Nadużycia we wspólnocie kościelnej pod Warszawą, do których dochodziło przy wieloletniej bierności władz duchownych

Sekta pod płaszczykiem tradycjonalistycznej wspólnoty w ramach Kościoła katolickiego? Takie zarzuty postawił Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum w mediach społecznościowych były członek grupy. Ujawniamy nadużycia w działaniu wspólnoty, do których dochodziło przy trwającej wiele lat bierności władz kościelnych.

Publikacja: 21.07.2023 10:00

Nadużycia we wspólnocie kościelnej pod Warszawą, do których dochodziło przy wieloletniej bierności władz duchownych

Foto: shutterstock

Aranżowanie małżeństw, wymuszanie na nich posłuszeństwa podczas spowiedzi, stosowanie psychicznej i werbalnej przemocy, zapraszanie mężczyzn do nocowania w jednym łóżku z księdzem, skierowanie do seminarium grupy mężczyzn, którzy mieli być posłuszni jedynie założycielowi wspólnoty, który ich tam skierował, a nie przełożonym, wieloletnie lekceważenie przepisów prawa kanonicznego, nielegalne sprawowanie posługi, świadome wzywanie do okłamywania biskupów i wreszcie stworzenie sekty – to zarzuty, które Paweł Kostowski postawił w opublikowanym na początku lipca na YouTubie nagraniu. Kilka dni później dodał do niego, obecnie zablokowane z powodu rzekomego „naruszenia praw autorskich, nagranie kazania, w którym założyciel wspólnoty przekonuje, że jest chroniony przez abp. Andrzeja Dzięgę, metropolitę szczecińsko-kamieńskiego.

Wypowiedzi te zaczęły cytować media tradycyjne, a kilka dni po tym, gdy skierowałem do archidiecezji warszawskiej pytania dotyczące założyciela wspólnoty, i ponad tydzień po opublikowaniu przez Pawła Kostowskiego jego opowieści, na jej stronie pojawił się lakoniczny komunikat. „Archidiecezja Warszawska rozpoczęła dochodzenie dotyczące działalności księży Łukasza Kadzińskiego i Jacka Gomulskiego. Opublikowane w ostatnim czasie w mediach relacje byłych członków wspólnot przez nich prowadzonych każą raz jeszcze skrupulatnie zbadać prawidłowość ich działania i zweryfikować stawiane zarzuty”.

Skąd taka decyzja kurii? Czy zarzuty Kostowskiego są wiarygodne? I dlaczego, choć grupa działa od ponad 20 lat, a informacje o jej działaniach docierały do kurii od dawna, do dziś działa bez przeszkód?

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Uchodźcy, LGBTQ+, ofiary molestowania. Synod fundamentalnych pytań

Oaza zbyt mało radykalna

Pierwsi informatorzy, byli członkowie grupy, zgłosili się do mnie kilka tygodni temu. Spotkania trwały wiele godzin. Otrzymywałem następne kontakty i kolejne godziny spędzałem na rozmowach.

Znałem osobiście obu księży – Kadzińskiego i Gomulskiego. Obaj byli wikariuszami w mojej parafii, odwiedzałem ich, słuchałem opowieści o nadużyciach seksualnych w Kościele, o „lobby homoseksualnym” w archidiecezji warszawskiej, a także o tym, że oni sami starali się je badać i że z tego powodu są „na cenzurowanym”. Raz byłem nawet na spotkaniu we wspólnocie, którą obaj założyli, a wobec której toczy się dochodzenie. 

Czy coś mnie w niej wówczas zaniepokoiło? Może tylko to, że wszystkie kobiety ubrane były niemal jak chasydzi: miały na sobie – choćby było gorąco – bluzki z rękawami za łokieć i spódnice za kolana. Ale nie zapaliła się w mojej głowie lampka alarmowa. Zmieniły to dopiero kolejne informacje o wspólnocie.

Ta historia zaczyna się wiele lat temu. Ks. Kadziński na stronach Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum wskazuje na rok 2002, czyli moment jego święceń kapłańskich. Moi rozmówcy podkreślają, że źródeł wspólnoty (noszącej różne miana, w tym „Szearijt”, czyli „reszta Izraela”) można szukać już w czasach kleryckich ks. Łukasza, a także jego bliskiego współpracownika, ks. Gomulskiego (który stworzył inną wspólnotę o bardzo podobnym charakterze, a przez lata uczestniczył i nadal uczestniczy w działaniach Maximilianum). Ten drugi został ściągnięty do seminarium przez tego pierwszego. Obaj – o czym opowiadają chcący zachować anonimowość księża z archidiecezji warszawskiej – już w seminarium budzili niepokój manipulacjami. Według moich rozmówców były powody, by usunąć ich z seminarium, ale nigdy do tego nie doszło, bo obaj klerycy mieli mocne „plecy”.

W tamtym czasie – i zaraz po święceniach – obaj zaangażowani byli w działalność Ruchu Światło-Życie, znanego jako ruch oazowy. Oferował on uczestnikom pogłębioną formację chrześcijańską opartą na osobistej relacji z Bogiem. Młodzi kapłani w czasie kolejnych rekolekcji proponowali jednak biorącym w nich udział jeszcze głębsze zaangażowanie i większy radykalizm. Wyłowionym w ten sposób młodym ludziom Kadziński – gdy podziękowano mu za współpracę z Ruchem Światło-Życie – od razu proponował wejście do swojej wspólnoty. Adoracje Najświętszego Sakramentu – wbrew przepisom liturgicznym – prowadzono w niej poprzez położenie hostii na rękach każdego chętnego wiernego, a wielogodzinne modlitwy, połączone z tzw. rozeznawaniem (odczytywaniem woli Bożej w swojej duszy) i odpędzaniem złych duchów, ciągnęły się długo w noc. Młodzi ludzie często byli niewyspani, zmęczeni, niezdolni do normalnego funkcjonowania.

Nie bez znaczenia była także skomplikowana sytuacja rodzinna części z nich. – Uciekałem [do wspólnoty – red.] przed atmosferą domu, przed wiecznymi kłótniami, awanturami, niszczeniem psychicznym – wspomina Adam (imię na jego prośbę zmienione).

Szybko pojawił się także plan utworzenia domów, w których razem mieszkaliby członkowie skupionej wokół księdza wspólnoty. Najpierw były to budynki wynajmowane w podwarszawskich Łomiankach, później pojawiła się propozycja wspólnego zakupu ziemi (członkowie wspólnoty, którzy się na to decydowali, podpisywali dokument, w którym zobowiązywali się do posłuszeństwa ks. Kadzińskiemu określanemu jako „pasterz”). Ostatecznie wspólnota osiadła w mazowieckim Teresinie, w powiecie sochaczewskim, na działce po byłej restauracji.

Dzieci do usług

Na różnych etapach przez Maximilianum przewinęło się kilkaset osób, obecnie wraz z dziećmi (a rodziny są tu liczne; na wielodzietność kładzie się we wspólnocie nacisk) jest ich ponad setka. Mężczyźni pracują na zewnątrz (często poniżej kwalifikacji, ale tak, by była nad nimi kontrola), ogromna większość kobiet nie ma zgody na pracę zawodową, a dzieci uczą się w ramach edukacji domowej, co ma je chronić przed złym światem. 

Według moich informatorów obecnie wszystkie dzieci – a często ich rodzice także – chodzą w mundurkach stowarzyszenia harcerskiego, jakie założył ks. Łukasz. Każde z nich – dla symbolicznego zachowania czystości – przepasane jest specjalnym sznurem. Kobiety, jak wspomniano, jeśli nie są w mundurkach, chodzą ubrane w długie spódnice i bluzki z długimi rękawami, ich mężowie, niemal wszyscy, mają brody i także chodzą ubrani w białe koszule i marynarki, co ma im dodawać powagi.

Jakie jest miejsce dzieci we wspólnocie? Sprzątają dom ks. Łukasza (bo w Teresinie duchowny, który od dawna nie pracuje w żadnej parafii i jest czasowo pod jurysdykcją abp. Dzięgi, ma własny dom), usługują dorosłym przy posiłkach, mają dyżury przy sprzątaniu łazienek. W ich edukacji kluczową rolę odgrywa katecheza, łacina i historia Kościoła. – Ksiądz Łukasz chwali się tym, że we wspólnocie dzieci nie uczą się teorii ewolucji – opowiada jeden z ojców.

Na metody wychowawcze duchownego rzuca światło opowieść opiekunki z obozu dla ministrantów zorganizowanego przez ks. Łukasza. – Pierwszej nocy chłopcy dostali ostrej biegunki. Co z tym zrobił? Wyśmiewał ich. „Niech srają”, mówił – relacjonuje kobieta. Wielokrotnie była świadkiem, jak ksiądz wyśmiewał dzieci tęskniące za rodzicami. – Ja tam byłam z własnym dzieckiem i ono także zachorowało na biegunkę, ale dopiero ostatniego dnia, gdy wracaliśmy już do Warszawy. Ksiądz zarządził, że przez Kraków, wiele kilometrów, będziemy iść pieszo, a moje dziecko nie miało siły. Chciało na ręce, a ja chciałam je brać. Ksiądz Łukasz zabronił mi tego, wrzeszczał na mnie, dostawał histerii, gdy je brałam – wspomina moja rozmówczyni, która po tym wyjeździe zerwała kontakty ze wspólnotą. 

Czytaj więcej

Czy komisja ds. nadużyć seksualnych w Kościele coś zmieni?

Wszystkie kobiety są głupie

Jaka jest rola kobiet w Maximilianum? – Ksiądz mówił nam, jak się mamy ubierać, zakazywano chodzić w spodniach, odwiedzać znajomych i oczywiście pracować – opowiada mi kobieta, która odeszła ze wspólnoty wiele lat temu. 

Kobiety, jak już wspomnieliśmy, w praktyce obowiązywał zakaz pracy zawodowej. Mąż mojej rozmówczyni uczestniczył w procesie „musztrowania żony”, wprowadzał elementy przemocy ekonomicznej, jeśli ubierała się nieodpowiednio lub spotykała z rodziną. – Ja jestem głową rodziny i mnie się masz słuchać – mówił jej. 

– Jeśli kobieta się stawiała, nie chciała rodzić kolejnych dzieci, nie chciała być posłuszna we wszystkim pasterzowi i co gorsza, chciała pracować, to mąż miał ją naprostować – wspomina była członkini wspólnoty. 

A jeśli mąż nie był w stanie „naprostować” żony, to ksiądz w kazaniach piętnujących osoby nieposłuszne miał posługiwać się poufnymi informacjami, które zdobył np. w czasie tzw. rozmów duchowych. – Mam pewność, że mojej żonie ksiądz, gdy byłem mu nieposłuszny albo zadawałem nieodpowiednie pytania, zakazywał współżycia czy rozmawiania ze mną – wspomina były członek wspólnoty. 

Inni opowiadają, jak wyglądało mobbingowanie kobiet, które nie chciały wejść w schemat zachowania dyktowany przez księdza. Ten schemat jedna z moich rozmówczyń – osoba bardzo religijna, o konserwatywnych poglądach – podsumowuje tak: „wszystkie kobiety są głupie, a jedyną drogą dla nich jest słuchanie księdza i męża (jeśli ten z księdzem się zgadza)”.

Pary pod kontrolą

W przekazie lidera grupy zaczęły się z czasem pojawiać także inne elementy. Ks. Kadziński przekonywał, że jego grupa jest lepsza od innych w Kościele, a poza nią, w złym, spaczonym świecie, osiągnąć zbawienie będzie niezmiernie trudno. Młodych członków grupy oddzielano od przyjaciół, a nawet od rodziców, sugerując, że zbyt bliski kontakt z nimi może zaszkodzić w zbawieniu. Od pewnego momentu nieformalnie zakazano wręcz kontaktu z nimi lub tak organizowano czas, by jakiekolwiek pozawspólnotowe relacje były niemożliwe.

Wszystkie relacje młodych ludzi z osobami innej płci ściśle kontrolować miał ks. Łukasz. To on decydował, kto z kim może lub powinien się spotykać i rozmawiać, to on nawet decydował o częstotliwości kontaktów par, które już zaakceptował (te nieakceptowane przez niego próbowano rozbijać albo wyrzucano ze wspólnoty). Wszystko to dokonywało się w oparciu o „rozeznania” duchownego. To także on decydował o dacie i miejscu oświadczyn, a także o tym, czy rodzice państwa młodych mogą uczestniczyć w ślubie członków wspólnoty.

– Obraził się na nas, odsunął, bo uznaliśmy, że w naszym ślubie mogą uczestniczyć nasi rodzice – opowiada Wojciech Rybczyk, wieloletni członek wspólnoty. – Cała grupa przyszła na nasze wesele, ale na dany przez księdza znak, zaraz na początku wszyscy wstali i wyszli, żeby pokazać, że nie akceptują naszych decyzji – dodaje.

Innej parze ksiądz miał zakazać przyjęcia błogosławieństwa od „niegodnych” jego zdaniem rodziców, a w przypadku jeszcze innej obrazić się, bo podczas pokazu zdjęć z okresu przedmałżeńskiego pojawił się na zbyt małej liczbie fotografii.

Wymuszane, ustawiane i kontrolowane małżeństwa to jednak nie wszystko. Ks. Łukasz w pewnym momencie postanowił mieć także własne bractwo kapłańskie, więc pewnego roku wysłał (znów po osobistym „rozeznaniu”) kilku młodych mężczyzn do seminarium. Miał im przy tym zakazać szczerych rozmów z ojcami duchownymi w seminarium, dostarczyć im telefon (w tamtym czasie w warszawskim seminarium ich posiadanie było zakazane) do kontaktu z nim, kazał donosić na siebie nawzajem i nie wchodzić w kontakty z innymi klerykami. Klerycy nie mieli podlegać kierownictwu rektora czy ojców duchownych, o biskupie nie wspominając, ale ks. Łukasza. Z mężczyzn skierowanych do seminarium ostatecznie tylko jeden został wyświęcony.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Franciszek przypomina politykom o braterstwie

Noc w łóżku z duchownym

Z relacji moich rozmówców wyłania się także obraz niestandardowych zachowań ks. Kadzińskiego, do których miało dochodzić już w początkach jego pracy duszpasterskiej. – Chodził z mężczyznami i kobietami za rękę, a także zapraszał na nocowanie do siebie do domu młodych chłopaków i mężczyzn – mówi Wojciech Rybczyk. – Zazwyczaj kilku kładł na podłodze, a jeden spał z nim w łóżku.

Paweł Kostowski opowiada, że choć sam nie był nigdy zapraszany do nocowania u księdza, to także wobec niego przekraczał on granice: – Gładził mnie po włosach, opowiadał o wykładowcy seminarium warszawskiego, który także jego tak głaskał, i zapewniał, że w Holandii mogliby wziąć ślub.

Z kolei Piotr (imię zmienione) wspomina, że raz nocował u ks. Kadzińskiego. – Długo w nocy rozmawialiśmy, a potem tak to jakoś zostało urządzone, że spaliśmy w jednym łóżku. Do niczego nie doszło – zapewnia. Pytam, czy nie było możliwości spania osobno. – Wtedy o tym nie pomyślałem, bo byłem zachwycony takim zainteresowaniem księdza, ale w pokoju obok była sofa, na niej można było spać – odpowiada.

Jeszcze inny wspomina: – Gdy brałem u niego prysznic, on wchodził do łazienki nago i przekonywał, że oglądanie go takim to nic złego, bo przecież jesteśmy rodziną.

Takie zachowania miały przybrać na sile, gdy ks. Kadziński zaczął tworzyć domy wspólnoty, w których zamieszkały zaproszone przez niego rodziny i ludzie świeccy. On sam, gdy pracował w parafiach – najpierw w Łomiankach, a potem w Warszawie i w podstołecznym Pruszkowie – zapraszał do siebie na plebanie młodych mężczyzn, z czym wobec członków wspólnoty się nie krył. – Tak to było urządzone, że wybierał sobie kierowcę, który miał go po wieczornych modlitwach odwieźć na parafię, i tam on już zostawał, śpiąc w łóżku z księdzem – opowiada Adam. 

– To było widać, tę bliskość niemal erotyczną, masowanie księdza przez mężczyzn, nacieranie go olejkami – dodaje Paweł Kostowski. – Sposób, w jaki niektórzy dotykali, masowali, przytulali się do ks. Łukasza, jest w mojej ocenie kryptogejowski. Nigdy nie widziałem, żeby ludzie dotykali się w ten sposób w innym kontekście niż jako para damsko-męska. Nawet zadeklarowane pary homoseksualne nigdy nie pozwalały sobie w moim towarzystwie na okazywanie takiej zażyłości, jaką oni wyrażali wobec księdza.

Wspomina, że podczas pewnej pielgrzymki ks. Łukasz krzyczał na jednego z mężczyzn, że ten się nie ogolił. – Jakby niezrównoważona psychicznie dziewczyna złościła się na swojego chłopaka – wspomina Kostowski.

Tego rodzaju niejednoznaczne zachowania maskowane były niezwykle ostrą homofobiczną retoryką. Kościół – w przekazie ks. Kadzińskiego – miał być zdominowany przez lobby homoseksualne, a on sam miał być jego ofiarą.

Wola i emocje księdza jedynym prawem

Moi rozmówcy opowiadają również o atakach wściekłości, krzyku, popychaniu, wyrywaniu dzieci z rąk rodziców czy niezwykle ostrych atakach werbalnych – zarówno na dorosłych, jak i dzieci we wspólnocie. Nasilały się one, gdy osoby zaczynały mieszkać w domach wspólnoty.

– Te domy to były pseudozakon, pełen przemocy, i to takiej, przed którą nie można się schronić za żadnym prawem. Jedynym prawem tam była wola i emocje pasterza ks. Kadzińskiego – tłumaczy Kostowski. – Mieszkając w Domu Wspólnoty nie miałem żadnej osobistej rzeczy. Nawet bieliznę wrzucaliśmy do wspólnego kosza i praliśmy razem. Wszystkie aktywności podejmowaliśmy wspólnie. Zawsze dzieliłem pokój z kimś, ale i tak w dowolnej chwili tzw. odpowiedzialny mógł przyjść i kazać nam przeprowadzić się na najbliższą noc do innego pokoju. Bez żadnego wyjaśnienia. Praca – zazwyczaj kompletnie bezsensowna – i modlitwa zajmowały nam cały czas, a przecież trzeba było jeszcze płacić czynsz, więc pracowaliśmy zawodowo. Byłem przemęczony i niewyspany. Potrafiłem zasnąć na siedząco, na stojąco, a nawet idąc – dodaje.

Byli członkowie grupy Kadzińskiego – których notabene ksiądz oskarżał po ich odejściu o współpracę z ABW – opowiadają mi historię jednej z kobiet, którą ojciec próbował wyciągnąć ze wspólnoty, bywał nawet w kurii warszawskiej, a którą wyrzucono w nocy z domu wspólnoty po tym, gdy pojechała do chorego ojca do szpitala, każąc „podpisać kwit, że nie ma pretensji do księdza”.

– Ona bardzo długo nie miała kontaktu z rodzicami, bo jej zakazali. I pewnego dnia, przypadkowo w drodze do pracy, spotkała koleżankę, która powiedziała jej, że jej tato miał zawał i że walczy o życie w szpitalu. Poprosiła o zgodę we wspólnocie, żeby do niego pojechać, dowiedzieć się, jak się czuje. Ksiądz i odpowiedzialni zakazali jej, powiedzieli, że nie ma się oglądać w przeszłość, że dla jej rodziców zgotowane jest już piekło – relacjonuje kobieta, która ze wspólnotą związana była przez ponad rok.

Czytaj więcej

Polityka Watykanu jest sprzeczna z interesem Polski

Tylko edukacja?

Po publikacji wspomnianego filmu na YouTubie ks. Łukasz Kadziński przekonywał w oświadczeniu dla mediów: „publikacja dotycząca mojej działalności duszpasterskiej zawiera treści, które uważam za pomówieniowe”, „czuję się pokrzywdzony”. Informował, że skierował zawiadomienie do prokuratury, a do czasu wyjaśnienia sprawy będzie „unikał komentarzy w tej sprawie”. Na moje pytania, które wysłałem mu, przygotowując ten tekst, nie odpowiedział.

Fundacja Maximilianum, do której także skierowałem pytania dotyczące roli księdza we wspólnocie i sprawowania w niej posługi duszpasterskiej, odpowiedziała mi krótko: „Fundacja nie jest podmiotem właściwym ani uprawnionym do informowania o kapłańskiej działalności ks. Ł. Kadzińskiego. Jednocześnie chcielibyśmy oświadczyć, iż przyjmujemy z ubolewaniem podejmowane w ostatnim czasie w przestrzeni publicznej działania skierowane przeciwko ks. Ł. Kadzińskiemu, wyrażając jednocześnie nadzieję, iż znajdzie on skuteczne sposoby obrony swych praw”.

Co na to wszystko instytucje kościelne? Ks. Kadziński, choć przed laty mimo jasnego polecenia biskupa nie stawił się na wskazaną do pracy duszpasterskiej dla niego parafię (co może być podstawą kar kanonicznych), znalazł sposób na funkcjonowanie w Kościele i obecnie jest duszpasterzem tradycjonalistów w archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej, a także prowadzi Domus Mariae w Szczecinie (wspólnotę wspierającą rodziny) i Fundację Maximilianum w Teresinie. Jaki jest jego status? Archidiecezja warszawska, choć przyznaje, że ks. Kadziński znajduje się w jej jurysdykcji, to zastrzega, że „wystąpił o przejście (według prawa kanonicznego – przesiedlenie) do archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej, dlatego – choć nadal jest inkardynowany do archidiecezji warszawskiej, podlega biskupowi szczecińsko-kamieńskiemu”.

Tyle że wspólnota, którą kieruje ks. Kadziński, nadal działa na terenie archidiecezji warszawskiej, a jej członkowie są jej wiernymi. Na terenie archidiecezji ksiądz nie ma zgody na odprawianie mszy świętej (bo o to nie prosił), nie ma także dekretu upoważniającego go do sprawowania tu opieki nad wiernymi. „Ksiądz kardynał ma świadomość istnienia wspólnoty ks. Kadzińskiego w Teresinie i tego, że ks. Kadziński często tam przebywa. Jednak w związku z obecnym statusem ks. Kadzińskiego, jego działalność duszpasterska to wynik uzgodnienia z arcybiskupem szczecińsko-kamieńskim” – przekonuje kuria.

Archidiecezja szczecińsko-kamieńska potwierdza w odpowiedzi na moje pytania te informacje. „Ks. Łukasz Kadziński, w oparciu o porozumienie pomiędzy Archidiecezją Warszawską i Archidiecezją Szczecińsko-Kamieńską, jest czasowo oddelegowany do zadań duszpasterskich w Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej” – napisał kanclerz kurii ks. Sławomir Zyga. On także podkreśla, że ks. Kadziński na terenie archidiecezji warszawskiej „w uzgodnionym zakresie kontynuuje posługę w odniesieniu do zadań związanych z edukacja domową”, ale jednocześnie „stałym adresem przebywania ks. Łukasza Kadzińskiego jest miejsce w Szczecinie wskazane mu przez Metropolitę Szczecińsko-Kamieńskiego”.

Kłopot polega na tym, że kapłan wciąż jest „pasterzem” wspólnoty w Teresinie. Kierujący metropolią szczecińsko-kamieńską abp Andrzej Dzięga powinien mieć tego świadomość, bo sam odwiedzał wielokrotnie tamtejszy ośrodek, odprawiał tam mszę świętą, spotykał się ze wspólnotą i nie mógł nie zauważyć, że działalność ks. Łukasza nie ogranicza się do „edukacji domowej”.

Niewygodne informacje

Archidiecezja warszawska także nie mogła nie wiedzieć, że nie ma kontroli nad tym, co dzieje się w Teresinie, i że przekazany przez nią do Szczecina duchowny nadal sprawuje bez odpowiednich zgód opiekę duszpasterską nad jej wiernymi. Władze archidiecezji muszą też mieć świadomość, że problemy ze wspólnotą ks. Kadzińskiego nie są niczym nowym. 15 lat temu metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz powołał nawet komisję mającą wyjaśnić, czy dochodzi w niej do nieprawidłowości. Ostatecznie nie podjęto jednak żadnych działań wobec wspólnoty, a ks. Kadzińskiego ukarano jedynie upomnieniem kanonicznym. 

W kolejnych latach kurię informowano o nadużyciach duchowych i emocjonalnych we wspólnocie, osoby skrzywdzone składały zeznania, wysyłały pisma, a nawet poprosiły pewnego duchownego o zaniesienie pisma do kard. Nycza. Dominikański Ośrodek Informacji o Sektach także alarmował kurię. Ta wprawdzie zapewnia, że podjęła jakieś decyzje, ale jedyne, o czym informuje, to prace wspomnianej komisji z roku 2008. Dopiero teraz miały zostać wznowione prace komisji, która rozpoczęła dochodzenie, ale sama kuria przyznaje, że do działania nie skłoniły jej ani listy od wiernych, ani osobiście przekazane przez pewnego duchownego informacje, lecz dopiero doniesienia medialne.

To wszystko sprawia, że grupa nadal ma się świetnie. Jej lider występuje w mediach konserwatywnych, wydawane są książki o jego kapłaństwie.

Byli członkowie grupy, a także moi rozmówcy z kurii warszawskiej spekulują, że powodem, dla którego tak długo ignorowano doniesienia o nieprawidłowościach w teresińskiej wspólnocie, może być wiedza, jaką ks. Kadziński posiada o archidiecezji. – Przez lata zbierał informacje o nadużyciach seksualnych w Kościele – opowiadał Paweł Kostowski. – Chciał w ten sposób wpływać na przełożonych – twierdzi.

Inni członkowie wspólnoty opowiadają, że ks. Łukasz miał mieć także informacje dotyczące homoseksualnych zachowań pewnego biskupa wobec małoletnich. Sam miał się tym chwalić i zapewniać, że właśnie dlatego „nikt go nie ruszy”. Czy tym razem się to zmieni?

Aranżowanie małżeństw, wymuszanie na nich posłuszeństwa podczas spowiedzi, stosowanie psychicznej i werbalnej przemocy, zapraszanie mężczyzn do nocowania w jednym łóżku z księdzem, skierowanie do seminarium grupy mężczyzn, którzy mieli być posłuszni jedynie założycielowi wspólnoty, który ich tam skierował, a nie przełożonym, wieloletnie lekceważenie przepisów prawa kanonicznego, nielegalne sprawowanie posługi, świadome wzywanie do okłamywania biskupów i wreszcie stworzenie sekty – to zarzuty, które Paweł Kostowski postawił w opublikowanym na początku lipca na YouTubie nagraniu. Kilka dni później dodał do niego, obecnie zablokowane z powodu rzekomego „naruszenia praw autorskich, nagranie kazania, w którym założyciel wspólnoty przekonuje, że jest chroniony przez abp. Andrzeja Dzięgę, metropolitę szczecińsko-kamieńskiego.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni