siła rynkowa wynika z potężnych efektów sieciowych (im więcej użytkowników, tym bardziej staje się ona wartościowa) i korzyści skali. Dominuje tu więc logika „zwycięzca bierze wszystko”. Długie lata doświadczeń z platformami cyfrowymi doprowadziły do tego, że prawodawcy z grubsza wiedzą, na czym polegają podstawowe wyzwania związane z ich funkcjonowaniem i w jaki sposób je regulować.

Dużo większym wyzwaniem pozostaje kolejna fala postępu technologicznego związana z rozprzestrzenianiem się sztucznej inteligencji. Ogromny wzrost popularności programów konwersacyjnych, takich jak ChatGPT, opartych na dużych modelach językowych, z jednej strony wzbudził nadzieje związane ze wzrostem efektywności pracy, a z drugiej strony – obawy nadużyć tej technologii, którym towarzyszą wezwania do natychmiastowego poddania ich surowym regulacjom. Unia Europejska proceduje więc projekt rozporządzenia o sztucznej inteligencji (AI Act). Problem w tym, że praktyczne zastosowania sztucznej inteligencji pozostają na wczesnym etapie rozwoju. Trudno więc precyzyjnie wskazać, które z podnoszonych w debacie publicznej zagrożeń są realne, a które są produktem podszytej strachem wyobraźni. W rezultacie wysoce restrykcyjny projekt rozporządzenia o sztucznej inteligencji, który wypracował Parlament Europejski, wywołał lawinę protestów ze strony europejskich przedsiębiorstw – zarówno tych największych, jak i start-upów – które obawiają się, że takie podejście regulacyjne uniemożliwi im konkurowanie na globalnych rynkach z podmiotami amerykańskimi i chińskimi.

Czytaj więcej

Prawnicy, nie musicie się bać AI

Importer cudzych technologii

Status Europy jako regulacyjnego pioniera nowych technologii jest słabym pocieszeniem wobec faktu, że europejska gospodarka w znacznej mierze przespała internetową rewolucję, która przez ostatnie dwie dekady fundamentalnie zmieniła światową gospodarkę. W pierwszej dziesiątce największych światowych korporacji świadczących na rzecz konsumentów usługi z wykorzystaniem internetu nie ma ani jednej europejskiej, a w pierwszej dwudziestce znalazłaby się pewnie jedna – szwedzki Spotify.

Z każdą tego typu innowacyjną spółką technologiczną o globalnej skali wiąże się ogromny ekosystem profesjonalistów, dostawców i start-upów, które stanowią doskonałe podglebie dla kolejnych fal przemian technologicznych i rozwoju. Dlatego też wspieranie innowacyjności i dynamiczności europejskich firm technologicznych leży w żywotnym interesie wszystkich państw członkowskich UE. Dystans, jaki dzieli udział w rynku samochodów elektrycznych wiodących europejskich producentów w stosunku do liderów – chińskiego BYD oraz amerykańskiej Tesli – może budzić jednak niepokój, że oto Europie grozi stagnacja także w ramach kolejnych fal postępu technologicznego. Ewentualny błąd regulacyjny, polegający na nadmiernie restryktywnym podejściu do sztucznej inteligencji, może po raz kolejny skazać Europę na status importera cudzych technologii.

Warto pamiętać, że nowe regulacje zasadniczo ograniczają konkurencyjność danego rynku. Działają one jak regresywny podatek, który najbardziej obciąża najmniejsze podmioty. Zasiedziały na danym rynku lider z ogromnym budżetem na obsługę prawną dużo lepiej sobie poradzi ze skomplikowanymi unijnymi rozporządzeniami niż podmiot mniejszy. W niczym nie poradzi tutaj tworzenie wyjątków dla „drobnych przedsiębiorców”, skoro internetowe przedsiębiorstwa ze swojej natury dążą do tego, by funkcjonować na ogromną skalę. Unijne rozporządzenie o ochronie danych osobowych (RODO), mające m.in. chronić konsumentów europejskich przed „rafineriami danych” o użytkownikach typu Facebook i Instagram, bynajmniej im nadmiernie nie zaszkodziło, natomiast z pewnością utrudnia funkcjonowanie na cyfrowym rynku mniejszym podmiotom.

Prawodawca europejski stoi więc przed wyzwaniem polegającym na podnoszeniu bezpieczeństwa użytkowników platform cyfrowych przy jednoczesnym zapewnieniu innowacyjności i konkurencyjności europejskiego rynku. Wydaje się, że ogólną wskazówką powinno być ograniczanie antykonkurencyjnych zachowań technologicznych gigantów w ramach dojrzałych już rynków oraz ostrożna powściągliwość w odniesieniu do branż na wcześniejszych etapach rozwoju.

Skazani na jeden sklep

Dynamika rynku cyfrowych platform ma naturalną tendencję do kreowania bardzo ograniczonej liczby zwycięzców. Dobrym przykładem są tutaj systemy operacyjne dla urządzeń mobilnych, czyli podstawowego oprogramowania, które sprawia, że nasze smartfony w ogóle działają. Cały rynek zasadniczo jest podzielony pomiędzy IOS, „napędzający” urządzenia Apple’a, oraz system Android, kontrolowany i rozwijany przez Google’a, który zasila praktycznie wszystkie pozostałe smartfony.

Podmiot, który kontroluje system operacyjny, kontroluje także cały ekosystem różnorodnych aplikacji na urządzenia mobilne – zasadniczo poprzez swoisty „sklep aplikacji” (AppStore, Google Play) – które to aplikacje w większości tworzone są przez wiele różnorodnych firm informatycznych. W tym kontekście zarówno Apple, jak i Google stały się swoistymi „strażnikami dostępu” dla aplikacji, z których korzystamy na naszych smartfonach. Jeśli użytkownik postanowił pobrać aplikację do słuchania muzyki lub grę, co do zasady musiał to robić poprzez taki cyfrowy sklep.

Do pewnego stopnia jest to uzasadnione względami bezpieczeństwa, jednakże z biegiem czasu stało się też okazją do nadużyć. Konsument z reguły nie widzi faktu, że z każdej płatności dokonanej na rzecz twórcy aplikacji pobranej np. z AppStore spółka Apple pobiera prowizję. Status „strażników dostępu” przysługujący obu spółkom w ramach systemów operacyjnych urządzeń mobilnych umożliwił im maksymalizację własnych zysków kosztem przedsiębiorców tworzących poszczególne aplikacje, co doprowadziło do sporów np. między Spotify i Apple’em.

Europejskie rozporządzenie o rynkach cyfrowych (Digital Markets Act – DMA) jest instrumentem, za pomocą którego prawodawca europejski postanowił tę sytuację naprawić celem zwiększenia konkurencyjności na rynku. Zwiększenie liczby dostępnych, liczących się systemów operacyjnych dla urządzeń mobilnych zapewne jest mało możliwe. W związku z powyższym operatorzy takich platform cyfrowych poddani zostali reżimowi bardzo szczegółowych obowiązków względem dostawców aplikacji mobilnych oraz konsumentów – na podobnej zasadzie jak reguluje się dysponenta każdej krytycznej infrastruktury (np. kolejowej, energetycznej czy telekomunikacyjnej).

Do ciekawszych rozwiązań w tym zakresie należy na przykład dopuszczalność instalowania aplikacji spoza domyślnego „cyfrowego sklepu” albo wręcz zainstalowanie alternatywnego „sklepu” należącego do konkurencji. Operator systemu operacyjnego nie może zmuszać użytkownika do dokonywania płatności w ramach „cyfrowego sklepu” wyłącznie za pomocą własnego systemu płatniczego (typu Apple Pay). Jednocześnie dostawcy aplikacji mobilnych mają większą swobodę komunikacji handlowej oraz dokonywania transakcji z użytkownikami z pominięciem „strażnika dostępu”.

Czytaj więcej

Sztuczna inteligencja i przyszłość prasy

Lepiej wybrać wolność słowa

Unijne rozporządzenie o usługach cyfrowych (Digital Services Act – DSA) służyć ma budowaniu bezpieczeństwa i zaufania w sieci. Dotyczy ono tzw. pośredników internetowych, a więc przede wszystkim mediów społecznościowych czy internetowych platform handlowych. Kluczowe jego unormowania dotyczą usuwania nielegalnych treści z mediów społecznościowych czy też bardziej zaawansowanego moderowania treści przez bardzo duże platformy internetowe, takie jak Facebook, Instagram, TikTok i X (dawniej Twitter). Owe platformy zobowiązano do posiadania systemów zarządzania ryzykiem, które będą zapobiegać rozpowszechnianiu w sieci dezinformacji, mowy nienawiści, dyskryminacji i przemocy.

Model biznesowy mediów społecznościowych zasadniczo opiera się na wyświetlaniu reklam skierowanych do użytkowników. Konsekwencją jest więc walka tych platform o maksymalizację zainteresowania użytkowników emitowanymi treściami – poniekąd niezależnie od ich jakości. Jednocześnie moderowanie treści w mediach społecznościowych jest kosztowne, więc ich operatorzy mają naturalną tendencję do niewystarczających inwestycji w tym zakresie.

Konieczność rozsądnego moderowania treści w mediach społecznościowych zasadniczo nie budzi więc wątpliwości. W erze sztucznej inteligencji rozpowszechnianie na masową skalę nieprawdziwych informacji za pomocą fałszywych kont i cyfrowych automatów celem manipulowania opinią publiczną stało się dziecinnie proste. Generatywna sztuczna inteligencja pozwala na tworzenie filmów, zdjęć i nagrań o całkowicie dowolnej i fałszywej treści z udziałem wizerunku i głosu realnych postaci życia publicznego. Stabilność demokratycznych społeczeństw wymaga więc przynajmniej istnienia narzędzi nacisku na operatorów platform społecznościowych, aby usuwali oni ewidentne szkodliwe treści.

W dyskusji publicznej zbyt rzadko jednak zwraca się uwagę na ryzyko oraz koszty społeczne zbyt brutalnej ingerencji w upubliczniane w mediach społecznościowych treści. Ofiarą może być tutaj wolność słowa. Nadmiernie restryktywna polityka moderowania treści może być postrzegana przez duże grupy społeczne jako cenzura prowadząca do ich alienacji i migracji do mniejszych komunikatorów internetowych o niejasnym statusie w zakresie bezpieczeństwa danych – np. założonego przez Rosjan Telegramu.

Moderowanie treści w internecie rodzi bardzo trudne do rozstrzygnięcia dylematy, które – niestety – nie stają się prostsze tylko przez to, że ma je rozstrzygać wielka i zasobna korporacja. W szczególności dotyczyć to może zdarzeń o kontrowersyjnym charakterze czy też bardzo aktualnych, co do których trudno niezwłocznie ustalić fakty. Tytułem przykładu warto wspomnieć trudności, jakie mają nawet najbardziej renomowane, tradycyjne media w relacjonowaniu tragicznego konfliktu, który wybuchł po niedawnym ataku Hamasu na Izrael. Na to wszystko nakładają się klasyczne problemy granic głoszenia skrajnych poglądów politycznych, różnych antynaukowych przekonań czy teorii spiskowych.

Rzeczywistość jest skomplikowana, nikt nie ma o niej pełnej wiedzy, ani nie jest posiadaczem jedynej słusznej prawdy. Otwarte społeczeństwa między innymi dlatego potrafią najlepiej rozwiązywać złożone problemy i rozwijać się, że pozwalają ludziom swobodnie wyrażać własne poglądy. Dlatego w przypadkach granicznych chyba lepiej mylić się na rzecz wolności słowa.

Stosowanie reguł dotyczących moderowania treści wyznaczonych przez rozporządzenie o usługach cyfrowych wymagać więc będzie dużo mądrości, elastyczności i dobrej woli zarówno ze strony regulatora, jak i samych platform internetowych. Wypracowanie jednolitych i przewidywalnych standardów w tym zakresie najprawdopodobniej zajmie wiele lat.

Facebook bez reklam, ale odpłatny

Dzięki unijnym regulacjom być może niedługo użytkownicy wrażliwi na kwestie prywatności w portalach społecznościowych uzyskają możliwość dostępu do Facebooka czy Instagrama bez reklam. Niedawne orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE na gruncie rozporządzenia o ochronie danych osobowych wymusza na operatorze platformy społecznościowej (np. spółce Meta prowadzącej Facebooka i Instagrama) uzyskanie zgody na zbieranie danych o aktywności użytkownika tej platformy celem dopasowywania reklam do jego zainteresowań. Surowa interpretacja tych przepisów przyjęta przez Trybunał nie pozwala jednocześnie odmówić świadczenia usług wobec użytkownika, który odmówił udzielenia takiej zgody, gdyż oznaczałoby to swoisty „przymus” jej udzielenia.

Najprawdopodobniej doprowadzi to do wprowadzenia przez Metę odpłatnej opcji dostępu do Facebooka czy Instagrama. Mało prawdopodobne jest, by spółka ta została zmuszona do świadczenia tych usług nieodpłatnie również wobec osób odmawiających takiej zgody. Prowadzenie serwerowni na potrzeby popularnych portali społecznościowych ma swoje koszty. Nieodpłatny dostęp do tych serwisów jest możliwy dzięki temu, że spółki takie jak Meta zbierają dane o aktywności oraz preferencjach swoich użytkowników, a dzięki temu oferują innym przedsiębiorcom – w większości drobnym firmom działającym np. w branży handlu internetowego czy gier mobilnych – możliwość wyświetlania reklam precyzyjnie dopasowanych do zainteresowań każdego z użytkowników. W dyskusjach na temat zbierania informacji o użytkownikach mediów społecznościowych i tzw. targetowania reklam zbyt często pomija się fakt, że dzięki mediom społecznościowym wykorzystującym te narzędzia powstał ogromny ekosystem drobnych przedsiębiorców internetowych, dla których jest to jedyny sposób docierania do potencjalnych klientów.

Wydaje się, że wspomagany reklamami model funkcjonowania nieodpłatnych mediów społecznościowych pozostanie dominującym, a większość użytkowników zapewne nadal będzie preferować nieodpłatny do nich dostęp. A jednocześnie wprowadzenie modelu odpłatnego jako opcji dla użytkowników chcących chronić swoją prywatność należy postrzegać jako wartościowy skutek unijnych regulacji.

Sztuczna inteligencja. Wszystko dla nielicznych?

Najwięcej kontrowersji budzi aktualnie procedowany projekt rozporządzenia o sztucznej inteligencji. Ustalenie ostatecznej wersji oraz jego wejście w życie to najprawdopodobniej kwestia najbliższych lat.

Wszyscy są zgodni co do rozwojowego potencjału sztucznej inteligencji przy jednoczesnej konieczności zapewnienia bezpieczeństwa tych systemów. Jednak dziś mało jeszcze wiemy na temat ich funkcjonowania w realnej gospodarce oraz skali poszczególnych zagrożeń. Nieroztropna legislacja może hamować innowacyjność europejskiej gospodarki, pozostawiając na boku niedostrzegalne zagrożenia.

Nie budzi większych wątpliwości konieczność szczegółowej regulacji i certyfikacji tzw. systemów wysokiego ryzyka w celu zapewnienia, że będą one używane w sposób bezpieczny i etyczny. Prawdopodobnie należeć do nich będą systemy AI służące: biometrycznej identyfikacji i kategoryzacji osób fizycznych, zarządzania i obsługi infrastruktury krytycznej, zatrudnianiu i zarządzaniu pracownikami.

Wciąż dyskutowany jest całkowity zakaz stosowania systemów sztucznej inteligencji służących do identyfikacji tożsamości osób w tłumie. Otwierają one potężne pole do nadużyć, ale jednocześnie potrafią być skutecznym instrumentem zwalczania terroryzmu i przestępczości.

Na obecnym etapie prac legislacyjnych najwięcej kontrowersji budzą proponowane rozwiązania dla tzw. modeli ogólnych (foundation models), obejmujących popularne GPT czy Bard. Modele ogólne to systemy sztucznej inteligencji, które są szkolone na „surowych” danych na dużą skalę (zasadniczo: zawartości internetu) i adaptowalne do różnorodnych zadań. Takie modele będą w przyszłości podstawą automatyzacji gospodarki, dostarczając ogólne kompetencje językowo-konwersacyjne na potrzeby tysięcy wyspecjalizowanych aplikacji dla przedsiębiorstw czy cyfrowych asystentów dla konsumentów. Jedna z wersji projektu unijnego rozporządzenia o sztucznej inteligencji zakłada, że ogólny model AI powinien zostać poddany bardzo rozbudowanemu systemowi zarządzania ryzykiem zgodności z prawem i zasadami bezpieczeństwa, demokracji, ochrony środowiska itd.

Na pierwszy rzut oka wymogi takie brzmią rozsądnie, jednak przy bliższej analizie można mieć wątpliwości. Tego typu rygorystyczne regulacje sprawiłyby, że oferowanie modeli ogólnych stałoby się domeną przede wszystkim kilku najbogatszych spółek z kręgu Big Tech (Google, OpenAI, Microsoft) – gdyż tylko one byłyby w stanie podołać tak surowym wymogom regulacyjnym. Można wątpić, czy skoncentrowanie rozwoju tak potężnej technologii jak AI w rękach dwóch czy trzech prywatnych korporacji jest rozwiązaniem bezpiecznym oraz sprzyjającym konkurencyjności i innowacyjności tego rynku. Zdaniem niektórych ekspertów bezpieczniejszym rozwiązaniem dla ludzkości jest właśnie demokratyzacja tej technologii, np. poprzez uczynienie jej powszechną i nieodpłatnie dostępną w sieci w modelu „open source”.

Niekiedy wskazuje się też, że poddawanie modeli ogólnych AI bardzo szczegółowym i daleko idącym wymogom w zakresie bezpieczeństwa i zgodności z prawem to trochę jak wymaganie od elektrowni, by zapewniła, że wszystkie potencjalne zastosowania wyprodukowanej energii elektrycznej będą zgodne z prawem. Twierdzi się, że rozsądniejszym podejściem byłoby zapewne regulowanie poszczególnych, wyspecjalizowanych aplikacji udostępnianych użytkownikom.

Ostatnie propozycje zmian unijnego projektu zmierzają w kierunku podziału intensywności regulacji ogólnych modeli AI zależnie od ich wielkości i zdolności, co wydaje się rozsądnym podejściem. Diabeł tkwi jednak w szczegółach, a sposób rozstrzygnięcia tej kontrowersji zasadniczo rzutować będzie na konkurencyjność europejskiej gospodarki na globalnych rynkach.

Wyzwania przyszłości

Potęga internetowych platform jest niewątpliwie wyzwaniem regulacyjnym, z którym nie potrafiło się mierzyć tradycyjne prawo antymonopolowe przystosowane do analogowej rzeczywistości, w której monopolista dysponuje kontrolą nad określonym rzadkim dobrem i może dzięki temu podnosić ceny. Internet i rynek dóbr cyfrowych jest rzeczywistością nadmiaru, dzięki praktycznie zerowym kosztom reprodukcji i dystrybucji, w której część usług oferowana jest konsumentom wręcz nieodpłatnie. Nie oznacza to jednak, że cyfrowa rzeczywistość nie otwiera pola do nadużyć. Wymagają one jednak wyspecjalizowanego podejścia regulacyjnego.

Podstawowe wyzwania cywilizacyjne Europy nie sprowadzają się jednak do skrupulatnego regulowania dojrzałych branż konsumenckiego internetu. Należą do nich raczej starzenie się społeczeństw państw europejskich, stanowiące wyzwanie dla systemów ochrony zdrowia i zabezpieczeń emerytalnych, zmiany klimatyczne czy coraz bardziej niestabilna i multicentryczna geopolityka.

Odpowiedzią na wszystkie powyższe wyzwania są nowe technologie – w zakresie automatyzacji pracy, nowych baterii i źródeł energii, aż po oparte na sztucznej inteligencji uzbrojenie. To nie jest świat, w którym dobrze jest być równie dystyngowaną, co przestraszoną Starszą Damą. Przegapienie internetowej rewolucji było dla gospodarki europejskiej bolesne. Jednak przespanie kolejnej fali nowej technologii może być katastrofalne.

Tomasz Sójka

Profesor prawa na UAM w Poznaniu, autor bloga sojkatomasz.pl.

Trend jest oczywisty: wielkie platformy cyfrowe – czyli media społecznościowe, systemy operacyjne urządzeń mobilnych, największe sklepy internetowe – należące do wielkich korporacji (Big Tech) podlegać będą coraz surowszym regulacjom. Z biegiem czasu będą się stawać regulowaną częścią gospodarki, podobnie jak sektor bankowy.

Europa należy do awangardy regulacji. Jej podstawowe akty prawne – o rynkach cyfrowych i usługach cyfrowych – to unijne rozporządzenia, których przepisy są albo będą od 2024 roku bezpośrednio skuteczne także w Polsce. Przemiany gospodarcze, jakie dokonały się w ciągu minionych dwóch dekad pod wpływem internetu, doprowadziły do powstania wielkich platform cyfrowych, których siła rynkowa wynika z potężnych efektów sieciowych (im więcej użytkowników, tym bardziej staje się ona wartościowa) i korzyści skali. Dominuje tu więc logika „zwycięzca bierze wszystko”. Długie lata doświadczeń z platformami cyfrowymi doprowadziły do tego, że prawodawcy z grubsza wiedzą, na czym polegają podstawowe wyzwania związane z ich funkcjonowaniem i w jaki sposób je regulować.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi