Czy Europa wycofa się z walki o klimat

Zielona rewolucja jeszcze na dobre się nie rozkręciła, a już zaczyna hamować. W obliczu wojny w Ukrainie i sytuacji gospodarczej na świecie ratowanie środowiska naturalnego schodzi na coraz dalszy plan. Słony rachunek przyjdzie jednak szybciej, niż się spodziewamy.

Publikacja: 26.05.2023 10:00

18 maja, mieszkańcy Lugo pod Rawenną zmagają się z powodzią wywołaną gwałtownymi ulewami, zjawiskiem

18 maja, mieszkańcy Lugo pod Rawenną zmagają się z powodzią wywołaną gwałtownymi ulewami, zjawiskiem niespotykanym o tej porze roku we wschodniej Italii. Do 20 maja było 14 ofiar śmiertelnych

Foto: Andreas SOLARO/AFP

Francja dała za wygraną. A jeśli tak, to za wygraną dała też zjednoczona Europa. A więc i świat. W 2015 roku na konferencji ONZ w Paryżu w sprawie zmian klimatycznych przywódcy 195 państw zobowiązali się do podjęcia wszelkich działań, aby ocieplenie klimatu w stosunku do czasów sprzed rewolucji przemysłowej (przełom XVIII i XIX wieku) nie przekroczyło do końca XXI wieku 2 stopni Celsjusza, a najlepiej żeby było poniżej 1,5 stopnia. Zobowiązanie było traktowane na tyle poważnie, że kiedy w czerwcu 2017 r. Donald Trump zapowiedział, iż Ameryka wycofuje się z porozumienia, uznano to za dramat. A gdy Joe Biden cztery lata później ogłosił, ze Stany Zjednoczone wracają do umowy – świętowano triumf.

Jednak we wtorek 23 maja Christophe Béchu, minister ds. transformacji ekologicznej kraju, który był gospodarzem paryskiej konferencji, zapowiedział, że czas „skończyć z zakłamaniem”. I powiedział wprost, że ocieplenie klimatu będzie postępowało o wiele bardziej dynamicznie, niż do tej pory się łudzono. Do 2100 roku w Europie średnia temperatura ma skoczyć o 4 stopnie Celsjusza w stosunku do czasów przed rewolucją przemysłową, a być może nawet o 5 stopni. Stąd – zdaniem Béchu – już teraz trzeba rozpocząć konsultacje, jak przygotować kraj na kataklizm klimatyczny, jakiego jeszcze nikt nie widział.

Pesymizm jest uzasadniony. Dyktuje go zarówno dotychczasowy bilans walki z emisją gazów cieplarnianych, jak i marne perspektywy wprowadzenia w życie bardziej przyjaznych dla środowiska norm w przyszłości. Choć jesteśmy wciąż na początku XXI wieku, klimat na Ziemi już ocieplił się o 1,2 stopnia Celsjusza. To jednak średnia, którą zaniżają oceany, gdzie skok temperatur jest niższy. Podobnie jest z innymi kontynentami, które zostały mniej dotknięte zmianami klimatycznymi niż Europa – u nas bowiem wzrost osiągnął już poziom 1,7 stopnia Celsjusza. A więc więcej, niż w Paryżu planowano do końca wieku.

Czytaj więcej

Macron. Ostatni marzyciel Starego Kontynentu

Koniec ze sweterkiem

Próbkę tego, co kryje się za tymi dość przecież abstrakcyjnymi liczbami, Hiszpanie mogli poczuć w kwietniu. Kiedyś to był miesiąc rześkiej wiosny, wieczorem nawet w Andaluzji trzeba było założyć sweterek. Jednak w tym roku temperatura w Walencji osiągnęła 36,2 stopnia Celsjusza (rekord), opady zaś okazały się tu czterokrotnie mniej obfite niż wieloletnia średnia o tej porze roku. Ponieważ w reszcie królestwa nie było wiele lepiej, zaczęto mówić o „ola de calor”, fali spiekoty. Problem w tym, że jest to termin, po którym Hiszpanie sięgają w środku lata, nie w kwietniu.

Zmiana klimatu może też przybierać inne, choć równie brutalne, oblicze. W połowie maja Włochy nawiedziły ogromne powodzie. Między Bolonią a północno-wschodnim wybrzeżem Półwyspu Apenińskiego z koryt wystąpiły właściwie wszystkie rzeki. Takie historyczne miasta jak Rawenna nie widziały podobnych wiosennych opadów od 100 lat. 13 tysięcy gospodarstw domowych w kraju trzeba było ewakuować. Zniszczenia są kolosalne.

W miarę jak prognozy przedstawione przez ministra Béchu będą się spełniać, kataklizmy, które teraz szokują Hiszpanów czy Włochów, będziemy mogli kiedyś wspominać z rozrzewnieniem jako drobne perturbacje. I nie trzeba będzie na to czekać do końca wieku. Już teraz bowiem rekord bije za rekordem. Miniony rok był we Francji najgorętszy od czasu gdy prowadzone są zapisy meteorologiczne. Nawet 31 grudnia w miejscowości Dax u stóp Pirenejów słupek rtęci wzbił się do 24 stopni Celsjusza, a całoroczna średnia w kraju wyniosła niespotykane wcześniej 14,5 stopnia. Meteorologów jednak bardziej od poszczególnych wskaźników niepokoi dynamika zmian. W stosunku do ostatniego, rekordowego roku (2020) przeciętna temperatura we Francji skoczyła aż o 0,4 stopnia. To zastraszające tempo, które każe patrzeć z wielkim niepokojem na to, co się zdarzy w nadchodzących latach i dekadach.

Christophe Cassou, wzięty klimatolog związany z francuską akademią nauk (CNRS), uważa, że na powstrzymanie katastrofy klimatycznej jest dziś tylko jedna rada: natychmiastowe, radykalne ograniczenie emisji dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych, przede wszystkim przez branżę transportową i energetyczną. A przynajmniej powstrzymanie wzrostu zanieczyszczenia przez nie środowiska. Jeśli tak się nie stanie – ostrzega Cassou – już w 2030 r. średnia temperatura we Francji skoczy o 2 stopnie Celsjusza, a w 2050 r. o 2,7 stopnia w porównaniu do tej sprzed rewolucji przemysłowej.

„Spiekota będzie trwała od kwietnia do października i dochodziła do 50 stopni w dzień. W nocy na wybrzeżu Morza Śródziemnego noce tropikalne, kiedy słupek rtęci nie spada poniżej 20 stopni, będą zdarzały się przynajmniej 90 razy w roku. Będzie miało to fatalne skutki dla naszego zdrowia” – mówi Cassou, przypominając w rozmowie z dziennikiem „Le Monde”, że ofiarą zeszłorocznych upałów padło kilkanaście tysięcy osób w samej Francji.

Europarlament już nie zielony

Niewiele jest jednak nadziei na to, że apel francuskiego meteorologa, by się opamiętać, zostanie wysłuchany. Gdy Włosi mierzyli się z bezprecedensową powodzią, Emmanuel Macron publikował w „Financial Times” edytorial, w którym wzywał do „pauzy” we wdrażanie przez Unię Europejską sztandarowego programu walki ze zmianami klimatycznymi „Gotowi na 55” (Fit for 55). Polegać on miał na ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych w UE do 2030 r. przynajmniej o 55 procent. Doradcy prezydenta Francji precyzują, że chodzi o wstrzymanie prac nad około 50 dyrektywami i regulacjami, które są obecnie negocjowane w Radzie UE i mają przyczynić się do radykalnej poprawy stanu środowiska w Europie. To jednak eufemizm, bo tak naprawdę możliwe jest już tylko cofnięcie uchwalonych rezolucji. Thierry Breton, francuski komisarz UE ds. jednolitego rynku, nie kryje sceptycyzmu choćby w sprawie wprowadzenia zakazu w 2035 r. sprzedaży nowych aut o napędzie spalinowym. Po prostu Europejczyków nie będzie stać na to, aby się przesiąść na auta elektryczne. Tym bardziej że technologia ta nie jest jeszcze wystarczająco dojrzała.

Wolta Paryża przesądza o paraliżu unijnej „zielonej rewolucji”, bo poza kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem i premierem Hiszpanii Pedro Sánchezem, nie ma dziś na czele czołowych krajów Unii zdeterminowanych zwolenników ekologii. Także sytuacja w Parlamencie Europejskim nie sprzyja powstrzymaniu zmian klimatycznych. Na początku maja zebrani w Monachium przedstawiciele chadeków zrzeszeni w Europejskiej Partii Ludowej (EPP) uznali, że ekologiczny pęd Unii musi zostać wstrzymany. Zaczęli od odrzucenia dwóch kluczowych dyrektyw odnoszących się do zdecydowanego ograniczenia użycia pestycydów oraz oddania dzikiej przyrodzie znacznej części ziem uprawnych.

Do tej pory tylko kluby skrajnej prawicy, Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (ECR) oraz Tożsamość i Demokracja wprost sprzeciwiały się walce z ociepleniem klimatu. Przekonania, ale i poprawność polityczna, kazały pozostałym eurodeputowanym popierać ustawy wpisujące się w program „Gotowi na 55”. Kiedy jednak „na drugą stronę” przeszli zarówno chadecy, jak liberałowie (ugrupowanie Renew Europe), których nieformalnym przywódcą jest Macron, to przyjaciele ochrony środowiska znaleźli się w europarlamencie w mniejszości. Zasadniczo sprowadzają się oni już tylko do umiarkowanej lewicy (Socjaliści) i ugrupowań Zielonych.

Bo też zmiana klimatu, nawet jeśli dla ekspertów pokroju Christophe’a Cassou postępuje błyskawicznie, w oczach społeczeństw i polityków jest procesem długotrwałym. Tymczasem Europa stanęła w obliczu zagrożeń natychmiastowych. Wojna na Ukrainie wywołała wzrost cen, jakich kraje zachodniej części naszego kontynentu nie widziały od pół wieku. Skok stawek cen za energię wepchnął wiele krajów na skraj recesji. Jednocześnie Zachód zaczął się bać Rosji. Po raz pierwszy od rozpadu Związku Radzieckiego, od Niemiec po Hiszpanię, od Wielkiej Brytanii po Włochy podjęto wielki wysiłek odbudowy sił zbrojnych, w szczególności obrony terytorialnej. Gwałtowne manifestacje w kwietniu we Francji z powodu wydłużenia o dwa lata wieku emerytalnego pokazały stopień frustracji społeczeństwa z powodu nadejścia trudnych czasów. Już teraz kilka krajów Unii, jak Włochy, Polska czy Węgry, są rządzone przez ugrupowania prawicowe, często przejawiające niechęć do instytucji unijnych, a na pewno wobec idei federalizacji wewnątrz UE. Wkrótce ta tendencja może się rozlać na Hiszpanię, Holandię czy w dalszej perspektywie także na Francję.

Czytaj więcej

Francja. Wolność, równość, aborcja

Miliony zmierzają do Europy

Być może jednak najważniejszym powodem, dla którego Unia dała za wygraną w walce o powstrzymanie zmian klimatycznych, jest zadyszka globalizacji. Pandemia uświadomiła rządzącym ryzyko nadmiernego uzależnienia od dostaw kluczowych produktów z zamorskich rynków, choćby produkowanych w Chinach leków.

Z kolei rosyjska inwazja pokazała, że wizja świata, w którym coraz ściślejsza współpraca gospodarcza prowadzi do trwałego pokoju, a nawet upodobnienia się państw autorytarnych do liberalnych demokracji Zachodu, jest fikcją. Francis Fukuyama pomylił się, ogłaszając koniec historii – prawie nikt już co do tego nie ma wątpliwości. A jeśli tak, Europa nie może się zgodzić, aby Chiny umacniały swoją potęgę, produkując towary na eksport bez przestrzegania norm ekologicznych, które narzuciła sobie Europa.

Nie może też być tak, że Chińczycy przejmą pełną dominację nad produkcją aut elektrycznych, fotowoltaiki czy farm wiatrowych, bo Unia otworzyła dla nich swój rynek. Konieczna jest wzajemność. „Musimy nie tylko wykorzystywać przyjazne środowisku technologie, ale sami je wytwarzać” – mówi Macron, zapowiadając, że priorytetem staje się dla niego „reindustrializacja” Francji. Tyle że jeśli Unia zrezygnuje z ambicji stawania za wzór zielonej rewolucji dla reszty świata i będzie czekać, aż inni do niej dobiją, walka o uratowanie klimatu może zostać przegrana.

Europa zapłaci za to w sposób, którego do końca się nie spodziewa: przez kolejne wielkie fale migracji, które zmienią na trwałe skład etniczny, tożsamość i kulturę krajów naszego kontynentu.

Prestiżowe pismo naukowe „Nature Sustainability” właśnie opublikowało raport, w którym podaje, że już w 2030 r. 2 mld mieszkańców Ziemi będzie żyło w przestrzeni pozostającej poza „strefą komfortu klimatycznego” (3,6 mld w roku 2090). Chodzi o obszary, gdzie średnia temperatura roczna mieści się poza widełkami 13–29 stopni Celsjusza.

W Polsce, gdzie wskaźnik ten wynosi 9,5 stopnia (choć szybko rośnie), to problem, który nie jest dobrze zrozumiany: ciepłe, słoneczne dni wciąż kojarzą się z długo wyczekiwanym wypoczynkiem. We Włoszech jest to 20 stopni, w Hiszpanii 19, a w Sudanie 39. Ale kiedy wskaźnik 29 stopni zostaje przekroczony, warunki do życia stają się nieludzkie: to ciągła spiekota i brak wody. Każdy ruch staje się ciągłym wysiłkiem, a osobom starszym grozi śmierć. W największym stopniu może to dotknąć niektóre spośród najbardziej zaludnionych państw świata: Indie, Nigeria, Indonezja, Filipiny i Pakistan. Inne kraje, jak Burkina Faso czy Mali w ogóle przestaną istnieć, bo nikt nie będzie w stanie tam żyć.

Podniesienie poziomu oceanów z powodu topnienia wiecznej zmarzliny na Antarktyce i Arktyce spowoduje także zniknięcie w falach wielu mikropaństw, jak Wyspy Dziewicze na Morzu Karaibskim czy Malediwy na Oceanie Indyjskim. Nikt nie ma wątpliwości, że to uwolni trudną to wyobrażenia, liczoną w milionach, a może i dziesiątkach milionów falę migracji ku wybrzeżom Europy.

Już teraz coraz więcej osób ryzykuje życie i próbuje przedostać się na przepełnionych pontonach czy łodziach do wybrzeży Włoch, bo wojna na Ukrainie i spowodowany nią wzrost cen, pozostawiły wiele osób bez wystarczających środków do życia. Skala tej nielegalnej migracji w 2023 r. jest już przeszło trzykrotnie większa, niż o tej samej porze zeszłego roku. A przecież dopiero zaczyna się sezon przerzutowy, kiedy Morze Śródziemne jest względne spokojne.

Życie w spiekocie

Efekt klimatyczny będzie miał jednak niepomiernie większe przełożenie na ruchy migracyjne niż wojna za naszą granicą. I będą to tendencje stałe, nie jednorazowe. Timothy Lenton, autor raportu opublikowanego w „Nature Sustainability”, ostrzegał w rozmowie z CNN, że katastrofalny scenariusz, który przedstawił, jest tak naprawdę… optymistyczny. Zakłada bowiem, że do końca wieku średnia temperatura na Ziemi wzrośnie o 2,7 stopnia. Tymczasem, podobnie jak Christophe Cassou, Lenton uważa, za całkiem realne jest to, że skok będzie znacznie większy i może mieścić się gdzieś w przedziale między 3,6 a 4,4 stopnia. Wówczas to poza strefą klimatycznego komfortu będzie żyła już połowa ludzkości.

„Każdy wzrost temperatury o 0,1 stopnia przekłada się na 140 milionów osób, które żyją w warunkach niemożliwych do zaakceptowania” – precyzuje Lenton. Życie w spiekocie to nie tylko dyskomfort termalny, ale też przestrzeń do rozwoju groźnych chorób. To załamanie produkcji żywności. To wojny o wodę itd. – punktuje.

Ale i w bogatym świecie klimatyczna rewolucja przybiera na sile. Jednym z przykładów jest Alberta, kanadyjska prowincja kojarzona z długimi, mroźnymi i śnieżnymi zimami. To już przeszłość. Teraz w okolicach miasta Calgary podchodzą latem groźne pożary, które przekształcają idylliczny, leśny krajobraz w księżycowe spalenisko. I podobnie jak w Europie, nikt tam nie ma ochoty na zmianę stylu życia. Prowincja bowiem żyje z wydobycia i eksportu ropy oraz gazu: stąd czerpie 36 procent swoich dochodów. A w całej Kanadzie spalanie tych kopalnych nośników energii stanowi 28 procent całej emisji dwutlenku węgla.

Czytaj więcej

Putin uratował jedność brytyjskiego królestwa

Amerykanie, widząc, jak szybkimi krokami następuje ocieplenie klimatu w Stanach Zjednoczonych, jednym z najbardziej mobilnych społeczeństw globu, przegrupowują się i zmieniają miejsca zamieszkania. Rezygnują z mieszkań w nadmorskich miastach Luizjany, Missisipi czy Alabamy, bo spodziewają się, że poziom wody w Zatoce Meksykańskiej zacznie się coraz gwałtownie podnosić. Do przeprowadzki pchają ich zresztą towarzystwa ubezpieczeniowe, które odmawiają wydawania polis na tak zagrożone nieruchomości, chyba że za bardzo wysokie stawki. Podobnie jest w południowo-zachodnich stanach, jak: Arizona, Nowy Meksyk czy Utah – tyle że tam chodzi o trudne do wytrzymania upały i susze.

To jednak Europa zdaniem Międzynarodowej Organizacji Meteorologicznej stanie w obliczu najbardziej drastycznych zmian pogodowych. Organizacja podała, że osiem ostatnich lat należało na starym kontynencie do rekordowych pod względem notowanych temperatur. Teraz najmocniej zmiany klimatyczne mają odczuć Hiszpanie, Niemcy, Szwajcarzy i Włosi. Ale w pozostałych krajach Unii nie będzie dużo lepiej.

Francja dała za wygraną. A jeśli tak, to za wygraną dała też zjednoczona Europa. A więc i świat. W 2015 roku na konferencji ONZ w Paryżu w sprawie zmian klimatycznych przywódcy 195 państw zobowiązali się do podjęcia wszelkich działań, aby ocieplenie klimatu w stosunku do czasów sprzed rewolucji przemysłowej (przełom XVIII i XIX wieku) nie przekroczyło do końca XXI wieku 2 stopni Celsjusza, a najlepiej żeby było poniżej 1,5 stopnia. Zobowiązanie było traktowane na tyle poważnie, że kiedy w czerwcu 2017 r. Donald Trump zapowiedział, iż Ameryka wycofuje się z porozumienia, uznano to za dramat. A gdy Joe Biden cztery lata później ogłosił, ze Stany Zjednoczone wracają do umowy – świętowano triumf.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Co łączy składkę zdrowotną z wyborami w USA
Plus Minus
Politolog o wyborach prezydenckich: Kandydat PO będzie musiał wtargnąć na pole PiS
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta