Po wyborach tworzymy mity, a powinniśmy zderzyć się z rzeczywistością

Opozycja wcale nie musi spełnić zapowiadanych obietnic wyborczych, a dogadanie się z koalicjantami nie będzie proste. Nikt tak właściwie nie wie, jakie są plany Donalda Tuska. Jednak nie ma co się oszukiwać – PiS te wybory przegrał i będzie miał coraz mniejsze pole manewru.

Publikacja: 20.10.2023 10:00

Niektórzy próbują wywołać wrażenie, że w nowym parlamencie jest jeszcze jakieś pole gry dla PiS-u. N

Niektórzy próbują wywołać wrażenie, że w nowym parlamencie jest jeszcze jakieś pole gry dla PiS-u. Nie należy mieć jednak złudzeń – Prawo i Sprawiedliwość poniosło porażkę, choć może nie druzgocącą

Foto: Michał Kość/Forum

Wygrali, ale przegrali – drwią sobie w social mediach oponenci obecnej władzy w co drugim wpisie, przedrzeźniając coraz bardziej rozpaczliwe komunikaty kontrolowanej przez obóz rządzący TVP Info.

Skądinąd Prawo i Sprawiedliwość utrzymało się na pozycji lidera od pierwszej prognozy do ostatecznych wyników. Ale każdy rozumie, że sens tego wyniku jest inny. Blok Jarosława Kaczyńskiego ze swoimi 194 mandatami traci władzę. Dla jego zwolenników był jeszcze moment nadziei w postaci wieści, że wyborcy udzielający odpowiedzi ankieterom exit pollu w jakimś procencie odmawiali deklaracji. Ale te nadzieje były złudne. Ostateczny wynik PiS-u jest tylko odrobinę lepszy niż ten z prognozy.

Ich zwolennicy pocieszają się wizjami apokalipsy, jaka ma nastąpić po przejęciu władzy przez trójpartyjną koalicję dotychczasowej opozycji. Zawiedzione nadzieje, niedotrzymane obietnice, uległość wobec zagranicy, wewnętrzne kłótnie zwycięskich partii – to najczęściej powtarzane motywy. „Las był wycinany, ale drzewa głosowały na siekierę, bo miała drewniany uchwyt” – ten metaforyczny mem ma zapowiadać niewesołą przyszłość Polski.

Zwycięzcy z kolei świętują przepędzenie znienawidzonych zamordystów, fundamentalistów, autorytarystów. Oto typowy wpis na Facebooku, zresztą osoby niegdyś znaczącej w życiu publicznym. „I znów staliśmy się nadzieją dla wolnego, demokratycznego świata. Pokazaliśmy, jak można pokonać populistów. Mieli kasę, spółki, publiczne radio i telewizję, orlenowską prasę i portale. Zionęli skrajnymi emocjami. Straszyli, obrażali i grozili. Na prawo i lewo rozdawali pieniądze. Świat bez nich miał nie istnieć. I co? I pstro. I to jak pięknie pstro! Powiało wolnością”. Cała ta kampania była w dużej mierze starciem hermetycznych baniek, wojną na memy, ścieraniem się rozmaitych mitów. Warto jednak przywołać tu kogoś, kto odczaruje pierwszy z tych mitów. Nie jest podejrzewany o stronniczość, bo śląski pisarz Szczepan Twardoch to wróg polskiej prawicy, ba, krytyk samej polskości. A jednak to on na Twitterze wziął się za to niełatwe zadanie. Później rozpatrzę jeszcze inne.

Czytaj więcej

PO i PiS nawzajem obwiniają się o aferę wizową, ale nie uciekną od wspólnych decyzji

Mit 1: Pokonaliśmy dyktaturę

Co z tymi 1 231 412 końcami demokracji, które według koryfeuszy polskiego życia intelektualnego ogłaszano od roku 2015, przy każdej okazji? (…) Co z pisowską dyktaturą, która nigdy nie odda władzy. Właśnie przegrywa wybory i oddaje władzę. (…) Może więc nigdy nie było dyktatury, może cały czas żyliśmy w demokracji, tyle że rządziła partia, której nie lubimy? A wy może po prostu jesteście nieznośnymi histerykami?”.

Opowieść o polskim autorytaryzmie lub przynajmniej „autorytarnych tendencjach” ekipy Kaczyńskiego snuto, ma tu rację Twardoch, od roku 2015. Tacy celebryci jak Tomasz Lis czy prof. Marcin Matczak mówili też o faszystowskich skłonnościach tego obozu. U progu kampanii, kiedy u opozycji histeria stała się moralną powinnością, kolportowano co i rusz wieści o planach stanu wyjątkowego. Roman Giertych w nagrodę za ten kolportaż dostał od Tuska mandat poselski w okręgu kieleckim. Kiedy na kilka dni przed wyborami doszło do dymisji dwóch znaczących generałów, te domniemania przedstawiano jako pewne przecieki o wojskowym zamachu stanu. I co? I nic.

PiS psuł demokrację na rozmaite sposoby, pomagał sobie łokciami w różnych sytuacjach. Tyle że wiele jego szarż kończyło się odwrotem, by przypomnieć fiasko tak zwanej lex TVN. Sterroryzowane ponoć przez „upolitycznioną” Krajową Radę Sądownictwa sądy niemal wszystkimi wyrokami w trybie wyborczym wsparły opozycję.

Wykształceni, kulturalni ludzie powtarzali jednak te bajdy. Bez wątpienia aura grozy była ważnym składnikiem kampanii. W państwie podobno już na poły autorytarnym ważne środowiska biegły do urn, aby „zapobiec dyktaturze”.

Dziś pewien inteligent ogłasza w internecie, że „PiS przez osiem lat budował dyktaturę, ale mu się nie udało”. Byłby to politologiczny ewenement na miarę wszech czasów. Do tej symboliki odwoływał się w swoich wiecowych mowach sam Donald Tusk ogłaszający, że jego formacja to nowa Solidarność walcząca ze złą, skorumpowaną, ale i tyrańską władzą. A jednak, co charakterystyczne, Szymon Hołownia, świętujący w wieczór wyborczy sukces opozycji, ogłosił „koniec kłótni i rozdawnictwa”, a nie „dyktatury”.

Mit 2: PiS przegrał druzgocąco

Porażka rządzących przy urnach, nie w następstwie jakichś wstrząsów, a na koniec zwykłej kadencji, zamknęła tę „debatę”. Zarazem obecna opozycja przedstawia klęskę PiS jako definitywną i druzgocącą. „PiS się skończył” – twierdzi sam Tusk.

To jest porażka i można o jej przyczynach rozmawiać bez końca. Czy to następstwo większej sprawności Donalda Tuska w rozbudzaniu emocji, które zastąpiły u niego klarowny plan rządzenia? Ale przecież PiS także postawił, na podstawie badań, na kampanię negatywną, wymierzoną właśnie w lidera KO. Może było jej za dużo? Może w ten sposób zmobilizowano agresją nadprogramową liczbę potencjalnych przeciwników przy urnach?

A może PiS staje się w naturalny sposób partią mniejszościową? Mniejszościowych poglądów: na rolę państwa narodowego, na model patriotyzmu, na wartości? Ale i mniejszościowych interesów. W tych wyborach miejscy wyborcy zdominowali mieszkańców wsi i, szerzej mówiąc, prowincji. Tam skądinąd frekwencja była zresztą nieco mniejsza, choć w całym kraju potężna. Może Kaczyński postawił na Polskę powiatową zbyt jednostronnie? A może mieszkańcy miast chcieli głosować na formacje bardziej „nowoczesne” i „europejskie”, bo to symbol ich środowiskowych, niekoniecznie nawet ekonomicznych aspiracji?

A może były jeszcze inne powody, choćby zużycie się każdej władzy po tylu latach. Władzy coraz bardziej wizerunkowo męczącej, uwikłanej w upartyjnianie wszystkiego? PiS przegrał w Świnoujściu, choć dał jego mieszkańcom ważny dla ich interesów tunel. Przegrał także w Turowie, choć bronił tamtejszej kopalni przed likwidacją.

To pewne, że wyborcy są w arytmetycznej, klarownej większości za zmianą. Ale przypomnę jedno: fakt, że po dwóch kadencjach PiS był w stanie zająć pierwsze miejsce, to fenomen. Nie zdarzyło się tak w dziejach III RP ani razu. Czasem po drugich swoich rządach formacje dopiero co rządzące popadały wręcz w rozsypkę (jak AWS czy SLD), kończąc pod progiem lub z minimalną parlamentarną reprezentacją. Tu tak nie jest.

PiS przegrał, ale przecież do końca, do pewnego stopnia dyktował warunki gry. Symbolizują to deklaracje zwycięzców, że żaden z jego programów socjalnych nie będzie cofnięty. Możliwe, że życie zweryfikuje te deklaracje, ale na razie padają. Podczas kampanii rządzący zmusili opozycję do kluczenia w takich sprawach jak ochrona polskich granic przed imigrantami, odrzucenie prywatyzacji czy stanowisko wobec federalizacyjnych planów Unii Europejskiej. Jego agenda była więc mocna.

Co więcej, z wyborów wynoszą go na tarczy tylko do pewnego stopnia. Mając prawie 200 mandatów i swojego prezydenta Andrzeja Dudę, może blokować jeszcze przez prawie dwa lata każdy niestrawny dla niego projekt. Dotyczy to kontrowersji ideologicznych, choćby legalizacji zapowiadanej przez Tuska i Lewicę aborcji na życzenie – nie wiadomo skądinąd, czy wobec podziałów w Trzeciej Drodze i stanowiska Konfederacji będzie za nią zwykła większość. A także kluczowych inicjatyw z zakresu polityki międzynarodowej czy bezpieczeństwa. I dotyka to wreszcie zbyt radykalnego cofania zmian z poprzedniej epoki. Tu pytanie, czy nowa koalicja nie będzie próbowała obchodzić prawa – o czym dalej.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Wyborcze zagadki to referendum, Konfederacja, Donald Tusk i rezerwy PiS

Mit 3: Partia Kaczyńskiego jeszcze w grze

Przechodzimy teraz do mitów ludzi bliskich odchodzącej władzy, polityków, komentatorów. Próbuje się wywołać wrażenie, że w nowym parlamencie jest jeszcze jakieś pole gry dla PiS-u. Decyzja prezydenta, aby powierzyć misję formowania rządu Zjednoczonej Prawicy ma charakter rytualno-grzecznościowy. Kolejne tygodnie poświęcone nieudanej misji dadzą też ludziom PiS chwilę wytchnienia przed opuszczaniem różnych instytucji.

Uruchomienie tej procedury może mieć także ukryty sens polityczny. To znamienne, ale na pośpiech nalegają głównie ludzie Tuska. Podobno próbują naciskać na Dudę nawet poprzez dyplomatów amerykańskich. Zainteresowani są szybkim tempem, bo chcą stawiać pod ścianą w sprawie personaliów koalicjantów z Trzeciej Drogi i Lewicy. Oni z kolei nie protestują przeciw kolejnym krokom. Są pierwsze dowody na to, że chcą się potargować z nie tak potężną, jak się zdawało, KO. Władysław Teofil Bartoszewski z PSL położył już na stole premierowską kandydaturę Władysława Kosiniaka-Kamysza. Dla prawicy zyskiem jest sama możliwość złożenia Trzeciej Drodze najhojniejszych koalicyjnych ofert. Mogą być wianem na przyszłość, jeśli ta koalicja zatrzeszczy. Ale tym, którzy wierzą naprawdę, że teraz coś jeszcze może się zmienić, powtórzmy: żadnej nadziei.

Nie taka była natura kampanii, nie taka jest atmosfera społeczna, aby jakikolwiek z polityków Trzeciej Drogi miał się układać z Kaczyńskim. Sztabowcy PiS przebąkiwali o nadziejach związanych z PSL, całym lub z poszczególnymi posłami. Ale pomińmy już fakt, że 28 ludowych posłów (na 65 wszystkich z Trzeciej Drogi) nawet nie złożyłoby z PiS większości. Pytanie ważniejsze: po co mieliby to zrobić, skoro Trzecia Droga okazała się, wbrew przewidywaniom sceptyków, także moim, tak nośnym projektem?

Nie jest prawdziwą teza o obrotowej naturze PSL. Od momentu, kiedy 4 czerwca 1992 roku Waldemar Pawlak zadał decydujący cios rządowi Jana Olszewskiego, prawicowa, antymainstreamowa, chwiejąca państwem prawica ani razu nie była rozważana przez to środowisko jako realny partner. Choć w roku 2006 premier Kaczyński składał temu samemu Pawlakowi hojną ofertę wejścia do rządu w miejsce Samoobrony. Z kolei po roku 2015 PiS traktował ludowców zbyt obcesowo. Kosiniak-Kamysz, który okazał się sprawnym politykiem, nie wejdzie w prowadzący donikąd alians z eurosceptycznymi czy eurorealistycznymi „zakapiorami”. Po co mu to? On tak jak miejscy wyborcy tłoczący się przy urnach, by „pogonić Kaczora”, aspiruje do tego, aby czuć się elitą. Pod tym względem jest pojętnym uczniem Tuska. O Szymonie Hołowni nie ma co mówić. Kosiniak ma czasem intuicje bliższe Polsce powiatowej. Hołownia jest klonem Platformy.

Mit czwarty: Pokłócą się…

To kolejny mit skonsternowanej prawicy. Oczywiście, napięcia personalne będą towarzyszyć składaniu następnej koalicji. Ludowcy nieprzypadkowo mówią o „trzech, czterech kandydatach na premiera”. Będą próbowali przeczołgać zbyt pewnego siebie Tuska. I Kosiniak, i Hołownia bali się jego dominacji. Oparli się liderowi KO w jednym: nie poszli, wbrew potężnej presji mainstreamu, na wspólną listę. Teraz zechcą zmyć pieczątkę „młodszych braci”. Ale zarazem pamiętajmy: polityka ostatnich lat była polityką „frontu demokratycznego”, z jednym wspólnym wrogiem, PiS. Niełatwo jest tę logikę teraz z siebie strząsnąć. Różnice między programowymi ofertami trzech komitetów są zaś bardziej techniczne niż aksjologiczne.

KO operowała tak naprawdę przypadkowymi hasłami. Tusk, przedstawiany przez PiS jako drapieżny ekonomiczny liberał, może się naginać zarówno do ostrożniejszej w sprawach socjalnych Trzeciej Drogi, jak i do wymachującej sztandarem „pracowniczej demokracji” Lewicy. Fakt, że w skład poszczególnych bloków wchodziło po kilka partii, też ma małe znaczenie, bo obecność części z nich jest symboliczna – reprezentuje je po kilku posłów. Istotne są targi między Tuskiem, Kosiniakiem, Hołownią i Czarzastym. Partnerzy Tuska wiedzą, że tym razem są mu nieodzowni. Bez nich rząd nie powstanie.

Wyczuwalna jest gotowość zwłaszcza Trzeciej Drogi do stawiania się Tuskowi także w sprawach programowych. Nie jestem pewien, czy przykładowo lider KO zdoła zmusić Kosiniaka do wpisania aborcji na życzenie do umowy koalicyjnej. Zarazem nienadzwyczajny wynik Lewicy pokazuje, że do tematów światopoglądowych lepiej podchodzić co najmniej ostrożnie. Możliwe, że Tusk okaże się bardziej ustępliwy, niż by to wynikało z jego nakręcania się przed wiecowymi triumfami. Zwłaszcza że w osobach Kosiniaka i Hołowni będzie miał równie napompowanych niespodziewanym sukcesem partnerów.

Wszystkich liderów razem czeka szybka konfrontacja z dwoma wyzwaniami. Pierwszym jest zderzenie z własnymi obietnicami wyborczymi. Niektóre składali podobne, jak choćby podwyżki dla budżetówki czy intensywne finansowanie służby zdrowia. Teraz okaże się, czy jest to możliwe, szczególnie przy niewygaszonej jeszcze inflacji. Oczywiście, zawsze można zwalać na stan finansów, dopiero co ich poprzednicy zwalali na nich. Możliwe, że ten obóz zacznie od widowiskowych, rozdawniczych prezentów (na ile będą one ratyfikowane przez Trzecią Drogę?), ale potem przystanie np. na osłabienie szczelności systemu podatkowego, czego będą oczekiwać biznesowe grupy interesu.

Debiut w wycofywaniu się z zapowiedzi w każdym razie już przeszli, kiedy Katarzyna Lubnauer oznajmiła, że obietnica Tuska na temat wydobycia unijnych pieniędzy z Brukseli w dzień po wygranych wyborach to tylko metafora.

Dylemat drugi to zakres zapowiadanej „depisizacji”, łącznie z personalnymi czystkami. Żądza odwetu i głód pełnej władzy akurat ich łączy, może nawet ułatwić dogadanie się. Ale tam, gdzie ludzie i instytucje nie podlegają bezpośrednio ministrom, hamują ich kadencje i procedury. Trzeba by używać ustaw, które narażone są na weta prezydenta.

Z zaplecza Tuska i z jego ust padały zapowiedzi, że nie będą się liczyć z kadencjami i procedurami. Nie chodzi już nawet o symboliczną obietnicę wyprowadzania prezesa NBP Adama Glapińskiego z gabinetu, ale choćby o plan przejęcia, podobno w 24 godziny, TVP. Bez zmiany ustawy będzie to chyba złamanie prawa. Choć plan przygotowany przez ekspertów Tuska to właśnie przewiduje. Z konsekwencjami w postaci wojny przed sądami, może i z udziałem prezydenta.

Tusk może liczyć na to, że poparcie Unii Europejskiej i większości sędziów pozwoli potraktować wrzawę opozycji jako pomniejszą dokuczliwość. Słychać wręcz o zamiarach obchodzenia wet prezydenta. Czy nowy obóz rządowy wytrwa w tych zamiarach? Czy Tusk zostanie w tym wsparty przez koalicjantów?

Jak chce on zrealizować wizję masowych procesów ludzi PiS, skoro zarazem zamierza uwolnić prokuratury od podległości rządowi? Kto ma sterować śledztwami? Na dokładkę tuż przed końcem kadencji to PiS obdarzył prokuraturę częściową autonomią. Uchylić ją można ustawą. Znów pojawia się widmo prezydenckiego weta.

Przewiduję, że KO, Trzecia Droga i Lewica rząd jednak wspólnie stworzą i pierwsze kłótnie wygaszą. Sprzyja temu jeszcze jedna okoliczność.

Czytaj więcej

Czy Ukraina jest w ogóle ważna dla USA?

Mit 5: Prawica się szybko odkuje

Dziennikarz „Gazety Polskiej” Wojciech Mucha zauważył, że w jednej z wiecowych wypowiedzi w Lublinie Tusk zapowiedział coś szczególnego. On przeprowadzi twarde zmiany „depisizacyjne” w ciągu 400 dni, a potem „niech stery przejmą ludzie o delikatniejszych zamiarach”. Zdaniem Muchy to dowód na istnienie planu ewakuacji Tuska ponownie na ważne stanowisko europejskie.

To z jednej strony mogłoby go dziś uczynić bardziej elastycznym w negocjacjach z koalicjantami. Może premierostwo nie jest jego celem ostatecznym? Z drugiej, ceną byłoby poparcie nowej ekipy dla bardziej federalistycznych (czy centralistycznych) traktatów europejskich. Podczas kampanii mówił o tym trochę PiS, opozycja – milczała. Czy teraz dojdzie do krystalizacji stanowiska Tuska? Będzie to trudne, przy wciąż silnej pozycji pisowskiej opozycji, zwłaszcza przy prawicowym prezydencie. Pytanie też o gotowość wsparcia tej linii przez całą nową koalicję, zwłaszcza przez mający suwerennościowe odruchy PSL.

To naturalnie tylko hipoteza co do losów Tuska. Rewizja traktatów, jeśli w ogóle realna, miałaby towarzyszyć przyjęciu do UE Ukrainy. Na razie na jej terytorium buszuje Rosja i nie widać końca wojny. Ale kontekstu relacji unijno-polskich nie unikniemy.

Tusk nie jest w stanie przywieźć Polakom pieniędzy na Krajowy Plan Odbudowy w dzień po wyborach. Ale pewnie potrafi je załatwić w ciągu kilku miesięcy, tego sojusznicy z Unii mu raczej nie odmówią. Choć wypełnianie kolejnych kamieni milowych też wymagałoby ustaw.

Prawdopodobnie strumień tych pieniędzy pomoże w przynajmniej częściowej realizacji socjalnych i finansowych obietnic dla społeczeństwa. Wspierałoby to zarazem przestawianie polskiego państwa na federalizacyjny kurs. I byłoby zagrożeniem dla pisowskiej opozycji. Nowy układ, zapewne nie tak sprawny i kompetentny w zarządzaniu Polską, jak by wynikało z kampanii, miałby się czym chwalić. I przekonywać do takich rozwiązań, jak choćby przyjęcie zawsze odrzucanej przez wyborców w sondażach waluty euro.

Nad wciąż silną prawicą wiszą zresztą inne zagrożenia, które mogą osłabić prosty efekt wahadła. W roku 2024 i 2025 instrumentem oporu wobec polityki nowej koalicji może być prezydent Duda. Grozi to permanentnym konfliktem na szczytach, ale też rozstrzygną go kolejne wybory prezydenckie. Nie widać, aby PiS miał mieć lepszego kandydata niż obecna głowa państwa. A Duda już nie wystartuje. Erozji po prawej stronie może też sprzyjać zmierzch epoki Jarosława Kaczyńskiego. To on przy wszystkich wadach i anachronicznościach doprowadził go na lata do stanu potęgi.Także i dla niego nie widać wyrazistego następcy. Mateusz Morawiecki będzie zapewne obciążony winą za przegrane wybory, a nie całkiem fortunny udział w telewizyjnej debacie ujawnił jego deficyty. Zarazem jest on wciąż jednookim w krainie ślepców. Ale to być może za mało.

Po wyborze kandydata KO (a może całej koalicji) na prezydenta układ by się domknął. Elementy tego domknięcia zobaczymy zresztą już wcześniej, kiedy np. wszystkie główne media będą znowu podawać mniej więcej te same informacje i prezentować podobne opinie. Prawica może zostać na powrót zepchnięta do nisz. Czy wskutek własnej arogancji, czy tylko przez obiektywne procesy społeczne? Niech każdy oceni sam.

Wygrali, ale przegrali – drwią sobie w social mediach oponenci obecnej władzy w co drugim wpisie, przedrzeźniając coraz bardziej rozpaczliwe komunikaty kontrolowanej przez obóz rządzący TVP Info.

Skądinąd Prawo i Sprawiedliwość utrzymało się na pozycji lidera od pierwszej prognozy do ostatecznych wyników. Ale każdy rozumie, że sens tego wyniku jest inny. Blok Jarosława Kaczyńskiego ze swoimi 194 mandatami traci władzę. Dla jego zwolenników był jeszcze moment nadziei w postaci wieści, że wyborcy udzielający odpowiedzi ankieterom exit pollu w jakimś procencie odmawiali deklaracji. Ale te nadzieje były złudne. Ostateczny wynik PiS-u jest tylko odrobinę lepszy niż ten z prognozy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi